Miziołki wracają czyli Kaszydło rządzi !

Miziołki wracają czyli Kaszydło rządzi !

„Dynastia Miziołków” Joanny Olech to książka, którą można już zaliczyć do klasyki polskiej literatury dla niedorosłych. Powstała w poprzednim wieku (a nawet tysiącleciu !) i najpierw ukazywała się w odcinkach w Świecie Młodych. Był to rok 1993 i pismo właśnie kończyło swój wieloletni żywot (absolutnie nie z winy Miziołków !!!). Tę wersję zilustrowała Magda Jasny (która stworzyła także Wiercipiętka z rodziną). Potem było wiele wydań książkowych w kilku wydawnictwach. Większość ilustrowała chyba sama Joanna Olech, ale ja mam do dziś wersję z ilustracjami Pawła Pawlaka , wydaną przez nieodżałowane Wydawnictwo Plac Słoneczny 4, zaczytaną przez moje córki.

O tym, że ta książka pomału staje się klasyką, świadczyć może choćby to, że jej fragmenty wielokrotnie były umieszczane w podręcznikach. Wydaje mi się też, że przez krótki czas cała „Dynastia Miziołków” była lekturą szkolną, ale nie jestem tego pewna. A teraz po prawie trzydziestu latach doczekaliśmy się kolejnej części…

Nie wiem, co było dla mnie większym zaskoczeniem – czy to, że się w ogóle ukazała, czy też fakt, że trzyma poziom poprzedniej ? Ma dobre tempo, ciekawie i prawdziwie skonstruowane postaci i sytuacje, a przede wszystkim – jest dowcipna. Pierwszy raz popłakałam się ze śmiechu, kiedy czytałam o wcześniejszym powrocie rodziny z ferii, drugi – podczas poloneza na studniówce Miziołka, potem przestałam już liczyć… szczególnie odkąd w rodzinie pojawiło się mocno nietypowe zwierzątko domowe imieniem Franio. Nie chciałabym spoilerować za bardzo, ale każdy, kto widział okładkę, może zauważyć, że Franio jest szopem. Nie powiem nic więcej, sami możecie się domyślić, że nudno z nim nie jest 😉

Autorka dokonała pewnego zakrzywienia czasoprzestrzeni, bo co prawda w świecie Miziołków od poprzedniej części minęło jakieś osiem lat, ale akcja kolejnej rozgrywa się nie w realiach początku wieku, tylko całkiem współcześnie. Ale w tych książkach nie chodzi o realia (one pozostają tłem), tylko o relacje – między członkami rodziny oraz między nimi a światem zewnętrznym.

Pamiętam, że byłam bardzo zdziwiona, kiedy dowiedziałam się, że „Dynastia Miziołków” była krytykowana za (rzekomy) antyfeminizm. Dla mnie był to zapis świadomości i widzenia świata nastolatka w apogeum jego krytycznego stosunku do wszystkich i wszystkiego. Taki wiek po prostu. Miziołek opisywał równie złośliwie zarówno koleżanki jak i kolegów. Tak samo postrzegał rodziców, ich znajomych, sąsiadów i nauczycieli. Podobny ogląd świata prezentuje teraz Kaszydło.

Ostatni wpis Kaszydła w sposób niespecjalnie zaowalowany zapowiada możliwość kolejnej części. Rodzina przecież na niej się nie kończy. Mam tylko nadzieję, że Autorka nie każe nam czekać na nią kolejne trzydzieści lat !!!

Joanna Olech „Miziołki wracają czyli Kaszydło rządzi !” z ilustracjami Autorki wyd.: Literatura, Łódź 2022

Joanna Olech „Dynastia Miziołków”, ilustr.: Paweł Pawlak, wyd.: Plac Słoneczny 4, Warszawa 1997

Koronkowa robota

Koronkowa robota

czyli wzór na kryminalną historię

Występują:

Róża – siedmiolatka, która każdego dnia udowadnia bratu, że nie ma róży bez kolców;

Staszek – dziewięciolatek, który bardzo chciałby już być dorosłym Stanisławem;

Mama i Tata – dorośli, którzy na urlopie zachowują się jak dzieci;

pani Lucyna – która kocha misterne koniakowskie koronki, a wpadnie w ordynarną kryminalną sieć !

Pani Maria – która przez dziesięć miesięcy w roku morduje się z uczniami, a przez dwa z turystami

a także: Drab nr 1 i drab nr 2, harcerki z drużyny „Koniczynek”, karatecy z klubu sportowego „Niezłe ziółka”, Motocyklista, pan Tadek oraz:

pani Mariola, pani Beata i pani Teresa jak również siedemset pozostałych koniakowskich koronczarek.

I inni.

Już ta lista pokazuje dobitnie, że będzie się działo 😉

A miały to być zwykłe, rodzinne wakacje w górach, wczasy w agroturystyce u sympatycznej, mówiącej gwarą góralki… Co prawda Staszek marzył o tym, żeby napisać kryminał, ale co się może w takiej spokojnej wsi wydarzyć ?

Gdybym miała zakwalifikować „Koronkową robotę” do jakiegoś gatunku literackiego, powiedziałabym, że jest to nietypowy kryminał wakacyjny z podtekstem krajoznawczym.

Że wakacyjny to już wiadomo, ale dlaczego nietypowy ? Na ogół w takich kryminalnych historiach dla czytelników w wieku Staszka i Róży zagadkę rozwiązują właśnie takie dzieci, choć często wychodzi im to przypadkowo i trochę mimochodem. Tutaj mamy do czynienia z intrygą, która jak wir tornado wciąga wszystkich bohaterów tej książki niezależnie od wieku, a skala tego, co się wydarzy, zdecydowanie przerasta zamierzenia przestępców, którzy po prostu chcieli coś ukraść z koniakowskiego muzeum. Ponieważ jednak (co Autor kilkakrotnie zaznacza) jest książka dla dzieci, a one rządzą się własnymi prawami, wszystko oczywiście kończy się dobrze i bez rozlewu krwi. I bez żadnych ozdobnych dziurek w ciele – te pozostają wyłącznie częścią koronek !

Wydarzenia opisane w tej książce są fikcją, ale niektórzy pojawiający się tu bohaterowie istnieją naprawdę – tym bardziej więc dziękuję, że wykazali się poczuciem humoru i pozwolili mi na żartobliwe tony w literackim rysunku ich postaci – napisał w kończącym tę książkę Podziękowaniu Grzegorz Kasdepke.

Dziękuję pani Teresie, pani Beacie i pani Marioli za to, że zechciały podzielić się ze mną koronczarską pasją. Jadąc do Koniakowa, byłem pewny, że spotkam tu sympatyczne panie – które robią ładne obrusy i serwetki. A spotkałem artystki – które tworzą sztukę.

Ów, wspomniany przeze mnie wcześniej podtekst krajoznawczy, to nie tylko opisy beskidzkich krajobrazów, ale także pojawienie się na kartach książki Muzeum Koronki Koniakowskiej oraz osobiście – kierującej nim Lucyny Ligockiej-Kohut, która napisała także kończący książkę Rys historii koronki koniakowskiej. Koronczarskie słownictwo zostało przez Autora wykorzystane w tekście, a podstawowe motywy koronek znakomicie odwzorowała autorka ilustracji Anna Oparkowska. Pojawiają się one na początku każdego rozdziału.

Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zachęcić wszystkich, aby zastosowali się do zamieszczonej na początku INSTRUKCJI OBSŁUGI KSIĄŻKI, a potem…

… potem zostaje już tylko wycieczka do Koniakowa.

P.S. Ja również nabrałam na to ochoty 🙂 Byłam w Koniakowie i w tym muzeum wiele lat temu i chętnie bym tam wróciła. Serwetka, którą wykorzystałam do zdjęć chyba nie pochodzi stamtąd, ale pasuje 😉

Grzegorz Kasdepke „Koronkowa robota czyli wzór na kryminalną historię”, ilustr.: Anna Oparkowska, wyd.: Literatura, Łódź 2022

Sobowtór

Sobowtór

czyli trzeci (po „Królu myszy” i „Powietrznym żeglarzu”) tom cyklu „Uczeń sztukmistrza”. Dwa pierwsze zostały wyróżnione w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY

i nominowane w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: tekst !!!

„Uczeń sztukmistrza” to cykl rozpisany na trzy tomy. W takich sytuacjach najczęściej pierwszy służy zawiązaniu akcji i przedstawieniu głównych jej uczestników. Drugi tom jest takim pomostem miedzy nimi, rozwijającym zaczęte wcześniej wątku, ale tak, aby niczego nie dokończyć, bo na to jest czas dopiero w trzecim. Tak jest także tutaj, choć nie można powiedzieć, że ostatni tom służy wyłącznie zamknięciu wszystkich wątków i rozwiązaniu tajemnic. Jest w nim coś jeszcze, ale o tym potem.

Pierwszego stycznia roku 1807 wjechały do Warszawy dwie osobistości. Około godziny ósmej wieczorem pojawił się Napoleon Bonaparte. Cesarz Francuzów i król włoski w asyście oddziału mameluków stanął na Zamku Królewskim, gdzie powitał go przybyły nieco wcześniej jego brat Hieronim i książę Bergu, Joachim Murat. Stolica, która oczekiwała wielkiego wodza już od poprzedniego dnia, przyjęła go odświętną iluminacją.

Pół godziny później na praskim brzegu zatrzymał się Marcin Zięba…

Akcja „Sobowtóra” toczy się na dwóch planach czasowych. Pierwszy rozpoczyna się właśnie w pierwszym dniu 1807 roku i służy przede wszystkim domknięciu wątków rozpoczętych w poprzednich tomach. W misternie splecioną intrygę poszukiwań Wielkiej Pieczęci Francji mniej lub bardziej bezpośrednio wciągnięci zostają wszyscy bohaterowie, których poznaliśmy w poprzednich częściach – zarówno ci, którzy istnieli naprawdę (jak Antoni Magier czy pisarz i kompozytor Ernst Teodor Amadeusz Hoffmann), jak i ci, których do życia powołała wyłącznie wyobraźnia Autorki. Nie zdradzę oczywiście tego, jak się cała sprawa skończyła, powiem tylko, że dzieje się sporo. Wszystko to (równie misternie !) wpisane jest w realia Warszawy, w której stacjonuje spora część armii francuskiej i powstaje Księstwo Warszawskie (ze swoją armią). Czytając ten tom pomyślałam sobie, że jest on przede wszystkim ilustracją starego powiedzenia mającego zobrazować wszystkie możliwe dopusty Boże czyli jak nie urok to przemarsz wojska…

Jeszcze wyraźniej widać to w drugim planie czasowym, w którym Autorka wybiera się wraz z wieloma swoimi bohaterami na wyprawę moskiewską.

Nie wyobraża pan sobie, jak wygląda krajobraz po przejściu wojsk. Wsie opuszczone, domy o wybitych oknach, płoty porozbierane na opał i nawet strzechy zjedzone przez konie, dla których zabrakło paszy. Łany zboża poniszczone, wydeptane, stodoły popalone. Na drogach leżą końskie trupy i bydło, nad którymi gromadzą się drapieżne ptaki. Po lasach pełno maruderów, parę razy o mało nie padliśmy ofiarą zbójców. Zdaje się, jakby armia, która przeszła przez te ziemie, uciekała w popłochu, a nie szła do natarcia. – opowiada wtedy Antoniemu Magierowi Ludwika Adam Dmuszewski, który w latem 1812 roku przyjechał z Wilna do Warszawy. Jakże inny to obraz tego czasu od znanego wszystkim O roku ów ! Kto ciebie widział w naszym kraju !

Zuzanna Orlińska wysłała swoich bohaterów razem z armią dowodzoną przez księcia Józefa Poniatowskiego pod Smoleńsk. Towarzyszymy im w oblężeniu tego miasta i w tragicznym powrocie stamtąd:

Straszna to była droga ! Wydeptana przez tysiące nóg, rozjeżdżona kołami armat i wozów zamarzła, gdy tylko na początku listopada chwycił mróz. Oddziały wojska uległy rozproszeniu, przemieszały się z wędrującymi obok armii cywilami, urzędnikami, markietankami, z ambulansami wiozącymi lżej rannych. Krok za krokiem poruszała się po wyślizganym trakcie owa ruchoma, kłębiąca się masa, złożona z ludzi, wozów i koni…

Wojna, którą Autorka opisuje, jest w oczywisty sposób odmienna od tej, która niespodziewanie, już po napisaniu tego tomu zaczęła dziać się tak blisko nas. Nie sposób jednak uciec od myśli o tym, że po dwóch wiekach, które przyniosły ogromny postęp techniczny, wojna z bliska wygląda nadal tak samo, jak ją w Smoleńsku zobaczył Jordaki Kuparenko: smród, chaos i straszliwe zniszczenia…

Oba te plany czasowe rozgrywają się w książce równolegle i nie jestem do końca przekonana, czy jest to dobry zabieg. Szczególnie na początku, kiedy akcja obu umieszczona jest w Warszawie i spotykamy tam tych samych bohaterów, trudno jest (a przynajmniej mi było !) zorientować się, co się dzieje kiedy. Trzeba zwracać uwagę na daty rozpoczynające każdy rozdział (lub jego część), a kluczowe dla akcji są ich ostatnie dwie cyfry. Może jednak czytelniej byłoby, gdyby książka została podzielona na dwie części ? Wtedy w pierwszej zakończyłby się wątek pieczęci, a druga stanowiłaby tragiczny aneks i epilog wszystkiego, co się tam w tle historycznym działo.

Jak w poprzednich tomach (i poprzednich jej książkach historycznych) nieodmiennie zachwyca mnie kunszt i precyzja, z jaką Zuzanna Orlińska umieszcza swoich bohaterów w realiach epoki i krzyżuje ich drogi z postaciami autentycznymi. I jak zwykle czekam już na to, do jakich czasów zabierze czytelników w swojej kolejnej wyprawie wehikułem czasu.

P.S. Podobnie jak w poprzednich tomach warto jest obejrzeć uważnie wyklejkę końcową, która (podobnie jak ilustracje na okładkach) wyszła spod ręki Marcina Minora.

Zuzanna Orlińska „Sobowtór” (cykl: „Uczeń sztukmistrza” t.3), wyd.: Literatura, Łódź 2022

Powietrzny żeglarz

Powietrzny żeglarz

czyli drugi (po „Królu myszy”) tom cyklu „Uczeń sztukmistrza”. Oba zostały wyróżnione w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY

oraz nominowane w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: tekst !!!

„Uczeń sztukmistrza” to cykl rozpisany na trzy tomy. W takich sytuacjach najczęściej pierwszy służy zawiązaniu akcji i przedstawieniu głównych jej uczestników, a w trzecim wszystkie wątki znajdują swoje rozwiązanie. Drugi tom jest takim pomostem miedzy nimi, rozwijającym zaczęte wcześniej wątki, ale tak, aby niczego nie dokończyć. Tak jest także i tutaj, choć nie można powiedzieć, że w tej części nic się nie dzieje !!!

Już w pierwszej scenie znany dobrze czytelnikom z poprzedniego tomu Antoni Magier znajduje na lodzie pod mostem zwłoki i nie jest to jedyna tajemnicza śmierć, z jaką mamy tu do czynienia. W dodatku wiele wskazuje na to, że te morderstwa są ze sobą w jakiś sposób powiązane…

Na kartach tej części spotykamy oczywiście wszystkich najważniejszych bohaterów, których poznaliśmy w poprzedniej, ale w tle pojawiają się także nowe postaci historyczne. Jest rok 1805, Warszawę opuszczają Prusacy i wkraczają do niej Francuzi pod wodzą marszałka Joachima Murata. Zuzanna Orlińska swoim zwyczajem z rozmachem wplata w akcję osoby, które jej czytelnicy znają ze szkolnych podręczników, więc na końcu nie odmówiła sobie także….

Nie, nie zdradzę, kto się tam we własnej ośmioletniej osobie pojawia. Musicie przeczytać sami 😉

A kim jest tytułowy powietrzny żeglarz ? To znany nam również z pierwszego tomu (i ku mojemu zaskoczeniu będący postacią autentyczną) Jordaki Kuparenko, który naprawdę był pionierem lotów balonowych na ziemiach polskich. Czytelnikom tych książek trudno sobie nawet wyobrazić jakie to wówczas miało znaczenie ! Większość ludzi żyjących w początku XIX wieku nie wspięło się wyżej niż na pierwsze czy drugie piętro budynku, a w najlepszym razie na wieżę kościelną, nie znali więc w ogóle widoku z wysokości. Przypomniała mi się przy tej okazji scena z mojego ukochanego „Pożegnania z Afryką”, w której Karen wspominając pierwszy lot samolotem mówi, że zobaczyła wtedy ziemię, tak jak widzi ją Bóg. A obecnie nawet osoby, które nigdy nie leciały samolotem, doskonale wiedzą, jak wygląda widok z niego. Ba ! wszyscy doskonale wiemy, jak wygląda Ziemia z kosmosu, a przecież tylko nieliczni tam byli. 😉

Dla współczesnych nastolatków, dla których lot samolotem nie jest już niczym szczególnie ekscytującym, ciekawie będzie dowiedzieć się, z jakimi niebezpieczeństwami musieli mierzyć się pierwsi powietrzni żeglarze. I tylko tak się zastanawiam – czy owieczka Jordakiego jest też postacią autentyczną ? Bo jej rola w rozwoju sztuki awiacji jest nie do przecenienia.

No i jak to się wszystko skończy ??? Tajemnic w tej książce wiele, żadna nie doczekała się jeszcze rozwiązania, ale na szczęście ostatni tom cyklu jest już przez wydawnictwo zapowiadany na wiosnę 🙂

A ! I dodam jeszcze, że wyklejka, której autorem podobnie jak w poprzednim tomie jest Marcin Minor, mimo że wygląda na tę samą, tylko różniącą się kolorem tła, przy bliższym zapoznaniu okazuje się byc zupełnie inna 🙂

Zuzanna Orlińska „Powietrzny żeglarz” (cykl: „Uczeń sztukmistrza” t.2), wyd.: Literatura, Łódź 2021

Pięć choinek w tym jedna kradziona. Opowieść świąteczna

Pięć choinek w tym jedna kradziona. Opowieść świąteczna

Książka wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY

Gdzie Dobroć, Miłość, Litość mieszka, tam Bóg ma swe mieszkanie…

Ten wiersz Wiliama Blake’a w przekładzie Stanisława Barańczaka, który znam dzięki „Noelce” Małgorzaty Musierowicz, przypomniał mi się, kiedy czytałam „Pięć choinek w tym jedną kradzioną”. Nie ma w tej książce żadnych odwołań religijnych w sensie, nazwijmy to, kościelnym, ale są tam właśnie Dobroć i Miłość, i Litość w dużych ilościach. Blake napisał tam jeszcze, a Barańczak nam to spolszczył, że żadnej zbłąkanej ludzkiej duszy te cnoty nie zawiodły i bohaterowie Barbary Kosmowskiej są tego przykładem.

Mam jeszcze jedno intertekstualne skojarzenie – konstrukcja tej książki przypomina mi film „Love actually”, którego akcja także umieszczona jest w okresie przedświątecznym. Podobnie jak w tym filmie, tu także nie ma jednego głównego bohatera i dominującego wątku. Mamy grupę pozornie przypadkowo dobranych ludzi żyjących w kilku miejscach w Polsce oraz w Nowym Jorku, których ścieżki życiowe krzyżują się w różnym sytuacjach, a w dodatku okazują się oni w rozmaity sposób powiązani więzami pokrewieństwa, przyjaźni czy dawnej znajomości. W ich codziennym zabieganiu nie dzieją się rzeczy niezwykłe, ale rozwiązując codzienne, zwyczajne problemy odruchowo czynią Dobro, kierując się Miłością i Litością. Nawet tytułowa kradzież choinki, z jakiej perspektywy by na nią nie spojrzeć, okazuje się wszechstronnie dobrym uczynkiem 😉

Bardzo podobają mi się ilustracje Joanny Rusinek, które towarzyszą tekstowi. Są takie miło świąteczne, ale nie przesłodzone i absolutnie nie kiczowate. Sympatyczna wyklejka ze świątecznymi akcesoriami, czerwona wstążka jakby z rozpakowanego (albo dopiero pakowanego ?) prezentu, która wije się dołem kolejnych stron, małe obrazki na początku każdego rozdziału (a każdy inny !) i sześć (a z okładkową – siedem) dużych, całostronicowych ilustracji – to wszystko tworzy atmosferę tej książki.

Ze wszystkich bohaterów, którzy się na jej kartach pojawili, najbliższa jest mi chyba Magda, zagoniona przedświątecznie mama trójki dzieci. Zobaczyłam w niej siebie sprzed lat, kiedy moje córki były młodsze, a ja tak bardzo chciałam, żeby Święta w naszym domu były może nie perfekcyjne, ale fantastyczne, choć czasem mi na to sił nie starczało. Potem córki dorosły i włączyły się w te przygotowania, a teraz przed nami pierwsze Święta, na których wszystkie trzy będą gośćmi, bo już z nami nie mieszkają. I choć jakoś tam się w te przygotowania włączą, to trochę mi szkoda, że w tym roku już nie uda nam się razem posiekać składników sałatki miło przy tym plotkując, każda nad swoją deską…

P.S. Z radością stwierdzam, że jest to kolejna publikacja świąteczna, w której prezenty nie stanowią sedna Świąt 🙂

Barbara Kosmowska „Pięć choinek w tym jedna kradziona. Opowieść świąteczna”, ilustr.: Joanna Rusinek, wyd.: Literatura, Łódź 2021

Król Myszy

Król Myszy

Dwie pierwsze części cyklu „Uczeń sztukmistrza” czyli „Król myszy” i „Powietrzny żeglarz” zostały wyróżnione w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej !!!

oraz nominowane w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: tekst

Nigdy nie będzie takiej zimy jak ta, gdy się miało dwanaście lat. Kłopot w tym, że kiedy masz dwanaście lat, nie możesz tego wiedzieć. Wydaje ci się wtedy, że ta melodia dzwonków brzęczących u sań na Krakowskim Przedmieściu, że drobne płatki śniegu, trzepoczące jak ćmy w żółtawym świetle ulicznych latarni, że ten mróz szczypiący policzki i cudowny zapach, dochodzący ze straganu kiełbaśnika, obracającego na rożnie kiełbaski, to coś, co powtórzy się za rok i powtarzać się będzie już zawsze…

Jak się pisze współczesną powieść sensacyjną ?

Najpierw trzeba wymyślić, co ma się w niej dziać, całą intrygę od początku do końca oraz zastanowić, jak rozmieścić zwroty akcji, aby utrzymać zainteresowanie czytelnika od początku do końca i nie ujawnić za dużo od razu. Potem trzeba wymyślić bohaterów, tak żeby byli wyraziście, rozpoznawalni, mieli zarysowane charaktery, a w dodatku ci, którzy mają być sympatyczni, rzeczywiście sympatię budzili, w przeciwieństwie do postaci negatywnych. Natomiast realia, w których się to wszystko będzie działo, to bułka z masłem, wystarczy tylko rozejrzeć się dookoła. A potem już tylko wystarczy to napisać…

Zdecydowanie trudniej jest, kiedy chcemy stworzyć sensacyjną powieść historyczną.

Wtedy nie wystarczy tylko wymyślić intrygi i bohaterów oraz zaplanować akcji, trzeba jeszcze zadbać o to, żeby to wszystko było zgodne z realiami. Czyli na przykład – żeby bohaterowie nie przemieścili się za szybko z miejsca na miejsce, chodzili po ulicach miasta, które wyglądają tak, jak wyglądały w ich czasach oraz żeby ubierali się, jedli, żyli zgodnie z ówczesnymi realiami i tak postrzegali świat – to znaczy, żeby ich wiedza ogólna nie wyprzedzała tego, co mogli wówczas wiedzieć. A jeśli jeszcze w dodatku autorowi przyjdzie do głowy wprowadzenie na karty powieści postaci autentycznych – żeby ich obecność właśnie tam i właśnie wtedy była realna, uzasadniona i nie skutkowała czymś, co zmieniłoby bieg późniejszych wydarzeń historycznych. I potem już tylko wystarczy to napisać. Uffff ! 🙂

Są tacy, którzy tego próbują i wychodzi im nie za bardzo, są też tacy, którzy to po prostu potrafią. Zuzanna Orlińska należy do tych ostatnich i IMO jest jedną z najlepszych obecnie osób piszących o przeszłości dla młodych czytelników. W dodatku nie ogranicza się do jednej epoki. Nosiło już ją od lat trzydziestych XX wieku („Detektywi z klasztornego wzgórza”) po średniowiecze („Z Bożej łaski Jadwiga, król”), a tym razem wskazówka jej wehikułu czasu zatrzymała się na roku 1804. Autorka zaprasza czytelników do Warszawy z okresu, o którym rzadko pamiętamy, że był – czyli do czasu między III rozbiorem a utworzeniem Księstwa Warszawskiego, kiedy nasza stolica znajdowała się pod zaborem pruskim. Rozbiory i Warszawa kojarzą się najczęściej z zaborem rosyjskim, ale to przecież nastąpiło dopiero po Kongresie Wiedeńskim.

Na ulicach naszego, pozbawionego wówczas przywileju stołeczności, miasta Autorka skrzyżowała drogi wielu postaci – autentycznych (mniej i bardziej znanych) oraz wymyślonych przez nią. Do tych pierwszych należą na przykład patronujący dziś warszawskim ulicom Antoni Szeliga Magier, Jan Kiliński czy Wincenty Skorochód-Majewski, a także ówczesny urzędnik pruski Ernst Teodor Amadeus Hoffmann, obecnie pamiętany przede wszystkim jako autor „Dziadka do orzechów”. Jest tam także liczne grono Francuzów, towarzyszących osobie, o której możemy przeczytać, że nie było w Warszawie człowieka, który nie wiedziałby, że francuski arystokrata, podający się za hrabiego de Lille, to w rzeczywistości rodzony brat zamordowanego w czasie rewolucji króla Ludwika XVI, brat, który przez zwolenników dawnego porządku uważany był za następcę ściętego władcy i nosił miano Ludwika XVIII. Wiedzieliście, że późniejszy (w latach 1815 – 1824) król Francji mieszkał w Warszawie ??? A Zuzanna Orlińska to wie 😉

Z bohaterami stworzonymi przez Autorkę mam pewien problem, bo nie wiem, kogo naprawdę wymyśliła, a kogo znalazła podczas niezwykle starannej kwerendy, którą poprzedziła pisanie tej książki. Przez długi czas byłam przekonana, że fascynujący Jordaki Kuparenko istniał tylko w jej wyobraźni, ale okazał się postacią autentyczną. Przypuszczam, że wymyśliła Marcina – głównego bohatera przed którym Warszawa nie miała tajemnic, choć wcale nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że był wtedy na Piwnej warsztat szewca nazwiskiem Antoni Michał Zięba i że miał on syna o tym imieniu.

Autorzy piszący powieści historyczne popełniają najczęściej dwa, rzekłabym, przeciwstawne błędy. Bywa, że nie znają wystarczająco realiów czasów, o których piszą i wtedy po prostu nie może im wyjść ciekawa historia. Bywa też odwrotnie – ich wiedza o realiach jest tak duża, że aż szkoda im się nią z czytelnikami nie podzielić w całości i wtedy akcja ginie gdzieś pod tymi ciekawostkami. Zuzanna Orlińska realia zna znakomicie, ale potrafi znaleźć złoty środek w ich opisywaniu tak, żeby czytelnika nie zanudzić. Wręcz przeciwnie ! Tam cały czas dzieją się rzeczy interesujące i zaskakujące.

Nie ma w „Królu Myszy” ilustracji, ale nie mogę nie wspomnieć tu z zachwytem okładki, która znakomicie koresponduje z pierwszym zdaniem tej książki. Wyszła ona spod ręki Marcina Minora. On także jest autorem kończącej książkę wyklejki, na której możemy zobaczyć przegląd ówczesnej mody w kategorii nakryć głowy. Kilkadziesiąt postaci (żeby je policzyć, musiałabym stawiać przy nich jakieś znaczki, a nie zwykłam mazać po książkach 😉 ) i każda inna. A może jakieś się powtarzają ? Ja nie znalazłam. I nie, nie wstawię tu jej skanu, zajrzyjcie do książki ! Na wyklejce początkowej mamy natomiast plan ówczesnej Warszawy autorstwa Mikołaja Kamlera – bardzo przydatny w czasie lektury.

Zaczyna się niewinnie, ale nie dajcie się na to nabrać! Z biegiem stron opowieść się rozkręca, mroczne intrygi i postacie kryją się tylko po to, żeby znienacka wyskakiwać i zaskakiwać nas, czytelników. Kończysz czytanie i pytasz: „No, dobrze, ale co dalej było? Kiedy dalszy ciąg?” Na to pytanie postawione przez Joannę Papuzińską w blurbie na okładce odpowiedź już znamy – drugi tom ukaże się 7 października. To akurat tyle czasu, żeby ci, którzy tego jeszcze nie zrobili, zdążyli przeczytać pierwszy 😉

P.S. Ten drugi tom to jeszcze nie koniec. Będzie trzeci !!! 🙂

Zuzanna Orlińska „Król Myszy” (cykl: „Uczeń sztukmistrza” t.1), wyd.: Literatura, Łódź 2021

Już, już !

Już, już !

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: tekst

oraz: wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY , nominowana w konkursie Literacka Podróż Hestii i do Nagrody imienia Ferdynanda Wspaniałego

oraz laureatka Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego (popularnie zwanej Koziołkiem) – i to podwójna, bo otrzymała także Nagrodę Czytelników !!!

Wiosną 2019 roku na portalu Gazeta.pl przeczytałam wstrząsającą rozmowę Anny Kaliny z mamą dziesięcioletniej Zosi, dziewczynki, która trafiła na odwyk. Poraziła mnie siła uzależnienia behawioralnego, gdzie nawet w kochającej i uważnej rodzinie możliwa jest utrata czujności rodziców i wycofanie dziecka w świat gier. Wiedziałam, że muszę o tym napisać, ta historia stała się moim koszmarem we śnie i na jawie, przede wszystkim dlatego, że sama jestem mamą, a zagrożenie nigdzie się nie czai, tylko żyje sobie po pańsku pod każdym dachem. Opowieść o Zosi stała się luźną inspiracją. Tuż po ukończeniu powieści wybuchła epidemia koronawirusa, nastał czas powszechnej izolacji i nagle ogromna część codziennego życia przeniosła się do internetu – napisała w posłowiu Autorka.

Ja także jestem mamą i przy lekturze tej książki nie raz towarzyszyła mi myśl, jak bardzo cieszę się, że moje córki są już dorosłe. W czasach, kiedy one dorastały, zagrożenia, które obecnie czyhają na dzieci w internecie, dopiero raczkowały. Początkowo mieliśmy w ogóle tylko jeden komputer w domu, potem przez jakiś czas miały jeden na spółkę, a pierwszego laptopa Najstarsza z córek dostała na osiemnaste urodziny. Podobnie późno, jak na obecne standardy, stawały się posiadaczkami telefonów komórkowych, a poza tym były one nieporównywalnie słabiej wyposażone w gry i aplikacje. Dlatego, kiedy w odpowiedzi na wezwanie na obiad czy wyjście z pokoju w innej sprawie, słyszałam od którejś z nich tytułowe Już, już ! mogłam być prawie pewna, że albo się zaczytała w papierowej książce, albo najzwyczajniej w świecie gada z kimś przez telefon.

Oczywiście to się z czasem zmieniało, ale na szczęście w ich życiu był czas i na zajęcia dodatkowe, i na normalne życie towarzyskie z rówieśnikami, i na lekcje informatyki w szkole, na których dowiedziały się o wielu zagrożeniach zanim było za późno na ich uświadomienie.

Lula, bohaterka tej książki, ma dziewięć lat. Jest uzdolniona plastycznie, świetnie się uczy, chodzi na zajęcia sportowe, pamięta o obowiązkach domowych i odrabianiu lekcji – po prostu dziecko marzeń. Wszystko to jednak zmienia się, kiedy jej starsza siostra dostaje na urodziny laptopa. Wtedy jej stary komputer zostaje przeniesiony do pokoju Luli, żeby mogła z niego korzystać na potrzeby zadań szkolnych. Początkowo tak jest, dziewczynka przestrzega ustalonych z rodzicami reguł, ale potem (wzorem niemal wszystkich koleżanek z klasy) zaczyna grać w (na szczęście wymyśloną przez Autorkę, aczkolwiek całkiem prawdopodobną) grę Kryształowy zamek, stworzoną i dystrybuowaną w sieci przez (na szczęście wymyśloną przez Autorkę, aczkolwiek całkiem prawdopodobną) firmę o znaczącej nazwie Devil’s Media. I pomału zaczyna ją ten wirtualny świat wciągać…

Akcja tej książki to zaledwie parę jesiennych miesięcy, a Lula zdoła w tym czasie przejść wszystkie fazy uzależnienia. Zapytacie – jak to możliwe, że rodzice tego w porę nie zauważyli ? Niestety – może tak się zdarzyć. Tata Luli pracuje za granicą i w domu bywa od czasu do czasu. Bardzo się wtedy stara nadrobić zaległości rodzinne, ale przecież tak się nie da. Na co dzień Mama jest sama z trójką dzieci, psem, domem i pracą. Przyzwyczaiła się do tego, że w przeciwieństwie do starszej siostry i brata, najmłodsza z rodzeństwa nie sprawiała jeszcze kłopotów. Początkowo bagatelizowała więc różne (nazwijmy to) wybryki córki, przyjmowała przeprosiny i zapewnienia, że to się nie powtórzy, a potem było już za późno.

„Już, już !” to książka, o której jedna z jurorek Plebiscytu Blogerów Lokomotywa powiedziała, że powinna mieć na okładce apel do rodziców, aby koniecznie przeczytali ją razem z dzieckiem !!! Dorośli mogą w niej znaleźć wiele tematów do zastanowienia się i rachunku sumienia. Nie tylko rodzice, ale także nauczyciele, którzy niespodziewanie dla siebie musieli się zmierzyć z nauczaniem zdalnym. Ja mogłam się tylko (gorzko) zaśmiać, kiedy słyszałam o dzieciach robiących komputerowe prezentacje o rozmaitych dyscyplinach sportu… w ramach lekcji wychowania fizycznego lub oglądające na tych lekcjach filmy o szkodliwości zbyt długiego siedzenia przed ekranem, ale nie wiem, jak bym się znalazła w tej rzeczywistości, gdybym miała dzieci w wieku szkolnym.

„Już, już !” to bardzo dobrze skonstruowana i napisana opowieść. Rodzina Luli jest zupełnie zwyczajna, ale opisana bardzo prawdziwie – relacje między rodzeństwem, ojciec, który w czasie krótkich urlopów w domu aż za bardzo stara się nadrobić czas swojej nieobecności, babcia nie nadążająca za światem swoich wnuków i pies. Tak, wątek psa (a szczególnie ostatnia scena) wyjątkowo mnie poruszył. Poznajemy ich wszystkich pod koniec lata, na początku roku szkolnego i na razie wszystko jest porządku. Katarzyna Wasilkowska z aptekarską dokładnością, niemal jakby odmierzając je kroplomierzem, wprowadza w świat Luli niewielkie, początkowo wręcz niewidoczne gołym okiem zmiany i problemy. Długo jest tak, że kibicujemy jej i mamy nadzieję, że uda jej się (może nawet kosztem niewielkiego kłamstwa, ale jednak) wybrnąć z nich i że wszystko wróci do normy. W okolicach Bożego Narodzenia już jest na to za późno, choć (tu mały spoiler) zakończenie pozostawia jednak nadzieję dla niej i dla całej rodziny.

Zaczęłam od tego, co Autorka napisała w posłowiu, więc zakończę jej słowami otwierającymi tę książkę:

Najstraszniejsze w tej historii jest to, że dzieje się bez poważnej przyczyny. Nie było żadnego wypadku, nikt nie wygrał miliona w lotto ani nikt nie umarł. Nie spadł też meteoryt, nie przeprowadzono się do nawiedzonego domu, ani nie ujawniono mrocznego sekretu sprzed lat. Nie odkryto ani jednych tajemniczych drzwi.

Najstraszniejsze w tej historii jest to, że dzieje się naprawdę.

Katarzyna Wasilkowska „Już, już !” (seria: To lubię), ilustr.: Robert Konrad, wyd.: Literatura, Łódź 2021

Irenka dziewczynka z Wilna

Irenka dziewczynka z Wilna

Wielkie dzięki dla mojej kuzynki Ireny, która wyraziła zgodę na opisanie Jej przeżyć w czasie wojny na Wileńszczyźnie oraz na opublikowanie zdjęć i niektórych faktów z pamiętnika Jej ojca – napisał na początku Autor.

W ramach serii Wojny dorosłych – historie dzieci ukazują się książki oparte na autentycznych losach dzieci żyjących wtedy, ale pisane najczęściej przez osoby urodzone już po wojnie na podstawie wspomnień i opowieści bohaterów. Wyjątek stanowią trzy pozycje autobiograficzne – „Asiunia” Joanny Papuzińskiej, „Ostatnie piętro” Ireny Landau i „Jędruś chłopak ze Lwowa” Andrzeja Perepeczki. Autor tej ostatniej sięgnął teraz po losy swojej kuzynki, która mieszkała wraz z rodzicami w Wilnie i w Szumsku, gdzie jej ojciec – lekarz kierował szpitalem.

Jest to w tej serii czwarta historia (po „Syberyjskich przygodach Chmurki”, „Wysiedlonych” i „Niedokończonej opowieści Pepe”), której bohaterowie żyli na terenach, które pod okupacją niemiecką znalazły się dopiero w połowie 1941 roku. Jest to też pierwsza publikacja adresowana do czytelników niedorosłych wydana po 1989 roku (a więc wtedy, kiedy przestał to już być temat niecenzuralny) opisująca ten czas w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Ta część Rzeczpospolitej Polskiej miała wtedy aż trzech okupantów. Wcześniej, jeszcze w PRL ta część naszej historii znalazła swoje odbicie tylko w jednej powieści dla młodzieży – „Dziewczęta szukają drogi” Elżbiety Jackiewiczowej. Ogólny jej wydźwięk był zgodny z linią ówczesnej władzy, a tytułową odnalezioną drogą jej bohaterki – uczennice jednej klasy łódzkiego liceum w końcu lat czterdziestych, miały iść w czerwonych krawatach i pod czerwonym sztandarem. Jednak otwartość, z jaką autorka opisywała ich wcześniejsze, wojenne losy, była jak na owe czasy zaskakująca. Książka ukazała się w 1958 roku, na fali popaździernikowej odwilży i wznowiono ją tylko raz, kilka lat później.

Jedna z bohaterek, Maryla Bartówna mieszkała przed wojną i w czasie okupacji w Wilnie, a jej opisane przez Jackiewiczową losy były dla mnie przez długi czas jedynym źródłem wiedzy o tym, co się w tym mieście działo:

A historia przeskakiwała przez Wilno siedmiomilowymi butami. Władza zmieniała się z roku na rok.

– Litwini jeszcze nogów nie zagrzali, a już przyszli Sowieci – mówiła babcia do licznych słuchaczy obierając kartofle na kuchennym ganku. – Jeszcze Sowieci paczków nie rozpakowali, a już ich Niemcy pognali. Poczekajcie, i tych przegonią… *

Te same wydarzenia były udziałem Irenki, choć jej rodzina większość tego czasu spędziła w Szumsku, gdzie jej ojciec kierował szpitalem. Wojna była końcem tego świata, rozbiła struktury społeczne istniejące tam od wieków. Najpierw były wywózki na (umownie mówiąc) Syberię, które o mały włos nie objęły by także jej rodziny, a ci, którzy je przeżyli albo opuścili nieludzką ziemię z Armią Andersa i już do Polski nie wrócili, albo repatriowali się już po wojnie szukając swojego miejsca w nowych granicach Polski, które przesunięte zostały na zachód. Byli też tacy, a wśród nich ojciec naszej bohaterki, którzy w tę podróż na wschód wyruszyli wtedy, kiedy całemu światu wydawało się, że wojna właśnie się kończy. Potem część polskich mieszkańców Wileńszczyzny wyruszyła w drugą stronę, do nowej Polski, osiedlając się w różnych miejscach, zrywając dotychczasowe więzi sąsiedzkie i często rozluźniając także te rodzinne. W oficjalnym przekazie pamięci o wojnie nie było miejsca na wspominanie tamtego życia i kolejnych okupacji, pozostawało on o jedynie w sferze rodzinnej.

Andrzej Perepeczko opisuje wszystko tak, jak to widziała i rozumiała dziewczynka, która w chwili wybuchu wojny miała siedem lat. Nie tłumaczy zawiłości wielkiej polityki, ani nie wnika w kwestie narodowościowe. Czytelnik nie dowie się, dlaczego właściwie w pierwszym roku okupacji Wilno zostało włączone do Litwy, ani też, jakie nieproste mechanizmy historii doprowadziły do tego, że w tej historycznej stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego tylko niewielki procent mieszkańców uważał się za Litwinów. Irenka patrzy, czasem pyta i przyjmuje wyjaśnienia, które dostaje – na przykład takie, że Sowieci (określani przez jej najbliższych mianem bolszewików) to Rosjanie, ale bardzo niedobrzy dla innych ludzi, nawet dla innych Rosjan.

„Irenka dziewczynka z Wilna” to historia rodziny, wydawało by się, stosunkowo mało dotkniętej przez wojnę. Jej ojciec wrócił bez szwanku z kampanii wrześniowej, wszystkie kolejne okupacje przeżyli całą rodziną. NKWD aresztowało go dopiero w 1945 roku, ale po blisko czterech latach sowieckich łagrów udało mu się odnaleźć najbliższych, którzy już w tym czasie mieszkali w Toruniu. Nie wiemy, jaki był los wywiezionych w 1941 roku ciotki i kuzynek, ale tego być może nie wie także sama Irenka.

Autorowi udało się znaleźć właściwy ton dla opisania tego wszystkiego – wyważony, ale nie pomijający niczego. Ta książka to dobry wstęp do zrozumienia nieprostej historii XX wieku – wieku dwóch totalitaryzmów, pomiędzy którymi mieliśmy pecha się znaleźć.

Andrzej Perepeczko „Irenka dziewczynka z Wilna” (seria: Wojny dorosłych – historie dzieci), ilustr.: Magdalena Pilch, wyd.: Literatura, Łódź 2021

* Elżbieta Jackiewiczowa „Dziewczęta szukają drogi”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 1958 s. 225

Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Powązkach

Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Powązkach

To już ponad rok, jak żyjemy w mocno specyficznym czasie pandemii. Jaki ma to wpływ na kwestie książkowe ? No cóż – najprościej mówiąc: dwojaki. Z jednej strony – podobno rośnie czytelnictwo, co jest o tyle zrozumiałe, że czytanie książek pozostało jedną z niewielu aktywności, którym w tych warunkach można się oddawać analogowo. Z drugiej jednak – książki, które ukazały się w tym czasie, mają niestety pod górkę. Trudniej jest z nimi dotrzeć do czytelników, nie odbywają się targi książki, a spotkania autorskie online to zdecydowanie nie to samo. Nie da się tego nadrobić, jak już się to wszystko skończy (a skończy ???), bo przecież cały czas wydawane są kolejne nowości.

„Miasto pamięci” to jedna z takich publikacji, których ukazanie się przeszło niemal kompletnie bez echa, mimo że książka bardzo na nie zasługuje. Jej premiera miała miejsce na początku listopada zeszłego roku. Moment wybrany został bardzo trafnie, bo jest to okres, który szczególnie kojarzy się z wizytami na cmentarzach – niestety nie w zeszłym roku. W normalnych czasach zapewne moglibyśmy w ramach promocji pójść na spacer po Powązkach razem z Autorką, ale cmentarze akurat zostały zamknięte.

Teraz mamy wiosnę, więc warto to nadrobić. Galerie i muzea nadal są zamknięte. Nie wiem, jak Wy, ale ja tęsknię do nich bardzo. Oglądanie dzieł sztuki na ekranie komputera to jak lizanie lodów przez szybę. Cmentarz Powązkowski łączy w sobie walor i parku, i muzeum, a dzięki książce Zuzanny Orlińskiej możemy do odwiedzin tam dołożyć jeszcze atrakcyjność gry miejskiej. „Miasto pamięci” to spacerownik – razem z jego bohaterami: rodzeństwem Kubą i Mają oraz ich Dziadkiem, emerytowanym przewodnikiem możemy wędrować po Powązkach czternastoma trasami. Autorka prowadzi nas przez ten najstarszy w Warszawie cmentarz opowiadając nie tylko o ludziach na nim pochowanych i roli, jaką odegrali w naszej historii i kulturze, ale także o ich nagrobkach, które często są niezwykłymi dziełami sztuki. Te spacery są też czasem pretekstem do opowieści o tym, co się wydarzyło na Powązkach w przeszłości – na przykład w czasie Powstania Warszawskiego.

Tej książki nie da się czytać po prostu od deski do deski. Trzeba robić przerwy, bo nagromadzenie faktów historycznych, ciekawostek, ilustracji Autorki i zdjęć jest zbyt duże, żeby wszystko przyswoić. Optymalnie byłoby, gdyby po każdy rozdziale udało się pojechać tam, żeby zobaczyć to, o czym się czytało, w tak zwanym realu. Można też stworzyć sobie własny plan wycieczki, wybierając z kolejnych spacerów te miejsca, które nas najbardziej zainteresują.

Na miejscu na pewno znajdziemy też groby osób, dla których miejsca w tej książce nie starczyło, a które nas z jakiś przyczyn zainteresują. Dawniej, gdy natrafiłam na coś takiego, zapisywałam sobie dane w notesie, żeby po powrocie do domu poszukać informacji (na przykład w encyklopedii – ktoś jeszcze pamięta, co to było ? 😉 ). Żyjemy jednak w czasach, kiedy każdy z nas nosi w kieszeni urządzonko dające dostęp do wiedzy całego świata. Jest to więc znakomita okazja, aby pokazać młodzieży, że może służyć ono do czegoś więcej niż tylko do pokazywania zdjęć śmiesznych kotków (i innych memów).

Oprowadzając nas po Powązkach jak po muzeum Zuzanna Orlińska nie zapomina jednak o tym, że jest to cmentarz czyli miejsce smutku, zadumy i tęsknoty za tymi, którzy już odeszli. Bohaterowie tej książki pojawiają się tam co miesiąc – w dniu, w którym umarła ich Babcia, przede wszystkim po to, żeby odwiedzić jej grób.

Zmietli z nagrobka liście, zapalili znicze. Dziadek długo ustawiał kwiaty. Kuba ułożył na gładkim granicie krzyżyk z kasztanów. Pomilczeli chwilę w zadumie.

Myślisz, że babcia naprawdę nie wie, że ją odwiedzamy ? – zapytał Kuba.

To trudne pytanie – odezwał się dziadek po chwili zastanowienia. – Bo tak naprawdę pytasz mnie o sprawę zasadniczą: czy śmierć wszystko przerywa, czy nie. Odpowiem pytaniem: czy kochasz babcię, mimo że nie żyje ?

– No pewnie.

– To znaczy, że śmierć nie kończy wszystkiego. Naszych uczuć nie zakończyła.

– No tak – zgodził się Kuba. – Ale co z uczuciami babci ? Czy mogą istnieć, kiedy jej już nie ma ?

– Mogą – zapewnił dziadek uroczystym tonem. – Dopóki o nich pamiętamy. (…)Dlatego lubię tutaj przychodzić – powiedział. Bo tu się czuje te wszystkie nieumarłe uczucia.

„Miasto pamięci” to nie tylko przewodnik – spacerownik. To także książka, która zachęca nas do zadumy nad sprawami trudnymi i ostatecznymi. Warto dać się jej do tego namówić. A potem odwiedzić Powązki.

Czytelników spoza Warszawy oczywiście także zapraszamy do wizyty tam, ale pamiętajmy o tym, że podobnie można zwiedzić także stare cmentarze w innych miastach. Każdy z nich to lekcja historii – może bardziej lokalnej, ale nie mniej ważnej.

Zuzanna Orlińska „Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Powązkach”, wyd.: Literatura, Łódź 2020

Świat Mundka

Świat Mundka

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – tekst

oraz wyróżniona w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY i nominowana w pierwszej edycji konkursu Literacka Podróż HESTII !!!

Z badań nad czytelnictwem dzieci i młodzieży, które od lat prowadzi dr Zofia Zasacka wynika wyraźnie, że spora część tych dzieci, które w początkach szkoły podstawowej czytały książki, przestaje to robić w wieku około 13 lat (czyli do niedawna na progu gimnazjum). Dlaczego tak się dzieje ? Przyczyn jest kilka: jedną z nich jest to, że w tym wieku dzieci osiągają większą samodzielność w wybieraniu sposobów spędzania czasu, większą rolę w ich życiu zaczynają tez odgrywać media społecznościowe, więc, można powiedzieć, że mają inne, bardziej atrakcyjne zajęcia 😉 Poza tym mają oni już za sobą parę lat szkoły, która skutecznie przekonuje ich przy pomocy lektur szkolnych, że czytanie jest czynnością nudną. Wreszcie – last but not least – wkraczają w wiek dojrzewania. To czas wielu rozterek, trudnych pytań stawianych samemu sobie i poszukiwania odpowiedzi na nie. Niestety, tych odpowiedzi współcześni nastolatkowie raczej nie znajdą w literaturze do nich adresowanej.

Próbowałam wśród książek wydanych w ostatnim czasie znaleźć takie, które opowiadałyby o problemach dorastania w sposób interesujący dla nastolatków i na ogół były to pozycje tłumaczone z języków obcych. Realia życia opisywane w nich nie zawsze odpowiadały polskim, choć te problemy są uniwersalne. Z wielką radością odkryłam „Świat Mundka” – książkę z historią dziejącą się współcześnie na polskiej prowincji, w której ani bohaterowie, ani tym bardziej dialogi między nimi nie szeleszczą papierem.

Masz trzynaście lat, a za sobą kilka potyczek przy domowym stole ? To może znasz Mundka, który chce rysować komiksy, ale jego ojciec nie widzi w tym przyszłości ? Może jest w twojej klasie jakaś Inga, która trzyma marzenia w tekturowym pudle na dnie szafy ? Albo łysi bliźniacy o imionach wielkich twórców, którzy chcą robić małe rzeczy ? Oddaję ci „Świat Mundka”, bo pewnie trochę przypomina twój – napisała Autorka na ostatniej okładce tej książki.

W „Świecie Mundka”, trochę wbrew tytułowi mamy dwoje głównych bohaterów. Jest to więc nie tylko świat Mundka, ale także Ingi, ich historie są oddzielne, choć czasami się krzyżują, bo chodzą oni do tej samej klasy. W takiej sytuacji można się spodziewać wątku miłosnego, ale mimo że obydwoje czują coś do siebie, cała opowieść nie jest o tym.

Nie jest to też, jak w przypadku młodzieżowych powieści obyczajowych bywa najczęściej, historia rozgrywająca się w grupie rówieśniczej z rodzicami gdzieś w odległym tle. W tym wieku dom rodzinny stanowi jeszcze centrum świata młodego człowieka, a rodzice mają na jego życie ogromny wpływ. Pokazanie tego jest wielkim plusem „Świata Mundka”, bo właściwie każdy z bohaterów, także drugoplanowych nie ma ze swoimi rodzicami łatwo.

Czytałam tę książkę dwa razy i za drugim razem zobaczyłam w niej przed wszystkim opowieść o dorosłych. Trudno się oczywiście spodziewać, że jej nastoletni czytelnicy będą potrafili spojrzeć z takiej perspektywy, ale może warto, żeby sięgnęli po nią także ich rodzice ? Choćby po to, żeby potem nie mówili swoim dzieciom takich rzeczy:

– Weź ty zrób coś pożytecznego, chłopie – zrzędził ojciec przekopując widelcem jajecznicę na talerzu. – Smarujesz i smarujesz… Jeszcze nie spotkałem takiego, który by wyżył ze smarowania głupot. Nic wam nie zadają ?

Ta wypowiedź to taka kwintesencja częstego stosunku rodziców do dzieci. Jest w niej zarówno pogardliwe deprecjonowanie tego, co jest pasją syna (czyli rysowanie komiksów, do czego chłopak ma wyraźny, choć konsekwentnie niedostrzegany przez ojca talent), jak też sprowadzanie jego aktywności życiowej tylko do szkoły (dodajmy, że rzecz dzieje się w czasie wakacji). Jest też przekonanie, że to ojciec wie najlepiej, jaka powinna być przyszłość jego dziecka. Oczywiście – taka, w której powtórzyłoby ono życiową drogę swoich rodziców, z tym że powinno zrobić to lepiej, bo słuchając ich rad, nie popełniłoby błędów, które oni zrobili.

Ta wypowiedź pokazuje też, jak bardzo ów ojciec zamknięty jest w wizji świata, w którym on sam żyje. Tymczasem (podobno) ponad połowa obecnych nastolatków będzie pracować w zawodach, których jeszcze nie ma. Ojciec Mundka nie wie też, że z tego smarowania głupot można obecnie całkiem dobrze żyć, a storyboardziści i motion designerzy, jeśli tylko są dobrzy w swoim fachu, zarabiają lepiej od niego 😉

To jest niestety problem, który pogłębia się w miarę tego, jak coraz szybciej zmienia się nasza rzeczywistość. Zawsze było tak, że dzieci wychowywało się do świata, w którym żyli ich rodzice, a nie do tego, w którym one same potem żyły. Obecni nastolatkowie, w tym także bohaterowie tej książki to roczniki z pierwszej dekady XXI wieku, nie pamiętający świata bez internetu. Ich rodzice urodzili się u schyłku PRL-u, dorastali w czasie transformacji ustrojowej, a wychowywani byli przez rodziców, którzy całe życie przeżyli w słusznie minionym systemie. Każde z tych pokoleń stawało wobec wyzwań nieznanych poprzednikom. Tak będzie także z następnymi, a świat będzie się zmieniał coraz szybciej

Katalog rodzicielskich win wobec dzieci jest w tej książce naprawdę szeroki – od zwykłej bezradności, przez przemoc fizyczną i psychiczną po obojętność, a ich przyczyn często należy szukać w ich dzieciństwie. Warto się przejrzeć w tym zwierciadle, choć byłabym niesprawiedliwa, gdybym pozostawiła Was z przekonaniem, że nie ma tam fajnych dorosłych. Są, ale raczej w wieku emerytalnym – przede wszystkim ciotka Mundka i jej przyjaciółka (oraz ich cudowne dialogi 😉 ), a także (ukazująca pod koniec zaskakujące oblicze) dyrektor jego szkoły. To z jej ust Mundek usłyszy słowa, które powinien usłyszeć każdy nastolatek: Nie przyjmuj do wiadomości, że twój cel jest niemożliwy do osiągnięcia. Nikt, Raj-mun-dzie, nikt nie ma pojęcia, co jest dla ciebie możliwe, a co nie.

Świat Mundka, świat Ingi, świat Kazika i innych zależy przede wszystkim od nich, a nas dorosłych rolą jest im tego nie popsuć…

Katarzyna Wasilkowska „Świat Mundka”, wyd.: Literatura, Łódź 2020