101 latarni

101 latarni

Tata jeszcze nie śpi. Zachar także. Jest późno. Na niebie widać gwiazdy, a światła w blokach już dawno pogasły.

Tylko w wieżowcu naprzeciwko w jednym oknie wciąż się świeci. Ten wieżowiec przypomina Zacharowi latarnię…

„101 latarni” to książka, którą można czytać na różnych płaszczyznach. Czytana z dzieckiem – rówieśnikiem jej bohatera Zachara będzie po prostu opowieścią o małym chłopcu, który nie może zasnąć i zaczyna liczyć latarnie morskie, poczynając od tej, którą widział na niedawnej wycieczce z rodzicami. To pełna ciepła i dająca poczucie bezpieczeństwa historia, która ma przeprowadzić dziecko do krainy snu. Mama chłopca już śpi, Tata jeszcze pracuje w sąsiednim pokoju, ale wkrótce przychodzi i kładzie się z synem. W końcu zasypiają prawie w tym samym momencie…

Atmosferę tej nocnej opowieści tworzą ilustracje Oksany Draczkowskiej wypełniające całe kolejne rozkładówki. Ona sama (w filmie umieszczonym na profilu FB wydawnictwa) powiedziała: Książka łączy w sobie wszystkie moje ulubione rzeczy: latarnie, morze, noce i kolor niebieski. Ja także je lubię, więc oglądanie ich sprawiło mi dużą przyjemność.

Jednak ponieważ chłopiec ma na imię Zachar, a wycieczka, którą wspomina, była nad tak zwane Morze Kijowskie na Dnieprze, dorosły czytelnik natychmiast skojarzy całość z obecną sytuacją na Ukrainie. Gdzieś w tyle głowy pojawią się myśli o dzieciach we wszystkich miejscach Ukrainy, których sen każdej nocy może być przerwany alarmem, a ich ojcowie są daleko od nich. I nasunie się pytanie, czy te bloki jeszcze w ogóle stoją ?

Kiedy przyjrzałam się ilustracji, na której Tata Zachara rysuje plany nowych budynków, pomyślałam, że tak naprawdę jest to wspomnienie autorów o czasach ich własnego dzieciństwa. Teraz przecież żaden architekt nie kreśliłby już projektów na papierze rozpiętym na desce z przykładnicą, tylko siedziałby przy komputerze. Wydana w 2019 roku (a więc zanim jeszcze cała Ukraina znalazła się w stanie wojny) książka to teraz ich powrót do czasów, kiedy sami czuli się bezpiecznie i zasypiali spokojnie.

Czytając „101 latarni” myślałam z wdzięcznością o tym, że moje i moich dorosłych już dzieci zasypianie wciąż takie jest. I z troską – o tych wszystkich dzieciach i dorosłych, którym to nie jest dane…

Oksana Łuszczewska, Dzmitryj Bandarenka (tekst), Oksana Draczkowska (ilustr.), Ryszard Kupidura (przekł.) „101 latarni”, wyd.: Frajda, Poznań 2022

Kołysanki | Колискові

Kołysanki | Колискові

Rok 2022 to był dziwny rok… – tak być może będzie się kiedyś pisać parafrazując Sienkiewicza. Po dwóch latach obsesyjnego strachu przed wirusem, testowania i zamykania wszystkiego, co tylko dało się przenieść w sferę działań zdalnych, Polacy bez chwili wahania otworzyli granice oraz swoje domy przed uchodźcami z Ukrainy. Wśród setek tysięcy uchodźców dominowały kobiety z dziećmi i to właśnie dzieci (jak to zawsze bywa) stały się największymi, bo nieświadomymi tego, czemu to wszystko się dzieje, ofiarami tej wojny. Nawet jeśli nie doznały jej bezpośrednio, nie chowały się w schronach przed ostrzałem i nie widziały rzeczy strasznych, sama konieczność porzucenia dotychczasowego życia, znanych miejsc i ludzi, rozstanie z Tatą, bezradność, często strach Mamy i wędrówka w nieznane w tłumie obcych ludzi – to wszystko razem jest doświadczeniem, na które nikt nie chciałby narażać własnych dzieci.

W pierwszym odruchu serca Polacy starali (i starają) się pomagać tak, jak potrafią. Wśród rozmaitych oddolnych inicjatyw bardzo ważną dla mnie było wydawanie książek dla dzieci po ukraińsku – zarówno takich, które mogą pomóc w rozmawianiu z nimi o wojnie, jak i takich, które mają być po prostu rozrywką i oderwaniem myśli od niej. Pojawiły się też książki – cegiełki, a dochód z nich przeznaczany jest na pomoc uchodźcom. „Kołysanki | Колискові” należą do tej ostatniej kategorii.

ilustracja Martyny Kostrzyckiej

Publikacja powstała jako wyraz solidarności z Ukrainą, po inwazji Rosji w lutym 2022 roku. Całkowity dochód ze sprzedaży książki zostanie przekazany Stowarzyszeniu „SOS Wioski Dziecięce w Polsce”, które objęło opieką dzieci i rodziny z Ukrainy. Wszystkie osoby zaangażowane w ten projekt pracowały wolontariacko.

Mamy nadzieję, że książka zachęci dzieci oraz rodziców, zarówno polskich jak i ukraińskich, do wzajemnego poznania i integracji – napisali jej twórcy we wstępie do niej.

Znajdziesz w niej ludowe kołysanki z Ukrainy i z Polski, przetłumaczone na oba języki. Każdej towarzyszy wyjątkowa ilustracja. Całość otwiera autorska bajka, stanowiąca zaproszenie do świata kołysanek. Dodatkowo przygotowaliśmy plik w formacie PDF z zapisem nutowym oraz chwytami na gitarę i ukulele. Na stronie internetowej książki ( nieśpieszne.pl/kolysanki ) zamieściliśmy playlistę – zaproszeni muzycy nagrali własne aranżacje kołysanek, śpiewane po polsku i ukraińsku.

ilustracja Hani Kmieć

„Kołysanki | Колискові” to książka na pierwszy rzut oka niepozorna – nieduża, wydana na papierze, który nie błyszczy i robi takie skromne wrażenie. Jest w niej jednak ogromny ładunek pozytywnych emocji wszystkich osób zaangażowanych w jej powstanie. Od Pawła Pawlaka, który stworzył ilustrację okładkową, przez Maję Głowacką, która napisała przepiękną, oniryczną baśń, liczne grono ilustratorów i tłumaczy, muzyków i innych osób, które były w to zaangażowane, a których nazwiska zajmują dwie strony na jej końcu. Tę serdeczność czuje się podczas lektury.

Kołysanka utula do snu, pozwala zapomnieć o trudach dnia, sprawia, że czujemy się bezpiecznie.

Chcemy, aby ta książka niosła ukojenie. Tylko tyle. Aż tyle.

Po jej przeczytaniu miałam taką wizję (a może marzenie), że niedługo w różnych miejscach Polski i Ukrainy (do której przecież kiedyś, mam nadzieję, powrócą) polskie mamy będą śpiewać dzieciom ukraińskie kołysanki, a dzieci ukraińskie zasypiać będą przy kołysankach polskich. I wszyscy będą się w swoich domach czuli bezpiecznie…

ilustracja Karoliny Pawlak

„Kołysanki | Колискові”, wyd.: Nieśpieszne, Kraków 2022

P.S. Ja swój egzemplarz kupiłam podczas Izabelińskich Spotkań z Książką, ale można ją nabyć na stronie wydawnictwa. Sami decydujecie, ile chcecie za nią zapłacić – cena minimalna to 29 złotych.

Nieobliczalne owieczki

Nieobliczalne owieczki

Wpis z 26 października 2006 roku. Najmłodsza z moich córek miała wtedy 6 lat. Książkę mamy do dziś i widać na niej wyraźne ślady tego, że kiedyś była ulubiona 😉

Przed snem, wieczorem, gdy wypijesz mleczko, pomóż się policzyć wełnianym owieczkom…

Najmłodsza wieczorem mleka właściwie nie pije, ale bardzo lubi wyliczanie owieczek, które chowają się w tej książeczce. Stało się to naszym kolejnym wieczornym rytuałem. Kiedyś co wieczór wspólnie z zajączkami wyznawałyśmy sobie miłość, a teraz wyliczamy owieczki. Jakie ? Och, najrozmaitsze… Jest psotna, jest leniuszka, piegowata, kudłata, jest też taka w papilotach i (najtrudniejsza 😉 ) prze-inte-lek-tua-li-zo-wa-na. Jest jeszcze wiele innych, a wszystkie narysowane przez Joannę Olech. Narysowane tak pomysłowo, że każda ma jakąś cechę charakterystyczną i Najmłodsza bardzo szybko nauczyła się je odróżniać.

Wydało je wydawnictwo Wytwórnia – kolejna (obok wymienianego już tutaj  FRO9 ) kameralna oficyna wypuszczająca na rynek księgarski książeczki bardzo ciekawe i odmienne od dominującej na nim bylejakości. (Edit: W przeciwieństwie do nieodżałowanego FRO9 Wydawnictwo Wytwórnia na szczęście istnieje i nadal wydaje takie książki 🙂 )

Dowiedziałam się ostatnio, że „Nieobliczalne owieczki” są także ulubioną książką Niśka (jeśli nie wiecie o kogo chodzi – zajrzyjcie tu ). Kiedy ja kończę już czytać Najmłodszej, wtedy ona czyta tę książeczkę swojej miśkowej śwince. Widok zaiste jedyny w swoim rodzaju 😉 Potem oboje smacznie zasypiają ukołysani przez owieczki.

Martyna Skibińska „Nieobliczalne owieczki”, ilustr.: Joanna Olech, wyd.: Wytwórnia, Warszawa 2005

Lulaki, Pan Czekoladka i przedszkole. Bobek, wyprawa i rzeczy w sam raz

Lulaki, Pan Czekoladka i przedszkole. Bobek, wyprawa i rzeczy w sam raz

czyli ważne sprawy małych ludzi

Dwie historie o Huberciku i jego rodzinie – bardzo dobra lektura dla początkujących przedszkolaków 🙂 Wcześniej wydane oddzielnie, teraz także razem.

Wpis z 15 marca 2006 roku:

Trzylatek z całego świata zna tylko swoją rodzinę i zasady w niej panujące. Przedszkole to jakaś obca planeta, a życie na niej jest niezwykle trudne do wyobrażenia. Dlatego debiut przedszkolny to w jego życiu zmiana tak wielka i przeżycie tak ogromne, że często pamięta się je przez całe życie.

Najpierw nie wiadomo nic – jest tylko to groźne słowo: przedszkole (kiedy będziesz juz chodzić do przedszkola, to…) Potem okazuje się, że jest to taki dom otoczony płotem i są tam też zjeżdżalnie i piaskownice , ale gdy wchodzi się do środka, to dalej nic nie wiadomo. Maluch wie tylko, że nie będzie Mamy, Taty, ani Babci – są za to jakieś obce Panie, które nie zajmują się tylko nim, ale też całą gromadą obcych dzieci.

Nie ma ukochanego Misia i czerwonej koparki – są obce zabawki, chociaż niektóre całkiem fajne. Nie ma talerzyka z Teletubisiami i znajomej podkładki na stole – są nowe smaki jedzenia i łyżka, którą trzeba zjeść kotlet. Nie ma własnego łóżeczka z kołderką – jest dziwny leżak i duży koc w obcej poszwie. Trzeba się przebrać w piżamkę i położyć spać… Zaraz, jak to spać ??? Śpi się w domu !!! A może ja już w ogóle nie wrócę do domu ??? MAMO, TATO, BABCIU RATUNKU !!!

Lulaki, Pan Czekoladka i przedszkole czyli ważne sprawy małych ludzi” to książka, która może pomóc zmniejszyć ten stres. Opisuje krok po kroku jeden dzień z życia przedszkolaka.

Najpierw Mama budzi rano i trzeba trochę pomarudzić: Ja nie chcę iść do przedszkola !!!. To bardzo ważne, bo rodzice lubią się tak bawić. Potem jednak się wstaje i idzie, no bo jak tu nie pójść. Trzeba tylko jeszcze w szatni upewnić się, że rodzice na pewno przyjdą po południu. W przedszkolu wszystko idzie ustalonym rytmem – posiłki, zabawy, leżakowanie, potem powrót do domu – zabawy, kolacja, kąpiel i Lulaki, które lulają do snu. Trzeba sie wyspać, bo jutro znowu wstajemy do przedszkola. Tylko, żeby nie zapomnieć pomarudzić: Ja nie chcę iść do przedszkola !!!

Ta książeczka pomoże maluchowi oswoić się z przedszkolem, jeszcze zanim przestąpi jego progi (oczywiście nie zastąpi to wcześniejszej wizyty w przedszkolu, czy zajęć integracyjnych, jeśli są organizowane).

Czytana początkującemu przedszkolakowi może być dobrym wstępem do rozmowy o jego doświadczeniach tych pierwszych dni. Taki maluch nie potrafi jeszcze ubrać w słowa swoich przeżyć, a zapytany: jak było w przedszkolu ? odpowie: dobrze. Można jednak w rozmowie wyjść od Hubercika i Pana Czekoladki, a wtedy może dowiemy się, że na podwieczorek wcale nie dali ciastek tylko wstrętną kaszę, ulubiony od wczoraj kolega nie chciał się dziś wcale bawić i w ogóle nie było żadnego teatrzyku !!!

O tym ostatnim warto uprzedzić debiutanta w przedszkolu. Synek mojej koleżanki świetnie przygotowany przy pomocy „Lulaków” do nowej roli, zgłosił tylko jedno zastrzeżenie do swojego przedszkola – pierwszy teatrzyk pojawił sie u nich dopiero w listopadzie i w dodatku on był waśnie wtedy chory. Teatrzyk to w “Lulakach” jedyne niecodzienne wydarzenie w ciągu zdarzeń codziennych.

Beata Ostrowicka “Lulaki, Pan Czekoladka i przedszkole czyli ważne sprawy małych ludzi”, ilustr. Aneta Krella – Moch, wyd. Literatura, Łódź 2003

Wpis z 20 czerwca 2007 roku:

Ze wszystkich dni tygodnia najfajniejsza jest sobota. Można długo spać, można długo chodzić po domu w piżamie. Nie trzeba się nigdzie spieszyć. I po niej jest jeszcze jeden wolny dzień !!!

Oj tak, tak. Ja w sobocie też najbardziej lubię perspektywę niedzieli z jej niespiesznym porankiem.

Hubercika i jego rodzinę po raz pierwszy spotkaliśmy w książeczce o Lulakach, Panu Czekoladce i przedszkolu. Wtedy towarzyszyliśmy mu w jego dniu powszednim – od porannych grymasów przy wstawaniu, przez wszystko, co działo się w przedszkolu, aż do wieczornego zasypiania z Lulakami. Sobota jest zupełnie inna – z Mamą, Tatą, starszym bratem – Kubą i Bobkiem (ukochaną przytulanką – wężem), za to bez pośpiechu i bez przedszkola. Dziś cała rodzina wyrusza do lasu na grzyby, a Królem Grzybobrania zostaje ogłoszony Hubercik, któremu udało się znaleźć największe prawdziwki.

A owe tytułowe rzeczy w sam raz ? No właśnie – Hubercik co chwilę dowiaduje się, że jest na coś za mały, albo za duży. Jak to jest możliwe ? Tatuś mu to wytłumaczył: Są rzeczy, na które jesteś za duży, są rzeczy na które jesteś za mały i takie, które są dla ciebie w sam raz.Nie zdradzę Wam jednak, na co Hubercik jest w sam raz, bo nie cierpię odbierać książkom puenty. Nie tylko wtedy, gdy chodzi o to – kto zabił. 😉

Ta książeczka, podobnie jak „Lulaki” ukazała się w serii„Poduszkowce” . Obie znakomicie nadają się właśnie na wieczorne czytanie do poduszki – czytanie, które zamyka i podsumowuje dzień.

Beata Ostrowicka „Bobek, wyprawa i rzeczy w sam raz czyli ważne sprawy małych ludzi”, ilustr.: Aneta Krella – Moch, wyd.: Literatura, Łódź 2007

Całus na dobranoc

Całus na dobranoc

oraz „Czy źle się czujesz, Sam ?”

Wpis z 18 kwietnia 2007 roku:

Czyli kolejne moje zaskoczenie z serii: A myślałam, że dla Najmłodszej to już będzie za dziecinne…  😉 (edit: Miała wtedy 7 lat) Sama sobie wynalazła te książeczki na półce w bibliotece, więc nie protestowałam.

Wieczorne rytuały maluchów… Przedsenne porządkowanie świata – określone czynności w określonej kolejności (książeczka, kocyk, przytulanka, mleczko 😉 ), ukochane przytulanki siedzące obok poduszki i oczywiście całus na dobranoc. Czy można zasnąć bez całusa ?

Na ulicy Mirabelkowej zapada noc, a wiatr huczy i szarpie gałęziami drzew. W domku małego misia Sama jest ciepło i zacisznie. W piecyku wesoło trzaska ogień. Czerwony kocyk w łóżeczku Sama i jego niebieski szlafroczek też oczywiście grzeją, ale głównym źródłem ciepła emanującego z kart tych książeczek jest jego Mama – misiowy archetyp wszystkich Mam świata. Duża, miękka, przytulna i spokojna – nawet wtedy, kiedy jej kaszlący synek nie chce wypić syropu. Ilekroć czytam drugą z tych książeczek, zachwyca mnie ta jej czuła konsekwencja w kwestii syropu. Najmłodsza najczęściej odmawia przyjmowania jakichkolwiek lekarstw doustnie (na szczęście choruje rzadko), a ja w takich sytuacjach tracę niestety całą swoją przytulność. Znacie może jakiś syrop w czopkach ? 😉

Pisząc teraz o tych książeczkach muszę się bardzo pilnować, żeby nie nadużywać słowa ciepły w różnych formach i przypadkach. Uporczywie pcha mi się pod palce – również gdy chcę napisać o ilustracjach Anity Jeram. Spod jej ręki wyszli też Duży Brązowy Zając razem z Małym Brązowym Zajączkiem i, choć na pierwszy rzut oka wydają się zupełnie odmienni od Sama i jego Mamy, jest coś, co ich łączy.

Miłość. Po prostu – miłość. Pokazana bez egzaltacji – nadmiaru ozdóbek, różowych serduszek i świergotu. Wystarczy popatrzeć na obrazek z okładki „Całusa” albo na ten kończący drugą z książeczek, gdzie Sam i Mama śpią przytuleni, a za oknem pada śnieg, a ogarnie nas błogie poczucie bezpieczeństwa.

Te książeczki są jak łyk ciepłego mleka przed snem, są jak… całus na dobranoc 😉

Amy Hearst „Całus na dobranoc”, ilustr.: Anita Jeram, przekł.: Liliana Bardijewska, wyd.: Egmont, Warszawa 2004

Amy Hearst „Czy źle się czujesz Sam ?”, ilustr.: Anita Jeram, przekł.: Liliana Bardijewska, wyd.: Egmont, Warszawa 2004

Nocny Maciek

Nocny Maciek

Szukałam książki, która pasowałaby na dzisiejszą pięćdziesiątą rocznicę lądowania na Księżycu i najbardziej mi do tego dnia pasuje „Nocny Maciek”, którego opisałam 26 października 2008 roku 🙂

Maciek przyjechał ze mną do domu  z wystawy Ewy Kozyry – Pawlak i Pawła Pawlaka w ramach akcji „Łap Bakcyla”. Wiem oczywiście, że moje córki są już na tę książkę za duże, ale nie mogłam się jej oprzeć. Zresztą – na okładce jest napis: wiek 3+, więc w zasadzie wszyscy w naszej rodzinie się na tę kategorię wiekową łapiemy… 😉

„Nocny Maciek” to druga  po „Jajuńćku” autorska książka Pawła Pawlaka. Tam były wędrujące po świecie zajączki, tu mamy Robaczka (który dziwnie mi kogoś przypomina 😉 ) i Księżyc ( a właściwie jego połówkę). Robaczek jest malutki, nic jeszcze o świecie nie wie i bardzo przestraszył się zniknięcia Słońca, które oświetlało pierwsze chwile jego życia. Księżyc Maciek tłumaczy mu, że nie ma się czego bać, bo: wieczorem słońce chowa się za horyzont i wtedy po dniu przychodzi noc. W nocy słońce świeci gdzie indziej, a ja go tutaj zastępuję. Ale następnego ranka słońce wraca i znowu jest dzień.

Nocny Maciek” to książka dobra na dobranoc. Wiele dzieci podobnie jak Robaczek boi się ciemności. Ta ciepła historyjka i urocze, nocne ilustracje (a szczególnie ta z Robaczkiem śpiącym słodko w objęciach Maćka) pomogą pokonać ten strach. Łatwiej jest zasnąć, kiedy ma się pewność, że po ciemnej nocy na pewno przyjdzie jasny dzień.

Przywykliśmy myśleć o księżycu jako o Srebrnym Globie, a tymczasem Maciek jest złoty ! Trochę mnie to zdziwiło, ale tylko na krótko. Następnego wieczora wracaliśmy całą rodziną do domu. Na niebie złocił się półksiężyc i wyglądał zupełnie tak, jakby to pan Paweł osobiście go wyciął i tam umieścił. Zawołałam do dziewczyn: Patrzcie, nocny Maciek na niebie !

Zaraz potem naszła mnie refleksja rodem z jednego z moich ulubionych filmów: To, co widzę, przypomina mi to, co kiedyś czytałam. Może powinno być odwrotnie ? 😉

Paweł Pawlak (tekst i ilustracje) „Nocny Maciek”, wyd.: Wydawnictwo Piotra Marciszuka Stentor, Warszawa 2008

Edit: Paweł Pawlak został nominowany do Nagrody ALMAAstrid Lindgren Memorial Award gratulacje !!!

Sen który odszedł

Sen który odszedł

Wpis z 30 kwietnia 2008 roku:

Przewracałem się z boku na bok i śledziłem przesuwające się po suficie smugi światła. Tak bardzo chciałem zasnąć, ze czułem, jak sen odchodzi ode mnie stanowczym marszowym krokiem. Potarmosiłem za uszy mojego przyjaciela, zająca Filipa.

– Filipie, chodź pójdziemy szukać snu.

I poszli. Najpierw szukali w domu, potem na ulicy i nad rzeką, potem wyruszyli w podróż pociągiem. W swojej wędrówce spotkali Policjanta, Kota, Sowy, Babcię i Pana w Kapeluszu, który pomógł im znaleźć pociąg powrotny.

Ta bajka jest jak sen. Taki, o którym mówimy po obudzeniu: śniło mi się coś dziwnego, dokądś jechałam, czegoś szukałam, a potem okazało się, że jestem zupełnie gdzie indziej… Zdarzają Wam się takie sny ? Najważniejsze jednak jest to, że każda noc i każdy sen (nawet te najczarniejsze) kończy się jasnym porankiem.

Sen jest wielką tajemnicą. We śnie możemy być królikiem, górą, muszelką albo wiatrem. We śnie wszystko może się zdarzyć. Dobre i złe – napisała w końcowym liście do czytelników autorka tej książki.

Niezwykłą, senną, magiczną atmosferę tej książki tworzą ilustracje Krystyny Lipki – Sztarbałło. Błękitno – szafirowo – granatowe, tajemnicze i czarodziejskie – mają w sobie coś fascynującego, choć mogą też wydawać się groźne i ponure. Pamiętam, ze zarówno Środkowa z moich córek, jak i później Najmłodsza, początkowo podchodziły do tej książki nieufnie, jakby trochę z lękiem. Jednak kiedy już dały się namówić na jej lekturę, były nią oczarowane i chętnie do niej wracały. Ja również.

Książka nagrodzona tytułem Książka Roku IBBY 2001

Anna Onichimowska „Sen który odszedł” (seria: Książka z zebrą), ilustr.: Krystyna Lipka – Sztarbałło, wyd.: Ezop, Warszawa 2001

Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham

Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham

Sięgając do najgłębszych czeluści dawnego Małego Pokoju z Książkami przypominam jedną z pierwszych książek, którą tam opisałam – wpis z 15 marca 2006 roku 🙂

Nigdy nie potrafiłam i nie lubiłam mówić o swoich uczuciach. Drażni mnie egzaltacja polegająca na nadużywaniu Wielkich Słów, bo ich nadmiar powoduje, że tracą na znaczeniu. Śmieszą – niektóre amerykańskie filmy, w których wszyscy wszystkim mówią “Kocham Cię”. Złości – szaleństwo walentynkowe i przymus czynienia wyznań w określony dzień. Nie znoszę “pieszczenia się”, nadmiaru zdrobnień i słodyczy – takiego “tiutiania”, które zwyczajowo stosuje się w rozmowach z dziećmi.

Wydaje mi się, że nie słowa tylko czyny świadczą najlepiej o naszych uczuciach i intencjach. Czy słowa są niezbędne dla wyrażenia miłości ? Może wystarczy po prostu kochać, a wtedy wszystko staje się jasne i słowa są niepotrzebne ? Zresztą – czy miłość da się wymierzyć słowami ? Jak można zmierzyć to, co niewymierzalne ?

Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham” to książeczka, która pokazuje, że można rozmawiać o tym z dziećmi w sposób prosty a jednocześnie głęboki.

Mam do niej stosunek szczególny. Był w naszym domu taki czas (gdy Najmłodsza miała 2 czy 3 lata), kiedy Mały Brązowy Zajączek razem z Dużym Brązowym Zającem odwiedzali nas co wieczór. Gdy przeczytałyśmy już wszystko, co było przeznaczone na ten dzień, przychodził Czas Zajączków i wtedy czytając, pokazywałyśmy, jak bardzo się kochamy – zupełnie tak samo jak one. Bez tego rytuału nie chciała położyć się do łóżka.

Myślę, że na widok tej książki już zawsze będzie mi się przypominać moja mała córeczka stojąca przede mną w piżamce z szeroko rozłożonymi rączkami.

Dzieci często pytają, czy je kochamy, albo czy kochamy je bardziej niż brata lub siostrę. Oczekują nieustannego potwierdzania miłości, bo świadomość, że są kochane jak stąd do księżyca i z powrotem, daje im poczucie bezpieczeństwa.

Same słowa to jednak za mało. Aby to poczucie było granitowo mocne i zostało na całe życie, niezbędne są także czyny, które te słowa potwierdzą.

Sam McBratney Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham”, tłum. Jarosław Mikołajewski, ilustr. Anita Jeram, wyd. Egmont, Warszawa 2002

P.S. Najmłodsza ma już 19 lat, właśnie zdaje maturę, a jeden z jej ukochanych T-shirtów ma napis „I love You to the Moon and back” 🙂