Wpis z 2 sierpnia 2017 roku, napisany dla portalu „Ryms”:
Tego niezwykłego dnia 13 grudnia 1981 roku, kiedy świat się zawalił…
„Skutki uboczne eliksiru miłości” to druga po „Teatrze niewidzialnych dzieci” Marcina Szczygielskiego książka, które dotyka tamtych czasów. Jej akcja zaczyna się w momencie, w którym akcja tamtej się kończy – czyli w dniu wprowadzenia stanu wojennego. To było 36 lat temu – dla dzieci żyjących teraz to taki dystans jaki nas wtedy dzielił od wojny.
To taki dzień, który chyba każdy, kto był na tyle duży, żeby choć trochę rozumieć to, co się działo, pamięta bardzo dobrze – nawet jeśli nie był świadkiem żadnych dramatycznych wydarzeń. Także wtedy, gdy przespał spokojnie noc, a o wprowadzeniu stanu wojennego poinformował go dziwny pan w okularach, który pojawił się w telewizorze zamiast Teleranka. Albo (tak jak to było w moim przypadku) jeśli włączył radio w oczekiwaniu na „60 minut na godzinę” i usłyszał najpierw Chopina (pierwsza myśl – ktoś umarł, ale kto ?), a potem hymn i słowa: Obywatelki i obywatele !
Ten dzień podzielił nam wszystkim czas czas na przed i po…
Trochę obawiałam się tego, w jakim tonie będzie o tym pisała Dorota Combrzyńska – Nogala. Znałam ją jednak wcześniej z „Bezsenności Jutki” i „Syberyjskich przygód Chmurki”, więc wiedziałam, że pisząc o niełatwych sprawach z przeszłości potrafi odpowiednie dać rzeczy słowo. I rzeczywiście – już pierwsza scena czyli poranek 13 grudnia jest i trochę tragiczna, i trochę komiczna, ale bez przesady w żadną ze stron. Opis tego poranka spowodował, że wybaczyłam autorce nawet pewne nieścisłości faktograficzne, które wyłapałam w książce. Na przykład to, że Jacek następnego dnia idzie do szkoły. Pamiętam przecież bardzo dokładnie, że przyspieszono nam ferie, co uratowało mnie przed niechybną dwójką z chemii następnego dnia.
Jak to w życiu – wielka historia miesza się z rzeczami małymi, codziennymi. Tak też jest i tutaj.
Wkrótce po ogłoszeniu stanu wojennego aresztowano tatę i dziadka Jacka. Jego mama obawiała się tego samego i nie chciała, żeby syn nawet na krótko trafił do Domu Dziecka. Dlatego wysłała go do swojej mamy, do niewielkiego miasteczka Warta.
Nagle zdał sobie sprawę ze swojej samotności. Znalazł się w nowym miejscu u obcej właściwie babci, a pojutrze pójdzie do obcej szkoły pełnej nieznanych ludzi. Czy będzie pasował do tego wszystkiego ? Czy miasteczko będzie pasowało do niego ?
„Skutki uboczne eliksiru miłości” to do pewnego stopnia powieść inicjacyjna, bo tych kilka miesięcy spędzonych u babci zmieni Jacka i nauczy wiele o życiu. Jest w tej książce też wiele innych ciekawych postaci i ich własne, czasem tragiczne historie. Babcia Majerankowa, Romka, Marcela, Hirek, ale nie tylko ludzie – jest tam niezwykły pies Mer, zwariowana, gadająca papuga Zenek, a nawet udomowiona świnia o wdzięcznym imieniu Buba.
Szukałam puenty mojej recenzji i nie znalazłam jej – podobnie jak właściwie nie ma jej ta książka. Nie chcę oczywiście zdradzać zakończenia, powiem tylko, że nie wszystkie wątki doczekały się zamknięcia, pojawiały się też nowe. Ktoś umarł, ktoś się urodził. Jak w życiu…
Wpis z 5 września 2017 roku, napisany dla portalu „Ryms”:
Bohater tej książki był pierworodnym synem pierwszego polskiego króla, jednak nie wspomina o nim żaden z kronikarzy najwcześniejszych dziejów Polski – ani Gall Anonim, ani Wincenty Kadłubek, ani Jan Długosz. Nie wiadomo, jak miał właściwie na imię, nie ma pewności, kim była jego matka, a przede wszystkim – nie jest jasne, dlaczego został przez ojca pozbawiony następstwa tronu. Jeszcze w XIX wieku wątpliwości historyków budziło nawet jego istnienie. Dziś już tak nie jest, ale właściwie każdy fakt z jego życia może być rozmaicie, często sprzecznie interpretowany.
Wystarczy zajrzeć do Wikipedii (tak, wiem, że nie jest to poważna publikacja, ale może to zrobić każdy, kto czyta moją recenzję) aby się o tym przekonać. Jeśli wspomina się o nim w szkole, to tylko w kontekście krótkiego okresu (1031 – 1032), kiedy odebrał władzę młodszemu bratu i rządził Polską. Podobno wykazał się przy tym niezwykła okrutnością – ale nawet i to nie jest pewne.
Grażyna Bąkiewicz opisuje czasy wcześniejsze, gdy Bezprym był dopiero dorastającym chłopcem. Rozpoczyna swoją opowieść jesienią 999 roku a kończy w roku 1002. Był to czas szczególny i dla Polski, i dla Europy – przełom tysiącleci, zjazd gnieźnieński, wielkie plany cesarza Ottona III, które przerwała jego śmierć. Autorka oparła się na śladach po Bezprymie, które zachowały się w kronikach niemieckich i wypełniła przestrzeń między nimi swoimi wyobrażeniami. „Mówcie mi Bezprym” to książka, która mocno skojarzyła mi się w twórczością Elżbiety Cherezińskiej, a szczególnie z „Grą w kości”, bo dotyczy tych samych wydarzeń.
Bezprym, którego poznajemy w tej książce, jest księciem (choć jego następstwo tronu nie jest pewne), ale jest też zwykłym nastolatkiem, chłopcem, który nie zna swojej matki, a o miłość ojca musi rywalizować z przyrodnim rodzeństwem. Jest najstarszy i to on towarzyszy Bolesławowi w powitaniu Ottona III w Polsce i w późniejszej podróży do Akwizgranu. Potem ojciec wysyła go z cesarskim orszakiem do Rzymu, powierzając mu ważną misję, które jednak okaże się zbyt trudna dla chłopca. Autorka starannie oddała realia historyczne czasów, w których rozgrywały się te wydarzenia, nie zdecydowała się jednak na stylizację języka, którym mówią jej bohaterowie. To zdecydowanie ułatwi lekturę współczesnym czytelnikom, choć mnie czasem zgrzytało w uchu, kiedy książę mówił „O kurczę !” 😉
Kiedy byłam w wieku adresatów serii „A to historia”, w ramach której ukazała się ta książka, jedną z moich ukochanych lektur była „Jadwiga i Jagienka” Czesławy Niemyskiej – Rączaszkowej – opowieść o Jadwidze Andegaweńskiej, początkach jej panowania w Polsce, koronacji na króla Polski i wydarzeniach, które doprowadziły do jej ślubu z Jagiełłą. Po latach, kiedy byłam już na studiach uświadomiłam sobie, że moja wiedza o tym okresie pochodzi przede wszystkim stamtąd i tylko w niewielkim stopniu została poszerzona w toku edukacji 😉 Myślę, ze czytelnicy Grażyny Bąkiewicz też dobrze zapamiętają jak wyglądał zjazd gnieźnieński, o czym marzył młody cesarz i dlaczego Bolesław Chrobry koronował się dopiero 25 lat później, a korona przeznaczona dla niego znalazła się na Węgrzech. A jeśli kiedyś zobaczą posąg „śmiejącej się Polki” z katedry w Naumburgu, przypomną sobie być może, że małżeństwo siostry Bezpryma Regelindy z synem margrabiego Miśni też było efektem zjazdu gnieźnieńskiego. Tego nie da żaden podręcznik ani lekcja historii w szkole !
Wpis z 11 grudnia 2017 roku, napisany dla portalu „Ryms”:
Kiedy byłam mała, telewizja miała tylko jeden kanał (potem dwa, ale to i tak niewiele zmieniało), a o internecie nawet nie marzyliśmy, jedną z moich rozrywek było oglądanie Wielkiej Encyklopedii PWN, ze szczególnym uwzględnieniem kolorowych tablic. Do najbardziej ulubionych należała ta z nich, która przedstawiała pary ludzi w strojach z rozmaitych epok – od starożytności do (ówczesnej) współczesności.
Przypomniało mi się to, kiedy zobaczyłam okładkę książki „My i nasza historia”, a jeszcze bardziej zachęcona do niej poczułam się po przeczytaniu tekstu zamieszczonego na ostatniej okładce:
Opowiemy wam naszą historię. Historię nie królów, królowych, przywódców, emirów, cesarzowych, prezydentów, dyktatorów, ale naszą. Mężczyzn, kobiet i dzieci zaludniających Ziemię.
Wszyscy jesteśmy bohaterami tej opowieści, która rozpoczęła się 150 tysięcy lat temu i trwa. Mijały wieki, a my pracowaliśmy, tworzyliśmy cuda i zmienialiśmy swój świat…
Pomysł pokazania historii z perspektywy zwykłych ludzi, bez wielkich wodzów, królów i cesarzy wydał mi się całkiem ciekawy i rzeczywiście wyszło to interesująco. Niektórzy z nich znaleźli się w zamykającej książkę galerii Sławni w naszej historii, a już decyzją samego czytelnika będzie, czy zechce ich skojarzyć z konkretnym momentem w dziejach.
Nie ma w tej książce także dat (poza orientacyjnie umieszczonymi początkami stuleci) oraz jednej geograficznej perspektywy. Czasem oglądamy świat oczyma europejczyków, innym razem – Chińczyków czy mieszkańców Ameryki Południowej
Gdyby książka skończyła się razem z XIX wiekiem, nie miałabym do niej większych zastrzeżeń. Niestety sposób, w jaki ukazany został wiek XX, nieprzyjemnie mnie zaskoczył. Był to bodaj najtrudniejszy i najbardziej krwawy czas w dziejach ludzkości – czas DWÓCH totalitaryzmów. Oba mają na swoim koncie niewyobrażalne ilości ofiar na całym świecie i oba położyły się na dziejach świata cieniem, który sięga do dziś. W tej książce sporo miejsca (choć paradoksalnie – mniej niż wojnie secesyjnej) poświecono nazizmowi, a komunizm (trwający przecież zdecydowanie dłużej) nie doczekał się żadnej, nawet najmniejszej wzmianki. Nazwa Związek Radziecki pojawiła się dopiero w kontekście zimnej wojny , którą skwitowano w następująco: Dwa modele społeczeństwa, dwa systemy ekonomiczne konkurują ze sobą przez pół wieku. Ostatecznie triumfuje demokratyczny model społeczeństwa gwarantujący wolność ekonomiczną i osobistą. Czy jest najlepszy ? No cóż – może i nie jest najlepszy, ale lepszego na razie jakoś nie udało się ludzkości wymyślić, a wszelkie próby jego tworzenia kończyły się tragicznie.
Gdyby takie pominięcie czy też uproszczenie dotyczyło odległej przeszłości, mogłabym je potraktować jako błąd, który jednak nie odbiera tej publikacji wartości. Dotyczy ono jednak spraw nadal żywych, dotyczących świata, w którym żyć będą jej czytelnicy i dlatego niestety w moich oczach ją dyskwalifikuje.
Yvan Pommaux, Christophe Ylla – Somers „My i nasza historia”, przekł.: Katarzyna Rodak, wyd.: Tatarak, Warszawa 2017
W 31 numerze kwartalnika „Ryms” ukazał się mój artykuł, o książkach stanowiących swoiste przeglądy kobiet znanych z historii – zapraszam do czytania 🙂
Boom Herstoryczny ???
Puryści językowi i oddani idei prawdy etymolodzy mogą wpaść w furie, słysząc ten termin: herstoria. Święte oburzenie jest po części uzasadnione, pod względem językowym „herstoria” ma się do „historii” jak „feminoteka” do „biblioteki”, stanowi sztuczny twór o fałszywej etymologii, fantazję słowotwórczą, która ma jednak czelność bronić się w inteligentny, przemyślny i nie pozbawiony humoru sposób. [1]
Herstoria to termin, który powstał na skutek zabawy słowami – angielskie HISTORY można też czytać jak dwa słowa HIS STORY czyli Jego Historia (albo opowieść czy też wręcz bajka).
Przez długi czas w historii – tej uprawianej i nauczanej tradycyjnie dominowały kwestie polityczne. Skupiała się ona na wielkich postaciach i przełomowych datach, pomijając kompletnie te obszary życia, których tradycyjnie dotyczyła aktywność kobiet. Tak pojmowana historia była rzeczywiście historią mężczyzn, kobiety pojawiały się w niej tylko wtedy, kiedy wchodziły w role i zadania tradycyjnie uznawane za męskie. Zaczęło się to zmieniać już w XX wieku, kiedy (przede wszystkim pod wpływem francuskiej szkoły „Annales”) zwrócono się ku historii społecznej.
Odpowiedzią na tak postrzeganą HIStorię jest HERstoria rozumiana jako taki rodzaj narracji historycznej, w której ważnym (jeśli nie najważniejszym) punktem odniesienia będą kobiety – ich sprawy, problemy i osiągnięcia. Ten termin znakomicie nadaje się do opisania pewnego trendu, z którym od niedawna mamy do czynienia w świecie książek dla dzieci młodzieży. Z pewną przesadą nazwałabym go nawet herstorycznym boomem.
W 2017 roku ukazały się w Polsce trzy książki będące zbiorami opowieści o niezwykłych kobietach, które zmieniały świat: „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”, „Superbohaterki” oraz „Damy, dziewuchy, dziewczyny”. Spróbujmy im się przyjrzeć – o czym i w jaki sposób opowiadają ?
„Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek” to polski przekład książki „Good Night Stories for Rebel Girls”, która ukazała się w 2016 roku, a jej autorkami są Elena Favilli i Francesca Cavallo. Wydano ją dzięki największej dotychczas akcji crowdfundingowej dotyczącej książek, w której zebrano ponad milion dolarów. W poprzedzającym ją motcie autorki tak zwracają się do swoich czytelniczek: Do młodych buntowniczek ze wszystkich stron świata: wyzwólcie marzenia, mierzcie wysoko, stawiajcie opór, a w chwilach zwątpienia pamiętajcie: macie rację.
Opisano tam historie 100 kobiet żyjących na przestrzeni trzech i pół tysiaca lat na całej ziemi. Chciałyśmy przedstawić kobiety z tylu krajów, z ilu to tylko możliwe, ponieważ w produkcjach mediów dla dzieci brakuje różnorodności nie tylko pod względem płci, ale także pod względem rasy, orientacji seksualnej czy wyznania. Naszym celem było również przedstawienie kobiet różnych zawodów; chciałyśmy mieć: puzonistki, oceanolożki, sędzie, działaczki polityczne, szpiegów, szefowe kuchni, surferki, poetki i piosenkarki rockowe. I na koniec, wybierałyśmy kobiety, których życie osobiste miało w sobie coś, co mogło zainteresować dzieci, na przykład Julia Child, sławna szefowa kuchni, która zaczęła swoją karierę jako szpieg i gotowała ciastka, które miały za zadanie podczas drugiej wojny światowej odstraszać rekiny od podwodnych materiałów wybuchowych. – powiedziały autorki w wywiadzie dla pisma „Kosmos”.[2]
Swego rodzaju paradoksem tej (i innych podobnych) publikacji jest to, że opowiadając o życiu kobiet przełamujących schematy sama wtłacza je w swój własny schemat. Opowieść o każdej z nich, utrzyma jest w konwencji bajki (Dawno, dawno temu żyła dziewczyna imieniem...) i mieści się na jednej stronie, drugą zajmuje jej portret. Jest to w tym samym stopniu dobrą stroną tej książki, co jej słabością. Z jednej strony – nie wyróżnia nikogo, pokazuje, że każda ze stu bohaterek jest tak samo ważna, z drugiej – w wielu przypadkach wymusza spłycenie opowieści, bo trudno jest opisać dokonania takich postaci jak Maria Skłodowska – Curie na jednej stronie i w efekcie często skupia się tylko na tym, w czym wychodziły poza tradycyjną rolę kobiety.
Portrety bohaterek zostały stworzone przez 60 artystek z całego świata, w tym Zosię Dzierżawską z Polski. Wybór kobiet graficzek był celowy. Uważamy, że to nasz obowiązek, by pozwolić dojść do głosu tym wspaniałym dziełom, które tworzą na co dzień artystki z każdego zakątka świata. Zależało nam również na przedstawieniu szerokiego wachlarza stylów każdej z nich, który wynika z ich różnych osobowości. Media mają skłonność do pokazywania kobiet w bardzo uproszczony sposób. My chcemy pokazać, że kobiecość ujawnia się bardzo różnorodnie, tak jak nie ma jednego sposobu bycia kobietą, lub dziewczynką – buntowniczką. [3]
Zastanawiałam się nad tym, jakie były kryteria doboru setki bohaterek i trudno mi znaleźć jakiś klucz (poza płcią oczywiście). Na jednym końcu osi czasu mamy faraona Hatszepsut, która żyła ok. 1500 lat p.n.e. i była pierwszą kobietą zasiadającą na egipskim tronie, a na drugim – Coy Mathis, dziesięcioletnią obecnie transseksualną dziewczynkę, której rodzice wywalczyli dla niej w sądzie prawo do korzystania z damskich toalet w przedszkolu. Pomiędzy nimi – artystki, działaczki społeczne, naukowczynie i władczynie, żyjące w różnych czasach, różnych krajach i różnych sytuacjach społecznych. Ponieważ ułożone są alfabetycznie, więc powstaje misz masz, w którym, obawiam się, czytelnicy słabiej zorientowani w historii i nie zawsze kojarzący konteksty kulturowe, mogą się pogubić. Dlatego nie jest to książka z którą można zostawić dziecko sam na sam i oczekiwać, że ją sobie samodzielnie przeczyta. To raczej 100 historii, które powinny być wstępem do rozmowy z dzieckiem.
Elena Favilli i Francesca Cavallo powiedziały: Od kobiet oczekuje się mówienia o pokoju i harmonii, nawet w sytuacji gdy są wiktymizowane i odmawia im się podstawowych praw. Czujemy, że nie ma potrzeby pisania kolejnych książek dla kobiet o tym jak unikać nieporozumień. Świat potrzebuje książek, które będą zachęcały kobiety do bycia sobą, nawet jeśli to oznacza bycie nielubianą. Właśnie dlatego użyłyśmy słowa „buntowniczka” w tytule książki. [4] Trudno się wobec tego dziwić, że wśród jej bohaterek znalazła się Katarzyna II, choć zarówno sama jej osoba, jak i sposób, w jaki została opisana wydają mi się dyskusyjne (szczególnie w kontekście polskiego wydania „Opowieści”). To również może być ciekawy punkt wyjścia do rozmowy – czy zawsze robiąc to, co się chce, ma się rację ?
Niedawno pojawiła się angielska edycja drugiego tom z kolejną setką niezwykłych kobiet. Tym razem kandydatury zgłaszali sami czytelnicy.
„Superbohaterki”Małgorzaty Frąckiewicz różnią się od „Opowieści na dobranoc” zarówno ilością bohaterek (jest ich tylko 14), jak i kluczem ich doboru (kobiety, które dokonały ważnych, a równocześnie mało znanych odkryć naukowych) oraz sposobem ich opisywania. Autorka dość skrótowo traktuje życie opisywanych przez siebie kobiet, wyjaśnia natomiast szerzej znaczenie oraz sens ich odkryć i wynalazków. Udaje jej się zrobić to w sposób przystępny i zrozumiały dla młodych czytelników także dzięki interesującej, nowoczesnej formie graficznej książki, która zawiera również propozycje doświadczeń możliwych do przeprowadzenia w domu.
Anna Dziewit – Meller w książce „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy” ograniczyła się do kobiet znanych z historii Polski. Narratorką uczyniła Annę Henrykę Pustowójtównę, która walczyła w Powstaniu Styczniowym i była adiutantem jego dyktatora Mariana Langiewicza. Poza nią poznajemy kilkanaście kobiet – od Świętosławy, córki Mieszka I po Wandę Rutkiewicz. Są wśród nich takie, o których pamięta się do dziś nie tylko w Polsce jak Irena Sendlerowa czy Maria Skłodowska – Curie (nota bene – jedyna bohaterka, która znalazła się we wszystkich tych trzech książkach), ale też zupełnie zapomniane jak poetki Elżbieta Drużbacka i Maria Komornicka (pisząca pod pseudonimem Piotr Włast).
Mnie najbardziej zainteresował rozdział o architektkach Warszawy, bo są to osoby, o których rzadko się pamięta. Uświadomiłam sobie przy tej okazji, że z czterech wspomnianych tam kobiet tylko Halina Skibniewska pracowała na własne nazwisko, pozostałe trzy znane są niemal wyłącznie jako część małżeńskich duetów. Mówi się albo o Oskarze Hansenie, albo o Hansenach, a żeby przypomnieć sobie jak miała na imię jego żona, musiałam się chwilę zastanowić. Podobnie jest z Barbarą Brukalską i Heleną Syrkusową.
Kwestią dyskusyjną jest konwencja tej książki, którą albo się kupuje od razu albo nie. Ja, muszę przyznać, miałam z nią dwa problemy. Pierwszym był pomysł, aby narratorką została bohaterka z XIX wieku, która opowiada zarówno o bohaterkach z odległej przeszłości, jak i o tych, które żyły już po niej (a jedna nawet żyje nadal). Drugim, może nawet większym, okazał się na wskroś współczesny język, którym się ona posługuje i nadmiar bezpośredniości, taka kumplowska maniera, z jaką zwraca się do czytelników. Z trudem byłam w stanie zaakceptować to, że sama siebie nazywa Heńką, przerosło mnie natomiast pisanie o królu Polski per Jadźka… Zastanawiam się – czy cel, jakim jest dotarcie do współczesnych czytelników, uświęca środek w postaci kompletnej ahistoryczności przekazu ? Jest to zresztą problem nie tylko tej książki, pojawia się też często w filmach na tematy historyczne. Mamy w nich dekoracje i kostiumy z przeszłości, a w nich bohaterów, którzy mówią, myślą i zachowują się całkiem współcześnie. Stwarzać to może wrażenie, że co prawda z upływem czasu zmieniały się warunki życia, natomiast sposób myślenia i mentalność ludzi zawsze były takie, jak teraz.
Mówiąc o herstorycznym boomie w literaturze dla dzieci młodzieży miałam na myśli nie tylko te trzy zbiory. W ostatnim czasie ukazuje się coraz więcej książek historycznych, których bohaterkami są kobiety. Kiedy opisuje się biografię tylko jednej osoby można o niej napisać bardziej wyczerpująco i pokazać jej życie na szerszym tle, niż wtedy, kiedy ogranicza to schemat zbioru.
Prekursorką tego nurtu na gruncie polskim można nazwać Annę Czerwińską- Rydel i te z jej książek biograficznych, które poświęcone są kobietom. Bohaterami pierwszej Gdańskiej Trylogii byli bardzo znani gdańszczanie – Jan Heweliusz, Daniel Gabriel Fahrenheit i Artur Schopenhauer, ale kolejną poświęciła zdecydowanie mniej znanym gdańszczankom – Elżbiecie Heweliusz, Konstancji Czirenberg i Joannie Schopenhauer. W ramach trylogii „Bo góry są” obok biografii Jerzego Kukuczki napisała też „Pięć skarbów pod wielkim śniegiem. Opowieść o Wandzie Rutkiewicz”. „W poszukiwaniu światła” to historiaMarii Skłodowskiej – Curie, a niebawem ukaże się także książka „Listy w butelce” poświęcona Irenie Sendlerowej.
„Z Bożej łaski Jadwiga, król” Zuzanny Orlińskiej opowiada historię Jadwigi Andegaweńskiej i początków jej panowania w Krakowie. Autorka nie spoufala się ze swoją bohaterką, starannie odtwarza natomiast średniowieczny obyczaj, sposób myślenia i życie na dworze, aby na tym tle ukazać sytuację ówczesnych dziewcząt nie tylko z królewskich rodów. Wprowadza do tej opowieści także kolejną, mniej niż Jadwiga znaną żonę Władysława Jagiełły, Annę Cylejską. Uświadamia, w jak niewielkim stopniu miały one wpływ na swoje życie i jak bardzo było ono zależne od decyzji opiekujących się nimi mężczyzn.
Książki o dziewczętach i kobietach w historii nie są lekturami tylko dla dziewczynek, podobnie jak wcześniej książki o historii z mężczyznami w roli głównej nie były tylko dla chłopców. Przeszłość mamy wspólną, nie dzieli się na męską i żeńską i wspólne powinny być doświadczenia z niej płynące.
Elena Favilli i Francesca Cavallo „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek. 100 historii niezwykłych kobiet”, wyd. Debit, Katowice 2017
Małgorzata Frączek „Superbohaterki. Świat i wielkie odkrycia”, wyd. Ezop, Warszawa 2017
Anna Dziewit – Meller „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”, wyd. Znak, Kraków 2017
[1] Lucyna Marzec „Herstoria żywa, nie tylko jedna, nie zawsze prawdziwa”, „Czas kultury” 5/2010