Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Książka „Beskid bez kitu” jest laureatką Nagrody imienia Ferdynanda Wspaniałego oraz nagrody graficznej w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY

natomiast „Beskid bez kitu. Zima” w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY otrzymała (przyznaną pierwszy raz w historii) nagrodę literacko – graficzną przyznaną wspólnie przez oba gremia jurorskie

była też nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz

Bywa czasem tak, że po pierwszym kontakcie z książką mam ochotę ją (mówiąc kolokwialnie) zjechać, bo zupełnie mnie nie przekonuje, nie rozumiem, o co w niej chodzi i po co w ogóle powstała. Tak było z pierwszą częścią tego cyklu. Początkowo wzbudziła mój opór – ilustracjami jak z elementarza Falskiego (cytat z niego rozpoczyna zresztą tę książkę) i akcją letniej części osadzoną w głębokim PRL-u, a jesiennej bardziej współcześnie. Nie ogarniałam zamysłu Autorki, żeby właśnie w ten sposób opowiadać o Beskidach. Na szczęście przyjęłam zasadę, że (z małymi wyjątkami) dla książek, które mi się nie podobają, nie ma miejsca na pólkach Małego Pokoju z Książkami, więc odłożyłam ją i zajęłam się innymi.

Kiedy ukazał się „Beskid bez kitu. Zima” i kiedy dowiedziałam się, że będzie jeszcze trzecia część, zaczęłam wreszcie rozumieć, o co chodzi w tych książkach i dlaczego Maria Strzelecka zdecydowała się na taką kolejność tej podróży w czasie.

W uzasadnieniu nominacji w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znalazły się następujące słowa: Ilustracje, które możemy podziwiać, to miłosne listy do Beskidu Niskiego wyryte na lipowych deskach. Cały ten cykl (łącznie z tą ostatnią częścią, która jeszcze nie powstała) jest wyrazem miłości Autorki i jej fascynacji Beskidem, w którym ma swoje miejsce i spędza tam sporo czasu.

Kiedy to zrozumiałam, dałam się uwieść jej zachwytowi beskidzką przyrodą oraz etnograficzną starannością w odtwarzaniu realiów życia, którego już nie ma. Zdołałam przymknąć oko na nieścisłości fabularne, które początkowo mnie denerwowały i utrudniały lekturę. Dziwiły mnie żniwa w czerwcu i nadal nie wiem, czy są one możliwe. Trochę złościło mnie to, że w części zimowej niemal wszyscy dorośli robią wrażenie, jakby się z rozumem rozstali. Jednak czytelnikom, do których są one adresowane, zapewne to nie przeszkadza, jest natomiast niezbędne, żeby wydarzyło się to,co jest tam najważniejsze – czas, który Terka spędza sam na sam z babcią Teklą (i przyrodą) oraz samotna zimowa wyprawa dziewczynek.

Zrozumiałam, że kolejność tej wędrówki w czasie oddaje to, jak sama Autorka poznawała Beskid. Pierwszą część cofnęła nieco w przeszłość, żeby mogła tam się znaleźć babcia Tekla, której zapewne już by nie było wtedy, kiedy Mania była w wieku Terki, a która jest postacią dla całej tej historii kluczową, łączącą przeszłość z teraźniejszością. Dla realiów ówczesnego życia to przesunięcie nie miało wielkiego znaczenia, bo nie zmieniły się one jakoś bardzo między latami sześćdziesiątymi a osiemdziesiątymi XX wieku. Przynajmniej z punktu widzenia żyjącej tam siedmiolatki.

Druga połowa pierwszego tomu to już jest ten Beskid, który dorosła Maria Strzelecka pokazuje swoim dzieciom. Niemal bezludny, ze śladami dawnego życia coraz mniej widocznymi, ale nadal z przepiękną przyrodą. Ilustracje, które towarzyszą tej historii są nieco nowocześniejsze.

„Beskid bez kitu. Zima” to podróż w czasie jakieś sto lat wstecz, do czasów, w których Beskid był pełen wiosek, na które składały się łemkowskie chyże oraz cerkwie, czasów, w których zimy były mroźne i śnieżne…

Czas trwał zamarznięty. Odmierzały go jedynie pękające na mrozie drzewa i pohukiwanie sów. Po trzecim trzasku i siódmym hu-huknięciu chmura i księżyc spotkali się, zrobiło się ciemniej i ciszej. Znikły cienie, a ptak zeskoczył z krawędzi bukowej „wieży”, kilka razy bezszelestnie uderzył potężnymi skrzydłami i poszybował w dół doliny.

Znał ją dobrze, a mimo to wydawała mu się teraz całkiem nowa, jakby dopiero co wyłoniła się spod lodu zupełnie biała i nieodkryta. Las i wieś zatarły swoje granice. Znikły droga, potok i przecinające go ścieżki, znikły pola, płoty, dachy i studnie, wszystko, co miało ostre krawędzie, stało się obłe i miękkie i znikało coraz bardziej i bardziej z każdym dniem padającego śniegu. Może niedługo cała dolina wypełni się bielą i wyrówna do poziomu otaczających wzgórz.

Tę część Maria Strzelecka zilustrowała drzeworytami, do których wykorzystała deski ze starych beskidzkich drzew. Miałam przyjemność mieć w ręku te klocki i widziałam, jak powstają odbitki. Nie zdawałam sobie sprawy jak trudna i żmudna jest to technika i ile czasu potrzebne jest na zrobienie jednej ilustracji. Do każdego koloru powstaje oddzielna matryca, a na niej w lustrzanym odbiciu wyrzeźbione jest tylko to, co na ilustracji ma być w tym kolorze. Poszczególne matryce muszą być idealnie spasowane – i na etapie rycia, i na etapie odbijania, żeby się na ilustracji kolory nie rozjechały. Po odbiciu jednego koloru odbitka musi dokładnie wyschnąć, żeby się nic nie rozmazało, więc zrobienie kolorowej ilustracji wymaga kilku dni.

Jeżeli chcecie zobaczyć, jak to się robi – zajrzyjcie —>>> tutaj

Drzeworyt to technika rzadko używana w ilustracji dziecięcej. Z własnego dzieciństwa kojarzę chyba tylko „Klechdy domowe” zilustrowane przez Zbigniewa Rychlickiego. Jednak właśnie ta technika, jak żadna inna, wyjątkowo pasuje do życia opisywanego w zimowym „Beskidzie bez kitu” – ono też był mozolne i trudne, nieśpieszne, ale bliskie natury i dlatego piękne.

Maria Strzelecka pracuje teraz nad ostatnią, wiosenną częścią tego cyklu. Znów spotkamy się tam z Teklą, tym razem dorosłą. Czekam niecierpliwie i zastanawiam się, po jaką technikę sięgnie tym razem, żeby swoją opowieść zilustrować.

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2020

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu. Zima”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2022

Kije samobije

Kije samobije

czyli szósty i przedostatni tom z cyklu „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”. O poprzednich pisałam —>>> tutaj (pierwsze trzy części) i —>>> tutaj (część czwarta i piąta). Ukazał się już także siódmy, ostatni tom „Śpiący rycerze”, ale o nim i o moich refleksjach po przeczytaniu całości napiszę kiedy indziej.

Szczęśliwa, bo pewna siebie

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy nie czują się pewni siebie, którzy nieustannie porównują się z innymi, myśląc, że są gorsi – napisała Autorka na ostatniej okładce tej książki.

Była raz sobie dziewczynka imieniem Anielka, która zupełnie, ale to zupełnie nie wierzyła w siebie. Tak bardzo, że nie była nawet pewna, czy naprawdę istnieje, czy tylko tak jej się wydaje. Kiedy patrzyła w lustro, prawie nigdy nie widziała siebie samej, tylko fragmenty…

„Kije samobije” to ta z baśni Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel, która dotknęła mnie najbardziej osobiście. Ze wszystkich jej bohaterek najbardziej jestem Anielką.

Kiedy patrzę teraz na swoje zdjęcia sprzed lat, widzę na nich zupełnie inną osobę, niż widziałam wtedy na tych samych zdjęciach (i w lustrze). Patrzę też na moje zdjęcia z osobami, z którymi się porównywałam i wtedy to porównanie zdecydowanie nie wypadało na moją korzyść. Dziś już tego tak bardzo nie widzę. Co więcej – rozmawiałyśmy jakiś czas temu, po wielu latach i dowiedziałam się, że one także nie były ze swojego wyglądu zadowolone, też miały rozmaite związane z nim kompleksy ! Zastanawiałam się wtedy też, jak to jest być taką ładną, zgrabną, atrakcyjną i przez wszystkich podziwianą ? Byłam pewna, że one to wiedzą. Okazało się, że wcale nie wiedziały.

Te kije samobije, które są w naszych głowach, nie dotyczą tylko wyglądu. Porównujemy się z innymi na różnych polach i wydaje nam się, że wszystko co oni robią jest ciekawsze i lepsze, a ich życie zdecydowanie bardziej ekscytujące. Wydaje nam się, że takich, jacy jesteśmy, nikt nie polubi, a już na pewno nikt nie będzie podziwiał. Anielka też taka była, ale udało jej się znaleźć sposób, żeby te kije samobije (dosłownie) pobić. Oczywiście, nie wszyscy muszą uprawiać aikido, ale ważne jest żeby znaleźć taki sposób na życie, aby móc spojrzeć w lustro i powiedzieć:

Jestem taka, jak powinnam. I wszystko jest ze mną w porządku. Wszystko.

Obowiązkiem nas dorosłych jest mówić to dzieciom i pomóc im w to naprawdę uwierzyć. Ta dająca szczęście pewność siebie jest najlepszym posagiem na całe życie.

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Kije samobije” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2023

Wyścig po koronę

Wyścig po koronę

czyli trzecia część cyklu, który w wersji oryginalnej nosi tytuł „The Lost Arts Mysteries”. O poprzednich dwóch możecie przeczytać —>>> tutaj

Art i Camille tym razem wybierają się do Londynu, aby spotkać się z ojcem dziewczynki, który po latach nawiązał kontakt z porzuconą przed urodzeniem córką. Jednak kiedy tam dolatują, okazuje się, że profesor Broderick Tinsley zniknął…

Czytelnicy poprzednich tomów wiedzą doskonale, że Camille nie jest osobą, która w takiej sytuacji będzie po prostu siedziała w hotelowym pokoju i martwiła się, chociaż obiecała mamie, że będzie tam na nią czekać. A skoro ona zaczęła działać, to Art oczywiście nie może zostawić jej samej… Więcej nie powiem. Żeby dowiedzieć się, co się stało z ojcem dziewczynki i o czyją koronę chodzi w tytule, musicie sięgnąć po książkę. Nie pożałujecie !!!

Podobnie jak w poprzednich tomach, tutaj także znajdują się kody QR, dzięki którym można zobaczyć dzieła sztuki, o których jest mowa w tekście i zapoznać się z ich opisami przygotowanymi przez Karolinę Ciszecką. Deron R. Hicks napisał w posłowiu do tej części: Wielu ludzi uważa, że sztuka to obrazy wiszące w muzeum. Ale ona nie ogranicza się wcale do malarstwa. W tej książce jest mowa również o obrazach, lecz opowieść dotyczy przede wszystkim czterech bardzo różnych dziedzin sztuki nieczęsto prezentowanych w muzeach, gdyż zawsze są one związane z konkretnym czasem i miejscem. Te dziedziny sztuki to: architektura, witraże, malowidła ścienne oraz arte comatesca czyli sztuka tworzenia dekoracyjnych mozaik geometrycznych. To właśnie w nich ukryte zostało rozwiązanie zagadki, przed którą stanęli nasi bohaterowie Londynie i okolicach.

Po tym wszystkim, co tam nawywijali, trudno dziwić się decyzji mamy Camille o tym, że dziewczynka ma szlaban do końca wakacji. Ale ponieważ zarządziła to 15 sierpnia, więc kara nie będzie długa 😉 Na razie nie znalazłam informacji o kolejnym tomie z tego cyklu, ale nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że Art i Camille znowu się w coś wplątali, a Deron R. Hicks to opisał.

P.S. Lektura tego tomu stała się dla mnie przyczynkiem do zastanowienie się nad granicami przekładania lub pozostawiania w wersji oryginalnej nazw własnych. Szczególnie zakłuło mnie w oko przetłumaczenie na polski Trafalgar Square (jako Placu Trafalgarskiego) przy równoczesnym pozostawianiu w oryginale położonej tuż obok Parliament Street (oraz innych miejsc w Londynie). Także spolszczenie nazw University College London i National Portret Gallery budzi moje wątpliwości, bo potem dla czytelników nieczytelne mogą być skróty UCL i NPG (który w tekście zmienił się na NGP).

Deron R. Hicks „Wyścig po koronę”, przekł: Anna Klingofer – Szostakowska, Sara Monasterska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2022

Ładna historia

Ładna historia

Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: fakt !!!

Czasami wydaje nam się, że historia to coś bardzo, bardzo odległego. Ale przecież, gdy rodzice opowiadają o czasach, kiedy byli mali, są to opowieści o historii. Wspomnienia babci i dziadka to też historia. I niewyraźne, czarno-białe fotografie w rodzinnym albumie – także.

Każda rodzina ma swoją historię, a historie wszystkich rodzin, zebrane razem, stanowią historię świata. W tej książce zapraszam was do poznawania dziejów Polski poprzez dzieje rodzin żyjących w niej od X wieku naszej ery aż po współczesność. Znajdziecie tu rodziny królów i książąt, lecz również wielkich wodzów, wynalazców, uczonych i artystów, zarówno szlachty, mieszczan, jak i chłopów.

Abyście nie pogubili się w związkach między bohaterami i nie pomylili podczas liczenia tych wszystkich „pra” opisanych tu praprzodków, do pomocy macie drzewa genealogiczne… – napisała we wstępie do tej książki jej Autorka.

„Ładna historia” została w tym roku nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: fakt. W tej kategorii staramy się zauważyć i docenić te tytuły z kategorii książek non fiction, które nie tylko poruszają ciekawe tematy, ale prezentują je w sposób niebanalny i w dodatku trafiający do młodych czytelników. Ta książka taka właśnie jest i cieszę się z tego, że się znalazła w gronie nominowanych. Wyniki tegorocznej edycji naszego Plebiscytu zostaną ogłoszone jutro czyli w niedzielę, 12 lutego o godzinie 18 i wtedy już wszystko będzie wiadomo —>>> tędy proszę 🙂

Problemem (nie tylko) młodych osób poznających historię jest często to, że przytłoczeni nadmiarem faktów i postaci nie są w stanie połączyć ich w czytelny obraz. Trochę jak straszni mieszczanie z wiersza Tuwima, patrząc, widzą wszystko oddzielnie…

Tymczasem, szczególnie w odległej przeszłości, ludzi ze szczytów władzy łączyły liczne więzy pokrewieństwa i inne koneksje. Widząc to i uświadamiając sobie rodzinną ciągłość władzy w Polsce od X do XVII wieku, łatwiej jest ich zrozumieć. Tak było zresztą nie tylko na szczytach władzy – Zuzanna Orlińska pokazuje też tutaj historie rodzinne innych znanych ludzi – nie tylko artystów, naukowców, polityków, ale także bohaterów lektury szkolnej. Po zapoznaniu się z jedną z rozkładówek tej książki zrozumiemy, że wesele opisane przez Wyspiańskiego było po prostu (jak większość wesel) imprezą rodzinną i nikt tam się nie znalazł przypadkiem.

Jaką rolę w genealogii obecnych władców Wielkiej Brytanii i Hiszpanii odegrał wybuch Powstania Listopadowego w Warszawie? Co Sobiescy z Polski mają wspólnego ze szkocką dynastią Stuartów ? Kto był ostatnim męskim potomkiem rodziny Piłsudskich z Zułowa ? Odpowiedzi na te wszystkie pytania ukryte są w drzewach genealogicznych rozrysowanych przez Aleksandrę Fabię na kartach „Ładnej historii”. Te drzewa cały czas rosną, bieg historii się nie zatrzymuje. Tuż przed oddaniem tej książki do druku zmarła królowa Elżbieta II i jej autorki zdążyły jeszcze uwzględnić tam wstąpienie na tron Karola III. Natomiast już po jej ukazaniu się zmarł Kazuyasu Kimura…

…i tak to się plecie w życiu – ktoś umiera, ale przecież rodzą się kolejni. Jaką rolę oni odegrają w historii, jak zmienią jej bieg ??? To się dopiero okaże…

Zuzanna Orlińska „Ładna historia”, ilustr.: Ola Fabia, wyd.: Kropka, Warszawa 2022

SILVER TV – nominacje w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022

SILVER TV – nominacje w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022

W ostatnią niedzielę czyli 29 stycznia wybrałam się  po raz kolejny do SilverTV – pierwszej interaktywnej telewizji 50+, żeby opowiedzieć o książkach nominowanych w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 i zachęcić do głosowania, które wtedy jeszcze trwało, a zakończyło się 31 stycznia.

Na galę ogłoszenia wyników tegorocznej LOKOMOTYWY zapraszamy 12 lutego

O tym, czym jest Plebiscyt Blogerów LOKOMOTYWA, który odbywa się już po raz piąty, może dowiedzieć się z mojego wpisu o tym, jak wsiadłam do Lokomotywy —>>> tutaj

W Silver TV mówiłam o tym, czego szukamy wybierając książki, które zasługują na nominacje w naszym plebiscycie. Opowiadając o poszczególnych kategoriach, pokazywałam książki nominowane w nich. W kategorii Od A do Z była to „Świat jest piękny. Książka przeciw wojnie” – książka – cegiełka, na którą złożyły się utwory literackie i ilustracje blisko 60 polskich twórców.

Z kategorii: przekład pokazywałam i opowiadałam o dwóch tytułach. „Anne z Zielonych Szczytów” to nowy przekład powieści L.M. Montgomery wydawanej dotychczas pod tytułem „Ania z Zielonego Wzgórza”

Natomiast „Zu dę daś ?”, to książka, której jeszcze na półkach Małego Pokoju z Książkami nie znajdziecie, a która jest bardzo ciekawym przekładem z języka owadziego na… owadzi 😉

W kategorii: fakt pokazywałam „Harcuj z nami ze słowami albo Dawniej czyli drzewiej 2”

oraz „Ale odlot ! Ilustrowaną historię lotnictwa”, które też na pewno w dającej się przewidzieć przyszłości stanie na półkach Małego Pokoju.

W kategorii: obraz bardzo chciałam pokazać te dwie z nominowanych książek, które zostały zilustrowane przy użyciu najoryginalniejszych technik. Niestety – w studiu Silver TV stosowana jest technika green screen i nie można tam pokazywać niczego w kolorze zielonym, a taka właśnie jest okładka „Roślinkowej książki” 😦

Natomiast „Beskid bez kitu. Zima” dał się pokazać bez problemu, a niedługo już znajdzie miejsce także w Małym Pokoju z Książkami (edit: już jest !!! Zapraszam —>>> tutaj )

Z nominacji w kategorii: tekst zdążyłam opowiedzieć tylko o „Antosi w bezkresie”

Więcej książek nominowanych w tegorocznym Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znajdziecie na półce NAGRODY – LOKOMOTYWA 2022 czyli —>>> tutaj

Kolejne tytuły już czekają na swoje miejsce tam, ale powtórzę jeszcze raz: niezależnie od tego, które z nich zostaną laureatkami, WSZYSTKIE nominowane są znakomite i warte poznania. IMO to właśnie ta pula sześćdziesięciu tytułów zauważonych przez blogerów jest największą wartością Plebiscytu.

A w przyszłym roku mam nadzieję na kolejną podróż Lokomotywą !!!

Truchlin. Biała komnata

Truchlin. Biała komnata

Czyli trzecia część cyklu Vojtecha Matochy z akcją umieszczoną w nieistniejącej naprawdę, ale opisanej niezwykle realistycznie, dzielnicy czeskiej Pragi. O pierwszych dwóch częściach tej trylogii pisałam —>>> tutaj Wtedy udało mi się uniknąć spoilerów, więc osoby, które jeszcze ich nie czytały, zapraszam tam. O „Białej komnacie” już się tak nie da, dlatego poniżej ilustracji wchodzicie na własną odpowiedzialność 😉

„Biała komnata” zamyka trylogię o Truchlinie – chciałoby się powiedzieć, że definitywnie, ale autor zostawił sobie furtkę do jakiejś kontynuacji*, choć będzie to już opowieść o innej dzielnicy. Truchlin taki, jaki istniał przez ostatnie sto lat, skończył się, co było oczywiste już po poprzedniej części. Maszyna Dalibora Napravnika jeszcze pracowała, jednak tajemnica tej dzielnicy została ujawniona, a reszta była już tylko kwestią czasu.

Od wydarzeń drugiego tomu minęło kilka miesięcy, życie bohaterów pomału wraca do normalności, choć trudno powiedzieć, że jest znowu tak, jak było. Jirkę rodzice przenieśli do innej szkoły, rzadko spotyka się z En, a z Tondą nie widział się od pół roku. Jednak kiedy En nagle znika i wszystko wskazuje na to, że wróciła na Truchlin, chłopcy decydują się także tam iść, żeby ją znaleźć. Choć wydawać by się mogło, że wszystkie tajemnice zostały ujawnione w poprzednich częściach, okazuje się że nie. Ma je nadal i Truchlin, i sama En.

Czym jest tytułowa Biała Komnata i jakie tajemnice kryje ? Czym oprócz konstruowania skomplikowanych urządzeń zajmował się w swoich badaniach Dalibor Napravnik ? Czy są granice, których w poszukiwaniach naukowych przekraczać nie należy ?

Autorka bloga Zaczytasy określiła atmosferę tych książek mianem stempunkowego realizmu magicznego. W tej części jest już wiosna, dzień jest dłuższy, nie ma mrozu i śniegu, kwitną róże zwane „Truchlińską zarazą”, bo jest ich wszędzie pełno, ale wcale nie jest ona weselsza i bardziej optymistyczna niż poprzednie. Mrok Truchlina pozostał w ludziach tam mieszkających, którzy teraz dodatkowo czują się zagrożeni nadciągającym końcem ich miejsca na ziemi. I nawet kiedy stanie się ono normalną częścią miasta, nie pozbędą się go tak łatwo. Łatwiej jest wyremontować domy niż zmienić ludzi.

„Truchlin” to książki, po których zaczynamy się zastanawiać nad nieuchronnością postępu, jego kosztami oraz nad tym, czy naprawdę jest on taki nieuchronny i konieczny. Czy w ogólnym rozrachunku więcej zyskujemy czy tracimy ?

Vojtech Matocha stworzył cykl, który jest odmienny od typowych przygodówek dla nastolatków. Różni się zarówno konstrukcją, bo każda z części jest inna, stanowi odrębną całość – trochę jak kolejne sezony serialu 😉 Także trójka (a od pewnego momentu czwórka) bohaterów zachowuje swoją odrębność do końca. Nie są teamem. Chodzą własnymi ścieżkami, czasem nie mówią sobie prawdy, czasem nie stają na wysokości zadania. Są prawdziwi.

Na zapowiadaną ekranizację trylogii czekam jednak z dużymi obawami. Zawsze tak mam w przypadku książek, które mi się podobały, bo bardziej wtedy boli, jeśli wersja filmowa nie sprosta temu, co sobie wyobraziłam czytając 😉

*wiem, że w Czechach ukazała się komiksowa kontynuacja, ale nic poza tym.

Dziękuję Wydawnictwu Afera za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Vojtech Matocha „Truchlin. Biała komnata”, przekł.: Anna Radwan-Żbikowska, ilustr.: Karel Osoha, wyd.: Afera, Wrocław 2022

Wieczór pełen cudów

Wieczór pełen cudów

„Wieczór pełen cudów” to książka, która trochę kojarzyła mi się ze świątecznymi filmami, jakich wiele można zobaczyć na platformach steramingowych. Ich oglądanie to taka moja adwentowa guilty pleasure, a najbardziej lubię wyłapywać w nich stałe punkty, choć czasem są wciśnięte w akcję na siłę i, jak to się mówi, zupełnie od czapki 😉 Ale muszą być, bo bez nich nie byłoby świątecznej atmosfery.

Kiedy zaczęłam czytać tę, drugą już w tym roku świąteczną książkę Joanny Jagiełło, początkowo czułam się trochę, jakby oglądała taki film. Podobnie jak Zwierz Popkulturalny w tym zestawieniu odhaczałam kolejne punkty: czy ktoś nie żyje/ odszedł ? Tak, choć początkowo nie jest dla nas jasne, co stało się z mamą Marcela i Irenki. Czy jest urocze rezolutne dziecię ? Tak, młodsza siostra bohatera. Czy pada śnieg ? Oczywiście. Czy bohaterowie najpierw darzą się niechęcią/ dystansem ? Tak, ale tutaj chodzi o starszą panią z sąsiedztwa. Mamy też Mikołaja z saniami i reniferami, narodziny w wigilijny wieczór oraz całą serię świątecznych cudów…

Jednak im dalej zagłębiałam się w lekturę, tym bardziej poruszała mnie ta historia. Docierało do mnie, że mimo tych wszystkich elementów, nie jest to cukierkowa bajeczka o idealnych świętach, tylko całkiem poważna opowieść o życiu po stracie i o tym, co jest w nim naprawdę ważne. Bolała mnie samotność jej bohatera, który tak nieustępliwie stara się, aby mimo straty Mamy i psychicznej nieobecności Ojca jego mała siostra miała Święta, o jakich marzy. Bardzo mu w tym kibicowałam i zupełnie nie przeszkadzało mi to, że w pewnym momencie zaczęły się tam dziać rzeczy nie do końca prawdopodobne. Należało mu się to !

Nie zawsze możemy mieć dokładnie to, co byśmy chcieli. Ale zawsze możemy znaleźć sobie coś, czym możemy się cieszyć. I sami zadbać o to, by świat był piękniejszy…

Joanna Jagiełło „Wieczór pełen cudów”, ilustr.: Joanna Kolibaj, wyd.: Zielona Sowa, Warszawa 2022

Podwójne Święta / Подвійне Різдво

Podwójne Święta / Подвійне Різдво

Już na początku grudnia spadł pierwszy śnieg. Maja i Wojtek stanęli przy oknie, podziwiając ogromne, białe płatki wolno opadające w ciemności na trawnik przed domem.

– Chyba niedługo przyjdzie Święty Mikołaj – powiedział Wojtek. – I będzie choinka, i makowiec, i wszystko.

Maja pogłaskała młodszego brata po jasnej czuprynie.

-Też nie mogę się doczekać świąt – powiedziała z uśmiechem. – Mam nadzieję, że ten śnieg się nie roztopi i jutro ulepimy bałwana!

-Patrz Maja, tamte dzieci też patrzą na śnieg! – zawołał chłopiec.

Rzeczywiście. W oknie naprzeciwko pojawiły się głowy dwójki dzieci – starszego chłopca, mniej więcej w wieku Mai, i młodszej dziewczynki. Maja i Wojtek jeszcze nie zdążyli poznać nowych sąsiadów, jakoś nie było okazji. Wiedzieli tylko, że ta rodzina, bo oprócz dzieci była też ich babcia, pochodzi z Ukrainy.

– Może moglibyśmy się razem pobawić? – zaproponował Wojtek. – Ulepić nawet cztery bałwany albo zrobić bitwę na śnieżki, albo zbudować igloo?

Tak zaczyna się ta historia i mimo że z pomysłu Wojtka nic nie wyszło, bo następnego dnia śnieg już stopniał, był to początek miłej znajomości – zarówno dzieci, jak i ich babć. Igor i Sofia razem ze swoją babcią Alenką odwiedzili Maję i Wojtka (oraz ich babcię Marysię). Zamiast bawić się na śniegu piekli razem pierniczki, co stało się pretekstem do rozmowy o zwyczajach świątecznych. Okazało się przy tym, że chociaż wiele rzeczy jest podobnych, to jest też wiele różnic, a podstawową jest to… że te Święta są obchodzone w różnych terminach. I dzięki temu można je obchodzić dwa razy, za to wspólnie !

Ta książka także jest, można powiedzieć, podwójna 🙂 Nie tylko z powodu tytułu i tekstu w dwóch językach, który umieszczony jest równolegle na sąsiadujących stronach, ale także dlatego, że są tu dwie równorzędne opowieści. Dzieci polskie opowiadają dzieciom ukraińskim o swoich świętach, a ukraińskie polskim – o swoich. Podoba mi się ta równoważność obu narracji, widoczna także w ilustracjach. Co prawda ich kreska nie zachwyca, ale sam ich pomysł – tak. Ilustracje są rozplanowane na całych rozkładówkach i tak skomponowane, żeby porównywać to, co w opisywanych zwyczajach się różni, ale także pokazywać to, co jest podobne.

Dodam także, bo jest to ważne nie tylko dla mnie, że gdzieś w tle pojawia się także religijny kontekst tych świąt…

Zaliczyłam „Podwójne Święta / Подвійне Різдво” do kategorii: wokół wojny na Ukrainie, ale to nie jest książka o wojnie. Właściwie nie ma o niej tam mowy, poza jedną wzmianką przy okazji rozmowy o fajerwerkach, że ludzie teraz boją się wybuchów. Kwestia tego, dlaczego dzieci są w Polsce tylko z babcią, gdzie są ich rodzice i reszta rodziny, w ogóle nie jest poruszana. Dzięki temu Igor i Sofia nie są tu traktowani jak uchodźcy, którym trzeba współczuć, tylko po prostu jak sąsiedzi, normalne dzieci czekające niecierpliwie na święta.

Wojna się przecież kiedyś skończy (miejmy nadzieję, że już niedługo !), a sąsiedztwo pozostanie na zawsze.

Joanna Jagiełło „Podwójne Święta / Подвійне Різдво”, ilustr.: Katarzyna Urbaniak, przekł.: Joanna Majewska-Grabowska, wyd.: Świetlik, Białystok 2022

Boże Narodzenie z Manią i Tyniem; Góralskie święta z Manią i Tyniem

Boże Narodzenie z Manią i Tyniem; Góralskie święta z Manią i Tyniem

Na ogół nie piszę tu o podobnych publikacjach, bo w książkach szukam przede wszystkim ciekawego literacko tekstu oraz pięknych i intrygujących ilustracji, do których ma się ochotę wracać. W tej tego nie ma, ale za to są OKIENKA do otwierania i różne inne atrakcje, które na pewno spodobają się małym dzieciom. W dodatku wykonane są na tyle solidnie, że wytrzymają niejeden kontakt z małymi paluszkami 😉

Te książki to nieskomplikowana opowieść o zwykłych rodzinnych świętach w Polsce – w pierwszej części w domu w mieście, w drugiej – w Zakopanem. Razem z rodziną Mani i Tynia ubieramy choinkę, zaglądając do licznych pudeł z ozdobami, pieczemy pierniczki, a w Wigilię możemy otworzyć drzwi cioci z daleka, która się tego wieczoru niespodziewanie pojawiła.

Obie te książeczki pokazują nie tylko zwyczaje świąteczne, ale także osadzają te święta w ich religijnym kontekście. Trudno, żeby było inaczej, skoro wydało je wydawnictwo katolickie. Mamy więc nie tylko choinkę z prezentami pod nią, ale także bożonarodzeniową szopkę…

… a święta w Zakopanem to nie tylko narty, zabawy na śniegu i kulig, ale także góralskie kolędowanie i wzmianka o tym, że dorośli wybierają się na pasterkę.

Te sztywnostronicowe, solidnie wykonane książki to dobry wstęp nie tylko do przygotowań do świąt z małymi dziećmi, ale także do kolejnych świątecznych lektur, których propozycje znajdziecie w zakładce Książki Świąteczne – Boże Narodzenie. Zapraszam —>>> tutaj 🙂

Magdalena Młodnicka „Boże Narodzenie z Manią i Tyniem. Świąteczna opowieść z ruchomymi elementami”, ilustr.: Agnieszka Matz, wyd.: Wydawnictwo Jedność, Kielce 2021

Magdalena Młodnicka „Góralskie święta z Manią i Tyniem. Świąteczna opowieść z ruchomymi elementami”, ilustr.: Agnieszka Matz, wyd.: Wydawnictwo Jedność, Kielce 2022

Lis i skrzat

Lis i skrzat

Na początku tej książki wydawnictwo zamieściło następującą informację:

Tekst Astrid Lindgren jest parafrazą popularnego niegdyś w Szwecji wiersza Karla-Erika Frosslunda z 1900 roku, który doczekał się wielu wydań w zbiorach i antologiach, a także jako książka obrazkowa z ilustracjami Haralda Wiberga.

Niemiecki wydawca zamówił u Lindgren krótszą, prozatorską wersję wiersza, którą opublikował z ilustracjami Wilberga w 1965 roku. W Szwecji wydano tekst Lindgren dopiero pół wieku później z ilustracjami Ewy Eriksson.

Lis mieszka w lesie. Wieczorem wychodzi głodny ze swojej nory. Gdzie mógłby znaleźć coś do jedzenia ?

Chyba wie. Cichaczem, Mikaelu, chyłkiem przemknij do zagrody, gdzie mieszkają ludzie.

Jak jasno tej nocy ! Biały śnieg i niebo pełne gwiazd. Skradaj się, Mikaelu, skradaj ostrożnie, żeby nikt cię nie zobaczył.

Sięgnęłam po „Lisa i skrzata” zachęcona nazwiskiem Astrid Lindgren, ale akurat jej jest tutaj najmniej. Historię, która rozgrywa się w ciągu jednej zimowej nocy, wymyślił Karl-Erik Frosslund, a ona tylko napisała ją prozą. I to prozą, rzekłabym, dość oszczędną, bo wypada po dwa – trzy zdania na stronę. Tak naprawdę większość opowieści znajduje w ilustracjach Ewy Eriksson – pięknych, nastrojowych, doskonale oddających tę mroźną i ciemną noc.

Zaliczyłam tę książkę do kategorii świątecznych, bo dzieje się w czasie Bożego Narodzenia, ale poza jedną ilustracją z dziećmi bawiącymi się przy choince nic na to nie wskazuje. Myślę, że dzieciom skandynawskim może się ona bardziej kojarzyć ze Świętami, bo w tamtejszej tradycji to właśnie taki świąteczny skrzat czyli Jultomte przynosił prezenty, zanim wyparł go globalny Uzurpator 😉 Stąd tyle krasnali w skandynawskich sklepach z wyposażeniem domu u nas. Mój też stamtąd pochodzi.

O tej wigilijnej tradycji zostawiania owsianki w drewnianej misce dla krasnoludka czytałam także w innych książkach Astrid Lindgren. Na pewno robiono tak na wyspie Saltkrakan – przypomniała mi się Tjorven, która dla krasnoludka uczyła się ruszać uchem, choć czasem miała wątpliwości, czy on w ogóle istnieje. Przypomniało mi się, że też był tam lis skradający się nocą…

Ale to już historia dla nieco starszych czytelników niż ta. Dla takich, którzy rozumieją, że prawdziwy lis nie da się spłycić ani kaszą, ani owsianką i to w ilościach przeznaczonych dla skrzata, nawet jeśli jest z tych większych.

Jednak póki dzieci są małe, nie trzeba ich tych złudzeń pozbawiać, niech magia tej nocy trwa…

P.S. Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 🙂

Astrid Lingren (tekst), Ewa Eriksson (ilustr.) „Lis i skrzat”, przekł.: Anna Węgleńska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2022