Ściskam w pasie, kontrabasie !

Ściskam w pasie, kontrabasie !

Dziś poznamy instrumenty, życiorysów ich fragmenty oraz tłum ich właścicieli, od Zenona do Anieli, od Aliny do Leona.

Kto chce, niech się sam przekona !

„Ściskam w pasie, kontrabasie !” to zbiór czternastu króciutkich, dowcipnie spuentowanych i ciut absurdalnych opowiadanek Doroty Gellner napisanych prozą rytmiczną, a nawet rzekłabym – bardzo rytmiczną 😉 W każdej z tych historyjek jest jakiś człowiek oraz instrument. Instrumenty są raczej z tych dziś już mniej znanych i popularnych jak bałałajka, mandolina czy pianola, a ludzie… No cóż – z ich uzdolnieniami muzycznymi bywa różnie 😉 Niektórzy mają do tego talent, inni nie za bardzo, czasem nawet mają do tego dwie lewe ręce, są też tacy, którzy grają już tylko na starym portrecie…

Kiedy Majka była mała, z bałałajką się spotkała. Bardzo się zaprzyjaźniły, nierozłączne prawie były. Gdy się Majka czegoś bała, bałałajka jej śpiewała. Kidy Majka się nudziła, bałałajka jej nuciła. Dzięki dźwiękom bałałajki, bajką było życie Majki.

„Ściskam w pasie, kontrabasie !” to nie tylko (fantastycznie zilustrowana przez Marcina Minora) zabawa słowem i rytmem, który sam niesie czytającego. To także żartobliwe wprowadzenie w świat instrumentów muzycznych i ludzi, którzy na nich grają – pokazujące, że nie zawsze bywa im łatwo, a początki gry są zazwyczaj trudne i dla grającego, i dla słuchających. Jeśli się ćwiczy i ma talent, wtedy wszystko gra, ale jeśli nie – lepiej dać spokój i sobie, i otoczeniu, że o instrumencie nie wspomnę 😉

Dorota Gellner „Ściskam w pasie, kontrabasie !”, ilustr.: Marcin Minor, wyd.: Bajka, Warszawa 2020

Ogród panny Amelii

Ogród panny Amelii

Wpis z 11 października 2006 roku. To już jedna z ostatnich książek, które pozostały mi do wstawienia na półki nowego Małego Pokoju.

Kiedyś była to taka elegancka dzielnica – mówiła panna Amelia Ellicott smutno.

Kiedyś… 

Kiedyś dom, w którym mieszkała jej rodzina, otoczony był ogromnym ogrodem. Teraz zbudowano tam nowe domy, a tuż obok nawet (o zgrozo ! 😉 ) wyrósł blok. Panna Amelia mieszka w swoim wielkim domu sama – jedynym jej towarzystwem są kot Mustafa i kury (nie jakieś tam zwyczajne, tylko rasowe bantamki pekińskie koloru słońca i nagietków). Mimo, że bardzo doskwiera jej samotność, żyje tak, jakby wokół nie było innych ludzi, jakby blok obok nie istniał.

Dopiero kiedy silna wichura zniszczy kurnik i porwie kury, okaże się, że za płotem nie tylko żyją normalni ludzie, ale nawet można się z nimi zaprzyjaźnić…

Autorami „Ogrodu panny Amelii” są Australijczycy i dlatego jest tam smaczek niewyczuwalny być może dla polskich czytelników. Blok w tej książce zamieszkany jest przez imigrantów. Mamy tam Włocha (tęskniącego do pozostawionego w Starym Kraju gospodarstwa), Chinkę oraz dzieci o słowiańskim nazwisku, a wszyscy oni przeciwstawieni są damie, której rodzina jest w tamtym miejscu zasiedziała od pokoleń. U nas jest inaczej, ale mury uprzedzeń, oddzielające tych, którzy mieszkają otoczeni płotem (w willi czy na strzeżonym osiedlu) od tych ze zwykłych bloków są coraz wyższe.

„Ogród panny Amelii” wpisuje się w nurt, który nazwałabym: o blokach sympatycznie, do którego należą także  ”Wierzbowa 13” i  ”Trzynastka na karku” dla coraz starszych czytelników. Nie ma w tej książce zbyt wiele tekstu – po kilka linijek na stronie, za to są duże obrazki, które dają wiele tematów do rozmowy z kilkulatkiem. Szukając kota, licząc kury czy rozpoznając mieszkańców bloku, mimochodem uczymy dziecko, że nie można sądzić ludzi po pozorach – na przykład po tym, gdzie mieszkają.

Liliana Stafford „Ogród panny Amelii”, ilustr.: Stephen Michael King, przekł.: Zuzanna Naczyńska, wyd.: „Egmont” Warszawa 2006