Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Książka „Beskid bez kitu” jest laureatką Nagrody imienia Ferdynanda Wspaniałego oraz nagrody graficznej w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY

natomiast „Beskid bez kitu. Zima” w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY otrzymała (przyznaną pierwszy raz w historii) nagrodę literacko – graficzną przyznaną wspólnie przez oba gremia jurorskie

była też nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz

Bywa czasem tak, że po pierwszym kontakcie z książką mam ochotę ją (mówiąc kolokwialnie) zjechać, bo zupełnie mnie nie przekonuje, nie rozumiem, o co w niej chodzi i po co w ogóle powstała. Tak było z pierwszą częścią tego cyklu. Początkowo wzbudziła mój opór – ilustracjami jak z elementarza Falskiego (cytat z niego rozpoczyna zresztą tę książkę) i akcją letniej części osadzoną w głębokim PRL-u, a jesiennej bardziej współcześnie. Nie ogarniałam zamysłu Autorki, żeby właśnie w ten sposób opowiadać o Beskidach. Na szczęście przyjęłam zasadę, że (z małymi wyjątkami) dla książek, które mi się nie podobają, nie ma miejsca na pólkach Małego Pokoju z Książkami, więc odłożyłam ją i zajęłam się innymi.

Kiedy ukazał się „Beskid bez kitu. Zima” i kiedy dowiedziałam się, że będzie jeszcze trzecia część, zaczęłam wreszcie rozumieć, o co chodzi w tych książkach i dlaczego Maria Strzelecka zdecydowała się na taką kolejność tej podróży w czasie.

W uzasadnieniu nominacji w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znalazły się następujące słowa: Ilustracje, które możemy podziwiać, to miłosne listy do Beskidu Niskiego wyryte na lipowych deskach. Cały ten cykl (łącznie z tą ostatnią częścią, która jeszcze nie powstała) jest wyrazem miłości Autorki i jej fascynacji Beskidem, w którym ma swoje miejsce i spędza tam sporo czasu.

Kiedy to zrozumiałam, dałam się uwieść jej zachwytowi beskidzką przyrodą oraz etnograficzną starannością w odtwarzaniu realiów życia, którego już nie ma. Zdołałam przymknąć oko na nieścisłości fabularne, które początkowo mnie denerwowały i utrudniały lekturę. Dziwiły mnie żniwa w czerwcu i nadal nie wiem, czy są one możliwe. Trochę złościło mnie to, że w części zimowej niemal wszyscy dorośli robią wrażenie, jakby się z rozumem rozstali. Jednak czytelnikom, do których są one adresowane, zapewne to nie przeszkadza, jest natomiast niezbędne, żeby wydarzyło się to,co jest tam najważniejsze – czas, który Terka spędza sam na sam z babcią Teklą (i przyrodą) oraz samotna zimowa wyprawa dziewczynek.

Zrozumiałam, że kolejność tej wędrówki w czasie oddaje to, jak sama Autorka poznawała Beskid. Pierwszą część cofnęła nieco w przeszłość, żeby mogła tam się znaleźć babcia Tekla, której zapewne już by nie było wtedy, kiedy Mania była w wieku Terki, a która jest postacią dla całej tej historii kluczową, łączącą przeszłość z teraźniejszością. Dla realiów ówczesnego życia to przesunięcie nie miało wielkiego znaczenia, bo nie zmieniły się one jakoś bardzo między latami sześćdziesiątymi a osiemdziesiątymi XX wieku. Przynajmniej z punktu widzenia żyjącej tam siedmiolatki.

Druga połowa pierwszego tomu to już jest ten Beskid, który dorosła Maria Strzelecka pokazuje swoim dzieciom. Niemal bezludny, ze śladami dawnego życia coraz mniej widocznymi, ale nadal z przepiękną przyrodą. Ilustracje, które towarzyszą tej historii są nieco nowocześniejsze.

„Beskid bez kitu. Zima” to podróż w czasie jakieś sto lat wstecz, do czasów, w których Beskid był pełen wiosek, na które składały się łemkowskie chyże oraz cerkwie, czasów, w których zimy były mroźne i śnieżne…

Czas trwał zamarznięty. Odmierzały go jedynie pękające na mrozie drzewa i pohukiwanie sów. Po trzecim trzasku i siódmym hu-huknięciu chmura i księżyc spotkali się, zrobiło się ciemniej i ciszej. Znikły cienie, a ptak zeskoczył z krawędzi bukowej „wieży”, kilka razy bezszelestnie uderzył potężnymi skrzydłami i poszybował w dół doliny.

Znał ją dobrze, a mimo to wydawała mu się teraz całkiem nowa, jakby dopiero co wyłoniła się spod lodu zupełnie biała i nieodkryta. Las i wieś zatarły swoje granice. Znikły droga, potok i przecinające go ścieżki, znikły pola, płoty, dachy i studnie, wszystko, co miało ostre krawędzie, stało się obłe i miękkie i znikało coraz bardziej i bardziej z każdym dniem padającego śniegu. Może niedługo cała dolina wypełni się bielą i wyrówna do poziomu otaczających wzgórz.

Tę część Maria Strzelecka zilustrowała drzeworytami, do których wykorzystała deski ze starych beskidzkich drzew. Miałam przyjemność mieć w ręku te klocki i widziałam, jak powstają odbitki. Nie zdawałam sobie sprawy jak trudna i żmudna jest to technika i ile czasu potrzebne jest na zrobienie jednej ilustracji. Do każdego koloru powstaje oddzielna matryca, a na niej w lustrzanym odbiciu wyrzeźbione jest tylko to, co na ilustracji ma być w tym kolorze. Poszczególne matryce muszą być idealnie spasowane – i na etapie rycia, i na etapie odbijania, żeby się na ilustracji kolory nie rozjechały. Po odbiciu jednego koloru odbitka musi dokładnie wyschnąć, żeby się nic nie rozmazało, więc zrobienie kolorowej ilustracji wymaga kilku dni.

Jeżeli chcecie zobaczyć, jak to się robi – zajrzyjcie —>>> tutaj

Drzeworyt to technika rzadko używana w ilustracji dziecięcej. Z własnego dzieciństwa kojarzę chyba tylko „Klechdy domowe” zilustrowane przez Zbigniewa Rychlickiego. Jednak właśnie ta technika, jak żadna inna, wyjątkowo pasuje do życia opisywanego w zimowym „Beskidzie bez kitu” – ono też był mozolne i trudne, nieśpieszne, ale bliskie natury i dlatego piękne.

Maria Strzelecka pracuje teraz nad ostatnią, wiosenną częścią tego cyklu. Znów spotkamy się tam z Teklą, tym razem dorosłą. Czekam niecierpliwie i zastanawiam się, po jaką technikę sięgnie tym razem, żeby swoją opowieść zilustrować.

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2020

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu. Zima”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2022

Wszyscy świętują

Wszyscy świętują

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: obraz !!!

Oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY

Zanim „Wszyscy świętują” trafiła w moje ręce, byłam przekonana, że będę ją mogła postawić na półce z książkami o Bożym Narodzeniu. Założyłam tak z góry, kierując się tym, że ma świętowanie w tytule i ukazała się w (pojmowanym handlowo) okresie przedświątecznym. Tymczasem akurat o tych świętach nie ma w niej ani słowa ! I chociaż ma 24 części, nie można jej zaliczyć do kalendarzy adwentowych 😉

A gdyby tak wszystko rzucić i wyruszyć w podróż ? Dookoła świata, a jakże ! I niekoniecznie musimy zdążyć w 80 dni. Po co taki pośpiech ?

Zwłaszcza, że codziennie w jakimś miejscu na Ziemi dzieje się coś wyjątkowego: ludzie wkładają barwne stroje, gromadzą się, siadają razem do stołu, czasem tańczą. Domy są przygotowywane do świąt: sprzątane i ozdabiane. W takich miejscach warto się zatrzymać choćby na jedną noc, jeśli nie dłużej. Przygotowałyśmy dla Was plan takiej podróży – napisały we wstępie Autorki tej książki.

Tak, Autorki – bo nie jest to książka Joanny Rzyskiej zilustrowana przez Agatę Dudek i Małgorzatę Nowak czyli Acapulco Studio tylko ich wspólne dzieło, w którym ilustracje są równie ważne jak to, co zapisane zostało słowami. „Wszyscy świętują” ma duży rozmiar i została opracowana graficznie tak, że tekst i ilustracje wypełniają całe rozkładówki, a dzieje się na nich bardzo dużo. Można do nich wracać nie raz i pewnie zawsze znajdzie się coś, co wcześniej zostało przeoczone.

„Wszyscy świętują” to przewodnik po najbardziej oryginalnych tradycjach świątecznych pielęgnowanych w różnych zakątkach Ziemi. Wiele ze świąt, o których opowiadamy, ma bardzo ciekawą historię. Dlatego wpisano je – obok zabytków architektury i pomników przyrody – na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Podróżowanie stało się ostatnio dość skomplikowane. A mimo to życzymy Wam, byście kiedyś wzięli udział w pow-wow w Ameryce, popłynęli smoczą łodzią w Chinach lub zatańczyli na ulicy podczas karnawału w Wenecji lub w Barranquilli. Walizki gotowe ? Nasze już spakowane – kończą swój wstęp Autorki.

Ponieważ niestety nie wygląda na to, żeby sytuacja pandemiczna miała się szybko skończyć, walizki pewnie jeszcze sobie poczekają. Na razie pozostają nam głównie wędrówki palcem po mapie, a dzięki takim lekturom będą one zdecydowanie ciekawsze.

Wszystko mija, czas pandemiczny, w którym przyszło nam żyć, też się prędzej czy później skończy (mam nadzieję, że prędzej !!!) i wtedy już nie trzeba się będzie zastanawiać dokąd tylko kiedy jedziemy 🙂

Joanna Rzyska (tekst) & Agata Dudek, Małgorzata Nowak / Acapulco Studio (opracowanie graficzne) „Wszyscy świętują”, wyd.: Druganoga, Warszawa 2021

Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych

Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych

Pisząc tu niedawno o „Maryjkach” zauważyłam ze zdziwieniem, że (w wyniku ewidentnego przeoczenia) na półki Małego Pokoju z Książkami po przeprowadzce nie wróciła autorska książka Marianny Oklejak „Cuda wianki”, o której pisałam 21 marca 2016 roku.



„Cuda wianki” to książka, która budzi zachwyt – i nic dziwnego, skoro powstała z zachwytu (jak pisze autorka we wstępie, a raczej zaproszeniu do niej).

Kiedy przeglądałam ją po raz pierwszy, miałam spory problem Z jednej strony chciałoby się obejrzeć dokładnie wszystkie szczegóły, które aż mienią się w oczach. Z drugiej – korci, żeby już – natychmiast przełożyć kartkę i zobaczyć, co jest na następnej stronie. Sam człowiek ze sobą nie może dojść do ładu przy tym oglądaniu 😉

Po tym zachwycie pojawia się jednak zdziwienie, bo nie bardzo wiadomo, co z nią właściwie robić i co to w ogóle jest ?

Książka obrazkowa dla dzieci ?

Album ?

Leksykon folkloru ?

Do oglądania czy do czytania ?

I dla kogo ? (choć tu akurat odpowiedź znajdziemy w tytule)

Sama Marianna Oklejak wyjaśnia to tak: Polską kulturę ludową poznaję od kilkunastu lat i nie mogę się wciąż nadziwić jej różnorodności. Żywa muzyka, niezwykła harmonia kolorów, świetne kroje ubrań, piękne ornamenty – wszystko to, co od wieków szczerze płynie z serca, a nie z potrzeby rynku, ma nadal wielką moc. Nie sposób pomieścić całe to bogactwo na osiemdziesięciu stronach. To zaledwie jego ułamek, garść skarbów. Dlatego książka, zamiast stanowić zamknięte naukowa kompendium, ma być zachętą do odkrywania tego ogromnego, a mało znanego świata, pełnego niezwykłych barw, kształtów i rytmów.

Na trzydziestu sześciu tablicach można zobaczyć przegląd tradycyjnych haftów, wycinanek, zabawek, poznać instrumenty muzyczne i poczuć atmosferę potańcówek, a także przeczytać fragmenty starodawnych pieśni. Pośród tego wszystkiego snuje się wciąż aktualna opowieść o zwyczajnym życiu: porach roku, miłości i rozstaniu, narodzinach i śmierci.

Co prawda nasza rodzinna pierwszoklasistka, która znalazła tę książkę pod choinką, dużo większą uwagą zaszczyciła „Animalium” (to był dla odmiany prezent dla Najmłodszej z moich córek -gimnazjalistki), ale mam nadzieję, że z czasem odkryje i doceni urok „Cudów wianków” (edit: rzeczywiście doceniła, a potem jeszcze młodsze siostry !!!) Trzeba im tylko dać trochę czasu, a przecież górnej granicy wiekowej dla nich nie ma. To książka dla młodszych i starszych – tych, którzy jeszcze pamiętają, tych, którzy chcą sobie przypomnieć i tych, którzy chcą się dopiero dowiedzieć.

„Cuda wianki” zostały nagrodzone tytułem Książki Roku Polskiej Sekcji IBBY 2015 w dziedzinie ilustracji i jest to tytuł jak najbardziej zasłużony !!! Rzadko zdarza mi się tak absolutnie i bez wahania zgadzać się z werdyktem jury przyznającego tę (i nie tylko tę) nagrodę 🙂

Marianna Oklejak „Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych”, wyd.: ART Egmont, Warszawa 2015

W 2017 roku ukazała się kolejna autorska książka Marianny Oklejak „Cuda niewidy. Zagadki dla młodszych i starszych” – równie piękna i wciągająca !!!

Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej

Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej

Książka wyróżniona w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS w kategorii ilustracji

oraz nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

oraz wpisana na listę White Ravens 2022 !!!

Ta książka powstała z pragnienia, by ocalić od zapomnienia baśnie ludowe łączące Matkę Boską z przyrodą. Wydaje mi się, że niewiele dzieci je zna, choć niegdyś były tak popularne jak dziś opowieści Marvela.

Gdy byłam mała, opiekowała się mną niania mojej mamy, Cecylia Kot, wiejska kobieta z Podkarpacia. Uosobienie miłości. I to ona przekazała mi niektóre z tych legend. Śpiewała mi je, opowiadała wierszem. Te proste bajki z jednej strony tłumaczyły, skąd się wzięło to czy tamto, kolor piórek kanarka, drżenie listków osiki, a z drugiej – włączały przyrodę do sfery sacrum, czyniły z niej element historii zbawienia – napisała we wstępie do tej książki jej autorka.

„Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej” to książka zbudowana trochę jak kalendarz roku maryjnego. Zaczyna się i kończy w zimie, i jest to zima pełna śniegu, a zaczyna się i kończy zdaniem: na całym świecie nie ma dwóch takich samych śnieżynek 🙂 Potem wśród różnych historii znajdujemy ułożone chronologicznie takie, które wyjaśniają pochodzenie i zwyczaje kolejnych świąt związanych z Najświętszą Marią Panną. A mamy ich sporo – że wymienię tylko Matki Boskiej Gromnicznej, Jagodnej, Zielnej czy Siewnej.

Kiedy wzięłam „Maryjki” pierwszy raz do ręki, przypomniała mi się opowiadana mi przez Mamę, która znała ją z dzieciństwa od swojej Matki Chrzestnej, historia o tym, jak Matka Boska uczyła Jezuska tańczyć. Pamiętam ją jak przez mgłę, a Mamy, żeby mi ją przypomniała, już nie ma. Nie znalazłam jej w tym zbiorze, może zresztą Ciocia Miłka sama ją wymyśliła, ale była bardzo podobna w duchu do tych, które spisała Justyna Bednarek. Jest w nich coś ujmującego – obraz Matki Boskiej jako z jednej strony osoby nieskończenie dobrej dla wszystkich istot, z drugiej – takiej zwyczajnej ludzkiej mamy, kochającej i troszczącej się o synka nawet wtedy, kiedy był on już dorosłym mężczyzną. W dodatku funkcjonującej w naszych polskich (a więc doskonale znanych tym, którzy je opowiadali, i tym, którzy słuchali) realiach geograficzno – klimatycznych. Efektem tego połączenia jest Maryja gotująca dla syna i jego uczniów pierogi z jagodami, rozmawiająca ze skowronkami i wilkami i chowająca się przed żołnierzami Heroda w leszczynach.

To zaadoptowanie do znanych realiów, takie oswojenie Matki Boskiej jest zjawiskiem występującym na całym świecie. Wystarczy wspomnieć chociażby afrykańskie rzeźby ludowe, na których Święta Rodzina ma rysy rdzennych mieszkańców tego kontynentu.

Opowieściom o Maryi towarzyszą w tej książce ilustracje Marianny Oklejak inspirowane polską sztuką ludową. Ten nurt jest w jej twórczości obecny od dawna, a pierwszą jego emanacją były wydane w 2015 roku autorskie „Cuda wianki” nagrodzone tytułem Książki Roku 2015 Polskiej Sekcji IBBY oraz ich kontynuacja – „Cuda niewidy”. We wstępie do pierwszej z nich Marianna Oklejak napisała: Ta książka powstała z zachwytu. Polską kulturę ludową poznaję od kilkunastu lat i nie mogę się wciąż nadziwić jej różnorodności. Żywa muzyka, niezwykła harmonia kolorów, świetne kroje ubrań, piękne ornamenty – wszystko to, co od wieków szczerze płynie z serca, a nie z potrzeby rynku, ma nadal wielką moc. (…) Ten świat istnieje nie gdzieś daleko – za górami, za lasami lub zamknięty jedynie w skansenach – lecz blisko, za miedzą, i wcale nie jest oderwany od naszego „dzisiaj”. Jego język jest wciąż aktualny. Od nas zależy, czy będzie trwać, rozwijać i wypełniać znaczeniem.

Ten zachwyt ilustratorki trwa nadal, a jego wyrazem były zeszłoroczne ilustracje do nominowanej w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii Od A do Z książki „O kolędach. Gawęda” oraz tegoroczne „Maryjki”. Jestem przekonana, że za tym się nie skończy i bardzo czekam na to, co będzie dalej 🙂

Justyna Bednarek „Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej”, ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2021

O kolędach. Gawęda

O kolędach. Gawęda

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – Od A do Z !!!

Oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY

Nie doceniłam Emilii Kiereś – stwierdzam to z ogromnym zadowoleniem, a nawet z radością 😉

Zainteresowałam się tą książką ze względu na ilustracje Marianny Oklejak, ale poza tym spodziewałam się, że będzie to coś w rodzaju świątecznego śpiewnika jakich wiele już widziałam – czyli teksty kolęd, nuty oraz krótki tekst informujący o historii każdej z nich. Tymczasem „O kolędach. Gawęda” okazała się publikacją nie tylko piękną wizualnie (co mnie absolutnie nie zaskoczyło), ale także zaskakująco interesującą 😉

Gdybym Was zapytała, o czym zwykle śpiewamy pod choinką, odparlibyście na pewno, że o narodzinach Jezusa. To prawda – większość kolęd mówi właśnie o tym. Ale na ile różnych sposobów ! Czy zauważyliście kiedyś, że każda kolęda ma inny nastrój, a betlejemska stajenka bywa opisywana z bardzo różnych punktów widzenia ? Zwykle nie zwracamy na to uwagi, bo przecież kolęd się nie czyta – tylko się je śpiewa. A kiedy śpiewamy, nie zastanawiamy się nad każdym słowem.

Ta książka służy właśnie temu, żebyśmy się nad nimi zastanowili. Oprócz nut, chwytów gitarowych i tekstów kolęd, zawierających także zwrotki obecnie już zapomniane, znajdziemy w niej również wyjaśnienie słów, które w nich występują, a które mogą być dla współczesnych czytelników nie do końca zrozumiałe. Opowieść, którą Emilia Kiereś snuje wokół tych dwudziestu kolęd, nie jest wykładem, a właśnie gawędą dotykającą wielu związanych z nimi tematów. Znajdziemy więc tam nie tylko wyjaśnienie tego, o czym każda z kolęd opowiada, z odwołaniem zarówno do realiów Palestyny z czasów narodzin Jezusa, jak też tego, w jaki sposób odbiły się w niej czasy, w których powstała. Znajdziemy również historię kolędowania oraz obchodzenia świąt Bożego Narodzenia w Polsce przez wieki, z nawiązaniami do tego, co w tej tradycji pozostało jeszcze z czasów przedchrześcijańskich. Wszystkie te wątki przeplatają się ze sobą, łączą z tekstami pieśni i z ilustracjami Marianny Oklejak jak w najstaranniej utkanej materii.

„O kolędach. Gawęda” nie jest książką do przeczytania na jeden raz. Podobnie jak kolędy, które przecież towarzyszą nam nie tylko wigilijny wieczór, ale śpiewa się je w kościołach do 2 lutego, ona także może być lekturą na niejeden świąteczny i poświąteczny wieczór.

Jest to także (druga już w tym roku!) książka osadzająca te święta w ich pierwotnym, religijnym kontekście, który coraz bardziej zagłuszany jest przez donośne pohukiwanie Uzurpatora, nazywającego siebie Świętym Mikołajem. Tymczasem żaden prezent wyjęty spod choinki nie może się równać z magią tej jednej w roku chwili, kiedy wszyscy stoimy wokół stołu, na którym leży opłatek, a jedna z córek czyta W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz… (oraz z tym momentem o północy, kiedy w ciemnym kościele nagle zapalają się światła, rozlegają organy i śpiewamy Bóg się rodzi, moc truchleje !).

I takich wzruszeń życzę wszystkim także w tym trudnym i dość smutnym roku !

Emilia Kiereś „O kolędach. Gawęda”, ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Kropka, Warszawa 2020