Lis i skrzat

Lis i skrzat

Na początku tej książki wydawnictwo zamieściło następującą informację:

Tekst Astrid Lindgren jest parafrazą popularnego niegdyś w Szwecji wiersza Karla-Erika Frosslunda z 1900 roku, który doczekał się wielu wydań w zbiorach i antologiach, a także jako książka obrazkowa z ilustracjami Haralda Wiberga.

Niemiecki wydawca zamówił u Lindgren krótszą, prozatorską wersję wiersza, którą opublikował z ilustracjami Wilberga w 1965 roku. W Szwecji wydano tekst Lindgren dopiero pół wieku później z ilustracjami Ewy Eriksson.

Lis mieszka w lesie. Wieczorem wychodzi głodny ze swojej nory. Gdzie mógłby znaleźć coś do jedzenia ?

Chyba wie. Cichaczem, Mikaelu, chyłkiem przemknij do zagrody, gdzie mieszkają ludzie.

Jak jasno tej nocy ! Biały śnieg i niebo pełne gwiazd. Skradaj się, Mikaelu, skradaj ostrożnie, żeby nikt cię nie zobaczył.

Sięgnęłam po „Lisa i skrzata” zachęcona nazwiskiem Astrid Lindgren, ale akurat jej jest tutaj najmniej. Historię, która rozgrywa się w ciągu jednej zimowej nocy, wymyślił Karl-Erik Frosslund, a ona tylko napisała ją prozą. I to prozą, rzekłabym, dość oszczędną, bo wypada po dwa – trzy zdania na stronę. Tak naprawdę większość opowieści znajduje w ilustracjach Ewy Eriksson – pięknych, nastrojowych, doskonale oddających tę mroźną i ciemną noc.

Zaliczyłam tę książkę do kategorii świątecznych, bo dzieje się w czasie Bożego Narodzenia, ale poza jedną ilustracją z dziećmi bawiącymi się przy choince nic na to nie wskazuje. Myślę, że dzieciom skandynawskim może się ona bardziej kojarzyć ze Świętami, bo w tamtejszej tradycji to właśnie taki świąteczny skrzat czyli Jultomte przynosił prezenty, zanim wyparł go globalny Uzurpator 😉 Stąd tyle krasnali w skandynawskich sklepach z wyposażeniem domu u nas. Mój też stamtąd pochodzi.

O tej wigilijnej tradycji zostawiania owsianki w drewnianej misce dla krasnoludka czytałam także w innych książkach Astrid Lindgren. Na pewno robiono tak na wyspie Saltkrakan – przypomniała mi się Tjorven, która dla krasnoludka uczyła się ruszać uchem, choć czasem miała wątpliwości, czy on w ogóle istnieje. Przypomniało mi się, że też był tam lis skradający się nocą…

Ale to już historia dla nieco starszych czytelników niż ta. Dla takich, którzy rozumieją, że prawdziwy lis nie da się spłycić ani kaszą, ani owsianką i to w ilościach przeznaczonych dla skrzata, nawet jeśli jest z tych większych.

Jednak póki dzieci są małe, nie trzeba ich tych złudzeń pozbawiać, niech magia tej nocy trwa…

P.S. Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 🙂

Astrid Lingren (tekst), Ewa Eriksson (ilustr.) „Lis i skrzat”, przekł.: Anna Węgleńska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2022

Tyle miłości nie może umrzeć

Tyle miłości nie może umrzeć

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów Lokomotywa 2021 w kategorii: tekst



Dopóki żyją nasze matki, ciągle jesteśmy dziewczynkami. / Cóż z tego, że wielu mężczyzn odeszło, / a nasze córki podorastały ? – od tych słów rozpoczyna się wiersz Anny Piwkowskiej „Dopóki żyją nasze matki”, który ostatnio często mi się przypomina.

A co jeśli matka umiera, kiedy jej córka jest jeszcze właściwie dzieckiem, a jej własna matka żyje nadal ? „Tyle miłości nie może umrzeć” to na półkach Małego Pokoju trzecia książka, w której mamy taką sytuację, a równocześnie za każdym razem jest ona inna. W „Świecie do góry nogami” Beaty Ostrowickiej mama bohaterki ginie w wypadku samochodowym – to sytuacja nagła, której nikt nie mógł przewidzieć. W „Comedy queen” mamy do czynienia z samobójstwem poprzedzonym długą depresją. Natomiast mama Lei, której historię opisuje Moni Nilsson, umiera długo, świadomie i robi wszystko, aby ten ostatni czas przeżyć z rodziną jak najpiękniej.

Wszystkie inne mamy są w pracy. Moja prawie cały czas siedzi w domu. Tak jest, odkąd zaczęłam pierwszą klasę. Mama mówi, że jej praca polega na tym, żeby wyzdrowieć. I żeby mnie kochać przez okrągłą dobę. (…)
Prawie nie pamiętam, jak to było, zanim mama zachorowała i zaczęła mieć czas, żeby kochać mnie przez okrągłą dobę. Wcześniej kochała też swoją pracę w gazecie. Teraz nie ma siły pracować. Za to ma siłę mnie kochać nawet wtedy, gdy budzę się w środku nocy i wślizguję do jej łóżka. Albo gdy zapodzieję gdzieś klucze lub strój na wuef.
Czasami jest bardzo chora i wymiotuje do sedesu, i gubi włosy, przez co robi się bardziej łysa od ryby. Wtedy biorę pisaki i rysuję na jej głowie tatuaże. Czasami jest zdrowa i włosy jej odrastają. Chciałabym, żeby moja mama zawsze była zdrowa. Bo kiedy jest zdrowa, staramy się robić fajne rzeczy.


„Tyle miłości nie może umrzeć” to historia odchodzenia, ale jest to odchodzenie heroiczne i pełne troski o tych, którzy zostają. Mama Lei dzielnie walczy o to, żeby ten ostatni wspólny czas był jak najdłuższy i jak najpiękniejszy, ale troszczy się także o to, co będzie z jej najbliższymi potem. Planuje prezenty na kolejne urodziny dzieci, nagrywa audiobooka ze swojej ulubionej książki i w najdrobniejszych szczegółach wymyśla swój pogrzeb. Chce być obecna w ich życiu także po śmierci, chce żeby czuli się otoczeni jej miłością.

Przywołany przeze mnie wiersz Anny Piwkowskiej opowiada sytuację, rzekłabym, normalną. Dopóki żyją nasze matki (i ojcowie), a my sami jesteśmy już dorośli, stanowią oni taki rodzaj buforu między nami a śmiercią. Kiedy oni odchodzą, my przejmujemy tę rolę wobec naszych dzieci. W tej książce nie tylko Lea i Lukas tracą mamę. Ich babcia i dziadek tracą swoją córkę, to jest kompletne odwrócenie naturalnego porządku rzeczy. Babci jest mi chyba w tej całej historii najbardziej żal, bo jakoś tak tam jest, że jej ból wydaje się być przez wszystkich traktowany z najmniejszą empatią

Rodzina Lei przeżywa wszystkie etapy żałoby jeszcze zanim jej Mama umrze. Przechodzą razem od szoku, przez zaprzeczanie, smutek, aż do ukojenia.

Usypiamy spokojne i budzimy się ufne, / dopóki żyją nasze matki.

„Tyle miłości nie może umrzeć” to wzruszająca (jest kilka scen, przy których płaczę za każdym razem !) opowieść o miłości tak wielkiej, że przeżyje śmierć i będzie dawać Lei i Lukasowi siłę na całe ich życie. Jest też pięknym obrazem rodziny, która przezywa to razem, razem bojąc się, tego, co będzie potem i wreszcie razem dając mamie przyzwolenie na to, żeby już dłużej nie walczyła. Pozwolić komuś odejść, to najtrudniejsze doświadczenie miłości.

Moja mama kochała mnie jak stąd do wszechświata . Każdego dnia, przez całe nasze życie. Tyle miłości nie może umrzeć…

Moni Nilsson „Tyle miłości nie może umrzeć”, ilustr.: Joanna Hellgren, przekł.: Agnieszka Stróżyk, wyd.: Zakamarki, Poznań 2021

Wróg

Wróg

Doczekaliśmy się niestety takich czasów, że bardzo aktualne stało się pytanie: jak rozmawiać z dziećmi o wojnie ? Odpowiedź na nie jest równie prosta co skomplikowana: w sposób odpowiedni do potrzeb tego konkretnego dziecka. Odpowiedni do jego wieku, wiedzy i sytuacji, odpowiedni do tego, co wie i tego, czego się obawia. Nie ma uniwersalnych schematów takich rozmów i nie ma też jednej, odpowiedniej dla wszystkich książki, która może w tej rozmowie pomóc.

Może nią być (ale nie musi) „Wróg”.

Davide Cali i Serge Bloch stworzyli kameralną i lapidarną, ascetycznie ilustrowaną historię, która bardzo mocno uświadamia czytelnikom bezsens wojny. Wojny, rzec można – w stanie czystym, wyabstrahowanej z przyczyn, ideologii, krzywd i win.

Ta książka atakuje nas od razu, bez bufora w postaci strony tytułowej – tak jak wojna atakuje bez uprzedzenia. Choć może nie do końca tak jest – ludzie po prostu do ostatniej chwili nie przyjmują tego uprzedzania do wiadomości i odsuwają od siebie myśli, że jednak może wybuchnąć.

Cali i Bloch sprowadzili w niej wojnę do dwóch samotnych żołnierzy, z których każdy przekonany jest o tym, że słuszność jest po jego stronie, bo z instrukcji dowiedział się, że to ten drugi: jest dziką bestią. Nie zna litości. Zabija kobiety i dzieci. Zabija bez powodu. (…) Wróg nie jest człowiekiem. Potrzebują czasu, żeby zobaczyć w sobie nawzajem ludzi. Ale czy to wystarczy, żeby skończyć wojnę ?

Ta historia skojarzyła mi się z tym, co w Boże Narodzenie 1914 roku wydarzyło się na froncie zachodnim pierwszej wojny światowej. Na jednym z jego odcinków nastąpiło, można powiedzieć, spontaniczne zawieszenie broni. Żołnierze niemieccy i francuscy wyszli z okopów, spotkali się na pasie ziemi niczyjej pomiędzy nimi, śpiewali kolędy i częstowali się papierosami. Niestety wtedy trwało to tylko tę jedną noc. Potem wrócili do swoich pozycji, a wojna (nie tylko) w tym miejscu trwała jeszcze długie cztery lata. Na Zachodzie bez zmian…

„Wróg” to jedna z tych książek, które z pozoru wyglądają, jakby były dla małych dzieci, jednak niosą ze sobą głębokie treści i nie powinno się z nimi zostawiać dzieci samych. Ta książka to może i powinien być wstęp do rozmowy z dzieckiem, ale o tym, kiedy jest o no na nią gotowe, musicie zdecydować sami.

Davide Cali (tekst), Serge Bloch (ilustr.) „Wróg”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2014

P.S. Jeśli zastanawiacie się, jak rozmawiać o obecnej wojnie z dziećmi, posłuchajcie, co mówią o tym dwie mądre babcie:

Jak ratowaliśmy Wigilię

Jak ratowaliśmy Wigilię

Od ośmiu lat Wydawnictwo Zakamarki co roku wydaje kolejny książkowy kalendarz adwentowy. Nie wszystkie przypadły mi do gustu, większość odbiegała od moich oczekiwań związanych z takimi książkami. „Jak ratowaliśmy Wigilię” ukazało się przed rokiem, ale w pandemicznym zamieszaniu dotarło do mnie już za późno, żebym go przed świętami umieściła na półce Małego Pokoju z Książkami. A szkoda, bo akurat ten podoba mi się bardzo.

Dziś jest pierwszy grudnia!

Czekałem, czekałem i w końcu jest. Pierwszy dzień świątecznego miesiąca ! Nareszcie zaczynają się światełka, przyjemności, tajemnice, pieczenie, dekorowanie.

Mnóstwo ludzi lubi Boże Narodzenie, jednak nikt nie kocha tych świąt tak bardzo jak ja. Bo ja uwielbiam wszystko, co się z nimi wiąże !

W zerówce Tima od pierwszego grudnia codziennie będzie losowane dziecko, które zerwie z magicznego kalendarza kolejną kartkę. Chłopiec bardzo chciałby, żeby na niego wypadła kartka wigilijna, która ma być zerwana ostatniego dnia przed feriami. Pani powiedziała, że ten, komu przypadnie Wigilia, będzie musiał bardzo pilnować swojej kartki aż do momentu, kiedy Boże Narodzenie zostanie porządnie odświętowane. A co jeśli kartka się zgubi ? Pani powiedziała ze śmiechem, że wtedy nie będzie Wigilii.

Warto czasem zastanowić się nad żartami, które mówimy w obecności dzieci i do nich, bo nie zawsze rozumieją przenośnie czy humor absurdalny. Od tego (w przekonaniu ich wychowawczyni Ammi – niewinnego) żartu, który dzieci potraktowały absolutnie poważnie, bierze się wszystko, co wydarzy się potem. Tim postanawia zaopiekować się wigilijną kartką, a kiedy ją traci, zaczyna razem ze swoją przyjaciółką Esme zastanawiać się, co mogą zrobić, żeby uratować Święta…

Mam na ogół opory przed sięganiem po książki i filmy, które mają w tytule ratowanie świąt. Na ogół chodzi w nich o jakieś problemy z dostarczeniem prezentów na czas, tak jakby tylko o nie chodziło w tych świętach. A tutaj w ogóle nie ma mowy o prezentach, ani o tym, kto je przynosi ! Dla Tima najważniejsze w czasie Świąt jest to, że jest to jedyny moment w roku, kiedy jego rodzina jest razem, bo przyjeżdża wtedy jego starsza, mieszkająca na stałe w Australii siostra Ewa. Tymczasem zaraz po tym, jak zginęła wigilijna kartka z kalendarza, Ewa zadzwoniła, żeby powiedzieć, że nie przyjedzie, bo nie dostała urlopu.

Czy Timowi i Esme uda się mimo wszystko uratować Święta ???

„Jak ratowaliśmy Wigilię” zostało przetłumaczone przez Annę Czernow – zwróćcie uwagę na jej przeróbkę kolędy, dopasowaną do znanych polskim czytelnikom realiów ! Ta książka skojarzyła mi się z obejrzanym parę dni temu na Netflixie nowym polskim filmem „Dawid i elfy”, który bardzo mile mnie zaskoczył. Jest równie dowcipny co wzruszający, a w dodatku (mimo że akcja toczy się wokół Świętego Mikołaja i jego elfów) też nie chodzi tam o prezenty, a o miłość i spotkanie z najbliższymi. To dobry pomysł na adwentowy albo świąteczny rodzinny wspólny seans filmowy 🙂

Ellen Karlsson (tekst), Cecilia Heikkila (ilustr.) „Jak ratowaliśmy Wigilię”, przekł.: Anna Czernow, wyd.: Zakamarki, Poznań 2020

Sabotaż w punkcie skupu i inne komiksy

Sabotaż w punkcie skupu i inne komiksy

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: komiks

Barbara Gawryluk jest twórczynią niebywale wszechstronną. Jej półka w Małym Pokoju z Książkami należy do najdłuższych i najbardziej urozmaiconych, mimo że zawiera tylko niewielką część jej dorobku. Stoją tam powieści dla czytelników w różnym wieku oraz książki non-fiction zarówno dla dzieci („Tatry. Przewodnik dla dużych i małych”, których jest współautorką) jak i dla dorosłych (biografia Wandy Chotomskiej oraz „Ilustratorki, ilustratorzy”). Jest też sporo przekładów z języka szwedzkiego i właśnie za te ostatnie została niedawno przez Króla Szwecji odznaczona odznaczona Orderem Gwiazdy Polarnej czyli Nordstjärneorden. Otrzymała go (tu cytat z FB Wydawnictwa Zakamarki) za liczne zasługi na polu promowania i udostępniania szwedzkiej literatury i kultury w Polsce. Odznaczenie przyznawane jest obcokrajowcom, którzy w szczególny sposób zasłużyli się na rzecz Szwecji. (Z tej okazji Odznaczona udzieliła wywiadu swojemu macierzystemu Radiu Kraków w którym, notabene, prowadzi cykliczną audycję ‚Alfabet” poświęconą książkom dla niedorosłych czytelników. Można go posłuchać —>>> tutaj )

Informację o tym odznaczeniu Wydawnictwo Zakamarki zilustrowało zdjęciem obrazującym dorobek translatorski Barbary Gawryluk, a ja pozwoliłam sobie je pożyczyć.

Ten imponujący stosik (jaki stosik ? STOS !!!) powiększył się jeszcze, bo ukazał się właśnie pierwszy tom komiksów z serii „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai”, który zawiera cztery historie – tytułową, w której Lasse i Maja rozwiązują tajemnicę wiecznych awarii automatu do skupu puszek i butelek oraz trzy inne. Zachwyciło mnie użycie przez Tłumaczkę w tytule słowa sabotaż, bo bardzo rzadko się je ostatnio słyszy. Z oznaczenia Komiksy 1 w rogu okładki, dedukuję, że możemy spodziewać się następnych oraz że będzie je także tłumaczyć Barbara Gawryluk.

O kryminałach z serii „Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai” pisałam 12 lat temu —>>> tutaj i przyznam, że od tego czasu nie śledziłam kolejnych tomów zbyt uważnie. Ta seria należała do ulubionych lektur Najmłodszej z moich córek w czasach, kiedy zaczynała czytać samodzielnie. Potem powędrowała do kolejnych czytelniczek w naszej rodzinie i wiem, że dwie z nich mają ją już za sobą, a kolejna właśnie do tego etapu dorasta.

Komiksy z tej serii, które mam właśnie w ręku, mają wszystkie zalety wcześniejszych książek czyli ciekawą, wciągającą akcję i zagadkę, którą mogą rozwikłać czytelnicy z pierwszych klas szkoły podstawowej, różnią się od nich jedynie proporcją, w jakiej pozostają do siebie tekst i ilustracje. Komiksy traktowane są często przez dorosłych jako taki nieco mniej poważny rodzaj literatury, coś gorszego od zwykłych książek, ale niesłusznie !!! Dla początkujących czytelników może to być bardzo dobre doświadczenie, bo zawierają mniej tekstu niż typowe powieści, a duma z przeczytanej samodzielnie książki jest taka sama. Poza tym – świat, w którym żyjemy, jest coraz bardziej zdominowany przez obraz, ale w komiksie jednak nadal są litery. A kto już zaczął czytać, ten ma większą szansę na to, że kiedyś sięgnie z przyjemnością po coś bardziej poważnego.

Reasumując więc: lepiej jest czytać komiksy niż nie czytać wcale 😉

Martin Widmark (tekst), Helena Willis (ilustr.) „Sabotaż w punkcie skupu i inne komiksy”, przekł.: Barbara Gawryluk, wyd.: Zakamarki, Poznań 2021

Wiosna w Bullerbyn

Wiosna w Bullerbyn

Wpis z 25 kwietnia 2008 roku. Od tego czasu sporo zdążyło się zmienić. Nie czytam już nikomu wieczorami na głos. Mieszkam teraz gdzie indziej – w lesie i nie mam za oknami kwitnących drzew owocowych. Ale dziś zapachniało wiosną i zauważyłam pierwszy kwiatek, więc jest to zdecydowanie dobry moment, żeby tę książkę przypomnieć.

Wiosna, wiosna już w powietrzu…

W moim ogrodzie po morelach, których kwitnienie jakoś nam umknęło w ogólnym zimnie i szaroburości, zakwitła śliwa. Rośnie tuż pod oknem naszej sypialni, więc co rano czuję się niemal jak Ania z Zielonego Wzgórza 😉

Zmęczyła mnie już bardzo ta trwająca od ponad pół roku jesień. Obawiałam się, że już nam zostanie na zawsze tak szaroburo i ponuro, a kolejne pory roku oglądać będziemy tylko w książkach. Na przykład tych  zakamarkowych … Zimę z prawdziwego zdarzenia w tym roku widziałyśmy właściwie tylko w zimowej „Madice”, a na wiosnę mamy „Wiosnę w Bullerbyn”.

Wydarzenia opisywane w tej książce dzieją się trochę później niż „Dzieci z Bullerbyn”, bo malutka siostrzyczka Ollego – Kerstin jest tu już dziarsko chodzącym i sporo mówiącym, zbuntowanym dwulatkiem. „Wiosna” to właściwie zbiór scenek o tematyce wiosennej, trudno tu mówić o jakiejś akcji. Obok wiosennych zdarzeń, które pamiętamy z ”Dzieci” – jak łażenie po płotach w drodze ze szkoły czy opieka nad jagniątkiem Pontusem, znajdziemy też takie, których tam nie było. „Wiosna” to dobra książka zarówno dla tych, którzy zaprzyjaźnili się już z mieszkańcami Bullerbyn, jak i dla tych, którzy pierwszy raz się z nimi spotykają.

Kiedy pierwszy raz wzięłam „Wiosnę w Bullerbyn” do ręki, skojarzyła mi się ona z elementarzem Falskiego, z którego się uczyłam w szkole – w tej starszej wersji sprzed ilustracji Grabiańskiego. Podobny papier, format, kolory, realia i kreska – a wszystko tak mile staroświeckie.

Współczesna wieś (nie tylko szwedzka) wygląda oczywiście inaczej, ale jedno pozostaje niezmienne – ten wiosenny amok ogarniający dzieci. Ten rodzaj szaleństwa wynikający z potrzeby odreagowania długich miesięcy spędzonych w domu i spętania ciepłymi ubraniami. Jest w wiosennym powietrzu cos takiego, że dzieci staja się po prostu doładnie dzikie 😉

P.S. A wieczorami czytam Najmłodszej z córek  Ronję córkę zbójnika” i po raz kolejny zachwycam się tą książką. Trochę żal mi, że już ostatni raz towarzyszę dziecku w jego pierwszej wyprawie do tego świata, w pierwszym spotkaniu w Pupiszonkami, Wietrzydłami, Pieśnią Wilków i Huczącą Gardzielą…

Astrid Lindgren „Wiosna w Bullerbyn”, przekł.: Anna Węgleńska, ilustr.: Ilon Wikland, wyd.: Zakamarki, Poznań 2008

Małe

Małe

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii Od A do Z !!!

Popatrz ! To jest małe, które nazywa się Małe. I dwoje dużych, którzy nazywają się Jedno i Drugie…

Bywają takie książki – niewielkie, niepozorne, a jednak walą w czytelnika jak obuchem. „Świat Mundka”, o którym pisałam niedawno, ma 278 stron gęstego tekstu. „Małe” to zaledwie 15 kartek, a cały tekst tej książki zmieściłby się zapewne na jednej. Czy to jednak znaczy, że pisze się o nim 278 razy łatwiej ???

Nie, zdecydowanie nie, a nawet – wręcz przeciwnie.

„Małe” to książka, która wygląda, jakby była dla małych dzieci, ale ostrożnie z nią !!! To nie jest lektura do poduszki, którą można przeczytać każdemu dziecku i zostawić je same z myślami, które wywołuje. Kontakt z nią boli, nawet bardzo i dlatego trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Ale są takie dzieci i takie sytuacje, kiedy może bardzo pomóc…

Dziś jest wesoły dzień. Dobry wesoły dzień w przedszkolu.

Lecz w domu nie będzie wesoło…

Drugie mówi, że Małe zrobiło coś nie tak.

W domu wybucha jeszcze większa awantura.

U Małego w domu kłótnie robią się zawsze takie duże. Za duże.

„Małe” to opowieść o tym, co czuje dziecko doznające przemocy ze strony dorosłych. Ta przemoc może być różna – zarówno fizyczna, na którą wskazuje choćby ciemniejsza plama wokół oka Małego, której w pierwszej chwili można nie zauważyć, jak i psychiczna. Są nią nie tylko kłótnie dorosłych, za które jest ono obwiniane, ale też ich późniejsza obojętność.

Stina Wirsen opowiada o tym nie tylko ascetycznym tekstem, ale także (czy może przede wszystkim ?) przejmującymi ilustracjami. Wszyscy mali i duzi na nich są trochę niezgrabnymi stworkami, a poza nimi jest tam tylko trochę (na pozór !) niedbałych bazgrołów. Mimo to widzimy na nich wyraźnie wszystkie emocje, które Autorka chce nam przekazać – również dzięki temu, że im bardziej emocje kipią, tym większy bałagan robi się dookoła nich, a kropki z tapety na ścianach przestają stać w równych rządkach.

Jest więcej małych, które przeżywają to, co Małe.

Jest więcej małych, którzy boją się w domu.

Jeśli się o tym opowie, znajdą się duzi, którzy pomogą.

Bo duzi powinni opiekować się tymi, którzy są mali.

Tak po prostu jest.

Stina Wirsen zilustrowała także „Żadnej przemocy !” Astrid Lindgren. Te książki stanowią, można powiedzieć, komplet, nie tylko ze względu na te ilustracje. Obie mają pomóc małym, aby nie byli krzywdzeni przez dużych.

Książka zawiera numery do telefonów zaufania zarówno dla dzieci i młodzieży (—>> 116 111), jak i dla dorosłych, którzy potrzebują wsparcia w zakresie pomocy psychologicznej dzieciom oraz reagowania na przemoc wobec dzieci (—>> 800 100 100) prowadzonych przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę.

Niestety, obawiam się, że czas pandemii i lockdownów spowodował, że problem nasilił się. Coraz więcej dużych zamkniętych z najbliższymi w domach ma problemy z własnymi emocjami. Coraz więcej małych zamkniętych w domach z takimi dużymi nie może o tym opowiedzieć Pani, która mogłaby im pomóc…

Stina Wirsen „Małe”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2020

Zimowa wyprawa Ollego

Zimowa wyprawa Ollego

To już jedna z ostatnich książek, które czekają, żeby je znowu wstawiła na półki Małego Pokoju z Książkami. Zwlekałam z nią, aż pogoda za oknem zrobi się odpowiednia do tej lektury i w końcu doczekałam się. Wpis z 27 stycznia 2014 roku, ale „Zimowa wyprawa Ollego” nadal jest do kupienia i warto po nią sięgnąć 🙂

Jeszcze w kwietniu, kiedy natura zafundowała nam białe święta Wielkanocne, sądziłam, że mam już śniegu po kokardę i nigdy za nim nie zatęsknię. A jednak zatęskniłam i gdzieś tak w początku stycznia stwierdziłam, że dość mam już tej listopadowo – marcowej pogody, takiego niewiadomoco, ni to jesieni, ni to przedwiośnia. Okazało się, że do równowagi psychicznej potrzebuję czterech pór roku, mimo że tamta sytuacja miała swoje dobre strony – mogłam ciągle jeździć na letnich oponach z tygodnia na tydzień odkładając zakup nowych zimówek, nie trzeba było zaczynać dnia od odśnieżania, a i rachunek za ogrzewanie zapowiadał się całkiem przyjemny.

Natura odpowiedziała na moje zapotrzebowanie, mam swój wymarzony na całej połaci śnieg i… jakby to powiedzieć ?… nie żebym już wyglądała wiosny, ale trochę obawiam się, żeby znowu gdzieś się nie zaguzdrała. Ferie w tym roku mamy w Warszawie wyjątkowo późno, z nart wrócę już w marcu i w zasadzie na tym się moje zapotrzebowanie na śnieg kończy. Dałoby się zamówić wiosnę od razu potem ???

Olle też nie mógł doczekać się zimy, bo chciał wreszcie pojeździć na swoich pierwszych prawdziwych nartach. Z tym że u niego ta długo oczekiwana zima pojawiła się na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Taki klimat w Skandynawii 😉 Kiedy w końcu się doczekał, wyruszył na wyprawę narciarską do lasu, a tam spotkał…

… kogo ? Tego należy dowiedzieć się z książki 🙂

„Zimowa wyprawa Ollego” to książka na nasze czasy dość staroświecka (i nic dziwnego, skoro powstała w 1907 roku) jednak przyjemnie się ją czyta. Ciekawie jest zobaczyć, jak kiedyś wyglądały prawdziwe narty i jak się ubierali narciarze. Możemy też się dowiedzieć, skąd się biorą prezenty pod skandynawskimi choinkami.

Kreska Elsy Beskow skojarzyła mi się z ilustracjami, które pamiętam z przedwojennego wydania „O krasnoludkach i sierotce Marysi” – książki z dzieciństwa mojego Taty. Była to w moim życiu pierwsza tak stara książka, więc pamiętam ja dość dobrze. Niestety, gdzieś się zapodziała przy okazji którejś przeprowadzki, więc nie mogę sprawdzić, kto ją ilustrował. To podobieństwo chyba nie jest przypadkowe, bo na stronie wydawnictwa „Zakamarki” znalazłam taką informację: Ciekawostką jest fakt, że zaliczany do klasyki polskiej literatury dziecięcej poemat Marii Konopnickiej „Na jagody”, powstał właśnie do ilustracji z książki Elsy Beskow i tymi ilustracjami opatrzone były jego pierwsze wydania. Czy Maria Konopnicka znała również tekst Elsy Beskow? Specjaliści wielokrotnie spierali się, na ile polska pisarka popełniła plagiat. Jednego możemy być pewni – i ją urzekły niezwykłe ilustracje Elsy Beskow.

Dobrze, żeby współczesne dzieci, obcujące na co dzień z nowoczesnymi ilustracjami takich twórców jak Iwona Chmielewska czy Herve Tullet (że ograniczę się tylko do dwóch nazwisk, bo lista powinna być bardzo dłuuuuga), poznały także te z czasów dzieciństwa swoich (pra)dziadków, mimo że może wydają nam się one zbyt akademickie. Taki płodozmian dobrze im zrobi – uświadomi, jak różnie można widzieć i pokazywać otaczający świat.

Podobieństwa „Zimowej wyprawa Ollego” do „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” nie kończą się na kresce ilustracji, wiele wspólnego maja one także w treści – w obu mamy połączenie świata baśniowego z realnym i w obu ważną rolę odgrywa następstwo pór roku.

No właśnie – następstwo, czyli wszystko w swoim czasie i w odpowiedniej kolejności, bo nawet Ciotka Odwilż może nie jest taka zła, pod warunkiem, że przychodzi w porę. Dlatego, proszę Cioci, prosimy zapamiętać – zapraszamy na początku marca ! Nie wcześniej ! nie później !!!

Elsa Beskow (tekst i ilustr.) „Zimowa wyprawa Ollego”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2011

Żadnej przemocy !

Żadnej przemocy !

Gdybym była Bogiem,

płakałabym,

nad ludźmi,

których stworzyłam

na swoje podobieństwo.

Jakżebym płakała

nad ich złem

i podłością,

i okrucieństwem,

i głupotą,

ich nieszczęsną dobrocią

i bezradną rozpaczą,

i smutkiem.

W 1978 roku Astrid Lindgren otrzymała Pokojową Nagrodę Księgarzy Niemieckich.

Nieduża książeczka pięknie wydana właśnie przez poznańskie Wydawnictwo Zakamarki zawiera w sobie oprócz przemowy, którą Astrid Lindgren wygłosiła na uroczystości wręczenia tej nagrody oraz jej wiersza Gdybym była Bogiem… także napisane w 2018 roku: przedmowę autorstwa Marty Santos Pais, Specjalnej Przedstawicieli Sekretarza Generalnego ONZ do Spraw Przemocy wobec Dzieci i posłowie Tomasa Hammarberga, Doradcy w Komitecie Praw Człowieka ONZ i członka pierwszego Komitetu Praw Dziecka. W tym posłowiu czytamy:

Tekst, który przygotowała i przekazała organizatorom, nie został dobrze odebrany i poproszono ją, by jednak nie wygłaszała przemówienia. Jego przesłanie uznano za zbyt kontrowersyjne. Lecz Lindgren tak łatwo się nie poddała. Oświadczyła, że jeśli nie będzie mogła przedstawić swojej wizji tego, jak stworzyć bardziej pokojowy świat wraz z dziećmi i dla dzieci, to nie zamierza w ogóle przyjeżdżać. Koniec końców organizatorzy ustąpili, autorka pojechała do Frankfurtu i wygłosiła swoją słynna mowę „Żadnej przemocy !”.

Powiedziała wtedy między innymi takie słowa:

Mówić o pokoju, to mówić o czymś, co nie istnieje. Prawdziwy pokój nie istnieje w naszym świecie i chyba nigdy nie istniał inaczej, niż jako cel, którego wyraźnie nie potrafimy osiągnąć. Odkąd człowiek żyje na tym globie, używa przemocy i rozpętuje wojny, a kruchy pokój, który czasem nastaje, jest nieustannie zagrożony. (…)

Może powinniśmy, po tylu tysiącleciach nieustannych wojen, zadać sobie pytanie, czy nie ma jakiegoś błędu konstrukcyjnego w ludzkiej naturze, skoro zawsze sięgamy po przemoc ?

Jej zdaniem przyczyną jest to, że od zarania dziejów przemoc jest częścią doświadczenia dzieciństwa, a dziecko wychowane w ten sposób, otrzymaną przemoc przekaże dalej – innym ludziom, w tym także swoim dzieciom. Powiedziała wtedy także:

A zatem – jeśli będziemy wychowywać nasze dzieci bez przemocy i surowego rygoru, czy rezultatem stanie się nowy rodzaj człowieka, który żyje w trwałym pokoju ? Tylko autorka książek dla dzieci może żywić tak naiwne nadzieje ! Wiem, ze to utopia. Bo oczywiście jest wiele innych rzeczy na tym nieszczęsnym chorym świecie, które muszą zostać zmienione, żeby zapanował pokój…

Od tamtego dnia minęło ponad 40 lat i w tym czasie na szczęście sporo się zmieniło – przynajmniej w kwestii stosunku do przemocy wobec dzieci. Ale przesłanie tej książki pozostaje nadal aktualne. To, jakie dzieciństwo każdy z nas stworzy swoim dzieciom jest naszym małym wkładem w pokój na świecie.

P.S. Co prawda wydaje mi się to oczywiste, ale na wszelki wypadek zaznaczę wyraźnie – to nie jest książka adresowana do dzieci !!!

Astrid Lindgren „Żadnej przemocy !”, ilustr.: Stina Wirsen, przekł.: Anna Węgleńska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2020

Jabłonka Eli

Jabłonka Eli

Wpis z 26 kwietnia 2009 roku, ktory uświadomił mi, jak wiele się przez te 11 lat w moim życiu zmieniło 🙂

Jakiś czas temu zauważyłam ze zdziwieniem, że rok dzieli się dla mnie nie na cztery, jak u wszystkich, tylko na dwie pory roku. Jest pora zimna, kiedy nasze życie rodzinne ogranicza się do domu i pora ciepła, która się właśnie zaczęła. Wtedy nasz dom jest od rana do nocy otwarty na przestrzał, taras staje się kolejnym pokojem, a moje córki (teraz już tylko Najmłodsza z nich) dzień cały spędzają na drzewie.

To drzewo to stary orzech rosnący przed domem – ogromny i rozgałęziony. Mój Mąż specjalnie poprzycinał jego gałęzie tak, żeby dzieciom łatwiej było się wspinać. Na orzechu wiszą rozmaite sprzęty do zwisania i bujania się. Fajne jest też siedzieć sobie gdzieś wysoko wśród liści i znienacka zagadywać do sąsiadów przechodzących ulicą 😉 Jeszcze fajniej – wspinać się razem z odwiedzającymi nas dziećmi. Liście na nim pojawiają się dość późno, najpóźniej ze wszystkich drzew w naszym ogrodzie, a opadają najwcześniej i wtedy jest sporo grabienia. Zimą buszują po nim wiewiórki.

Nasz orzech ma wiele wspólnego z jabłonką Eli. Posłuchajcie:

Ela mieszka w domu z ogrodem. To niewielki ogród z małymi rabatkami, po których nie wolno deptać. Ale są też w ogrodzie inne miejsca, gdzie Ela może się bawić. W drewnianej chatce, którą zbudował tata, albo na wielkim kamieniu, który nazywa własną Górką. Na środku ogrodu rośnie duża jabłoń i na niej Ela najbardziej lubi się bawić.

Olek też. Olek jest kolegą Eli. Oboje bardzo lubią wspinać się na jabłonkę. (…)Ela ma swoją własną gałąź, na której zawsze siedzi, a Olek swoją. Gałąź Eli jest bardzo wysoko, a Olka trochę niżej. Mogą sobie stamtąd popatrzeć przez te wszystkie kwiatki.

Jabłonka Eli” to książka, która opisuje odwieczny cykl życia, powtarzający sie nieodmiennie w każdym roku od wiosny do… następnej wiosny. Wiosną jabłoń robi się cała biała od kwiatów, które kwitną na jej gałęziach. (…) Latem drzewo zmienia się w zieloną grotę. (…) Jesienią zielone kwasidła zmieniają się w bardzo smaczne zółto – czerwone jabłka. Ela i Olek wspinają się na drzewo i zrywają wszystkie jabłka, do których udaje im się dosięgnąć. Zimą spada śnieg, a któregoś dnia przychodzi wichura i łamie jabłonkę. Wszystkim jest bardzo smutno z tego powodu, ale rodzice postanawiają, ze wiosną posadzą nowe drzewko na miejscu starego. Nowe drzewko jest oczywiście dużo mniejsze, ale poza tym wszystko jest tak samo. Na wiosnę zakwita, potem ma listki, a jesienią dojrzewa na niej pierwsze jabłko… I w następnym roku też tak będzie, i w następnym…

Jak wszystkie książki o Eli i Olku, także i „Jabłonkę Eli” napisała i zilustrowała Catarina Kruusval, a jej ilustracje na pierwszy rzut oka przypominają te autorstwa Ilon Wikland. Szczególnie obrazek na wyklejce ukazujący trochę z góry uliczkę, przy której mieszkają nasi bohaterowie. Przyjrzawszy im się dokładniej możemy stwierdzić, że kreska obu Pań różni się wyraźnie. Łączy je natomiast to, co lubię najbardziej czyli wyraźny duch skandynawski 😉

Update 2020: Znowu mamy, choć jakoś tak bez przekonania, kolejną wiosnę i znów mogę zaczynać dzień od otworzenia drzwi na taras. Wszystkie moje córki zdecydowanie wyrosły już z wieku, w którym się łazi po drzewach. Zresztą – mieszkamy już gdzie indziej, ale po tamtym orzechu, mam nadzieję, wspinają się dzieci kolejnych właścicieli naszego domu.

Z tamtych czasów zostało mi na pamiątkę tylko zdjęcie zrobione przez mojego Tatę w 2003 roku 🙂

Catarina Kruusval (tekst i ilustracje) „Jabłonka Eli”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2009