Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – Od A do Z !!!
Oraz nagrodzona w Konkursie Przecinek i Kropka w kategorii 0 – 5 lat !
Radość, duma, zachwyt, niepokój, lęk…Wszyscy znamy te uczucia – i wiele innych. Ale czy wiemy, co robią, kiedy mają wolne ?
Tina Oziewicz znalazła na opisanie uczuć pomysł genialny w swojej prostocie. Każdemu z nich przypisała tylko jedną, ale za to najlepiej je oddającą czynność, taki moment, który najtrafniej je definiuje. I tak na przykład:
Ciekawość zawsze wspina się najwyżej jak może – na czubek drzewa, na dach lub na komin.
Wyobraźnia wędruje niewydeptaną ścieżką.
Kompleksy budują klatki.
Przeglądając tę książkę po raz pierwszy nie raz zachwycałam się trafnością skojarzeń Autorki, myśląc sobie: Tak ! To właśnie tak jest ! Znakomicie zobrazowała je Ilustratorka – Aleksandra Zając, pokazując uczucia jako małe, czasem sympatyczne, a czasem trochę mniej, stworki.
W Plebiscycie Blogerów Lokomotywa nominowaliśmy tę książkę w kategorii Od A do Z, bo tekst i ilustracje stanowią w niej nierozłączną całość. Oddzielnie mówią zdecydowanie mniej i nie robią takiego wrażenia. Za to razem…
„Co robią uczucia ?” to książka, do której się wraca, o której się myśli i której się nie zapomina. Książka, która nie tylko dzieciom może pomóc w zrozumieniu własnych uczuć. Myślę, że każdy znajdzie w niej to jedno uczucie, które pasuje do niego w tym momencie najbardziej. Ja też znalazłam. Czy kogoś dziwi, że jest to właśnie to ?
Zachwyt biegnie do kolegi z nowo odkrytą książką.
Zupełnie tak jak ja 🙂
Tina Oziewicz „Co robią uczucia ?”, ilustr.: Aleksandra Zając, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2020
P.S. Jak już poznacie tę książkę, to pamiętajcie, że na niej się nie kończy. Zapraszam —>>> tutaj 🙂
Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – komis !!!
„Przyjaciele” to komiks Janka Kozy i ukrywającego się za pseudonimem Mykupyku Adama Gawędy. Wydała go Kultura Gniewu w przeznaczonej dla młodych czytelników linii wydawniczej Krótkie Gatki.
„Przyjaciele” to opowieść o przygodach trójki bohaterów – Świnki, Żyrafy i Słonika w… komiksie. Wieczorem po wspaniałym dniu wszyscy troje położyli się do łóżek, a rano okazało się, że zniknął nie tylko cały ich świat, ale także przepadł gdzieś Słonik. Wkrótce okazało się, że nie przepadł, tylko jest po drugiej stronie kartki, a powrót stamtąd nie jest taki prosty. Od czego jednak ma się przyjaciół ?
„Przyjaciele” to przewrotna, piętrowa, inteligentna zabawa konwencją i formą. W pewnym momencie do komiksu zostają wprowadzeni także jego scenarzysta i rysownik, którzy w ten sposób stają się jego bohaterami pozostając jednak nadal jego twórcami. Znawcy komiksu powiedzą zapewne, że nie jest to zabieg szczególnie oryginalny 😉 Wykorzystał go już dawno temu nieodżałowany, zmarły przed kilkoma dniami Papcio Chmiel, pamiętam też podobna historię w którymś z komisów Tadeusza Baranowskiego. To prawda, ale pamiętajmy, że to już klasyka, której młodzi czytelnicy „Przyjaciół” zapewne nie znają. Może jednak po nią sięgną zachęceni tą lekturą do komiksów w ogóle ?
Ja wychowałam się na tej (wtedy jeszcze nie) klasyce dzięki pismu „Świat Młodych”. Pamiętacie ? Aż trudno uwierzyć, że wychodziło trzy (!!!) razy w tygodniu. O ile sobie dobrze przypominam – we wtorki, czwartki i soboty. Gazetowy format i papier, raptem 16 (często nierozciętych) stron, w których na początku oddawano cesarzowi co cesarskie (czyli władzy to, co akurat w jej propagandzie było grane), a dalej już było ciekawie 😉 Na ostatniej stronie – komiks i powieść w odcinkach. Dzięki temu poznałam kreskę nie tylko Papcia Chmiela (który w „Świecie Młodych” pracował od samego początku), ale także Janusza Christy, Szarloty Pawel (o której długo myślałam, że jest facetem – Pawłem Szarlotą, ale to chyba nie tylko ja 😉 ) i w końcu Tadeusza Baranowskiego.
Przyzwyczaiłam się dzięki nim do klasycznej komiksowej formy czyli strony podzielonej na wiele małych okienek i napisów starannie wykaligrafowanych w dymkach. Dlatego poczułam się trochę zaskoczona tym, jak wyglądają „Przyjaciele” – ale tylko trochę 😉 Swobodna, zamaszysta i ciut karykaturalna kreska Janka Kozy znakomicie współbrzmi z absurdalną historią wymyśloną przez Mykupyku, tworząc całość, po którą, jak sądzę, sięgną z przyjemnością nie tylko początkujący czytelnicy komiksów.
A na końcu jest miejsce, gdzie można spróbować własnych sił w roli scenarzysty i rysownika…
Janek Koza (rysunki), Mykupyku (scenariusz) „Przyjaciele”, wyd.: Kultura Gniewu, Warszawa 2020
Najpierw — powoli — jak żółw — ociężale, Ruszyła — maszyna — po szynach — ospale, Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem, I kręci się, kręci się koło za kołem…
Ruszyliśmy !!! Na stronie Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych czyli —->>> tutaj można już nie tylko zapoznać się ze wszystkimi nominacjami, ale także oddać swój głos. Nie trzeba się jednak śpieszyć – głosowanie potrwa do końca stycznia.
6 kategorii, a w każdej 10 nominowanych książek – razem 60 tytułów. Niezależnie od tego, które z nich zostaną laureatkami, WSZYSTKIE nominowane są znakomite i warte poznania. IMO to właśnie to pula sześćdziesięciu tytułów zauważonych przez blogerów jest największą wartością Plebiscytu.
Z książek, które już stoją na półkach Małego Pokoju z Książkami nominowane zostały:
To już jedna z ostatnich książek, które czekają, żeby je znowu wstawiła na półki Małego Pokoju z Książkami. Zwlekałam z nią, aż pogoda za oknem zrobi się odpowiednia do tej lektury i w końcu doczekałam się. Wpis z 27 stycznia 2014 roku, ale „Zimowa wyprawa Ollego” nadal jest do kupienia i warto po nią sięgnąć 🙂
Jeszcze w kwietniu, kiedy natura zafundowała nam białe święta Wielkanocne, sądziłam, że mam już śniegu po kokardę i nigdy za nim nie zatęsknię. A jednak zatęskniłam i gdzieś tak w początku stycznia stwierdziłam, że dość mam już tej listopadowo – marcowej pogody, takiego niewiadomoco, ni to jesieni, ni to przedwiośnia. Okazało się, że do równowagi psychicznej potrzebuję czterech pór roku, mimo że tamta sytuacja miała swoje dobre strony – mogłam ciągle jeździć na letnich oponach z tygodnia na tydzień odkładając zakup nowych zimówek, nie trzeba było zaczynać dnia od odśnieżania, a i rachunek za ogrzewanie zapowiadał się całkiem przyjemny.
Natura odpowiedziała na moje zapotrzebowanie, mam swój wymarzony na całej połaci śnieg i… jakby to powiedzieć ?… nie żebym już wyglądała wiosny, ale trochę obawiam się, żeby znowu gdzieś się nie zaguzdrała. Ferie w tym roku mamy w Warszawie wyjątkowo późno, z nart wrócę już w marcu i w zasadzie na tym się moje zapotrzebowanie na śnieg kończy. Dałoby się zamówić wiosnę od razu potem ???
Olle też nie mógł doczekać się zimy, bo chciał wreszcie pojeździć na swoich pierwszych prawdziwych nartach. Z tym że u niego ta długo oczekiwana zima pojawiła się na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Taki klimat w Skandynawii 😉 Kiedy w końcu się doczekał, wyruszył na wyprawę narciarską do lasu, a tam spotkał…
… kogo ? Tego należy dowiedzieć się z książki 🙂
„Zimowa wyprawa Ollego” to książka na nasze czasy dość staroświecka (i nic dziwnego, skoro powstała w 1907 roku) jednak przyjemnie się ją czyta. Ciekawie jest zobaczyć, jak kiedyś wyglądały prawdziwe narty i jak się ubierali narciarze. Możemy też się dowiedzieć, skąd się biorą prezenty pod skandynawskimi choinkami.
Kreska Elsy Beskow skojarzyła mi się z ilustracjami, które pamiętam z przedwojennego wydania „O krasnoludkach i sierotce Marysi” – książki z dzieciństwa mojego Taty. Była to w moim życiu pierwsza tak stara książka, więc pamiętam ja dość dobrze. Niestety, gdzieś się zapodziała przy okazji którejś przeprowadzki, więc nie mogę sprawdzić, kto ją ilustrował. To podobieństwo chyba nie jest przypadkowe, bo na stronie wydawnictwa „Zakamarki” znalazłam taką informację: Ciekawostką jest fakt, że zaliczany do klasyki polskiej literatury dziecięcej poemat Marii Konopnickiej „Na jagody”, powstał właśnie do ilustracji z książki Elsy Beskow i tymi ilustracjami opatrzone były jego pierwsze wydania. Czy Maria Konopnicka znała również tekst Elsy Beskow? Specjaliści wielokrotnie spierali się, na ile polska pisarka popełniła plagiat. Jednego możemy być pewni – i ją urzekły niezwykłe ilustracje Elsy Beskow.
Dobrze, żeby współczesne dzieci, obcujące na co dzień z nowoczesnymi ilustracjami takich twórców jak Iwona Chmielewska czy Herve Tullet (że ograniczę się tylko do dwóch nazwisk, bo lista powinna być bardzo dłuuuuga), poznały także te z czasów dzieciństwa swoich (pra)dziadków, mimo że może wydają nam się one zbyt akademickie. Taki płodozmian dobrze im zrobi – uświadomi, jak różnie można widzieć i pokazywać otaczający świat.
Podobieństwa „Zimowej wyprawa Ollego” do „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” nie kończą się na kresce ilustracji, wiele wspólnego maja one także w treści – w obu mamy połączenie świata baśniowego z realnym i w obu ważną rolę odgrywa następstwo pór roku.
No właśnie – następstwo, czyli wszystko w swoim czasie i w odpowiedniej kolejności, bo nawet Ciotka Odwilż może nie jest taka zła, pod warunkiem, że przychodzi w porę. Dlatego, proszę Cioci, prosimy zapamiętać – zapraszamy na początku marca ! Nie wcześniej ! nie później !!!
Elsa Beskow (tekst i ilustr.) „Zimowa wyprawa Ollego”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2011
Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – przekład !!!
Była raz starsza pani, która połknęła muchę. / Chaps ! Jednym ruchem muchę pożarła. / Dziwne, że nie umarła.
Poezja dla dzieci stanowi sporą część tego, co się obecnie na naszym rynku wydawniczym ukazuje, ale do rzadkości należą tu przekłady z języków obcych. Jeżeli już się pojawiają, to są to pozycje z absolutnej klasyki literatury. Tak było w przypadku wydanej dwa lata temu przez Wydawnictwo Bajka„Mamy Gęsi”, w której Małgorzata Strzałkowska udostępniła polskim czytelnikom tradycyjne nursery rhymes, i taka również jest ta książka.
Była raz starsza pani, która połknęła pająka. / A ten się wiercił i kręcił, i po jej wnętrzu się błąkał. / Połknęła tego pająka, by upolował muchę. / Bo jednym ruchem muchę pożarła. / Dziwne, że nie umarła.
„Była raz starsza pani” to dokonane przez Emilię Kiereś spolszczenie tradycyjnej angielskiej rymowanki „There was an Old Lady Who Swallowed the Fly” (ewentualnie: I knew an Old Lady, bo, jak to z takim tekstami bywa, krąży on w różnych wersjach). Wydawnictwo Kropka wydało ten wiersz z ilustracjami Abnera Graboffa – też już niemal klasycznymi, bo pochodzącymi sprzed pół wieku, a jednak robiącymi wrażenie bardzo nowoczesnych. Ich rozmach, swoboda w operowaniu plamami i pewna niedbałość kreski dobrze korespondują z absurdalną, aczkolwiek tragikomiczną treścią. Szczególnie zachwyciła mnie ilustracja z koniem 😉
Struktura „Była raz starsza pani” kojarzyć się nam może z „Rzepką” Juliana Tuwima. Zabieg powtarzania coraz dłuższej wyliczanki (tu – kolejnych zwierząt połkniętych przez bohaterkę) fantastycznie sprawdza się w głośnym czytaniu z dziećmi, które szybko zaczynają się do tego wymieniania włączać. Kiedy czytałam z moimi córkami „Rzepkę”, naszą tradycją stało się to, że razem z jej końcowymi słowami wszyscy na siebie poupadali my także się przewracałyśmy. Zakończenie tej książki też daje pole do stworzenia własnych czytelniczych zwyczajów.
Emilia Kiereś jest doświadczoną tłumaczką (oraz autorką), ale wydaje mi się, że ta książka jest jej debiutem w dziedzinie poezji. Mimo to znakomicie poradziła sobie z rytmem tego wiersza. Oczywiście w tej sytuacji nie sposób jest uciec od skojarzeń rodzinnych, bo jest ona w końcu siostrzenicą absolutnego mistrza przekładu Stanisława Barańczaka. Można by powiedzieć, że ma to w genach, ale myślę, ze takie sformułowanie jest trochę krzywdzące, bo odbiera tłumaczce osobistą zasługę niewątpliwej ciężkiej i sumiennej pracy. Chciałam jednak skorzystać z tej rodzinnej koneksji, żeby zachęcić do sięgnięcia po bardzo ciekawy tekst mistrza Barańczaka na temat specyfiki przekładu poezji dla dzieci „Rice pudding” i kaszka manna —–>>>> tutaj
W tym momencie przechodzę do działu Podziękowania, bo ja sama trafiłam na niego dzięki recenzji tej książki na blogu Mała czcionka, mojej koleżanki i jurorki Lokomotywy —->>> tutaj . Wielu ciekawych rzeczy, także o Abnerze Graboffie dowiedziałam się też z recenzji drugiej jurorki Lokomotywy na blogu Maki w Giverny —–>>> tutaj oraz trzeciej – na blogu W Nieparyżu —->>> tutaj
I tak to się ta nasza sieć blogerska plecie… 😉
„Była raz starsza pani” ilustr.: Abner Graboff, przekł.: Emilia Kiereś, wyd.: Kropka, Warszawa 2020
Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – Od A do Z !!!
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam „Dziurę”, przypomniała mi się historia, którą kiedyś gdzieś czytałam. Pamiętam tylko, że było to dawno i że generalnie chodziło w niej o zastosowanie filozofii w normalnym życiu. Była to opowieść o kłopotach z produkowaniem na większą skalę rurek kapilarnych, zdaje się, że na potrzeby lotów kosmicznych. Nie będę wyjaśniać, czym jest taka rurka – jak ktoś nie wie, może zrobić użytek z wyszukiwarki 😉 W największym skrócie – bardzo cienka rurka z jeszcze cieńszą dziurką w środku. Ponieważ były z tym problemy, zorganizowano konferencję naukową, na którą zaproszono naukowców różnych specjalności technicznych oraz kilku filozofów, bo zostały wolne miejsca.
W czasie tych obrad, kiedy inżynierowie bez większych efektów głowili się nad technicznym aspektami dziurki w rurce, o głos poprosił jeden z filozofów. Powiedział tak: z punktu widzenia logiki formalnej są dwa sposoby zrobienia rurki z dziurką. Pierwszy to taki, że się bierze rurkę i robi w niej dziurkę i drugi odwrotny – trzeba wziąć dziurkę i owinąć ją rurką. Część słuchających parsknęła śmiechem, ale jeden z inżynierów stwierdził, że już wie, jak to zrobić. Trzeba puścić promień lasera i na nim zrobić rurkę. I po problemie.
Bardzo lubię tę historię, choć nie znam się na technologii produkcji rurek kapilarnych. Nie wiem więc, czy jest ona prawdziwa, ale jeśli nie, to dobrze wymyślona 😉
Przypomniała mi się, bo „Dziura” robi wrażenie, jak tak właśnie powstała. Najpierw była dziura, a potem wokół niej powstała książka. Jej bohater wprowadza się do nowego mieszkania i nagle zauważa, że w ścianie jest… dziura właśnie. W dodatku ta dziura zmienia położenie. Szuka więc pomocy…
Cała fabuła jest przede wszystkim pretekstem uruchomienia wyobraźni i zabawy formą. Mimo że tytułowa dziura dziurawi książkę od pierwszej strony okładki do ostatniej i na każdej stronie jest w tym samym miejscu, to równocześnie zmienia położenie 😉 Raz jest na ścianie, innym razem na podłodze, raz w środku pomieszczenia, innym razem gdzieś w kącie. Kiedy bohater wychodzi z domu, jest dziurą w ulicy, światłem samochodu albo dziurką w nosie przypadkowego przechodnia. Ta zabawa wciąga, przekładając kartkę z ciekawością oczekujemy tego, czym będzie dziura na kolejnej stronie.
„Dziura” to książka bardzo starannie dopracowana i wydana, mimo że na to nie wygląda. I tak ma być. Robi wrażenie, jakby była zeszytem – szkicownikiem, którym autor bawi się, bo go przypadkiem czymś przedziurawił. Ma grubą tekturową okładkę z żółtym naklejonym grzbietem, w środku szorstkie kartki, a na nich pozornie niestaranne ilustracje i bardzo niewiele kolorów.
Kiedy wydaje nam się, że jej sensem jest li i jedynie zabawa dziurą, docieramy do końca i… zostajemy z pytaniem, że może jednak chodzi w niej o coś więcej ?
Oywind Torseter „Dziura”, przekł.: Justyna Czechowska, wyd.: Format, Wrocław 2020
Lokomotywa wjechała w moje życie dwa lata temu, w grudniu 2018 roku za sprawą Zosi Gwardyś, autorki bloga „Mała czcionka” i mojej koleżanki ze studiów podyplomowych o literaturze dla dzieci i młodzieży (a także z Polskiej Sekcji IBBY). To właśnie ona wymyśliła ten plebiscyt i zaprosiła nas do udziału w nim.
Pomysł jest prosty – dziesięcioro blogerów i sześć kategorii. Każde z nas nominuje po jednej książce w każdej z nich i w ten sposób powstaje pula sześćdziesięciu tytułów, które spodobały nam się w ostatnim roku (a dokładnie – od 1 grudnia roku poprzedniego do końca listopada). Wybieramy spośród pozycji dla czytelników niedorosłych, które ukazały się w tym czasie w Polsce po raz pierwszy. To jest jedyne ograniczenie. Poza tym – każdy z nas ma pełną swobodę wyboru. Nominacje to taki zapis naszych fascynacji, zachwytów i urzeczeń ostatniego roku.
O tym, kto ostatecznie zdobędzie naszą nagrodę decydują internauci. Głosowanie jest otwarte, każdy może zagłosować raz i nie trzeba wybierać we wszystkich, można zagłosować tylko w niektórych kategoriach.
Kim są osoby, które nominują ?
Kategoria bloger książkowy jest dość pojemna i często za pisanie o książkach biorą się ludzie, którzy, łagodnie mówiąc, robić tego nie powinni. Ale ci piszący o książkach dla dzieci i młodzieży to blogerów szczególna odmiana. Zajmowanie się książeczkami dla dzieci (jak się o nich mówi potocznie, a szczególnie wtedy, kiedy chce się mnie wkuropatwić 😉 ) nie jest ani zajęciem specjalnie prestiżowym, ani generującym niebywałe zasięgi i popularność. Dlatego trzeba do tego szczególnej pasji czy też zakręcenia, ale zapewniam – ludzie, którzy to robią, wbrew pozorom nie są zdziecinniali 😉 Z tej literatury najpierw się wyrasta, żeby potem do niej dorosnąć, spojrzeć z innej perspektywy i zobaczyć rzeczy dla dziecięcego oka niewidoczne.
Nominacje do Lokomotywy co roku przygotowuje 10 osób, ale ponieważ w kolejnych latach skład jurorów trochę się zmieniał, nasze grono liczy obecnie okrągły tuzin (edit: w 2022 roku dokooptowaliśmy kolejne dwie osoby). Wszystkich ludzi Lokomotywy i ich blogi można poznać na stronie plebiscytu —->>>>> tutaj
Każde z nas nominuje po jednej książce w każdej z kategorii. Mimo że podpisujemy się pod nimi wszyscy, to nominacje są autorskie, nie odbywają się żadne głosowania nad nimi. Nie znaczy to jednak, że nie dyskutujemy o nich, nie mamy wątpliwości. Dyskusje w gronie jurorów bywają bardzo ożywione i to jest dla mnie najfajniejsza część Plebiscytu 😉
W jakich kategoriach przyznawana jest Lokomotywa ?
Kategorii jest sześć. Najbardziej oczywiste i nie budzące wątpliwości to tekst, obraz i komiks, pozostałym przyda się parę słów wyjaśnienia.
W ramach kategorii fakt przyglądamy się książkom non fiction, których ukazuje się coraz więcej i są coraz ciekawsze.
Najwięcej wątpliwości (także wśród nas) budzi kategoria przekład. Zdajemy sobie sprawę, że aby ocenić pracę tłumacza powinno się znać tekst oryginalny oraz dobrze posługiwać się językiem, w którym został napisany, aby zauważyć wszystkie niuanse. Chcielibyśmy jednak dostrzec i docenić rolę tłumaczy w przyswojeniu polskiemu czytelnikowi literatury obcojęzycznej, więc w swojej ocenie skupiamy się głównie na tym, jak ten utwór czyta się po polsku.
Kategorią szczególną, można powiedzieć – totalną, jest (wymyślona przez Alicję Szygułę, autorkę bloga „W Nieparyżu”) Od A do Z, bo tutaj oceniamy książkę jako całość – nie tylko treść przekazaną słowami i obrazem, ale także to, w jaki sposób została ona dopracowana od pierwszej strony okładki do ostatniej. Mieści się tu też praca redaktorów, korektorów, a także drukarzy czyli wszystkich, którzy nad nią pracowali.
Nasze nominacje ogłosimy w połowie stycznia i zaraz rozpocznie się głosowanie, które wyłoni sześć nagrodzonych książek. Niezależnie od tego, które z nich zostaną laureatkami, WSZYSTKIE nominowane są znakomite i warte poznania. IMO to właśnie ta pula sześćdziesięciu tytułów zauważonych przez blogerów jest największą wartością Plebiscytu.
A my pomału zaczynamy rozglądać się za kandydatkami do przyszłorocznych nominacji. Przyznam się Wam, że jedną mam już upatrzoną i jestem bardzo ciekawa, czy ostatecznie znajdzie się na liście 🙂
P.S. Autorem loga Plebiscytu jest Tomasz Samojlik – laureat nagrody w kategorii komiks w pierwszej i drugiej edycji.