
Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmanstadt – prewencyjny obóz policji bezpieczeństwa dla młodzieży polskiej w Łodzi. Nazwa to powstała na użytek zewnętrzny, miała stwarzać pozory, że obóz ma charakter zaradczy i będzie pomocny w należytym wychowaniu polskich dzieci… Zachowaniu pozorów służyło też funkcjonujące w obozie stanowisko „wychowawcy”. Ten prewencyjny z nazwy obóz nosił wszelkie znamiona obozu koncentracyjnego. Nie był tak rozbudowany, jak obóz w Oświęcimiu, nie miał komór gazowych i pieców krematoryjnych, ale nie bez powodu jest nazywany Małym Oświęcimiem… – napisała we wstępie do tej książki jej autorka.
„Dzieci, których nie ma” to próba zmierzenia się z tematem niezwykle trudnym – w sposób odpowiedni dla czytelnika niedorosłego. Próba nie do końca udana, ale ważna, bo pokazująca, że jednak są tematy, których nie da się w taki sposób opisać.
„Dzieci, których nie ma” to książka, której lektura boli. Doczytanie jej do końca sprawiło mi problem, a przecież mam już za sobą wiele trudnych lektur i wiedziałam wcześniej, czym był obóz przy ulicy Przemysłowej. Bardzo długo zbierałam się też do napisania o niej, bo nie byłam w stanie sięgnąć po nią kolejny raz.
Ten obóz, który kojarzyć się może z ostatnim kręgiem piekła, Niemcy umieścili w samym środku innego piekła – łódzkiego getta. Dlatego jego historia słabo zapisała się w pamięci zbiorowej o tych czasach. I właśnie o pamięć chodzi twórcom tej książki. Na jej okładce możemy przeczytać słowa: Nie wolno nam dopuścić, by to, co się wydarzyło w obozie dla polskich dzieci w Łodzi, poszło w zapomnienie.

„Dzieci, których nie ma” to książka przejmująco smutna, ale w taki szczególnie mocny sposób. Jest tam tłum bezimiennych dzieci i nie ma żadnego, które miałoby imię, twarz, któremu moglibyśmy towarzyszyć, współczuć i mieć nadzieję, że uda mu się przeżyć. Twarzy nie ma również na ilustracjach Macieja Szymanowicza, które towarzyszą tekstowi Renaty Piątkowskiej.
Bohaterami tej książki są CIERPIENIE i OKRUCIEŃSTWO.
Jej wygląd zewnętrzny sugeruje zupełnie co innego, niż możemy znaleźć w środku – dlatego mam z nią problem i chyba miało go też wydawnictwo. Seria „Wojny dorosłych – historie dzieci”, w ramach której się ukazała, zawiera książki adresowane do niedorosłych czytelników w różnym wieku – od najmłodszych (jak w przypadku „Asiuni”) po nastolatków. W przypadku „Dzieci, których nie ma” granicę wieku określono jako 15+. Wydaje mi się jednak, że młodzież w tym wieku raczej po nią nie sięgnie, bo jej rozmiar i wygląd sugerują, że jednak jest dla młodszych. Poza tym – młodzi ludzie w wieku licealnym, jeśli tylko są tą tematyką zainteresowani, mogą już czytać książki historyczne z półki dla dorosłych, które ten temat opisują bardziej wyczerpująco.
Renata Piątkowska „Dzieci, których nie ma”, ilustr.: Maciej Szymanowicz, wyd.: Literatura, Łódź 2020