Wielka księga Lassego i Mai

Wielka księga Lassego i Mai

Mam wobec Lassego i Mai (oraz Martina Widmarka i Heleny Willis oczywiście też !) ogromny dług wdzięczności. Zwierzałam się tu już nie raz z tego, że los obdarował mnie trzema córkami, a w bonusie dołożył wszystkim obciążenie dysleksją. W przypadku dwóch starszych do przełamania problemów z samodzielnym czytaniem bardzo przyczyniła się pani Rowling i Harry Potter (pisałam o tym —>>>tutaj). Jednak kiedy Najmłodsza z nich zaczynała naukę, miała za sobą już obejrzenie przynajmniej części filmów z nim i książki z tej serii nie były już tak atrakcyjne. I wtedy, jak na zamówienie, pojawili się oni…

I zassało ją 😉

Przez ładnych parę lat Najmłodsza wiernie śledziła wszystkie kolejne tomy tego cyklu. Kiedy już wyrosła z tych lektur cała klikunastotomowa* kolekcja została przekazana siostrze ciotecznej, a potem czytały to jej młodsze siostry. Najmłodsza z nich niedawno skończyła 10 lat. Na urodziny podarowałam jej „Wielką księgę Lassego i Mai”, co zostało przyjęte z ogromną radością nie tylko przez nią, ale także przez jej siostry. A ja z przyjemnością patrzyłam, jak wszystkie trzy razem ją oglądały 🙂


„Wielka księga Lassego i Mai” to gratka przede wszystkim dla fanów tego cyklu, a jest ich sporo. Jeśli macie w swoim otoczeniu takiego delikwenta albo delikwentkę, to prezent podchoinkowy macie już z głowy, a wdzięczność obdarowanych zapewnioną.


W środku spotkacie wszystkich najważniejszych mieszkańców Valleby czyli miasteczka, w którym toczy się akcja tych książek. Możecie także zwiedzić tę miejscowość i odwiedzić najważniejsze, znane z książek, miejsca. Są też quizy ze znajomości niektórych historii z tego cyklu, przepisy kulinarne i wiele innych ciekawostek.


„Wielka księga Lassego i Mai” to gratka przede wszystkim dla fanów tego cyklu, ale może być też dobrym prezentem dla początkujących czytelników, którzy jeszcze nie znają tej dwójki detektywów. Wtedy jednak warto do prezentu dołożyć choć jeden tom z zasadniczego cyklu. Choć nie, jeden to za mało – co najmniej dwa, żeby obdarowany miał co czytać przynajmniej do końca Świąt.

*kilkunastotomowa wówczas – do dziś w ramach cyklu ukazało się 31 (słownie: trzydzieści jeden) tomów zasadniczych, trzy tomy komiksów oraz (jeśli dobrze liczę) osiem tomów dodatkowych.

Oraz „Wielka księga Lassego i Mai”, a na przyszły rok zapowiadana jest kolejna ”Tajemnica” – tym razem „Tajemnica kościoła”.

Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za egzemplarz recenzencki tej książki !!!

Martin Widmark (tekst) & Helena Willis (ilustr.) „Wielka księga Lassego i Mai”, przekł.: Barbara Gawryluk, wyd.: Zakamarki, Poznań 2024

Głosujcie na wilka !

Głosujcie na wilka !

Davide Cali jest mistrzem tworzenia lapidarnych i uniwersalnych historii o rzeczach ważnych. Potrzebują one jednak oparcia w bardzo dobrych ilustracjach. Na na półkach Małego Pokoju stały dotychczas dwie jego książki, które zilustrował Serge Bloch„A ja czekam…” i „Wróg”.

„Głosujcie na wilka !” z ilustracjami Magali Clavelet to trochę „Folwark zwierzęcy” Orwella a rebours, bo tym razem nie jest to parabola komunizmu, ale demokracji. W gospodarstwie nie ma (już ?) ludzi, są tylko zwierzęta i swoje władze wybierają w sposób demokratyczny. Właśnie odbywają się wybory, a przed nimi – kampania wyborcza, w której kandydaci mają przekonać do siebie wyborców.

To książka bardzo na czasie w kontekście naszych wyborów za tydzień, a ten temat pewnie często pojawia się w rozmowach z dziećmi. Trudno od niego uciec. W dodatku tłumaczka Katarzyna Skalska puszcza dyskretnie oko do polskich czytelników, bo hasła wyborcze na plakatach mogą się z naszymi realiami kojarzyć trochę bardziej niż to, co zapewne było w wersji oryginalnej 😉 Nie odbiera to jednak tej historii uniwersalności – będzie aktualna również przy okazji kolejnych (i kolejnych, i kolejnych, i…) wyborów.

Inaczej niż u Orwella – tu kiedy zwierzęta orientują się, kogo sobie na przywódców wybrały, wybucha rewolucja…

Wilki zostają z gospodarstwa wyrzucone i zorganizowane zostają kolejne, demokratyczne wybory, w których wilk już nie startuje. Pojawia się za to inny kandydat…

Kiedy czytałam tę książkę, przypomniało mi się usłyszane wiele lat temu (chyba z usta Jana Pietrzaka) zdanie: Historia uczy tylko jednego – że nigdy nikogo niczego nie nauczyła.

Czy tak będzie również i tym razem ?

Dziękuję wydawnictwu Zakamarki za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Davide Cali (tekst) & Magali Clavelet (ilustr.) „Głosujcie na wilka !”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2023

Emil i Ida. Trzy opowiadania

Emil i Ida. Trzy opowiadania

Rzadko popełniam wpisy okolicznościowe, ale ten taki właśnie jest. Nie chodzi mi jednak bynajmniej o przypadające w tym roku 60 urodziny Emila, lecz o to, że dziś jest 15 rocznica naszych odwiedzin w Vimmerby, w Astrid Lindgrens Värld . Kiedy na początku lipca 2008 roku wyruszaliśmy z dziećmi w podróż przez Niemcy, Danię i Szwecję, nie mieliśmy żadnego ustalonego programu. Wędrowaliśmy z przyczepą od campingu do campingu, gdzie nam przyszła ochota, ale jednego miejsca na tej trasie byliśmy pewni – właśnie Vimmerby. Tam urodziła się i spędziła dzieciństwo Astrid Lingren, tam jest także pochowana.

Ach, co to był za dzień !!! Astrid Lindgrens Värld okazał się miejscem, które mnie zachwyciło, bo tak bardzo czuć tam ducha jej twórczości, ale także dlatego, że jest tak bardzo skandynawskie. Bilety (jak wszystko w Szwecji) tanie nie były, ale potem już wszystko, poza gastronomią i sklepikami z pamiątkami, było w ich cenie. Każda z książek Astrid ma tam swoją część zanurzoną w jej treści i klimacie, a pamiątki, które można tam nabyć są z nimi związane i wyglądają zupełnie tak, jak na ilustracjach. Na przykład Nisiek Lotty, którego nie kupiliśmy, bo Najmłodsza już miała swojego prosiaczkowego misia i nie chciała innego. Można też kupić ukochaną czapkę Emila i jego wystruganą z drewna strzelbę, a że większość dzieci reprezentowała skandynawski typ urody, można powiedzieć, że Emilów było tam na pęczki 😉

Dziewczynki natomiast dzieliły się na Lotty z Niśkami i Pippi w ilościach hurtowych.

Nie znajdziecie tam żadnego plastiku, nie usłyszycie głośnej muzyki – wszystko jest nie tylko analogowe, ale wręcz unplugged 😉 Moje córki pierwszy (i nie wiem, czy nie ostatni) raz spróbowały chodzenia na szczudłach, pływały promem po małym i niegłębokim akwenie wodnym, uważały, żeby nie wpaść do Diabelskiej Czeluści i wychodziły z domu Mateusza w Dolinie Dzikich Róż tajnym przejściem za kredensem.

Najmłodsza mogła naśladując Emila spróbować uciec po desce z drewutni…

a kto był na to za duży, mógł sobie zrobić zdjęcia w scenach z ulubionych książek – na przykład wcielić się w Emila, który wciągnął Idę na maszt od flagi.

Poprzedni mój wpis o Emilu i książkach o nim powstał jeszcze zanim tam wyruszyliśmy. Znajdziecie go —>>> tutaj.

W zbiorze „Emil i Ida. Trzy opowiadania” zgodnie z tytułem znajdują się trzy opowiadania o przygodach Emila i jego siostry Idy, których nie ma we wcześniejszym zbiorowym wydaniu Naszej Księgarni. Wszystkie trzy ukazały się już wcześniej pojedynczo nakładem Zakamarków. Najbardziej lubię „Mała Ida też chce psocić”, bo bardzo fajnie pokazuje to, jak rodzice przywiązują się do ról, które ich dzieci zwykły pełnić. Ida co prawda rzeczywiście napsociła, ale przecież psoty to zawsze była domena Emila, więc i tym razem on poniósł karę. Brzmi to może bardzo niesprawiedliwie, ale wiemy przecież, że kara w postaci siedzenia w drewutni nie była specjalnie dolegliwa, a wręcz przez niego lubiana 😉

Astrid Lindgren pisała historie o Emilu i jego rodzinie w początku lat sześćdziesiątych, ale realia życia tam opisane dotyczą bardziej jej własnego dzieciństwa w Vimmerby. Teraz, kiedy minęło kolejnych 60 lat, można zastanawiać się, na ile życie w Katthult jest zrozumiałe dla współczesnych dzieci – i w Szwecji, i w Polsce? Myślę, że i ja wtedy, kiedy poznawałam rodzinę Emila jakieś pięćdziesiąt lat temu, i moje córki – ponad piętnaście lat temu, i dzieci teraz traktowałyśmy i traktują te realia trochę jak świat z baśni, inny od naszego. Niezależnie od realiów, chłopiec, który najpierw działa, a potem myśli oraz rodzice, którzy go kochają i choć czasem mają dość, to zawsze mu wybaczają jego psoty, są ponadczasowi.

Jeśli jednak dla czytelników z trzeciej dekady XXI wieku te historie mogłyby okazać się zbyt długie, a ilość nieaktualnych już szczegółów życia – przytłaczająca, warto zacząć najpierw od „Ach ten Emil!” czyli książki, w której Astrid Lingren zrekapitulowała wszystkie najważniejsze przygody swojego bohatera. Jeśli się spodoba, wtedy warto sięgnąć po resztę 🙂

Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za egzemplarz recenzencki książki „Emil i Ida. Trzy opowiadania” 🙂

Astrid Lindgren „Emil i Ida. Trzy opowiadania”, przekł.: Anna Węgleńska, ilustr.: Bjoern Berg, wyd.: Zakamarki, Poznań 2023

Astrid Lindgren „Ach, ten Emil!”, przekł.: Anna Węgleńska, ilustr.: Bjoern Berg, wyd.: Zakamarki, Poznań 2007

Zwierzątko dla Pellego

Zwierzątko dla Pellego

„Zwierzątko dla Pellego” to fragment powieści Astrid Lindgren, która w Polsce ukazała się pod trzema tytułami i mam teraz spory problem z decyzją, który z nich wybrać, kiedy o niej wspominam. Dla mnie było to „Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku ?”, ale tutaj będę używać tytułu oryginalnego.

Dawno już nie wracałam na Saltkråkan, a kiedyś była to moja ukochana książka.

I wakacje marzeń – wtedy i teraz, bo gust mi się od tego czasu nie bardzo zmienił. Najbardziej lubię, jak jest woda (najchętniej słona 😉 ), dużo zieleni i mało ludzi. Niestety jakoś trudno mi znaleźć takie miejsca, które spełniałyby wszystkie te trzy warunki i jeszcze na dodatek byłyby w zasięgu niezbyt długiej podróży.

„Zwierzątko dla Pellego” obudziło we mnie wspomnienia nieco świeższe niż moje dzieciństwo, bo związane z naszą rodzinną wyprawą do Skandynawii 15 lat temu. Nie udało nam się wtedy dotrzeć ani do Sztokholmu, ani na wysepki Archipelagu Sztokholmskiego, gdzie Astrid Lindgren lubiła spędzac wakacje i gdzie umieściła powieściowe Saltkråkan. Odwiedziliśmy jednak Vimmerby – tam się urodziła, tam spędziła dzieciństwo i tam mieści się „Astrid Lindgren Varld”. Przejrzałam nasze zdjęcia stamtąd, ale jedyne, które jakoś wiąże się z tą powieścią, przedstawia kolejkę do kolejki, wagonikami której odbywało się podróż na Saltkråkan. Ta podróż związana była bardziej z serialem nakręconym na podstawie tej powieści. Niestety, nie miałyśmy szansy na jego bliższe poznanie, bo w Polsce nie był nigdy wyświetlany, a płyty, które można była tam kupić, miały tylko cztery wersje językowe: szwedzką, duńską, norweską i fińską 😉

„Zwierzątko dla Pellego” to fragment rozdziału o tym samym tytule, który opowiada historię tego, jak Pelle Melkerson, który marzył o swoim własnym zwierzątku, wszedł w posiadanie królika. Jest to fragment z samego środka powieści, więc czytając go nie dowiemy się, kim są bohaterowie i skąd się wzięli na Saltkråkan. Nie wiemy, że Pelle spędza tam tylko wakacje z rodziną, a Tjorven jest wyspiarką z urodzenia i doskonale zna okoliczne szkiery oraz ludzi tam mieszkających. Ją także wszyscy tam znają. Mam nadzieję, że dziecięcy czytelnicy skupią się na przygodach bohaterów i nie będą się zastanawiać nad tymi szczegółami, choć jak się je zna, chyba łatwiej jest tę historię zrozumieć.

Astrid Lindgren pisała „Vi på Saltkråkan” sześćdziesiąt lat temu. Kiedy czytam tę książkę dziś, uderza mnie przede wszystkim to, jak bardzo zmienił się od tego czasu zakres swobody pozostawianej dzieciom. Trudno sobie obecnie wyobrazić parę siedmiolatków (nawet z psem takim jak Bosman), którzy znikają z rodzicielskich radarów na parę godzin, w tym czasie odbywają z sąsiadem wyprawę na sąsiednią wysepkę, potem jeszcze na kolejną, tym razem sami i łódką, od której w drodze powrotnej gubią wiosła, a kiedy wracają okazuje się, że nikt się ich nieobecnością podczas burzy nie zaniepokoił.

„Zwierzątko dla Pellego” to historia pogodna i beztroska. Dzieci spędzają ciekawie czas, a Pellemu udaje się zrealizować marzenie o własnym zwierzątku. Po jej przeczytaniu dzieci pewnie będą chciały poznać inne ich przygody i tu muszę ostrzec – „Vi på Saltkråkan” to powieść przeznaczona dla czytelników starszych niż ci, do których adresowana jest ta wersja obrazkowa. Jest tam wiele naprawdę śmiesznych fragmentów, ale są też momenty trudne i smutne. Historia króliczka, którego Pelle nazwał Jocke, tak się właśnie kończy. Pamiętam do dziś, jak bardzo to przeżywałam, a Mamie, która czytała mi tę książkę, głos się łamał.

Pamiętam jednak też, że były miejsca, których nie była w stanie czytać, bo tak się śmiała. „Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku?” to było jedno z naszych najcudowniejszych wspólnych przeżyć czytelniczych i nigdy tego nie zapomnę.

Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Astrid Lindgren (tekst) & Maria Nilsson Thore (ilustr.) „Zwierzątko dla Pellego”, przekł.: Maria Olszańska , wyd.: Zakamarki, Poznań 2023

Lis i skrzat

Lis i skrzat

Na początku tej książki wydawnictwo zamieściło następującą informację:

Tekst Astrid Lindgren jest parafrazą popularnego niegdyś w Szwecji wiersza Karla-Erika Frosslunda z 1900 roku, który doczekał się wielu wydań w zbiorach i antologiach, a także jako książka obrazkowa z ilustracjami Haralda Wiberga.

Niemiecki wydawca zamówił u Lindgren krótszą, prozatorską wersję wiersza, którą opublikował z ilustracjami Wilberga w 1965 roku. W Szwecji wydano tekst Lindgren dopiero pół wieku później z ilustracjami Ewy Eriksson.

Lis mieszka w lesie. Wieczorem wychodzi głodny ze swojej nory. Gdzie mógłby znaleźć coś do jedzenia ?

Chyba wie. Cichaczem, Mikaelu, chyłkiem przemknij do zagrody, gdzie mieszkają ludzie.

Jak jasno tej nocy ! Biały śnieg i niebo pełne gwiazd. Skradaj się, Mikaelu, skradaj ostrożnie, żeby nikt cię nie zobaczył.

Sięgnęłam po „Lisa i skrzata” zachęcona nazwiskiem Astrid Lindgren, ale akurat jej jest tutaj najmniej. Historię, która rozgrywa się w ciągu jednej zimowej nocy, wymyślił Karl-Erik Frosslund, a ona tylko napisała ją prozą. I to prozą, rzekłabym, dość oszczędną, bo wypada po dwa – trzy zdania na stronę. Tak naprawdę większość opowieści znajduje w ilustracjach Ewy Eriksson – pięknych, nastrojowych, doskonale oddających tę mroźną i ciemną noc.

Zaliczyłam tę książkę do kategorii świątecznych, bo dzieje się w czasie Bożego Narodzenia, ale poza jedną ilustracją z dziećmi bawiącymi się przy choince nic na to nie wskazuje. Myślę, że dzieciom skandynawskim może się ona bardziej kojarzyć ze Świętami, bo w tamtejszej tradycji to właśnie taki świąteczny skrzat czyli Jultomte przynosił prezenty, zanim wyparł go globalny Uzurpator 😉 Stąd tyle krasnali w skandynawskich sklepach z wyposażeniem domu u nas. Mój też stamtąd pochodzi.

O tej wigilijnej tradycji zostawiania owsianki w drewnianej misce dla krasnoludka czytałam także w innych książkach Astrid Lindgren. Na pewno robiono tak na wyspie Saltkrakan – przypomniała mi się Tjorven, która dla krasnoludka uczyła się ruszać uchem, choć czasem miała wątpliwości, czy on w ogóle istnieje. I był tam też lis skradający się nocą…

Ale to już historia dla nieco starszych czytelników niż ta. Dla takich, którzy rozumieją, że prawdziwy lis nie da się spłycić ani kaszą, ani owsianką i to w ilościach przeznaczonych dla skrzata, nawet jeśli jest on z tych większych.

Jednak póki dzieci są małe, nie trzeba ich tych złudzeń pozbawiać, niech magia tej nocy trwa…

P.S. Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 🙂

Astrid Lingren (tekst), Ewa Eriksson (ilustr.) „Lis i skrzat”, przekł.: Anna Węgleńska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2022

Tyle miłości nie może umrzeć

Tyle miłości nie może umrzeć

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów Lokomotywa 2021 w kategorii: tekst

oraz wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2021



Dopóki żyją nasze matki, ciągle jesteśmy dziewczynkami. / Cóż z tego, że wielu mężczyzn odeszło, / a nasze córki podorastały ? – od tych słów rozpoczyna się wiersz Anny Piwkowskiej „Dopóki żyją nasze matki”, który ostatnio często mi się przypomina.

A co jeśli matka umiera, kiedy jej córka jest jeszcze właściwie dzieckiem, a jej własna matka żyje nadal ? „Tyle miłości nie może umrzeć” to na półkach Małego Pokoju trzecia książka, w której mamy taką sytuację, a równocześnie za każdym razem jest ona inna. W „Świecie do góry nogami” Beaty Ostrowickiej mama bohaterki ginie w wypadku samochodowym – to sytuacja nagła, której nikt nie mógł przewidzieć. W „Comedy queen” mamy do czynienia z samobójstwem poprzedzonym długą depresją. Natomiast mama Lei, której historię opisuje Moni Nilsson, umiera długo, świadomie i robi wszystko, aby ten ostatni czas przeżyć z rodziną jak najpiękniej.

Wszystkie inne mamy są w pracy. Moja prawie cały czas siedzi w domu. Tak jest, odkąd zaczęłam pierwszą klasę. Mama mówi, że jej praca polega na tym, żeby wyzdrowieć. I żeby mnie kochać przez okrągłą dobę. (…)
Prawie nie pamiętam, jak to było, zanim mama zachorowała i zaczęła mieć czas, żeby kochać mnie przez okrągłą dobę. Wcześniej kochała też swoją pracę w gazecie. Teraz nie ma siły pracować. Za to ma siłę mnie kochać nawet wtedy, gdy budzę się w środku nocy i wślizguję do jej łóżka. Albo gdy zapodzieję gdzieś klucze lub strój na wuef.
Czasami jest bardzo chora i wymiotuje do sedesu, i gubi włosy, przez co robi się bardziej łysa od ryby. Wtedy biorę pisaki i rysuję na jej głowie tatuaże. Czasami jest zdrowa i włosy jej odrastają. Chciałabym, żeby moja mama zawsze była zdrowa. Bo kiedy jest zdrowa, staramy się robić fajne rzeczy.


„Tyle miłości nie może umrzeć” to historia odchodzenia, ale jest to odchodzenie heroiczne i pełne troski o tych, którzy zostają. Mama Lei dzielnie walczy o to, żeby ten ostatni wspólny czas był jak najdłuższy i jak najpiękniejszy, ale troszczy się także o to, co będzie z jej najbliższymi potem. Planuje prezenty na kolejne urodziny dzieci, nagrywa audiobooka ze swojej ulubionej książki i w najdrobniejszych szczegółach wymyśla swój pogrzeb. Chce być obecna w ich życiu także po śmierci, chce żeby czuli się otoczeni jej miłością.

Przywołany przeze mnie wiersz Anny Piwkowskiej opowiada sytuację, rzekłabym, normalną. Dopóki żyją nasze matki (i ojcowie), a my sami jesteśmy już dorośli, stanowią oni taki rodzaj buforu między nami a śmiercią. Kiedy oni odchodzą, my przejmujemy tę rolę wobec naszych dzieci. W tej książce nie tylko Lea i Lukas tracą mamę. Ich babcia i dziadek tracą swoją córkę, to jest kompletne odwrócenie naturalnego porządku rzeczy. Babci jest mi chyba w tej całej historii najbardziej żal, bo jakoś tak tam jest, że jej ból wydaje się być przez wszystkich traktowany z najmniejszą empatią

Rodzina Lei przeżywa wszystkie etapy żałoby jeszcze zanim jej Mama umrze. Przechodzą razem od szoku, przez zaprzeczanie, smutek, aż do ukojenia.

Usypiamy spokojne i budzimy się ufne, / dopóki żyją nasze matki.

„Tyle miłości nie może umrzeć” to wzruszająca (jest kilka scen, przy których płaczę za każdym razem !) opowieść o miłości tak wielkiej, że przeżyje śmierć i będzie dawać Lei i Lukasowi siłę na całe ich życie. Jest też pięknym obrazem rodziny, która przezywa to razem, razem bojąc się, tego, co będzie potem i wreszcie razem dając mamie przyzwolenie na to, żeby już dłużej nie walczyła. Pozwolić komuś odejść, to najtrudniejsze doświadczenie miłości.

Moja mama kochała mnie jak stąd do wszechświata . Każdego dnia, przez całe nasze życie. Tyle miłości nie może umrzeć…

Moni Nilsson „Tyle miłości nie może umrzeć”, ilustr.: Joanna Hellgren, przekł.: Agnieszka Stróżyk, wyd.: Zakamarki, Poznań 2021

Wróg

Wróg

Doczekaliśmy się niestety takich czasów, że bardzo aktualne stało się pytanie: jak rozmawiać z dziećmi o wojnie ? Odpowiedź na nie jest równie prosta co skomplikowana: w sposób odpowiedni do potrzeb tego konkretnego dziecka. Odpowiedni do jego wieku, wiedzy i sytuacji, odpowiedni do tego, co wie i tego, czego się obawia. Nie ma uniwersalnych schematów takich rozmów i nie ma też jednej, odpowiedniej dla wszystkich książki, która może w tej rozmowie pomóc.

Może nią być (ale nie musi) „Wróg”.

Davide Cali i Serge Bloch stworzyli kameralną i lapidarną, ascetycznie ilustrowaną historię, która bardzo mocno uświadamia czytelnikom bezsens wojny. Wojny, rzec można – w stanie czystym, wyabstrahowanej z przyczyn, ideologii, krzywd i win.

Ta książka atakuje nas od razu, bez bufora w postaci strony tytułowej – tak jak wojna atakuje bez uprzedzenia. Choć może nie do końca tak jest – ludzie po prostu do ostatniej chwili nie przyjmują tego uprzedzania do wiadomości i odsuwają od siebie myśli, że jednak może wybuchnąć.

Cali i Bloch sprowadzili w niej wojnę do dwóch samotnych żołnierzy, z których każdy przekonany jest o tym, że słuszność jest po jego stronie, bo z instrukcji dowiedział się, że to ten drugi: jest dziką bestią. Nie zna litości. Zabija kobiety i dzieci. Zabija bez powodu. (…) Wróg nie jest człowiekiem. Potrzebują czasu, żeby zobaczyć w sobie nawzajem ludzi. Ale czy to wystarczy, żeby skończyć wojnę ?

Ta historia skojarzyła mi się z tym, co w Boże Narodzenie 1914 roku wydarzyło się na froncie zachodnim pierwszej wojny światowej. Na jednym z jego odcinków nastąpiło, można powiedzieć, spontaniczne zawieszenie broni. Żołnierze niemieccy i francuscy wyszli z okopów, spotkali się na pasie ziemi niczyjej pomiędzy nimi, śpiewali kolędy i częstowali się papierosami. Niestety wtedy trwało to tylko tę jedną noc. Potem wrócili do swoich pozycji, a wojna (nie tylko) w tym miejscu trwała jeszcze długie cztery lata. Na Zachodzie bez zmian…

„Wróg” to jedna z tych książek, które z pozoru wyglądają, jakby były dla małych dzieci, jednak niosą ze sobą głębokie treści i nie powinno się z nimi zostawiać dzieci samych. Ta książka to może i powinien być wstęp do rozmowy z dzieckiem, ale o tym, kiedy jest o no na nią gotowe, musicie zdecydować sami.

Davide Cali (tekst) & Serge Bloch (ilustr.) „Wróg”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2014

P.S. Jeśli zastanawiacie się, jak rozmawiać o obecnej wojnie z dziećmi, posłuchajcie, co mówią o tym dwie mądre babcie:

Jak ratowaliśmy Wigilię

Jak ratowaliśmy Wigilię

Od ośmiu lat Wydawnictwo Zakamarki co roku wydaje kolejny książkowy kalendarz adwentowy. Nie wszystkie przypadły mi do gustu, większość odbiegała od moich oczekiwań związanych z takimi książkami. „Jak ratowaliśmy Wigilię” ukazało się przed rokiem, ale w pandemicznym zamieszaniu dotarło do mnie już za późno, żebym go przed świętami umieściła na półce Małego Pokoju z Książkami. A szkoda, bo akurat ten podoba mi się bardzo.

Dziś jest pierwszy grudnia!

Czekałem, czekałem i w końcu jest. Pierwszy dzień świątecznego miesiąca ! Nareszcie zaczynają się światełka, przyjemności, tajemnice, pieczenie, dekorowanie.

Mnóstwo ludzi lubi Boże Narodzenie, jednak nikt nie kocha tych świąt tak bardzo jak ja. Bo ja uwielbiam wszystko, co się z nimi wiąże !

W zerówce Tima od pierwszego grudnia codziennie będzie losowane dziecko, które zerwie z magicznego kalendarza kolejną kartkę. Chłopiec bardzo chciałby, żeby na niego wypadła kartka wigilijna, która ma być zerwana ostatniego dnia przed feriami. Pani powiedziała, że ten, komu przypadnie Wigilia, będzie musiał bardzo pilnować swojej kartki aż do momentu, kiedy Boże Narodzenie zostanie porządnie odświętowane. A co jeśli kartka się zgubi ? Pani powiedziała ze śmiechem, że wtedy nie będzie Wigilii.

Warto czasem zastanowić się nad żartami, które mówimy w obecności dzieci i do nich, bo nie zawsze rozumieją przenośnie czy humor absurdalny. Od tego (w przekonaniu ich wychowawczyni Ammi – niewinnego) żartu, który dzieci potraktowały absolutnie poważnie, bierze się wszystko, co wydarzy się potem. Tim postanawia zaopiekować się wigilijną kartką, a kiedy ją traci, zaczyna razem ze swoją przyjaciółką Esme zastanawiać się, co mogą zrobić, żeby uratować Święta…

Mam na ogół opory przed sięganiem po książki i filmy, które mają w tytule ratowanie świąt. Na ogół chodzi w nich o jakieś problemy z dostarczeniem prezentów na czas, tak jakby tylko o nie chodziło w tych świętach. A tutaj w ogóle nie ma mowy o prezentach, ani o tym, kto je przynosi ! Dla Tima najważniejsze w czasie Świąt jest to, że jest to jedyny moment w roku, kiedy jego rodzina jest razem, bo przyjeżdża wtedy jego starsza, mieszkająca na stałe w Australii siostra Ewa. Tymczasem zaraz po tym, jak zginęła wigilijna kartka z kalendarza, Ewa zadzwoniła, żeby powiedzieć, że nie przyjedzie, bo nie dostała urlopu.

Czy Timowi i Esme uda się mimo wszystko uratować Święta ???

„Jak ratowaliśmy Wigilię” zostało przetłumaczone przez Annę Czernow – zwróćcie uwagę na jej przeróbkę kolędy, dopasowaną do znanych polskim czytelnikom realiów ! Ta książka skojarzyła mi się z obejrzanym parę dni temu na Netflixie nowym polskim filmem „Dawid i elfy”, który bardzo mile mnie zaskoczył. Jest równie dowcipny co wzruszający, a w dodatku (mimo że akcja toczy się wokół Świętego Mikołaja i jego elfów) też nie chodzi tam o prezenty, a o miłość i spotkanie z najbliższymi. To dobry pomysł na adwentowy albo świąteczny rodzinny wspólny seans filmowy 🙂

Ellen Karlsson (tekst), Cecilia Heikkila (ilustr.) „Jak ratowaliśmy Wigilię”, przekł.: Anna Czernow, wyd.: Zakamarki, Poznań 2020

Sabotaż w punkcie skupu i inne komiksy

Sabotaż w punkcie skupu i inne komiksy

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: komiks

Barbara Gawryluk jest twórczynią niebywale wszechstronną. Jej półka w Małym Pokoju z Książkami należy do najdłuższych i najbardziej urozmaiconych, mimo że zawiera tylko niewielką część jej dorobku. Stoją tam powieści dla czytelników w różnym wieku oraz książki non-fiction zarówno dla dzieci („Tatry. Przewodnik dla dużych i małych”, których jest współautorką) jak i dla dorosłych (biografia Wandy Chotomskiej oraz „Ilustratorki, ilustratorzy”). Jest też sporo przekładów z języka szwedzkiego i właśnie za te ostatnie została niedawno przez Króla Szwecji odznaczona odznaczona Orderem Gwiazdy Polarnej czyli Nordstjärneorden. Otrzymała go (tu cytat z FB Wydawnictwa Zakamarki) za liczne zasługi na polu promowania i udostępniania szwedzkiej literatury i kultury w Polsce. Odznaczenie przyznawane jest obcokrajowcom, którzy w szczególny sposób zasłużyli się na rzecz Szwecji. (Z tej okazji Odznaczona udzieliła wywiadu swojemu macierzystemu Radiu Kraków w którym, notabene, prowadzi cykliczną audycję ‚Alfabet” poświęconą książkom dla niedorosłych czytelników. Można go posłuchać —>>> tutaj )

Informację o tym odznaczeniu Wydawnictwo Zakamarki zilustrowało zdjęciem obrazującym dorobek translatorski Barbary Gawryluk, a ja pozwoliłam sobie je pożyczyć.

Ten imponujący stosik (jaki stosik ? STOS !!!) powiększył się jeszcze, bo ukazał się właśnie pierwszy tom komiksów z serii „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai”, który zawiera cztery historie – tytułową, w której Lasse i Maja rozwiązują tajemnicę wiecznych awarii automatu do skupu puszek i butelek oraz trzy inne. Zachwyciło mnie użycie przez Tłumaczkę w tytule słowa sabotaż, bo bardzo rzadko się je ostatnio słyszy. Z oznaczenia Komiksy 1 w rogu okładki, dedukuję, że możemy spodziewać się następnych oraz że będzie je także tłumaczyć Barbara Gawryluk.

O kryminałach z serii „Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai” pisałam 12 lat temu —>>> tutaj i przyznam, że od tego czasu nie śledziłam kolejnych tomów zbyt uważnie. Ta seria należała do ulubionych lektur Najmłodszej z moich córek w czasach, kiedy zaczynała czytać samodzielnie. Potem powędrowała do kolejnych czytelniczek w naszej rodzinie i wiem, że dwie z nich mają ją już za sobą, a kolejna właśnie do tego etapu dorasta.

Komiksy z tej serii, które mam właśnie w ręku, mają wszystkie zalety wcześniejszych książek czyli ciekawą, wciągającą akcję i zagadkę, którą mogą rozwikłać czytelnicy z pierwszych klas szkoły podstawowej, różnią się od nich jedynie proporcją, w jakiej pozostają do siebie tekst i ilustracje. Komiksy traktowane są często przez dorosłych jako taki nieco mniej poważny rodzaj literatury, coś gorszego od zwykłych książek, ale niesłusznie !!! Dla początkujących czytelników może to być bardzo dobre doświadczenie, bo zawierają mniej tekstu niż typowe powieści, a duma z przeczytanej samodzielnie książki jest taka sama. Poza tym – świat, w którym żyjemy, jest coraz bardziej zdominowany przez obraz, ale w komiksie jednak nadal są litery. A kto już zaczął czytać, ten ma większą szansę na to, że kiedyś sięgnie z przyjemnością po coś bardziej poważnego.

Reasumując więc: lepiej jest czytać komiksy niż nie czytać wcale 😉

Martin Widmark (tekst), Helena Willis (ilustr.) „Sabotaż w punkcie skupu i inne komiksy”, przekł.: Barbara Gawryluk, wyd.: Zakamarki, Poznań 2021

Wiosna w Bullerbyn

Wiosna w Bullerbyn

Wpis z 25 kwietnia 2008 roku. Od tego czasu sporo zdążyło się zmienić. Nie czytam już nikomu wieczorami na głos. Mieszkam teraz gdzie indziej – w lesie i nie mam za oknami kwitnących drzew owocowych. Ale dziś zapachniało wiosną i zauważyłam pierwszy kwiatek, więc jest to zdecydowanie dobry moment, żeby tę książkę przypomnieć.

Wiosna, wiosna już w powietrzu…

W moim ogrodzie po morelach, których kwitnienie jakoś nam umknęło w ogólnym zimnie i szaroburości, zakwitła śliwa. Rośnie tuż pod oknem naszej sypialni, więc co rano czuję się niemal jak Ania z Zielonego Wzgórza 😉

Zmęczyła mnie już bardzo ta trwająca od ponad pół roku jesień. Obawiałam się, że już nam zostanie na zawsze tak szaroburo i ponuro, a kolejne pory roku oglądać będziemy tylko w książkach. Na przykład tych  zakamarkowych … Zimę z prawdziwego zdarzenia w tym roku widziałyśmy właściwie tylko w zimowej „Madice”, a na wiosnę mamy „Wiosnę w Bullerbyn”.

Wydarzenia opisywane w tej książce dzieją się trochę później niż „Dzieci z Bullerbyn”, bo malutka siostrzyczka Ollego – Kerstin jest tu już dziarsko chodzącym i sporo mówiącym, zbuntowanym dwulatkiem. „Wiosna” to właściwie zbiór scenek o tematyce wiosennej, trudno tu mówić o jakiejś akcji. Obok wiosennych zdarzeń, które pamiętamy z ”Dzieci” – jak łażenie po płotach w drodze ze szkoły czy opieka nad jagniątkiem Pontusem, znajdziemy też takie, których tam nie było. „Wiosna” to dobra książka zarówno dla tych, którzy zaprzyjaźnili się już z mieszkańcami Bullerbyn, jak i dla tych, którzy pierwszy raz się z nimi spotykają.

Kiedy pierwszy raz wzięłam „Wiosnę w Bullerbyn” do ręki, skojarzyła mi się ona z elementarzem Falskiego, z którego się uczyłam w szkole – w tej starszej wersji sprzed ilustracji Grabiańskiego. Podobny papier, format, kolory, realia i kreska – a wszystko tak mile staroświeckie.

Współczesna wieś (nie tylko szwedzka) wygląda oczywiście inaczej, ale jedno pozostaje niezmienne – ten wiosenny amok ogarniający dzieci. Ten rodzaj szaleństwa wynikający z potrzeby odreagowania długich miesięcy spędzonych w domu i spętania ciepłymi ubraniami. Jest w wiosennym powietrzu cos takiego, że dzieci staja się po prostu doładnie dzikie 😉

P.S. A wieczorami czytam Najmłodszej z córek  Ronję córkę zbójnika” i po raz kolejny zachwycam się tą książką. Trochę żal mi, że już ostatni raz towarzyszę dziecku w jego pierwszej wyprawie do tego świata, w pierwszym spotkaniu w Pupiszonkami, Wietrzydłami, Pieśnią Wilków i Huczącą Gardzielą…

Astrid Lindgren „Wiosna w Bullerbyn”, przekł.: Anna Węgleńska, ilustr.: Ilon Wikland, wyd.: Zakamarki, Poznań 2008