Dawca

Dawca

Lois Lowry napisała „Dawcę” w 1993 roku. Nie wiem, czy od razu miała pomysł na cały cykl, bo następna część – „Skrawki błękitu” ukazała się dopiero siedem lat później. W 2004 roku wydano „Posłańca”, a w 2012 „Syna”, który tworzy z trzech poprzednich części całość, domykając i łącząc zaczęte w nich historie.

Po polsku „Dawca” ukazał się po raz pierwszy w 2003 roku, natomiast pozostałe części doczekały się przekładu dopiero w 2014 i 2015 roku, zaraz po tym, jak do kin trafiła jego ekranizacja. Nie widziałam tego filmu, ale moje córki, które bardzo lubiły tę książkę, były nim rozczarowane i to mi wystarczy. Nad jego tytułem, który zawiera spoiler, spuśćmy zasłonę milczenia 😦

„Dawca” to książka, która moim zdaniem wcale nie potrzebuje kontynuacji. Zakończenie jest otwarte i możemy sobie domyślić różne końce tej historii. Dziś przypominam, co pisałam o niej 13 listopada 2006 roku, a o kolejnych tomach cyklu napiszę… być może… kiedyś 😉

Wszystkim dzieciom, którym powierzamy przyszłość…

Na ogół nie zwracam uwagi na dedykacje umieszczane na początku książek, bo zwykle autorzy załatwiają przy ich pomocy prywatne, pozaksiążkowe zobowiązania. Pierwszy raz spotkałam się jednak z sytuacją, gdy książkę zadedykowano po prostu jej własnym czytelnikom.

Niedługo Święta i znowu wszyscy wszystkim będą życzyć zdrowia, szczęścia, pomyślności, często dodając jeszcze i spokoju, przede wszystkim spokoju. Ostrożnie z tymi życzeniami, bo podobno jak Pan Bóg chce człowieka pokarać, to spełnia jego modlitwy. Jonasz, bohater „Dawcy” żyje właśnie w świecie, w którym ziściły się wszystkie takie życzenia. Nie ma w nim chorób, cierpienia, bólu, ba – nie zdarza się nawet zła pogoda. Każdy członek społeczności wie, że wszystkie jego potrzeby będą zaspokojone, nie grozi mu żaden niedostatek, lęk, ani samotność. W odpowiednim wieku otrzyma Przydział i pozna swoją dorosłą rolę w społeczności, a będzie ona idealnie dopasowana do jego możliwości i zainteresowań. Potem założy komórkę rodzinną, wychowa parkę dzieci i będzie żyć spokojnie, aż do momentu eufemistycznie nazywanego zwolnieniem. Życie uporządkowane, przewidywalne i bezbolesne, bez klęsk żywiołowych, chorób, przestępstw i wojen. W zamian za to – rezygnacja z samodzielnego myślenia, z tradycji (tej bliższej – rodzinnej i tej ogólnoludzkiej), z książek i muzyki oraz ze wszystkich głębszych uczuć – nie tylko tych złych, jak nienawiść czy lęk, ale i dobrych. Czy o to właśnie nam chodzi ?

Oczywiście uważny czytelnik szybko zauważy, że wizja Lois Lowry ma wiele słabych punktów i miejscami, jak to się mówi, nie trzyma się kupy. Przykład pierwszy z brzegu – skoro nie wszyscy dorośli zakładają rodziny, to norma dwojga dzieci na rodzinę powoduje zmniejszanie się populacji, zamiast utrzymywać ją w niezmiennej liczebności. Te nieścisłości nie są jednak ważne, bo nie o refleksję nad tamtym światem chodzi. „Dawca” to książka, która pokazuje, dokąd może zaprowadzić pragnienie, aby życie uczynić jak najwygodniejszym. Świat Jonasza, mimo że teoretycznie oddalony od nas w czasie, niepokojąco przypomina podmiejskie osiedla w których żyje amerykańska (i nie tylko) klasa średnia, czyli model życia, do którego aspiruje spora część ludzkości. Żyje się w nich wygodnie i spokojnie, odsuwając poza pole swojego widzenia wszystko, co mogłoby wywoływać uczucie dyskomfortu. Jest tam miejsce tylko dla zdrowych, zamożnych, aktywnych zawodowo. Macierzyństwo to jedną z najmniej prestiżowych ról społecznych, a starość nie istnieje. Ludzie starzy usuwani są na margines życia, izolowani w specjalnych placówkach o nazwach równie eufemistycznych jak zwolnienie. Powinni tam dożyć dni swoich, ciesząc się z dobrej opiekę i komfortowych warunków. Pomału, krok za krokiem zbliżamy się do świata opisanego w tej książce. Przestaje dziwić dedykacja na pierwszej stronie, bo to jej dzisiejsi czytelnicy zdecydują, czy uczynimy krok następny.

No dobrze – ale kim jest tytułowy Dawca i jak jest jego rola w społeczności ? Tego nie wie nawet większość spośród jej członków. Wy macie szansę się dowiedzieć…

Lois Lowry „Dawca”, przekł.: Piotr Szymczak, wyd.: Media Rodzina, Poznań 2003

Lois Lowry „Dawca”, przekł.: Piotr Szymczak, wyd.: Galeria Książki, Kraków 2015

Złodziej pioruna

Złodziej pioruna

i kolejne tomy serii „Percy Jackson i bogowie olimpijscy” czyli początek mitologicznego świra Najmłodszej z córek, który trwał dobrych kilka lat – wpis z 11 grudnia 2011 roku.

Kiedy Najstarsza i Środkowa z moich córek kończyły 11 lat, po cichu pielęgnowały w sobie nadzieję na odwiedziny sowy z listem z Hogwartu. Najmłodsza z nich, która w lata nastoletnie weszła z początkiem tego roku, nie była już zainteresowana taką ścieżką kariery. Za to bardzo ucieszyłaby ją wiadomość, że nie jest dzieckiem jednego ze swoich rodziców. Byłaby najszczęśliwsza w świecie, gdyby okazało się, że któreś z nas zgrzeszyło na boku… ale oczywiście nie z byle kim – wyłącznie z bogiem olimpijskim. Moja córka marzy o tym, by być herosem…

… a wszystko to za sprawą cyklu książek Ricka Riordana „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”.

Dowiedziałam się o tej serii od mojej mieszkającej w USA przyjaciółki, a jej syn był pierwszym znanym mi maniakiem tej serii. Kiedy opowiedziała mi o książkach, które dzieją się współcześnie w Ameryce, ale ich bohaterami są bogowie olimpijscy i herosi, i jeszcze, że Olimp mieści się na szczycie Empire State Building, byłam mocno sceptyczna i nie planowałam kupowania ich Najmłodszej. O tym, jak bardzo tego nie planowałam niech świadczy fakt, że kiedy przypadkiem trafiłyśmy na ekranizację „Złodzieja pioruna” pozwoliłam jej go obejrzeć, mimo że moją twardą zasadą było zawsze: najpierw książka, a potem film.

Córka film obejrzała i poprosiła o książkę. Przeczytała i poprosiła o kolejny tom. A potem o następny, i jeszcze następny i wreszcie ostatni. Po Riordanie zaczęła czytać „Mitologię” Parandowskiego i rozmaite publikacje o mitologii. Potem były jeszcze audiobooki „Opowieści z zaczarowanego lasu” i pierwsze tomy kolejnych olimpijskich cykli Riordana (i niecierpliwe oczekiwanie na następne ich części) – tak w największym skrócie prezentuje się mitologiczny świr mojego najmłodszego dziecka 😉

Obserwowałam jak ją zasysało, a potem jak wciągało inne znajome dzieci i chcąc nie chcąc musiałam zainteresować się – co też takiego siedzi w tych książkach ??? Przełamałam sceptycyzm i zabrałam się za lekturę. Czytało się znakomicie, wciągnęło mnie od pierwszej strony. W dodatku okazało się, że ci bogowie olimpijscy w Ameryce mają swoje uzasadnienie, gdyż (jak tłumaczył to Percy’emu jego nauczyciel Chejron) bogowie przemieszczają się za sercem Zachodu czyli za tym, co nazywamy zachodnią cywilizacją. Poza tym (co uświadomiła mi tłumaczka tych książek w tym filmiku) bogowie byli dla starożytnych greków postaciami żywymi, w mitach pojawiały się wciąż nowe wątki i nowe spojrzenie na poszczególnych bogów. A więc – wbrew moim obawom – to, co zrobił z nimi Rick Riordan jest jak najbardziej zgodne z duchem tamtej tradycji.

Od strony historycznej czy też filologicznej nie można się do tych książek przyczepić i to jest miód na moje skrzywienie historyczne, bo niewiele jest rzeczy, które tak mnie denerwują w filmach i książkach jak lekceważący stosunek do faktów historycznych.

Niezależnie od całego kontekstu naukowego są to po prostu dobrze napisane powieści przygodowe, a od mnogości dostępnych obecnie książek fantastycznych odróżnia je tylko to, że opisywany tam świat nie powstał li i jedynie w wyobraźni autora. Było to sporym wyzwaniem dla tłumaczki i wydawnictwa, ale poradzili sobie z tym znakomicie.

Wiecie co, wcale nie chciałem być półkrwi. Nie prosiłem się o to, żeby być synem greckiego boga. Byłem zwyczajnym dzieckiem: chodziłem do szkoły, grałem w koszykówkę i jeździłem na rowerze. Nic szczególnego. Dopóki przez przypadek nie wyparowałem nauczycielki matmy. Wtedy się zaczęło. Teraz zajmuję się walką na miecze, pokonywaniem potworów, w czym pomagają mi przyjaciele, a poza tym staram się po prostu… przeżyć. Zrozumiecie to, jak przeczytacie opowieść o wszystkim, co stało się po tym, jak Zeus, bóg niebios, uznał, że ukradłem mu piorun – a rozgniewany Zeus to naprawdę spory problem !

Percy Jackson jest postacią, z którą łatwo jest się utożsamić. O tym, że jest herosem, dowiedział się dopiero kiedy miał dwanaście lat. Wcześniej nie podejrzewał nawet, że mógłby być kimś niezwykłym – uważał się za zwykłego chłopca z problemami, bo miał dysleksję i ADHD. Najmłodsza ma prawie 12 lat, problemy wynikające z dysleksji i pewną nadpobudliwość ruchową – nie dziwi więc fakt, że poczuła z nim sporą więź duchową 😉 Od Percy’ego odróżnia ją tylko to, że bardzo dobrze zna swojego Tatę. Choć zapewne wolałaby, żeby nie był takim normalnym śmiertelnikiem… 😉

P.S. To jest taki cykl książkowy, w którym trzeba czytać tomy w kolejności nadanej im przez Autora, nie da się inaczej, bo wynikają z siebie.

Rick Riordan „Złodziej pioruna” (seria „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”, t. 1), przekł.: Agnieszka Fulińska, wyd.: Galeria Książki, Kraków 2009