Hania i Hania

Hania i Hania

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: obraz !!!

Joanna Rudniańska napisała na swoim facebookowym profilu:

„XY”, moja baśń o bliźniaczkach, z których jedna była Żydówką, po dziesięciu latach dostała nowe życie – Wydawnictwo Muchomor wydało ją po raz drugi. Jest teraz inna – nie tylko inaczej wygląda, ale ma również inny tytuł, nazywa się „Hania i Hania”, co chyba lepiej oddaje jej treść. I naprawdę stała się inna, bo książka to nie tylko słowa, bo osoba, która ją ilustruje i składa, staje się osobą współautorską.

„XY” rysował Jacek Ambrożewski, a „Hanię i Hanię” narysowała i zaprojektowała Ewa Beniak-Haremska. Mnie podobają się obie wersje, ale, przyznam się, lubię zmiany!

Ja chyba jednak wolę tę nowszą wersję, w której ilustracje bardziej osadzają całą opowieść w kontekście historycznym. Bo chociaż to jest baśń, to jednak jej akcja umieszczona jest w bardzo konkretnym czasie i miejscu. Działo się to w 1932 roku we wschodniej Europie, w Polsce, nad rzeką o nazwie Bug... – możemy przeczytać, na jej pierwszej stronie. Potem akcja przenosi się do Warszawy, jeszcze potem wybucha wojna, a całość kończy się już po jej zakończeniu.

wyklejka autorstwa Ewy Bieniak – Haremskiej

Były sobie dwie dziewczynki. Zupełnie takie same, jak dwie kurki wyklute z tego samego jajka. Ich matka urodziła je w lesie i naprawdę nie mogła wrócić z nimi do domu. Poszła więc do starej kobiety, która mieszkała w chacie na skraju lasu, jednaj z tych staruszek, jaki często można spotkać na wiejskich drogach, niskich i przygarbionych, okutanych w chusty i spódnice. Jedyne, co było w niej niezwykłego, to oczy: przejrzyste, ametystowe oczy o spojrzeniu, które trudno zapomnieć.

Matka dziewczynek dała starej kobiecie złoty pierścionek i poprosiła ją, aby zajęła się jej dziećmi. Wtedy stara kobieta powiedziała jej, żeby wróciła do domu i niczym się nie martwiła. Dodała jeszcze, że to wyjątkowo piękne dzieci i już ona się postara, aby miały szczęśliwe życie…

Rzeczywiście postarała się, bo jak się możecie domyślić, nie była to taka zwykła staruszka. Najpierw doprowadziła do tego, że dziewczynki zostały znalezione przez swoje nowe mamy…

Właśnie wtedy dwie młode kobiety, które przyjechały tu na wakacje udały się na spacer do lasu. […] Kobiety zatrzymały się, rozejrzały dookoła i dopiero wówczas zobaczyły dziewczynki, dwa niemowlaki leżące w trawie ! Podbiegły do nich i bez zastanowienia wzięły je na ręce, jedna jedną, a druga drugą bliźniaczkę.

I tak już zostało, bo w tym samym momencie obie kobiety pokochały dziewczynki nad życie, oczywiście każda z nich właśnie tę, którą trzymała w swoich ramionach. I każda z nich uważała, że właśnie ta dziewczynka jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie.

… a potem, kiedy dziewczynki, które dostały to samo imię – Hania, żyły już ze swoimi nowymi rodzicami w Warszawie, jedna na Saskiej Kępie, a druga przy Pięknej, nie wiedząc nawzajem o swoim istnieniu, także czuwała nad nimi. Również wtedy, kiedy zaczęła się wojna, a że rodzice jednej z Hań byli Żydami, więc dziewczynka również okazała się Żydówką i trafiła do getta.

ilustr.: Ewa Bieniak – Haremska

Czuwała nad nimi także potem, kiedy Hania już się stamtąd wydostała i trafiła do rodziny swojej siostry, a dziewczynki zaczęły udawać, że są tylko jedną osobą. Można powiedzieć, że jedna ukryła się w drugiej i dzięki temu obie przeżyły wojnę. A trochę także dzięki pierścionkowi swojej pierwszej mamy…

ilustr.: Ewa Bieniak – Haremska

„Hania i Hania” to nie jest powieść (czy też raczej nowela) historyczna – nie znajdziemy tam ani wiedzy o kulturze czy religii żydowskiej, ani realiów getta, ani szczegółowej wiedzy o Holokauście. Nie o odmienność żydowskich bohaterów tutaj chodzi, ale o podkreślenie podobieństw, aby unaocznić absurdalność dzielenia ludzi, które doprowadziło do Zagłady. Nie da się tego pokazać dobitniej niż poprzez historię bliźniaczek rozdzielonych po urodzeniu, bo przecież to, którą z dziewczynek zabrała która kobieta, było wtedy kwestią absolutnego przypadku.

Baśń tę poświęcam pamięci pewnej dziewczynki, Hani Rotwandówny, która, w pewnym sensie, była zarówno Hanią X, jak i Hanią Y. A gdy dorosła, została moją mamą – napisała na ostaniej stronie tej książki Joanna Rudniańska.

P.S. W „Kulturze Liberalnej” artykuł o tej książce napisała także Paulina Zaborek – jurorka Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA i autorka bloga „Poczytaj dziecku” —>>> „Wojna to kiepski czas na obietnicę szczęśliwego życia.”

Joanna Rudniańska „Hania i Hania”, ilustr.: Ewa Bieniak – Haremska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2022

Joanna Rudniańska „XY”, ilustr.: Jacek Ambrożewski, wyd.: Muchomor, Warszawa 2012

ilustr.: Jacek Ambrożewski

Na prośbę Wydawnictwa Muchomor dodaję informację: Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Mały Powstaniec

Mały Powstaniec

oraz „Powstaniec Halicz” czyli seria „Warszawa 1944”

To były dwie pierwsze książki o bohaterach Powstania Warszawskiego dla młodych czytelników, jakie ukazały się po 1989 roku. Dopiero w 2006 roku wydało je Wydawnictwo Muchomor pod patronatem świeżo powstałego Muzeum Powstania Warszawskiego.

Przypominam wpis o nich z 11 września 2006 roku. Obie zostały jakiś czas temu wznowione i nadal można je kupić.

W sierpniu – miesiącu, w którym szczególnie dużo mówi się o Powstaniu Warszawskim, ukazały się dwie pierwsze (i mam nadzieję nie ostatnie) książki z nowej serii wydawnictwa „Muchomor” – „Warszawa 1944”. Książki szczególne, bo napisane na podstawie autentycznych losów uczestników Powstania. Ta tematyka zawsze mnie interesowała i chciałabym zainteresować nią moje córki, więc bardzo się cieszę, że je odkryłam.

Seria ma dwa „poziomy wiekowe” – dla dzieci w wieku 7-10 lat przeznaczony jest „Mały Powstaniec”

Tymoteusz Duchowski „Motek”, harcerz Szarych Szeregów,  w czasie Powstania był łącznikiem kanałowym między Żoliborzem a Starym Miastem. Służba Szczura kanałowego była bardzo niebezpieczna i trudna, a pełnili ją nastoletni chłopcy o wzroście do 150 cm, bo tylko oni mogli się poruszać w miarę wygodnie po niskich kanałach.

Do starszych (w wieku 10 – 14 lat) adresowany jest „Halicz”

Henryk Kończykowski „Halicz” był harcerzem „Szarych Szeregów” i żołnierzem batalionu „Zośka” – przeszedł cały szlak bojowy tego oddziału. Walczył na Woli i Starym Mieście, potem kanałami przeszedł do Śródmieścia i stamtąd na Czerniaków. Po wojnie najpierw musiał ukrywać się przed UB, a następnie spędził kilka lat w stalinowskim więzieniu

Co jest wartością tych książek ? Znakomicie (dla potrzeb czytelników w tym wieku) dobrani bohaterowie. Obaj mieli to szczęście, że udało im się pozostać w Powstaniu do samego końca i do niewoli niemieckiej dostali się wtedy, kiedy już Powstańcy traktowani byli zgodnie z konwencją genewską. Wspomnienia ich rówieśników z Woli czy Starego Miasta nie byłyby niestety materiałem na takie książki. W „Małym Powstańcu” tragiczny aspekt Powstania znajduje się niejako na marginesie opowieści, wyraźniej widać go dopiero w „Haliczu”, choć i tu nie znajdziemy żadnych bardzo krwawych opisów. Ważne jest też to, że obaj bohaterowie nie biorą się znikąd – dowiadujemy się o ich rodzinach i drodze do konspiracji, a także o późniejszych losach. Podoba mi się sposób, w jaki opowiedziano ich historie – spokojny, rzeczowy, bez egzaltacji.

Obie książki wydane zostały niezwykle starannie i „stylowo” – na zżółkłym papierze, z ilustracjami w nieco staroświeckiej manierze oraz wieloma oryginalnymi zdjęciami. Najważniejsze pojęcia (pseudonim, łączniczka, „szafa”, „kasza pluj” itp) są dodatkowo wyjaśnione, a na końcu „Małego powstańca” jest krzyżówka, przy pomocy której można sprawdzić ich znajomość.

Mam nadzieję, że na tym seria się nie skończy *. Prosi się teraz jeszcze o portret harcerza – listonosza poczty powstańczej, o historię łączniczki i sanitariuszki (to już zdecydowanie dla starszych) oraz może wspomnienia kogoś, kto był jeszcze za mały, by walczyć i oglądał te wydarzenia z perspektywy piwnicy. Przypomniała mi się przy tej okazji opowieść Jarosława Abramowa Newerlego (zamieszczona w „Lwach mojego podwórka”) o tym, jak to razem z kolegami zgłosili sie do oddziału stacjonującego w ich domu, dodając sobie na te okazję po trzy lata. Ich służba jednak nie potrwała długo, bo Mamy sprowadziły szybko swoich wojaków z powrotem do piwnicy.

Kiedy byłam w wieku moich córek, czytałam zachłannie wszystko, co znalazłam na ten temat. Utożsamiałam się oczywiście z młodymi powstańcami – łączniczkami czy sanitariuszkami. Po latach, będąc już mamą, zaczęłam przy okazji takich lektur myśleć więcej o kobietach siedzących z dziećmi w piwnicach jak Babcia mojego Męża i zaczęłam zastanawiać się, jak doszłabym do Pruszkowa z moimi dziewczynami. Teraz, czytając te książki, zastanawiałam się co czuły Matki tych chłopców, a także Mama mojego Wujka – listonosza poczty powstańczej, która z Grochowa obserwowała łunę nad Warszawą i przez wiele miesięcy nie wiedziała, czy jej syn żyje. Bohaterami tego Powstania byli nie tylko ci, którzy walczyli z bronią w ręku.

P.S. Do pierwszej z tych książek mam stosunek szczególny, bo jej bohatera miałam przyjemność poznać osobiście. Jeździłam na obozy harcerskie i żeglarskie razem z Jego córką, a On sam (czyli dla mnie – kapitan Duchowski) szkolił mnie na Mazurach na stopień sternika jachtowego. Bardzo miło wspominam ten obóz 🙂 Z tym większą przyjemnością w 2014 roku wzięłam wraz z Najmłodszą z moich córek udział w grze miejskiej organizowanej przez Muzeum Powstania i opartej właśnie na historii „Motka” i innych Szczurów kanałowych z Żoliborza.

* Współpraca Muzeum Powstania Warszawskiego z Wydawnictwem Muchomor ograniczyła się do tych dwóch tytułów. W pewnym sensie ich kontynuacją jest seria Wojny dorosłych – historie dzieci, którą wydaje (częściowo pod patronatem Muzeum) łódzkie Wydawnictwo Literatura.

Szymon Sławiński „Mały powstaniec. Na podstawie wspomnień Tymoteusza Duchowskiego.” (seria „Warszawa 1944”), ilustr.: Dorota Łoskot – Cichocka, wyd.: Muchomor Warszawa 2006

Roksana Jędrzejewska – Wróbel „Halicz. Na podstawie wspomnień Henryka Kończykowskiego” (seria „Warszawa 1944”), ilustr.: Ewa Poklewska – Koziełło, wyd.: Muchomor, Warszawa 2006 wznowiona pod tytułem „Powstaniec Halicz”

Jedzie pociąg z daleka

Jedzie pociąg z daleka

i inne książeczki z piosenkowej serii Wydawnictwa Muchomor. Wpis z 16 czerwca 2008 roku, ale niektóre z nich są nadal do kupienia.

Wspominałam już o nich przy okazji  „Rzepki” Tuwima z ilustracjami Ewy Kozyry – Pawlak , ale uważam, że warte są odrębnej wzmianki.

Pomysł tej serii jest genialny w swojej prostocie – książeczki zawierają piosenki znane powszechnie i śpiewane dzieciom od pokoleń. Zilustrowały je znakomite ilustratorki – przede wszystkim Agnieszka Żelewska.

Z tymi książeczkami można robić różne rzeczy. Można śpiewać – dziecku i razem z dzieckiem. Jeśli ktoś się nie czuje wystarczająco mocny wokalnie – może czytać. Można też je po prostu oglądać z dzieckiem – ilustracje dostarczają wielu tematów do rozmów.

Pierwszą pozycją z tej serii, która wpadła w nasze ręce był „Jedzie pociąg”. Podobnie jak niedawno w „Rzepce” – zachwyciła mnie dbałość o szczegóły i szczególiki. Ach, te łączki z kwiatkami, jabłonka z owocami, dziecko w nosiłkach, papuga w klatce, piłeczka dziecka w wagonie i krzywa szyja gęgającej gęsi (prawda, że widać to gęganie ???), kotek, piesek (i to co robi pod semaforem 😉 )… Z każdym oglądaniem zauważam kolejny smaczek.

Z pozostałych szczególnie upodobałam sobie „Ptaszka z Łobzowa”. Nie wiem – czy bardziej z sentymentu do Krakowa (pięknie narysowanego przez Agnieszkę Żelewską) czy dlatego, że zawsze lubilam tę piosenkę. Fascynowały mnie w niej słowa Asa Tadarasa – wydawały mi się takie tajemnicze, czarodziejskie, trochę jak zaklęcie.

Książeczki z tej serii znakomicie nadają się na pierwsze lektury dla maluchów – mają sztywne kartki, piękne ilustracje do oglądania, a ich teksty – do czytania i śpiewania – nie znudzą się długo. Piosenki znane od pokoleń zostaną z naszymi dziećmi na całe życie i (mam taką nadzieję !) przejdą na następne pokolenia.

Gdzieżeś Ty bywał czarny baranie ?”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004  – wyróżnienie graficzne w konkursie Książka Roku IBBY 2003

Jadą, jadą misie”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004

„Jedzie pociąg z daleka”, ilustr.: Ewa Kozyra – Pawlak, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004 –  wyróżnienie graficzne w konkursie Książka Roku IBBY 2004

„Krakowiaczek jeden”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004

Miała baba koguta”, ilustr.: Joanna Jung, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004

Ptaszek z Łobzowa”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004

„Przybieżeli do Betlejem”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004

„Stary niedwiedź”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004

Rzepka

Rzepka

To była pierwsza książka zilustrowana przez Ewę Kozyrę-Pawlak, która stanęła na półce Małego Pokoju z Książkami, a zdarzyło się to 2 czerwca 2008 roku. Ciekawa jestem, ile kolejnych wersji „Rzepki” ukazało się od tego czasu ? 😉

Julian Tuwim i Jan Brzechwa to bodaj jedyni twórcy literatury dziecięcej, których nazwiska znane są w Polsce powszechnie. Muszę przyznać, że sama zdecydowanie preferuję twórczość pierwszego z nich. Wiersze Brzechwy jakoś do mnie nie trafiały – ani teraz, ani kiedy sama byłam dzieckiem. „Rzepka” jest jednym najczęściej z wydawanych wierszy Tuwima. W naszym domu można by znaleźć co najmniej 5 jej egzemplarzy w różnych wydaniach – jeden zapewne kupiłam sama, a pozostałe to prezenty i spadki po innych dzieciach.

Czytałam moim córkom „Rzepkę” tyle razy, że znam ją już na pamięć po wsze czasy. Jeszcze za czasów Najstarszej z nich nabrałyśmy zwyczaju odgrywania przy tym pantomimy polegającej na tym, że ciągnęłyśmy naszą wyimaginowaną rzepkę wtedy, kiedy oni ciągnęli swoją w książce, a na końcu przewracałyśmy się razem z nimi. Potem tak samo czytałam z córkami Środkową i Najmłodszą. Nie wiem, czy potrafiłabym już nie przewrócić się przy: Aż wstyd powiedzieć, co było dalej – wszyscy na siebie poupadali ! 😉

Teraz, kiedy (jak mi się wydaje) prawa autorskie do twórczości Tuwima już wygasły, mamy lawinowy wysyp wydań jego wierszy na rynku. Ten autor to pewniak: zawsze się sprzeda, w przeciwieństwie do dużo mniej znanych twórców współczesnych, a w dodatku nie trzeba nikomu płacić za prawo do druku… Ostatnio naliczyłam pięć różnych wydań „Rzepki” leżących obok siebie w księgarni. Ich ilustracje można z grubsza podzielić na: kiepskie i haniebne, a na ich tle „Rzepka” zilustrowana  krawiecko  przez Ewę Kozyrę – Pawlak jawi się niemal jak cud świata.

Mój podziw dla twórczości Ewy Kozyry – Pawlak jest tym większy, że sama stanowię przykład osoby kompletnie pozbawionej zdolności manualnych, ze szczególnym uwzględnieniem talentów krawieckich. Takie cudeńka znajdują się zdecydowanie poza zasięgiem moich możliwości. Babcia ma fartuch zawiązany na porządną kokardkę (widoczną na każdym obrazku), Dziadek – brodę i wąsy, kotek – sympatyczny wyraz pyszczka, ale to wszystko jeszcze nic. W szczególny zachwyt wprawiły mnie delikatne, koronkowe chmurki na niebie. Ta dbałość o szczególiki detalicznie wyhaftowane czy też wyaplikowane zachwyciła mnie już wcześniej – kiedy wpadła w moje ręce książeczka „Jedzie pociąg z daleka” .

Jedyną rzeczą, która mi się w „Rzepce” nie podobała to oczowaliste (że użyję ulubionego określenia Najstarszej z moich córek) logo wydawnictwa (czy też serii) na okładce. Dziarski krasnal na jadowicie niebieskim tle rzeczywiście daje po oczach i pasuje do wysmakowanej całości jak… Pomińmy to milczeniem. Szkoda że wydawnictwo nie poprosiło ilustratorki, żeby wyszyła również jego 😦

Julian Tuwim „Rzepka”, ilustr.: Ewa Kozyra – Pawlak, wyd.: Publicat, Poznań 2008

„Jedzie pociąg z daleka”, ilustr.: Ewa Kozyra – Pawlak, wyd.: Muchomor, Warszawa 2004

Jajuńciek

Jajuńciek

Wpis z 8 stycznia 2008 roku:

Czy wiecie, jak wielkich czynów może dokonać mały zajączek ?

 I jak wiele odwagi mieści się w małym serduszku ?

Powiedzcie: Czy dzielność zależy od wzrostu ?

Czwórka zajączków – bracia: Akordeoniusz, Wiolinek, Zbębyszek i tytułowy Jajuńciek – wyrusza w świat, aby graniem uczciwie zarabiać na swoją marchewkę. Wędrując, trafiają do smutnego miasta, którego król (rozczarowany tym, że poddani nie docenili jego kompozycji) zabronił muzyki w ogóle….

Król wygłasza bardzo interesujące od strony lingwistycznej monologi, skrzące się od przekleństw typu Do jasnej symfonii !!! czy Dur-de-mol !!!, ale nie owe łamańce słowne są w tej książeczce najważniejsze. Tak naprawdę chodzi w niej o to, że prawdziwa odwaga nie zależy od rozmiaru. Jajuńciek jest najmniejszy z czwórki rodzeństwa, ale to właśnie on, niczym Dawid, przy pomocy swojego maleńkiego fletu jest w stanie pokonać groźnego króla.

Środkowa z moich córek czyta teraz „Chłopców z placu Broni” i jakoś tak mały, dzielny Nemeczek skojarzył mi się z Jajuńćkiem. Na szczęście tutaj wszystko dobrze się kończy. W tej bajce można również dostrzec ostrzeżenie przed tym, na co stać niedocenionego artystę, wyposażonego we władzę absolutną. Historia zna już takie przypadki 😉

Pawła Pawlaka znałyśmy dotychczas wyłącznie jaki znakomitego ilustratora. „Jajuńciek” jest jego pierwszą książką autorską i obawiałam się nieco, że tekst będzie tu tylko pretekstem dla ilustracji. Na szczęście obawiałam się niesłusznie. Po lekturze tej książeczki miałam kilka pytań do autora. Po pierwsze: skąd pomysł i potrzeba stworzenia książki autorskiej ? Czy każdy Ilustrator nosi w plecaku buławę Autora ? Po drugie: skąd imię Jajuńciek, które wydało mi się nieco zbyt dziecinne dla tak dzielnego zajączka ? Po trzecie wreszcie: dlaczego jest to bajeczka trochę irlandzka ?

Odpowiedź na wszystkie te pytania znalazłam zupełnie niespodziewanie w „Zwierciadle”, które zamieściło niezwykle sympatyczną opowieść o ilustratorskim małżeństwie Ewy i Pawła Pawlaków –  ”Chcecie bajki ? Oto bajka” (niestety już niedostępną w sieci):

Któregoś dnia oboje uznali, że ilustrowanie przestało im wystarczać. Józef Wilkoń podpowiedział Pawłowi, że aby zainteresować wydawcę, warto mieć swoje, w całości własne dzieło.

Paweł: – Zapadło mi to w serce i kiedy gdzieś w knajpie na serwetce pojawił się zajączek, czułem, że muszę mu dopisać historię.

Tak powstał „Jajuńciek”, w ten sposób synek znajomych wołał na zajączki. Zainspirowała ich podróż do Irlandii, widzieli tam z Ewą wymarłą wioskę, którą mieszkańcy opuścili kiedyś z powodu głodu. Jajuńciek także wyrusza w świat za chlebem. W bajce jest irlandzka zieleń, irlandzka muzyka…

Teraz już wszystko rozumiem, choć żeby tę irlandzką muzykę usłyszeć trzeba mieć trochę wyobraźni 😉

„Jajuńciek. Bajeczka trochę irlandzka, którą napisał i narysował Paweł Pawlak”, wyd.: Muchomor, Warszawa 2005

Święty Mikołaj

Święty Mikołaj

Wpis z 12 grudnia 2009 roku:

Tegoroczny mikołajkowy Święty Mikołaj w naszym domu wykazał się sporą dawką egocentyryzmu i podarował Najmłodszej z córek książkę… o samym sobie. Ta książeczka jest już trochę dla niej za dziecinna, bo niebawem skończy ona 10 lat, więc towarzyszyła jej jeszcze inna, bardziej odpowiednia wiekowo. Polowałam jednak na nią od dłuższego czasu i dopiero teraz udało mi się ją kupić. Ten prezent to część mojej prywatnej wojny ze świętomikołajowym  Uzurpatorem 😉

Był biskupem, a przedstawiany jest jako duży krasnal z czerwonym nosem, w czerwonej czapie i pelerynie, z długą brodą.

Każdego roku widujemy go w sklepach, na ulicach i w telewizji, ale tak naprawdę, to nie można zobaczyć go nigdzie. Można go poczuć. Znaleźć w prezentach, w uśmiechu, w dobroci. Usłyszeć w biciu serca, w modlitwie. Urodził się i mieszkał w kraju, gdzie śnieg pada rzadko lub wcale, ale Mikołaj najbardziej kojarzy nam się właśnie ze śniegiem.

Prawdziwej historii prawdziwego świętego Mikołaja opowiedzianej przez Jarosława Mikołajewskiego towarzyszą ilustracje Doroty Łoskot – Cichockiej. Jest na nich śnieg, bo rzeczywiście trudno nam już sobie świętego Mikołaja bez niego wyobrazić, ale poza tym wszystko jest tak, jak być powinno w Azji Mniejszej 17 wieków temu. I domy, i stroje bohaterów i biskupie szaty Świętego.

Jarosław Mikołajewski w prosty sposób (i bez wierszyków, które bardzo mnie złościły w bajkach „Agory” jego autorstwa) opowiada o tym, jak biskup Miry po kryjomu obdarował trzy córki ubogiego wdowca pieniędzmi na posag. I jest to historia zupełnie inna od tych o wrzucaniu zabawek przez komin.

Jak napisała w przedmowie do tej książeczki Janina Ochojska, był to przykład mądrego działania świętego Mikołaja, który dał prezent nie po to, żeby sprawić chwilową przyjemność. Dał prezent po to, żeby obdarowane nim dziewczęta mogły zbudować swoją przyszłość i szczęście.

Janina Ochojska napisała jeszcze, że świat, w którym żyjemy, zależy od tego, jacy jesteśmy dla bliźnich. Od tego, czy potrafimy pomagać, zależy, czy świat jest dobry czy zły. Czy jest przyjazny, czy możemy się w nim rozwijać. Czy czujemy się w nim bezpiecznie.

Pomaganie to wielka sztuka. Kiedy chcemy komuś udzielić pomocy, przede wszystkim musimy się dowiedzieć, jakie ten człowiek ma potrzeby.

I musimy pamiętać, że nasza pomoc nie może go upokorzyć ani zniszczyć. Że musi dać mu szansę.

Musi dać mu nadzieję, że da sobie radę, ze będzie umiał żyć odpowiedzialnie, że sam będzie potrafił pomagać. (…)

Pomagajmy mądrze. Pamiętajmy, ze dla wielu ludzi najlepszym prezentem jest dobre słowa lub nasza zwykła obecność. I bądźmy świętymi Mikołajami przez cały rok. Nie tylko od święta.

Jarosław Mikołajewski „Święty Mikołaj” (seria: Święci), ilustr.: Dorota Łoskot – Cichocka, wyd.: Muchomor, Warszawa

Leśne wędrówki

Leśne wędrówki

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2019 w kategorii OBRAZ

Po kilkuletniej przerwie wróciliśmy tego lata żeglować na Mazury. Nigdy nam się to nie znudzi, mimo że znamy te jeziora jak własną kieszeń. Przecież tam nigdy nie jest tak samo ! Za każdym razem wiatr wieje trochę inaczej, a woda i zieleń nad nią wyglądają przeróżnie w zależności od tego, jak pada na nie światło, które też codziennie się zmienia. Zatrzymać się tego nie da. Żadne zdjęcie robione telefonem nie odda tej cudownej gry światła, cienia i kolorów (mimo że przecież ograniczają się tylko do palety odcieni zieleni i niebieskiego).

Patrzyłam sobie na to przez tydzień, oczy mi odpoczywały i myślałam o tym, że jedyną osobą, która potrafiłaby namalować te światłocienie jest Elżbieta Wasiuczyńska. Wiedziałam, że to potrafi, już od dawna, odkąd zobaczyłam ilustrację do „Jasia i Małgosi” (w serii bajek „Dziecka”) na której szli sobie oni brzegiem jeziora, a cały las cudownie odbijał się w wodzie. Potem były kalendarze z Panem Kuleczką, a ostatnio na swoim blogu Ela demonstrowała proces powstawania nowej wersji „Leśnych wędrówek” Marii Dunin – Wąsowicz.

„Leśne wędrówki” wydane były pierwszy raz w latach sześćdziesiątych i wtedy ilustrowała je Hanna Czajkowska. Dla mnie pozostanie ona na zawsze autorką Bullerbyn mojego dzieciństwa, natomiast jej las w tej książce… no cóż… zdecydowanie nie umywa się do tego, który wyczarowała Ela. W tym wydaniu jest taki późnoletni, kiedy słońce jeszcze świeci całkiem mocno, ale wędruje niżej i daje długie cienie.

Skan okładki pożyczyłam ze strony „Chatka na sowich nóżkach”, a więcej ilustracji z tej książki znajdziecie tu -> http://chatkanasowichnozkach.blogspot.com/2015/09/lesne-wedrowki.html

Zamysł tej książki jest taki, że na ilustracjach mamy pusty las, a zwierzęta, o których opowiada autorka znajdziemy na dodatkowych kartach. Trzeba je wyciąć i wkleić w odpowiednie miejsca. Bardzo ucieszyłam się, kiedy stwierdziłam, że wyciąć oznacza tu naprawdę wyciąć nożyczkami, a nie wypchnąć z karty nadcięte elementy, jak w większości tego rodzaju publikacji teraz. Jak trudno jest znaleźć wycinanki, które naprawdę służą do wycinania, przekonałam się, kiedy kolejne z moich córek miały problemy z tak zwaną małą motoryką i powinny były ją ćwiczyć właśnie z nożyczkami w ręku. Tym większa jest moja wdzięczność dla twórców tej książki, że nie pozwalają czytelnikom pójść na wypychankową łatwiznę, choć pewnie tak przygotowane zwierzęta wyglądałyby w efekcie ładniej.

Czy lubisz chodzić po lesie ? A może chciałbyś dziś jeszcze , choćby zaraz, wybrać się na leśne wędrówki ? A więc w drogę !

Maria Dunin – Wąsowicz „Leśne wędrówki”, ilustr.: Elżbieta Wasiuczyńska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2019

Kotka Brygidy

Kotka Brygidy

„Kotka Brygidy” po raz pierwszy ukazała się w 2007 roku, a niedawno wydało ją po raz drugi Wydawnictwo Muchomor. Lubiłam jej starą okładkę, ale nowa podoba mi się także, bo jest na niej uchwycone to, co było sednem świata bohaterki tej książki.

W tym wydaniu wydawnictwo określiło wiek czytelników na „13+” – moim zdaniem słusznie.

Przypominam to, co napisałam o „Kotce Brygidy” 19 kwietnia 2007 roku:

Dziś mija kolejna rocznica wybuchu powstania w Getcie warszawskim.

Na forum fanów Małgorzaty Musierowicz (edit: obecnie jest to forum ESD) toczyła się niedawno burzliwa dyskusja na temat opisanego w „Kalamburce” gestu Ignacego Borejki, który słuchając w 1968 roku telewizyjnego przemówienia Gomułki, rzucił w telewizor półmiskiem z pierogami bezpowrotnie niszcząc i jedno, i drugie. Spór dotyczył kwestii: czy miało to głębszy sens jako wyraz niezgody na wylewający się z ekranu antysemityzm, czy też był to li i jedynie akt bezmyślnego wandalizmu, wręcz wyczyn chuligański – jakże zaskakujący w wykonaniu człowieka kulturalnego i wykazującego się dotychczas stoickim charakterem?

W tym samym czasie natknęłam się na interesujący artykuł o Zofii Kossak w „Wysokich Obcasach”, a następnego dnia miałam okazję obejrzeć „Dworzec Gdański” – poruszający dokument o marcowych emigrantach. Czytam też systematycznie blog osoby używającej nicka Żydóweczka (edit: niestety ten blog już od dłuższego czasu nie istnieje). Wszystko to razem dostarczyło mi sporo materiału do przemyśleń nad złożonością i poplątaniem spraw polsko – żydowskich, a „Kotka Brygidy” wpasowała się w tę tematykę znakomicie.

 Jeden jest Bóg – mówiła Mama.

Ale Helena wiedziała swoje. Tam na Pradze, gdzie mieszkała, Bogów było trzech. I do wszystkich trzech modliła się co wieczór, zmieniając trochę modlitwę, której nauczyła jej Stańcia: „Panie Boże z kościoła, panie Boże z cerkwi, panie Boże z synagogi, Ojcze Nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje…”

Dzieciństwo Heleny upłynęło między kościołem św. Floriana a praską cerkwią i synagogą. Jej świat przykryty był kloszem troskliwości dorosłych, ograniczony do domu i podwórka. Nawet wojna toczyła się gdzieś na jego obrzeżach i pozornie nie dotykała jej bezpośrednio. Pozornie – bo w rzeczywistości pomału wszystko się zmieniało. Pierwszą nowością była wizyta wujka Eryka, zawsze przysyłającego jej z Berlina czekoladki, teraz w mundurze SS. Potem pojawiły się opaski, które nie wiadomo dlaczego musieli nosić wszyscy znajomi Żydzi – także ci, którzy stali się Żydami przez wojnę. Wkrótce wszyscy oni odeszli przez most Kierbedzia do getta, aby następnie powracać już pojedynczo i po jakimś czasie znikać. Helena przyjmowała to wszystko jak coś zwykłego, co po prostu się dzieje. Patrzyła i zapamiętywała – tak jak nakazał jej ojciec, kiedy pokazywał jej getto przez okno tramwaju.

„Kotka Brygidy” nie opowiada o Holokauście, próbuje natomiast opowiedzieć o postawach Polaków wobec niego. W książkach na których się wychowałam (np. w „Sprawie Honoru” Marii Kann) podział był prosty – szlachetni, odważni i wielcy duchem „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata” oraz ludzie mali, tchórze i szmalcownicy. W „Kotce Brygidy” właściwie nie ma postaci jednoznacznych i prostych motywacji. Najłatwiej jest zrozumieć prostą Stańcię – uosobienie tzw. antysemityzmu ludowego. Ona nie zastanawia się nad tym, co się dzieje – dla niej Żydzi to Żydzi i już. Pozornie ich los jest jej obojętny (A tam,wrócą. Nie po to robią im getto, żeby mieli wrócić.), ale dla swoich Żydów gotowa jest narazić siebie i swoich bliskich, bo przecież nasza Róża to Róża, a nie żadna Żydówka. Motywacje rodziców Heleny są dużo bardziej skomplikowane, a im więcej o nich wiemy, tym mniej rozumiemy. Coraz więcej pytań i żadnych odpowiedzi.

Wbrew temu, co sugeruje okładka i dziecięca bohaterka, „Kotka Brygidy” nie jest książką dla dzieci i na pewno nie powinna być pierwszą książką o Holokauście przeczytaną w życiu. Jej zrozumienie wymaga już pewnej wiedzy o historii i naturze ludzkiej.

Na tym świecie nie ma zbyt wielu aniołów. Chodzą po nim ludzie z krwi i kości, z ludzkimi słabościami i ograniczeniami. O tym, jak zachowają się wobec wyzwań ostatecznych, wiadomo dopiero wtedy, kiedy Historia już ich postawi przed taką próbą. My możemy być jedynie wdzięczni losowi, ze oszczędził nam podobnych doświadczeń i mieć nadzieję, że tak już zostanie.

Wyróżnienie literackie w konkursie Książka Roku IBBY 2007

Joanna Rudniańska „Kotka Brygidy”, wyd.: Pierwsze, Lasek 2007

Joanna Rudniańska „Kotka Brygidy”, ilustr.: Ewa Mędrek,  wyd.: Muchomor, Warszawa 2018