Śpiący rycerze

Śpiący rycerze

czyli siódma, ostatnia z serii „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”. O trzech pierwszych i zamyśle, jaki towarzyszy całej, serii pisałam —>>> tutaj, o czwartej i piątej —>>> tutaj, a o szóstej —>>> tutaj

„Śpiący rycerze” to ta z części cyklu „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”, na którą czekałam z największym zainteresowaniem już od momentu, kiedy ukazały się jego pierwsze tomy. Zastanawiałam się, czy w zamyśle Roksany Jędrzejewskiej – Wróbel ma być to po prostu siedem oddzielnych historii o siedmiu dziewczynkach szukających szczęścia, czy też może ostatnia z nich będzie jakimś zamknięciem i podsumowaniem cyklu ? A jeśli taki jest jej zamiar – to jak to zrobi ? I czy będą to konsekwentnie historie wyłącznie o dziewczynkach ? Odpowiedź na te pytania (a raczej jej zapowiedź 😉 ) można zauważyć już patrząc na okładkę tej części.

Była raz sobie dziewczynka imieniem Ronja, która widziała i czuła więcej. Więcej niż inni, a nawet więcej niż sama sądziła, ze widzi i czuje. A do tego nie umiała udawać, że jest inaczej…

Bohaterka „Śpiących rycerzy” nieprzypadkiem nosi kojarzące się ze Skandynawią imię i również nieprzypadkowo podobna jest z twarzy do Grety Thunberg, ale czytanie tej historii tylko w kontekście tego podobieństwa i kwestii kryzysu klimatycznego byłoby sporym uproszczeniem.

Baśń tę dedykuję wszystkim wrażliwym dziewczynkom i chłopcom, którzy tak jak Ronja czują się bezsilni i samotni…

Bohaterki poprzednich sześciu części mierzyły się z problemami, które dotyczyły tylko ich, wręcz – były w nich, a ich rozwiązanie miało pomóc tylko im samym. Problem, wobec którego staje Ronja dotyczy wszystkich ludzi, całego świata – jednak wbrew pozorom to nie jest historia o zmianach klimatu, które symbolizuje płonące morze. „Śpiący rycerze” to baśń o niebyciu obojętnym, o pokonywaniu własnej bezsilności i o sile, jaką daje wspólnota.

W tym zamykającym cały cykl tomie pojawiają się oprócz Ronji nie tylko wszystkie bohaterki poprzednich części. Znaczącą rolę odgrywają w nim także tytułowi śpiący rycerze, ale wbrew temu, co stereotypowo mogło by nam się kojarzyć z ich płcią i profesją, nie siła i męstwo są ich największą mocą tylko wrażliwość.

„Śpiący rycerze” to opowieść o tym, że świat może zostać uratowany tylko przez dziewczyny, które nie boją się krzyczeć, kiedy dzieje się zło, i przez chłopców, którzy nie boją się płakać nad niegodziwością. Stanie się to jednak tylko wtedy, kiedy będą działać razem. Szczęśliwi możemy być tylko z innymi.

Teraz, kiedy już znamy wszystkie części tej serii, warto przyjrzeć się jej jako całości i docenić to, jak jej strona wizualna autorstwa Marianny Oklejak, współgra z tekstami Roksany Jędrzejewskiej – Wróbel. Każdy z tomów ma swój kolor, widoczny nie tylko na grzbiecie, ale także dominujący w ilustracjach w środku, nadający im ton, bo wynikający z treści tej baśni. Kolejność, w jakiej się te kolory w poszczególnych częściach pojawiają, też nie jest przypadkowa. W otwierającym cykl „Kwiecie paproci” mamy dość oczywistą zieleń zestawioną z trochę dziecinnym różem, a potem robi się coraz poważniej. Kolorystyka tomów odpowiada dorastaniu bohaterek do coraz trudniejszych wyzwań i dorastaniu wraz z nimi czytelniczek tej książki.

„Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane” to cykl niezwykle starannie wymyślony, stworzony i wydany – chapeau bas dla wszystkich, którzy się do tego przyczynili !!!

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Śpiący rycerze. Baśń o wspólnocie” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2023

Kije samobije

Kije samobije

czyli szósty i przedostatni tom z cyklu „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”. O poprzednich pisałam —>>> tutaj (pierwsze trzy części) i —>>> tutaj (część czwarta i piąta). Ukazał się już także siódmy, ostatni tom „Śpiący rycerze”, ale o nim i o moich refleksjach po przeczytaniu całości napiszę kiedy indziej (edit: napisałam —>>> tutaj )

Szczęśliwa, bo pewna siebie

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy nie czują się pewni siebie, którzy nieustannie porównują się z innymi, myśląc, że są gorsi – napisała Autorka na ostatniej okładce tej książki.

Była raz sobie dziewczynka imieniem Anielka, która zupełnie, ale to zupełnie nie wierzyła w siebie. Tak bardzo, że nie była nawet pewna, czy naprawdę istnieje, czy tylko tak jej się wydaje. Kiedy patrzyła w lustro, prawie nigdy nie widziała siebie samej, tylko fragmenty…

„Kije samobije” to ta z baśni Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel, która dotknęła mnie najbardziej osobiście. Ze wszystkich jej bohaterek najbardziej jestem Anielką.

Kiedy patrzę teraz na swoje zdjęcia sprzed lat, widzę na nich zupełnie inną osobę, niż widziałam wtedy na tych samych zdjęciach (i w lustrze). Patrzę też na moje zdjęcia z osobami, z którymi się porównywałam i wtedy to porównanie zdecydowanie nie wypadało na moją korzyść. Dziś już tego tak bardzo nie widzę. Co więcej – rozmawiałyśmy jakiś czas temu, po wielu latach i dowiedziałam się, że one także nie były ze swojego wyglądu zadowolone, też miały rozmaite związane z nim kompleksy ! Zastanawiałam się wtedy też, jak to jest być taką ładną, zgrabną, atrakcyjną i przez wszystkich podziwianą ? Byłam pewna, że one to wiedzą. Okazało się, że wcale nie wiedziały.

Te kije samobije, które są w naszych głowach, nie dotyczą tylko wyglądu. Porównujemy się z innymi na różnych polach i wydaje nam się, że wszystko co oni robią jest ciekawsze i lepsze, a ich życie zdecydowanie bardziej ekscytujące. Wydaje nam się, że takich, jacy jesteśmy, nikt nie polubi, a już na pewno nikt nie będzie podziwiał. Anielka też taka była, ale udało jej się znaleźć sposób, żeby te kije samobije (dosłownie) pobić. Oczywiście, nie wszyscy muszą uprawiać aikido, ale ważne jest żeby znaleźć taki sposób na życie, aby móc spojrzeć w lustro i powiedzieć:

Jestem taka, jak powinnam. I wszystko jest ze mną w porządku. Wszystko.

Obowiązkiem nas dorosłych jest mówić to dzieciom i pomóc im w to naprawdę uwierzyć. Ta dająca szczęście pewność siebie jest najlepszym posagiem na całe życie.

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Kije samobije. Baśń o pewności siebie” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2023

Woda żywa; Żelazne trzewiczki

Woda żywa; Żelazne trzewiczki

czyli czwarta i piąta z siedmiu napisanych przez Roksanę Jędrzejewską-Wróbel i zilustrowanych przez Mariannę Oklejak baśni, składających się na cykl Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane. Ostatnie dwie ukażą się w przyszłym roku.

O całym cyklu – powodach, dla których powstał, oraz pomyśle na niego pisałam przy okazji pierwszych trzech części. Nie będę powtarzać, po prostu zapraszam —>>> tutaj .

Nie jest więc raczej dla nikogo zaskoczeniem, że w kolejnych częściach Roksana Jędrzejewska-Wróbel znowu sięgnęła po tradycyjne, choć obecnie już rzadziej znane baśnie po to, żeby je przetworzyć współcześnie i pokazać w nich problemy, z którymi musimy mierzyć się tu i teraz.

Szczęśliwa, bo twórcza

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy chcą mieć wpływ na swoje życie

Była sobie raz dziewczynka imieniem Marianna, która uwielbiała czytać i wyobrażać sobie różne rzeczy – nawet te nieistniejące. A im więcej czytała, tym jej wyobraźnia była bujniejsza i rozrastała się jak dżungla, bo tak właśnie działają książki – jak woda na rośliny…

„Woda żywa” to historia, która bardzo wyraźnie nawiązuje do zmian, jakie zachodzą we współczesnym świecie – nie tylko tych związanych z klimatem oraz coraz powszechniejszą u nas betonozą, ale także z coraz większym wpływem, jaki ma na to wszystko chciwość wielkich korporacji. Jej bohaterka Marianna pokazuje jednak, że można temu wszystkiemu stawić czoła, jeśli tylko ma się wystarczająco dużo wyobraźni oraz odwagi, żeby za nią podążyć.

Szczęśliwa, bo wytrwała

Baśń tę dedykuję wszystkim, którym się wydaje, że są zbyt słabi, aby coś osiągnąć

Była sobie raz dziewczynka imieniem Małgosia, która nie lubiła się wysilać. Nie myślcie jednak, że była leniwa, wcale nie. Po prostu jeśli coś nie przychodziło jej szybko i łatwo, to z tego rezygnowała. (…) Krótko mówiąc, Małgosia robiła tylko to, co było przyjemne i od razu sprawiało radość…

„Żelazne trzewiczki” były tą częścią cyklu, która zaskoczyła mnie najbardziej, bo jest najmniej baśniowa. Az chciałoby się powtórzyć za biskupem Krasickim: A cóż to jest za bajka ? Wszystko to być może…

Sens baśni generalnie polega na tym, że ich bohaterowie konfrontowani się z sytuacjami granicznymi, ale dzieje się to w świecie fantastycznym, który normalne realia życia bierze niejako w nawias. Tu natomiast wszystko jest jak najbardziej realne. Roksana Jędrzejewska-Wróbel stawia Małgosię wobec doświadczenia nieodwracalnego kalectwa, a tytułowe żelazne trzewiczki są… nie, nie powiem, przeczytajcie tę książkę ! Inaczej jednak niż w tradycyjnej wersji tej baśni, wędrówka w nich nie prowadzi jej do utraconej miłości, tylko do samej siebie, bo to jest punkt wyjścia do wszystkiego, co będzie dalej.

W cyklu Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane ukazało się już pięć baśni. Teraz pozostaje nam tylko czekać na dwie ostatnie, które ukażą się w przyszłym roku. Jestem bardzo ciekawa dokąd tym razem zaprowadzi nas wyobraźnia Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel i Marianny Oklejak, ale nie wątpię, że znowu będzie interesująco i pięknie.

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarze recenzenckie tych książek 🙂

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Woda żywa. Baśń o twórczości” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Żelazne trzewiczki. Baśń o wytrwałości” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022

Kwiat paproci; Szklana góra; Dziwożona

Kwiat paproci; Szklana góra; Dziwożona

czyli trzy pierwsze z siedmiu napisanych przez Roksanę Jędrzejewską-Wróbel i zilustrowanych przez Mariannę Oklejak baśni, składających się na cykl Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane. Kolejne dwie ukażą się jesienią, a ostatnie w przyszłym roku.

Serię wydaje Wydawnictwo Bajka, a jego szefowa Katarzyna Szantyr-Królikowska we wstępie do towarzyszącego jej katalogu tak wyjaśnia powody, dla których ona powstała:

W 2017 roku w czasopiśmie „Science” opublikowano badania „Gender stereotypes about intellectual ability emerge early and influence children’s interests”, które przeprowadził zespół psychologów z trzech amerykańskich uniwesytetów. Wynika z nich, że już 6-letnie dziewczynki uważają się za gorsze od chłopców – mniej zaradne, mniej odważne, mniej decyzyjne.

Jeden z wielu przeprowadzonych w ramach tych badań eksperymentów polegał na przeczytaniu dzieciom bajki o „pewnej mądrej i dzielnej osobie”, przy czym nie powiedziano, czy to kobieta, czy mężczyzna. Na pytanie o płeć tej osoby wszyscy chłopcy i większość(!) dziewczynek odpowiedziała, że bohaterem opowieści jest… mężczyzna, bo „dziewczyna raczej by sobie nie poradziła. Amerykańskie badania dowodzą, że nierówność płci zaczyna się już w przedszkolu.

W tym katalogu znajdziemy też wywiad, który z obiema autorkami przeprowadziła redagująca całą serię Dorota Koman. Roksana Jędrzejewska-Wróbel opowiada tam:

Zaczęło się od tego, że wielokrotnie pytano mnie, czy zamierzam napisać kontynuację „Siedmiu wspaniałych (…)” czyli współczesne wersje starych bajek. Szukając klucza, pomyślałam o polskich baśniach ludowych. Podczas spotkań w bibliotekach zaczęłam pytać dzieci, czy mówi im coś „szklana góra”, „kwiat paproci, „żelazne trzewiczki”, „woda żywa”. I – ku mojemu zaskoczeniu – okazało się, że nic ! (…) To, na czym ja się wychowałam, okazało się nieznane współczesnym dzieciom. I właśnie dlatego postanowiłam spróbować im te baśnie, a raczej ich symbolikę, przybliżyć. Stąd podtytuł „Baśnie nie dość znane”.(…) Postanowiłam połączyć przeszłość z teraźniejszością, bo bardzo lubię łączyć, szukać punktów stycznych – w ludziach, tekstach, miejscach. I tak powstało „Siedem szczęśliwych” czyli taki literacki upcykling – tkanie nowego wątku na starej osnowie. Tkanina używana, a jednak nowa.(…)

Świadomie zdecydowałam, że bohaterkami wszystkich tych historii będą dziewczynki, chociaż w wersjach oryginalnych są to w większości chłopcy. Uznałam, że skoro całe pokolenia dziewczynek mogły się przez setki lat identyfikować się z chłopięcymi bohaterami, to nic się nie stanie, jeśli teraz karta się odwróci. Nie z chęci odwetu, tylko z naturalniej potrzeby równowagi. Ale oczywiście opowiadania adresowane są do dziewczynek i chłopców.

Szczęśliwa, bo mądra

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy nie czują się szczęśliwi

Była sobie raz dziewczynka imieniem Zosia, która mieszkała z mamą, tatą i psem Farfoclem w niedużym domku pod lasem. Zosia była zwyczajną, zadowoloną ze swojego życia dziewczynką, a to znaczy, że czasem była tak radosna, że miała ochotę skakać do góry, a czasami tak smutna, jakby zawisła nad nią czarna chmura. A to dlatego, że niekiedy życie było dla niej miłe, a niekiedy wręcz przeciwnie…

„Kwiat paproci” to baśń najbardziej unowocześniona z tych trzech, które się już ukazały. Jej bohaterka uwierzyła, że w znalezieniu szczęścia pomoże jej aplikacja w telefonie, ale dość szybko zorientowała się, że jest to (mówiąc kolokwialnie) ściema i naciąganie na zakupy. Zrozumiała też, że szczęście to nie jest coś, co można zdobyć (ani tym bardziej kupić), bo polega ono na zauważeniu tego, co się ma i cieszeniu się tym, a także na dzieleniu się z innymi. Szczęście to decyzja, trzeba mieć tylko odwagę, żeby ją podjąć.

Szczęśliwa, bo odważna

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy się boją

Była sobie raz dziewczynka imieniem Hania, która wszystkiego się bała. (…) Dlatego życie dziewczynki było trudne, a ona sama smutna i nieszczęśliwa, bo nigdy nie robiła tego, na co naprawdę miała ochotę…

W tej wersji „Szklanej góry” uderzyły mnie dwie rzeczy, których nie było w dawnej, męskiej wersji tej baśni. Po pierwsze (i jest to bardziej znak czasu niż kwestia płci, choć nie do końca) – strach przed światem, który odczuwa bohaterka, jest w dużym stopniu indukowany jej przez mamę. I to właśnie ona, choć przedtem nadmiernie ostrożna, jako pierwsza musiała przełamać swój strach, że nie zatrzymywać córki, kiedy zdecydowała się wyruszyć. To bardzo ważna lekcja dla rodziców i dobrze byłoby, gdyby te baśnie czytali razem z dziećmi.

Po drugie – w swojej wędrówce na Szklaną Górę Hania wcale nie pozbywa się strachu, bo też nie na tym polega odwaga ! Odwaga to nie znaczy brawura ! Mądrze używany strach pomaga uniknąć prawdziwych niebezpieczeństw, ostrzega i mobilizuje. Tylko patrząc mu prosto w twarz jest się naprawdę odważnym.

Szczęśliwa, bo wolna


Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy boją się być sobą

Była sobie raz dziewczynka imieniem Madzia, bardzo grzeczna i bardzo uśmiechnięta. Uśmiechała się od rana od wieczora i od wieczora do rana. Tak, tak ! Czasami uśmiechała się nawet w nocy. Można więc powiedzieć, że uśmiech nigdy nie schodził z jej ślicznej buzi…

Nie znałam wcześniej Dziwożony, nie trafiłam na nią w żadnych baśniach, ale paradoksalnie ta bohaterka rodem z ludowych opowieści podhalańskich i czeskich bardzo wpisuje się we współczesny ruch body positivity. Ta historia uczy, że jesteśmy w porządku tacy, jacy jesteśmy i nie znajdziemy szczęścia usiłując wpisać się w cudze oczekiwania. Każdy z nas ma swoją własną drogę. Szukając jej wolno się zgubić, popełniać błędy. Nic nie szkodzi ! Błędów nie popełnia ten, kto niczego nie próbuje.

Ilustracje Marianny Oklejak znakomicie dopełniają to, co napisała Roksana Jędrzejewska-Wróbel. Cała seria jest bardzo starannie domyślona. Każda z bohaterek jest inna, każda część ma inną gamę kolorów i swoje motywy, dopasowane do nastroju opowieści i odróżniające ją od pozostałych.

Szkoda, że na kolejne tomy z tej serii musimy czekać do jesieni. Ale może to i dobrze ? Przyjemność czytania, odkrywania i smakowania tych pięknych i mądrych baśni będzie trwała dłużej 🙂

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarze recenzenckie tych książek 🙂


Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Kwiat paproci. Baśń o mądrości” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022
Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Szklana góra. Baśń o odwadze” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022
Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Dziwożona. Baśń o wolności” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022

Wojna skowronków

Wojna skowronków

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: przekład

Ponad sto lat temu, w epoce świec i latarni gazowych, drewnianych kontuarów w sklepach i koni na ulicach, przyszła na świat pewna dziewczynka. Nie ucieszyło to nikogo, prócz jej matki. Ojciec nie lubił dzieci, nawet swoich, a Peter, starszy brat, miał dopiero trzy lata i nie rozumiał, na co mu potrzebni jacyś inni ludzie poza rodzicami.

Ale mama cieszyła się bardzo. Dała córce na imię Clarissa, po własnej nieżyjącej matce.

„Jasna i czysta” – szepnęła do ucha nowo narodzonej. – Oto co znaczy twoje imię: „Jasna i czysta”.

Clarry miała trzy dni, gdy jej matka umarła…

Kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki „Wojnę skowronków”, skojarzyła mi się z „Rokiem, w którym nauczyłam się kłamać” Lauren Wolk. To skojarzenie wywołane zostało przez okładki obu książek zaprojektowane przez Aleksandrę Cieślak, ale okazało się, że łączy je coś więcej. Mimo że czas ich akcji dzieli jakieś trzydzieści lat, w obu mamy cień I wojny światowej, która zmieniła świat bohaterów. W obu też mamy dorastające bohaterki, które konfrontują się z niesprawiedliwością i okrucieństwem świata.

Clarry urodziła się w 1902 roku (czyli jeszcze w tak zwanym długim XIX wieku, bo za właściwy początek następnego stulecia uznaje się obecnie I wojnę światową), a więc w świecie zupełnie innym niż ten, w którym żyją czytelnicy tej książki – w którym dziewczynkom wolno było zdecydowanie mniej niż chłopcom wtedy i niż ich rówieśniczkom teraz.

Zdążyła się już przyzwyczaić, że chłopców obowiązują inne reguły. Chłopcy dostawali kieszonkowe, a dziewczynki nie. Chłopcy musieli się uczyć różnych rzeczy w szkole, a dziewczynki potrzebowały tylko jakiegoś zajęcia. Peter miał rower i mógł na nim jeździć po całym mieście, a granicami jej świata była szkoła (dwie minuty piechotą) i dom panny Vane (po drugiej stronie ulicy).

A przede wszystkim: chłopcy wiedzieli lepiej. I byli lepsi. To była oczywistość, z którą się nie dyskutowało. Naturalna kolej rzeczy.

Może i tak, pomyślała Clarry bez przekonania.

Ojciec mówił jej: Nawet jeśli nie wyjdziesz za mąż, nigdy nie będziesz musiała być samodzielna, więc jego zdaniem nauka nie była jej do niczego potrzebna. Na tym kończyło się jego zaangażowanie w edukację córki, mimo że dziewczynka chciała się uczyć i była nie mniej zdolna od brata. Zresztą w przypadku syna ojciec też ograniczył się tylko do wysłania go do szkoły z internatem, w której go ani razu nie odwiedził, a wcześniej ignorował strach i niechęć chłopca do tego wyjazdu. Strach i niechęć tak wielkie, że pchnęły Petera do czynu desperackiego, który zaważył potem na całym jego życiu.

W ich domu panował chłód emocjonalny, niezrozumiały i wręcz bolesny dla nas sto lat później. Tylko częściowo był on skutkiem żałoby przeżywanej przez ojca, a w dużej mierze wynikał z ówczesnych reguł wychowywania dzieci nie tylko w Wielkiej Brytanii. On sam był traktowany podobnie i trudno powiedzieć, czy ta obojętność we wspólnym domu była dla dzieci gorsza od zupełnego porzucenia, które stało się udziałem ich ukochanego brata ciotecznego Ruperta, gdy jego rodzice wyjechali do Indii pozostawiając go z dziadkami. Paradoksalnie jednak, ten brak zainteresowania ojca stał się dla Clarry szansą, bo udało jej się zorganizować sobie naukę w szkole, w której mogła naprawdę zdobyć wykształcenie i potem studiować.

Lady Margaret Hall – pierwszy college w Oxfordzie, w którym mogły studiować kobiety. Może właśnie tam uczyła się potem Clarry ? (zdjęcie własne)

Miała wtedy dwanaście lat, był rok 1914 i zaraz potem w Europie zaczęła się wojna. Początkowo nie miała ona wpływu na życie rodziny Penrose’ów w Plymouth i Kornwalii. Nawet wtedy, kiedy Rupert, po skończeniu szkoły, wstąpił do wojska, wydawało się, że to nic nie zmieni, bo powszechnie uważano, że do Bożego Narodzenia wojna się skończy. Tak się jednak nie stało. Ta wojna była początkiem nowej epoki, zmieniła świat i ludzi – także tych, którzy nie brali w niej bezpośredniego udziału. Trwała długie cztery lata i nic już po niej nie było takie samo.

Po obu stronach stały armie. Żadna nie wygrywała, choć obie bardzo się starały i próbowały coraz to nowych sposobów walki. Niemcy jako pierwsi użyli gazów trujących, a Brytyjczycy czołgów. Zupełnie rozsądni ludzie, którzy w poprzednim życiu wypuszczali osy przez okno, czytali dzieciom bajki na dobranoc, naśladując przy tym różne głosy, i krzywili się, słysząc fałszywy ton, ludzie, którym prawie nigdy nie zdarzało się krzyczeć, upijać ani zapomnieć o urodzinach matki, słowem, całkiem zwyczajni ludzie, wkładali teraz wiele wysiłku w zabijanie innych całkiem zwyczajnych ludzi, których widzieli po raz pierwszy w życiu.

Hilary McKay opisuje wojnę i to, jak wchodziła w życie ludzi, w sposób absolutnie mistrzowski. Najpierw jest normalnie, jakby nic się nie zmieniło, a potem nagle pojawi się coś, co wali jak obuchem. Tak jak w jednej z pierwszych scen z Francji – z końmi, o które dbano w miarę możliwości – szczotkowano je, pojono i karmiono (choć paszy zawsze brakowało i trzeba było dosypywać do niej trocin, by zwierzęta za szybko nie zgłodniały). (…) Koni były setki. Ciągnęły zaopatrzenie, działa, worki z piaskiem, ambulanse i truchła innych koni… a dalej jest jeszcze bardziej realistycznie i nagle uświadamiamy sobie, że to wcale nie o konie chodzi…

O tej porze roku znad pół często dobiegał śpiew skowronków. Żołnierze dziwili się obecności ptaków, lecz one były tam od wieków.

O wiele dziwniejsza była w tym miejscu obecność żołnierzy.

Ludziom niezwykłe wydawało się coś jeszcze: że skowronki śpiewały w ich ojczystych językach. Anglikom po angielsku, Francuzom po francusku, Holendrom po niderlandzku.

A co bardziej zdumiewające, po drugiej stronie okopów, parę kilometrów dalej, skowronki śpiewały po niemiecku.

Była to wojna, na której absolutnie nic nie miało sensu.

Tę wojnę nazywano potem Wielką, bo jeszcze takiej w historii ludzkości nie było. Pamięć o niej ginie w tej chwili w cieniu następnej, która zaczęła się dwadzieścia lat później i była jeszcze większa, jeszcze bardziej absurdalna i jeszcze straszniejsza. Ale o tym jeszcze bohaterowie tej książki nie wiedzą…

Hilary McKay „Wojna skowronków”, przekł.: Łukasz Witczak, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2021

Świat Mundka

Świat Mundka

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – tekst

oraz wyróżniona w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY i nominowana w pierwszej edycji konkursu Literacka Podróż HESTII !!!

Z badań nad czytelnictwem dzieci i młodzieży, które od lat prowadzi dr Zofia Zasacka wynika wyraźnie, że spora część tych dzieci, które w początkach szkoły podstawowej czytały książki, przestaje to robić w wieku około 13 lat (czyli do niedawna na progu gimnazjum). Dlaczego tak się dzieje ? Przyczyn jest kilka: jedną z nich jest to, że w tym wieku dzieci osiągają większą samodzielność w wybieraniu sposobów spędzania czasu, większą rolę w ich życiu zaczynają tez odgrywać media społecznościowe, więc, można powiedzieć, że mają inne, bardziej atrakcyjne zajęcia 😉 Poza tym mają oni już za sobą parę lat szkoły, która skutecznie przekonuje ich przy pomocy lektur szkolnych, że czytanie jest czynnością nudną. Wreszcie – last but not least – wkraczają w wiek dojrzewania. To czas wielu rozterek, trudnych pytań stawianych samemu sobie i poszukiwania odpowiedzi na nie. Niestety, tych odpowiedzi współcześni nastolatkowie raczej nie znajdą w literaturze do nich adresowanej.

Próbowałam wśród książek wydanych w ostatnim czasie znaleźć takie, które opowiadałyby o problemach dorastania w sposób interesujący dla nastolatków i na ogół były to pozycje tłumaczone z języków obcych. Realia życia opisywane w nich nie zawsze odpowiadały polskim, choć te problemy są uniwersalne. Z wielką radością odkryłam „Świat Mundka” – książkę z historią dziejącą się współcześnie na polskiej prowincji, w której ani bohaterowie, ani tym bardziej dialogi między nimi nie szeleszczą papierem.

Masz trzynaście lat, a za sobą kilka potyczek przy domowym stole ? To może znasz Mundka, który chce rysować komiksy, ale jego ojciec nie widzi w tym przyszłości ? Może jest w twojej klasie jakaś Inga, która trzyma marzenia w tekturowym pudle na dnie szafy ? Albo łysi bliźniacy o imionach wielkich twórców, którzy chcą robić małe rzeczy ? Oddaję ci „Świat Mundka”, bo pewnie trochę przypomina twój – napisała Autorka na ostatniej okładce tej książki.

W „Świecie Mundka”, trochę wbrew tytułowi mamy dwoje głównych bohaterów. Jest to więc nie tylko świat Mundka, ale także Ingi, ich historie są oddzielne, choć czasami się krzyżują, bo chodzą oni do tej samej klasy. W takiej sytuacji można się spodziewać wątku miłosnego, ale mimo że obydwoje czują coś do siebie, cała opowieść nie jest o tym.

Nie jest to też, jak w przypadku młodzieżowych powieści obyczajowych bywa najczęściej, historia rozgrywająca się w grupie rówieśniczej z rodzicami gdzieś w odległym tle. W tym wieku dom rodzinny stanowi jeszcze centrum świata młodego człowieka, a rodzice mają na jego życie ogromny wpływ. Pokazanie tego jest wielkim plusem „Świata Mundka”, bo właściwie każdy z bohaterów, także drugoplanowych nie ma ze swoimi rodzicami łatwo.

Czytałam tę książkę dwa razy i za drugim razem zobaczyłam w niej przed wszystkim opowieść o dorosłych. Trudno się oczywiście spodziewać, że jej nastoletni czytelnicy będą potrafili spojrzeć z takiej perspektywy, ale może warto, żeby sięgnęli po nią także ich rodzice ? Choćby po to, żeby potem nie mówili swoim dzieciom takich rzeczy:

– Weź ty zrób coś pożytecznego, chłopie – zrzędził ojciec przekopując widelcem jajecznicę na talerzu. – Smarujesz i smarujesz… Jeszcze nie spotkałem takiego, który by wyżył ze smarowania głupot. Nic wam nie zadają ?

Ta wypowiedź to taka kwintesencja częstego stosunku rodziców do dzieci. Jest w niej zarówno pogardliwe deprecjonowanie tego, co jest pasją syna (czyli rysowanie komiksów, do czego chłopak ma wyraźny, choć konsekwentnie niedostrzegany przez ojca talent), jak też sprowadzanie jego aktywności życiowej tylko do szkoły (dodajmy, że rzecz dzieje się w czasie wakacji). Jest też przekonanie, że to ojciec wie najlepiej, jaka powinna być przyszłość jego dziecka. Oczywiście – taka, w której powtórzyłoby ono życiową drogę swoich rodziców, z tym że powinno zrobić to lepiej, bo słuchając ich rad, nie popełniłoby błędów, które oni zrobili.

Ta wypowiedź pokazuje też, jak bardzo ów ojciec zamknięty jest w wizji świata, w którym on sam żyje. Tymczasem (podobno) ponad połowa obecnych nastolatków będzie pracować w zawodach, których jeszcze nie ma. Ojciec Mundka nie wie też, że z tego smarowania głupot można obecnie całkiem dobrze żyć, a storyboardziści i motion designerzy, jeśli tylko są dobrzy w swoim fachu, zarabiają lepiej od niego 😉

To jest niestety problem, który pogłębia się w miarę tego, jak coraz szybciej zmienia się nasza rzeczywistość. Zawsze było tak, że dzieci wychowywało się do świata, w którym żyli ich rodzice, a nie do tego, w którym one same potem żyły. Obecni nastolatkowie, w tym także bohaterowie tej książki to roczniki z pierwszej dekady XXI wieku, nie pamiętający świata bez internetu. Ich rodzice urodzili się u schyłku PRL-u, dorastali w czasie transformacji ustrojowej, a wychowywani byli przez rodziców, którzy całe życie przeżyli w słusznie minionym systemie. Każde z tych pokoleń stawało wobec wyzwań nieznanych poprzednikom. Tak będzie także z następnymi, a świat będzie się zmieniał coraz szybciej

Katalog rodzicielskich win wobec dzieci jest w tej książce naprawdę szeroki – od zwykłej bezradności, przez przemoc fizyczną i psychiczną po obojętność, a ich przyczyn często należy szukać w ich dzieciństwie. Warto się przejrzeć w tym zwierciadle, choć byłabym niesprawiedliwa, gdybym pozostawiła Was z przekonaniem, że nie ma tam fajnych dorosłych. Są, ale raczej w wieku emerytalnym – przede wszystkim ciotka Mundka i jej przyjaciółka (oraz ich cudowne dialogi 😉 ), a także (ukazująca pod koniec zaskakujące oblicze) dyrektor jego szkoły. To z jej ust Mundek usłyszy słowa, które powinien usłyszeć każdy nastolatek: Nie przyjmuj do wiadomości, że twój cel jest niemożliwy do osiągnięcia. Nikt, Raj-mun-dzie, nikt nie ma pojęcia, co jest dla ciebie możliwe, a co nie.

Świat Mundka, świat Ingi, świat Kazika i innych zależy przede wszystkim od nich, a nas dorosłych rolą jest im tego nie popsuć…

Katarzyna Wasilkowska „Świat Mundka”, wyd.: Literatura, Łódź 2020

Świat według Vanessy

Świat według Vanessy

Wpis z 20 września 2012 roku. Książki już, zdaje się, kupić nie można, ale biblioteki są znowu otwarte 😉

„Świat według Vanessy” to pamiętnik licealistki – posiadaczki tego wyszukanego imienia. Jego autorka wychowała się w kiosku z prasą prowadzonym przez jej Mamę i czytać nauczyła się na kolorowych czasopismach. Są one jej główną lekturą i źródłem wiedzy o świecie, dlatego swój pamiętnik ubrała również w formę takiego magazynu.

Każdy numer „Świata według Vanessy” podzielony jest na działy tematyczne: LUDZIE, MODA, KARIERA, PORADY, ZWIĄZKI, WNĘTRZA etc.

Środkowa z moich córek (podówczas piętnastoletnia) czytała tę książkę podczas wakacji i co jakiś czas jęczała głośno „O rany, jak mnie wnerwia ta laska !!!” 😉

Nie dziwię jej się za bardzo, bo Vanessa rzeczywiście (przynajmniej na pierwszy rzut oka) nie jest postacią z jej bajki i trudno byłoby mi sobie wyobrazić przyjaźń między nimi. Mimo że tamta jest o rok starsza, to w porównaniu ze Środkową i jej przyjaciółkami wydaje się być… żeby użyć dobrego określenia… ciut ograniczona ?

No, ale zastanówmy się – kto miałby jej te horyzonty rozszerzyć ? Matka, której ambicje nie obejmują matury, a świat ogranicza się do kiosku, kolorowych pism i solarium ? Ojciec wykładający na półki towar w supermarkecie gdzieś w Anglii ? Szkoła ucząca głownie kompilowania wypracowań z cytatów ? Pisma, które czyta, a które robią wrażenie jakby były pisane dla idiotów przez idiotów (a spotkany przez nią dziennikarz tylko to wrażenie potwierdza) ?

Ludzie, z którymi styka się Vanessa, szufladkują ją natychmiast na podstawie jej wyglądu. Trudno przecież przypuszczać, że spalona w solarium nastolatka, z rozjaśnionymi włosami i tipsami, snująca się po galeriach handlowych i pachnąca drogimi perfumami, którymi spryskuje sie w drogeriach, może kryć w sobie interesującą osobowość 😉 Co gorsza – także ona sama widzi siebie jedynie poprzez pryzmat tej szuflady.

Na szczęście los stawia na jej drodze pewną starszą panią, która z racji wieku i życiowego doświadczenia umie zobaczyć w niej coś więcej…

Katarzyna Majgier „Świat według Vanessy”, wyd.: Akapit Press, Łódź 2012

Z Bożej łaski Jadwiga, król

Z Bożej łaski Jadwiga, król

Jadwiga Andegaweńska była pierwszą postacią historyczną, którą poznałam bliżej, a stało się to za sprawą powieści „Jadwiga i Jagienka” Czesławy Niemyskiej – Rączaszkowej, jednej z ukochanych książek mojego dzieciństwa. Dzięki niej dowiedziałam się najpierw ja, a potem Najstarsza z moich córek o tym, co wiedzą teraz już wszyscy, którzy choćby zobaczyli okładkę książki Zuzanny Orlińskiej – że Jadwiga nie była królową, tylko królem Polski. Pamiętam rozpaczliwy telefon Najstarszej z wycieczki szkolnej do Krakowa i jej żądanie, żebym natychmiast wyjaśniła to pani przewodniczce, która nie uznała w jakimś konkursie jej odpowiedzi na pytanie o królów właśnie 😉

Sięgnęłam po „Z Bożej łaski Jadwiga, król” z pewnymi obawami, choć znając twórczość Zuzanny Orlińskiej mogłam przypuszczać (a nawet być pewna), że uda jej się sprostać tej konkurencji. Te obawy wzrosły nieco, kiedy stwierdziłam, że zaczęła swoją opowieść w tym samym momencie co Niemyska – Rączaszkowa czyli w czasie podróży Jadwigi do Polski. Poczułam się jednak trochę swojsko spotykając w jej orszaku dobrze znane osoby – jak Spytka z Melsztyna czy biskupa Radlicę. I też, podobnie jak w tamtej powieści, do orszaku Jadwigi ktoś w tej podróży dołączył. Tym razem jednak nie była to Jaga, córka Jamroża Króla z Lipnicy Małej, tylko Formoza – nieznająca swojego pochodzenia akrobatka z wędrownej trupy. Jak wspomina w przedmowie autorka, natknęła się w dokumentach na taką postać wymienioną jako: Formoza de Wanszwoja, niegdyś panna dworska przy boku naszym, teraz zaś narzeczona Stanisława Gamrata, której Jadwiga ufundowała posag. Na tej podstawie wymyśliła jej historię. Panna Formoza z fraucymeru królowej pojawiła się także w „Jadwidze i Jagience”, ale była tam tylko postacią w tle. Tytuł powieści Niemyskiej – Rączaszkowej pokazuje, jak ważny jest tam, opierający się na Jagience wątek ludowy. Czytając ją teraz, po latach i z moją obecną wiedzą, dostrzegłam wyraźnie, jak bardzo naznaczona jest przez czasy, w których powstała.

Jest w tych książkach więcej podobieństw, wynikających przede wszystkim z tego, że opisują te same wydarzenia. Zuzanna Orlińska poszerzyła akcję o wątek litewski, dzięki któremu czytelnicy wiedzą trochę więcej o kraju, z którego przybywa Jagiełło. Bardzo polubiłam jej Skirgiełłę, główną postać tego wątku, który trochę kojarzy mi się z panem Zagłobą 😉

Jest też tam wątek zupełnie nowy, drugi plan czasowy, w którym pojawia się postać prawie nieznana – Anna Cylejska, druga żona Jagiełły, którą ponoć sama Jadwiga do tej roli wskazała. Uważny czytelnik zauważy zresztą na kartach tej książki także jego trzecią żonę, ale ona pojawia się tylko na dalszym planie. Losy tych dwóch dziewczynek, kuzynek – Jadwigi i Anny, (wydawać by się mogło – księżniczek z bajki) uświadamiają nam, w jak niewielkim, mimo swego urodzenia, stopniu miały one wpływ na własne życie i jak bardzo było ono zależne od decyzji opiekujących się nimi mężczyzn.

Jadwiga jest także jedną z dam, dziewuch, dziewczyn w wydanej niedawno książce Anny Dziewit – Meller, do której miałam trochę zarzutów o ahistoryczność (oraz o opowiadanie o królu Polski per Jadźka 😉 ). Zuzanna Orlińska nie spoufala się ze swoją bohaterką, starannie odtwarza natomiast średniowieczny obyczaj, sposób myślenia i życie na dworze. Doceniła to także dr hab. Bożena Czwojdak – mediewistka i konsultantka historyczna tej książki pisząc: Autorka ukazała Jadwigę nie tylko jako poważną królową i świętą, ale jako zagubioną w zupełnie nowym świecie dziewczynkę, która dorasta do powierzonej jej roli. Zuzanna Orlińska odkryła przed nami ludzką twarz Jadwigi.

Z niecierpliwością czekam teraz na jej kolejną historyczną powieść, bo wiem, że powstaje, że także poprzedzona została solidną kwerendą i że zaprowadzi nas w czasy, w których jeszcze z tą autorką nie byliśmy 🙂 (Edit: już jest —>>> tutaj ! )

Zuzanna Orlińska „Z Bożej łaski Jadwiga, król” (seria: A to Historia), wyd.: Literatura, Łódź 2017

Czesława Niemyska – Rączaszkowa „Jadwiga i Jagienka”, ilustr.: Leonia Janecka, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 1967

Gofrowe serce. Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy

Gofrowe serce. Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy

Dzięki przymusowym feriom czasu na czytanie zrobiło się więcej, więc przypominam kolejną książkę, która wciąga lepiej niż niejedna gra komputerowa 😉 Czytałam ją wiele lat temu w pierwszym wydaniu Naszej Księgarni, teraz została wznowiona przez Dwie Siostry.

Wpis z 18 lipca 2011 roku:

Lena i ja mieszkamy w zatoce zwanej Pękatą Matyldą. Dziadziuś mówi, ze Pękata Matylda to królestwo. Dziadziuś przeważnie buja, ale lubię myśleć, że ma rację i Pękata Matylda jest królestwem; naszym królestwem. Mamy tu rozległe pola między domami a fiordem, do którego brzegu wiedzie wąska droga żwirowa. Wzdłuż tej drogi rosną jarzębiny, na które można się wspinać. Każdego ranka, gdy wstanę, patrzę przez okno na fiord i jaka jest pogoda. Gdy porządnie wieje, fale walą w pomost, aż woda bryzga wysoko na pola. A gdy nie wieje, fiord wygląda jak ogromna kałuża. Jakby się uważnie przyjrzeć, to widać, że woda ma codziennie inny odcień. Patrząc na fiord, jednocześnie rozglądam się za łódką dziadziusia. On wstaje codziennie o piątej i wyrusza na połów. Powyżej naszych domów przebiega droga samochodowa. A powyżej drogi samochodowej są górki do zjeżdżania zima na sankach i nartach.

Czujecie to ? (że zapytam jak Serce z moich ulubionych reklam 😉 ) Takie miejsce do mieszkania, gdzie przez okno widać wodę, marzy mi się od zawsze. Ale to nie jedyny powód, dla którego podoba mi się ta książka.

Tym, którzy zadają sobie pytanie, gdzie się podziały ciepłe, mądre i błogie opowiadania w stylu „Dzieci z Bullerbyn”, gorąco polecamy „Gofrowe serce” – napisano na okładce. Mnie kojarzy się ono jednak bardziej z inną moją ukochaną książką Astrid Lindgren – „Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku ?” (czyli „My na wyspie Saltkrakan”) i to nie tylko z powodu nadmorskiego anturażu.

Jej głowni bohaterowie – Kręciołek i Lena bardzo przypominają mi Pellego i Tjorwen, tylko troszkę starszych. Co prawda – fizycznie trudno dopatrzyć się podobieństwa, bo Lena zupełnie nie wygląda jak mała dobrze wypchana kiełbaska, okrąglutka i apetyczna, wręcz przeciwnie – jak mówi o niej Dziadziuś Kręciołka – je jak koń, a wygląda jak rower, ale charakterek ma podobny i szalone pomysły również 😉

Podobnie jak na Saltkrakan, w Zatoce Pękatej Matyldy smutek i radość razem wędrują i obok rzeczy śmiesznych dzieją się tam również smutne. Jak w życiu. Gdzieś pomiędzy szalonymi zabawami dzieci i kolejnymi wstrząśnieniami mózgu Leny, umiera ciocia – babcia, siostra Dziadziusia i ukochana zastępcza Babcia Kręciołka, stary sąsiad musi iść do domu starców, a Lena na jakiś czas opuścić Zatokę. Kręciołek tęskni, ale, jak tłumaczy to Dziadziuś, jeśli komuś jest smutno, bo tęskni do jakiegoś człowieka, to znaczy, że tego człowieka kocha. A kochać kogoś to najpiękniejsze, co może być. Tych za którymi tęsknimy, mamy w sobie.

„Gofrowe serce” to książka, którą mogę zaliczyć do kategorii z Tatą w roli głównej, mimo że Lena nie ma taty, a Tata Kręciołka pozostaje gdzieś w tle. Okazuje się jednak, że choć nie do końca wiadomo do czego służy Tata, to jest on bardzo potrzebny.

Mam tylko jeden problem. Staram się opisywać tutaj książki, które lubią moje córki. Tymczasem Najmlodsza – jedyna z nich, która jest w wieku odpowiednim do „Gofrowego serca” – z przyczyn dla mnie kompletnie niezrozumiałych (być może po prostu dlatego, że jest uparta jak stary kozioł 😉 ) zdecydowanie odmówiła wszelkiego kontaktu z nią. Nie i już ! Za to wszystkim pozostałym znanym mi dzieciom, które ją czytały, bardzo się podobała. Więc tym razem jest to książka sprawdzona na dzieciach – tylko że nie moich 🙂

W dodatku znakomicie wpisująca się w moje skandynawskie skrzywienie, które jak widać nie ogranicza się tylko do literatury szwedzkiej. Ta książka przypomina mi, że Norwegia ciągle na nas czeka, a ja ciągle mam nadzieję, że kiedyś w końcu uda nam się tam dotrzeć.

Maria Paar „Gofrowe serce. Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy”, przekł.: Aneta W. Haldorsen, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2007

Maria Paar „Gofrowe serce. Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy”, ilustr.: Heleen Brulot, przekł.: Aneta W. Haldorsen, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2007

Nakładem Wydawnictwa Dwie Siostry ukazała się też kontynuacja przygód Leny i Kręciołka czyli „Bramkarka i morze”

oraz równie zwariowane przygody „Tonji z Glimmerdalen”.

Flawia de Luce

Flawia de Luce

Wpis z 30 października 2010 roku, w którym opisałam pierwsze dwa tomy cyklu o Flawii de Luce. Do dziś ukazało się ich osiem, ale przyznam, że swoją przygodę z tą bohaterką zakończyłam chyba na tomie czwartym, bo z każdym kolejnym robiło się niestety coraz mniej ciekawie 😦 Autor zahibernował swoją bohaterkę jako podlotka i z tomu na tom nie pozwalał jej dorosnąć, mimo że czas dookoła niej ewidentnie sobie normalnie płynął. Ale pierwsze dwa tomy zdecydowanie warto !!!

Gdzieś na angielskiej prowincji leży sobie cicho miejscowość Bishop’s Lacey. Malowniczo położona- nad rzeczką, wśród lasów, niezbyt daleko od kolei. Na pozór zupełnie zwyczajna, a jednak właśnie tam latem roku 1950 ginie śmiercią nagłą dwóch przyjezdnych, pozornie nikomu nieznanych ludzi. Świadkiem obu tych zdarzeń (za drugim razem – w licznym towarzystwie) jest jedenastoletnia Flawia de Luce i to jej właśnie udaje się rozwikłać tajemnice tych śmierci, które, jak się okazuje, powiązane są z wydarzeniami sprzed lat. Roztajemnicza przy tej okazji również tajemnice tamtych zbrodni i radzi sobie z tym dużo sprawniej od miejscowej policji.

Flawia de Luce jest dziewczynką… zdecydowanie nietuzinkową. Niewiele znam jedenastolatek, które potknąwszy się o świcie o wystającą z grządki ogórków rękę nieznajomego mężczyzny, który następnie w tychże ogórkach wydał ostatnie tchnienie, zareagowałyby w następujący sposób:

Chciałabym powiedzieć, że pękło mi serce, ale nie pękło. Chciałabym powiedzieć, że instynkt podpowiadał mi, abym dała drapaka, ale nie podpowiadał. Zamiast biec z krzykiem, dokąd oczy poniosą, wpatrywałam się z trwogą w umierającego, chłonąc każdy szczegół: drgające palce, ledwo widoczne brązowo – metaliczne tchnienie, jakie powlekło jego skórę, niczym oddech śmierci.

I wreszcie całkowity bezruch.

Chciałabym powiedzieć, że się bałam, ale nie. Przeciwnie. Była to ze wszech miar najciekawsza rzecz, jaka mi się przydarzyła w całym dotychczasowym życiu.

Prawdę mówiąc – nie znam żadnej dziewczynki zdolnej do takiej reakcji. Podobnie jak nie znam żadnej, której pasją byłyby trucizny. I chyba nie żałuję 😉

Flawia jest najmłodszą z trzechm córek właściciela Buckshaw – ogromnej, choć w ostatnim czasie podupadłej rezydencji rodziny de Luce, położonej na skraju Bishop’s Lacey. Jej matka, Harriet zginęła w górach rok po jej narodzinach i można powiedzieć, że Buckshaw nadal jest pogrążone w cieniu jej śmierci. Ojciec dziewcząt większość czasu spędza w zaciszu swojego gabinetu pogrążony w klaserach ze znaczkami, a ulubionym zajęciem starszych sióstr jest pastwienie się nad najmłodszą. Ona też, w miarę swoich możliwości, nie pozostaje im dłużna.

Flawia jest dziewczynką odrębną. Jej azylem i królestwem jest znakomicie wyposażone laboratorium, odziedziczone (podobnie jak wybitny talent chemiczny) po przodku Tankredzie de Luce. Tam zupełnie sama zgłębia tajniki chemii. Tam obmyśla i realizuje plany zemsty na Ofelii i Dafne.

Jest bardzo samotna – samotnością geniusza i samotnością dziecka niekochanego. Z nikim nie łączy jej głębsza więź. No, może z wyjątkiem Doggera, który jest w Buckshaw kierowcą, ogrodnikiem i człowiekiem do wszystkiego, ale Dogger też jest… specyficzny.

Nie ma żadnych koleżanek (że o przyjaciółkach nie wspomnę). Można wręcz odnieść wrażenie, że Flawia jest jedynym dzieckiem w okolicy. Co prawda są wakacje, ale przecież jedenastolatka musi chodzić do jakiejś szkoły (o nauce w domu też nie ma wzmianek). Tymczasem jedynym jej rówieśnikiem, który pojawia się na kartach tych książek jest Robin Ingelby, który jednakowoż nie żyje już od pięciu lat.

Jej zdolność kojarzenia, przenikliwość i nieustępliwość w dążeniu do rozwiązania tajemnicy powodują, że może być uznana za (sporo młodszą) emanację Miss Marple, choć z wyglądu przypomina raczej Wednesday Adams 😉

Z książkami dla młodzieży jest na ogół tak, że nastolatki chętnie czytają o bohaterach trochę starszych od siebie. Flawia ma jedenaście lat, ale jej przygody raczej nie są dla jej rówieśników. Stopień skomplikowania intrygi, wiedza ogólna konieczna do jej zrozumienia i wreszcie ciemna strona ludzkiej duszy, która się w tych powieściach odsłania, umieszcza je w kategorii: dla dorosłych i starszych nastolatków. Pierwszy tom ukazał się z resztą w dwoch okładkach – bardziej młodzieżowej i bardziej dorosłej, do wyboru.

Alan Bradley, autor tych książek, całe życie przemieszkał w Kanadzie – a jednak udało mu się stworzyć klimat zbliżony do książek Agathy Christie. Poza tym (i to dochodzi do głosu moje skrzywienie historyczne 😉 ) znakomicie oddał realia Anglii powojennej – ciągle liżącej wojenne rany i będącej już tylko cieniem dawnego Imperium.

P.S. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wytknęła wydawnictwu małej obsuwy redaktorskiej 😉 Tytuł pierwszej z tych książek „The Sweetness at the Bottom of the Pie” nawiązuje do jej motta Jeśli ciasteczko nie słodkie u dna, cóz po tym, że kryzy ma ? i bardziej pasuje tu wersja tytułu „Ciasteczko słodkie u dna”, która nota bene (przez, jak mniemam, przeoczenie redaktorskie) znalazła się w posłowi autora.

Pomińmy już kwestię tego, że pie to nie jest ciasteczko (podobny problem ze spolszczeniem pojawił się w przypadku książki „Harriet and a Cherry Pie” ) – ważniejsze jest to, że ciasto w tej książce wcale nie było zatrute, a sugerowanie tego nie było zamysłem autora !

Na koniec chciałabym zachęcić Was do obejrzenia programu„Połykacze książek” poświęconego książkom o Flawii de Luce – z udziałem ich autora, tłumacza oraz Padmy, autorki bloga Miasto książek i znawczyni literatury angielskiej. Oto część pierwsza

i część druga. Warto !!!

Alan Bradley „Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko”, przekł.: Jędrzej Polak, wyd.: Vesper, Poznań 2010

Alan Bradley „Flawia de Luce. Badyl na katowski wór”, przekł.: Jędrzej Polak, wyd.: Vesper, Poznań 2010