Miziołki wracają czyli Kaszydło rządzi !

Miziołki wracają czyli Kaszydło rządzi !

„Dynastia Miziołków” Joanny Olech to książka, którą można już zaliczyć do klasyki polskiej literatury dla niedorosłych. Powstała w poprzednim wieku (a nawet tysiącleciu !) i najpierw ukazywała się w odcinkach w Świecie Młodych. Był to rok 1993 i pismo właśnie kończyło swój wieloletni żywot (absolutnie nie z winy Miziołków !!!). Tę wersję zilustrowała Magda Jasny (która stworzyła także Wiercipiętka z rodziną). Potem było wiele wydań książkowych w kilku wydawnictwach. Większość ilustrowała chyba sama Joanna Olech, ale ja mam do dziś wersję z ilustracjami Pawła Pawlaka , wydaną przez nieodżałowane Wydawnictwo Plac Słoneczny 4, zaczytaną przez moje córki.

O tym, że ta książka pomału staje się klasyką, świadczyć może choćby to, że jej fragmenty wielokrotnie były umieszczane w podręcznikach. Wydaje mi się też, że przez krótki czas cała „Dynastia Miziołków” była lekturą szkolną, ale nie jestem tego pewna. A teraz po prawie trzydziestu latach doczekaliśmy się kolejnej części…

Nie wiem, co było dla mnie większym zaskoczeniem – czy to, że się w ogóle ukazała, czy też fakt, że trzyma poziom poprzedniej ? Ma dobre tempo, ciekawie i prawdziwie skonstruowane postaci i sytuacje, a przede wszystkim – jest dowcipna. Pierwszy raz popłakałam się ze śmiechu, kiedy czytałam o wcześniejszym powrocie rodziny z ferii, drugi – podczas poloneza na studniówce Miziołka, potem przestałam już liczyć… szczególnie odkąd w rodzinie pojawiło się mocno nietypowe zwierzątko domowe imieniem Franio. Nie chciałabym spoilerować za bardzo, ale każdy, kto widział okładkę, może zauważyć, że Franio jest szopem. Nie powiem nic więcej, sami możecie się domyślić, że nudno z nim nie jest 😉

Autorka dokonała pewnego zakrzywienia czasoprzestrzeni, bo co prawda w świecie Miziołków od poprzedniej części minęło jakieś osiem lat, ale akcja kolejnej rozgrywa się nie w realiach początku wieku, tylko całkiem współcześnie. Ale w tych książkach nie chodzi o realia (one pozostają tłem), tylko o relacje – między członkami rodziny oraz między nimi a światem zewnętrznym.

Pamiętam, że byłam bardzo zdziwiona, kiedy dowiedziałam się, że „Dynastia Miziołków” była krytykowana za (rzekomy) antyfeminizm. Dla mnie był to zapis świadomości i widzenia świata nastolatka w apogeum jego krytycznego stosunku do wszystkich i wszystkiego. Taki wiek po prostu. Miziołek opisywał równie złośliwie zarówno koleżanki jak i kolegów. Tak samo postrzegał rodziców, ich znajomych, sąsiadów i nauczycieli. Podobny ogląd świata prezentuje teraz Kaszydło.

Ostatni wpis Kaszydła w sposób niespecjalnie zaowalowany zapowiada możliwość kolejnej części. Rodzina przecież na niej się nie kończy. Mam tylko nadzieję, że Autorka nie każe nam czekać na nią kolejne trzydzieści lat !!!

Joanna Olech „Miziołki wracają czyli Kaszydło rządzi !” z ilustracjami Autorki wyd.: Literatura, Łódź 2022

Joanna Olech „Dynastia Miziołków”, ilustr.: Paweł Pawlak, wyd.: Plac Słoneczny 4, Warszawa 1997

Za duży na bajki

Za duży na bajki

Premiera filmu „Za duży na bajki” w reżyserii Kristoffera Rusa miała miejsce 18 marca 2022 roku i wtedy też nakładem wydawnictwa Agora dla dzieci ukazała się książka z okładką filmową. Polskie filmy dla widzów niedorosłych nie zdarzają się często, a takie, które są ekranizacją książek, to już w ogóle rzadkość, więc się tym zjawiskiem zainteresowałam. Najpierw przeczytałam książkę, film obejrzałam kilka miesięcy później, kiedy znalazł się na Netflixie, a jeszcze później dowiedziałam się, że wcześniejsze wydanie tej powieści różnie się znacząco od tego, które już znałam, więc…

Ok, to może jest zbyt skomplikowane, więc jednak spróbujmy chronologicznie, bo okazało się, że moja znajomość z Waldkiem, jego zwariowaną ciotką Mariolką i pozostałymi bohaterami tej historii odbywała się, można powiedzieć, w przeciwnym kierunku.

W 2017 roku nakładem krakowskiego wydawnictwa Wysoki Zamek ukazała się powieść „Za duży na bajki”, a jej autorka podpisała się jako Agnorszka Bloska.

Potem tę powieść poszerzyła (m.in. o wątek e-gamingowy) i tak powstał scenariusz, na podstawie którego został nakręcony film.

Drugie wydanie książki to wersja napisana na podstawie tego scenariusza i niemal dwukrotnie dłuższa od pierwotnej. Autorka podpisała się tym razem jako Agnieszka Dąbrowska. Nie wnikam w to, dlaczego tak, ale kiedy wyjęłam z paczkomatu nabyte na Allegro pierwsze wydanie, byłam zaskoczona i objętością tej książki, i nazwiskiem autorki, na które, przyznam się, nie zwróciłam uwagi przy zakupie. Przez chwilę obawiałam się, że omyłkowo kupiłam coś zupełnie innego, ale nie, więc uprzedzam, żebyście się ewentualnie nie dziwili 😉

Poznałam więc tę historię w jej wszystkich trzech wersjach i wiecie co ? Ta chronologicznie pierwsza, którą przeczytałam na końcu podobała mi się zdecydowanie bardziej !!!

Agnorszka Bloska napisała kameralną historię przede wszystkim o mierzeniu się z doświadczeniem choroby mamy. Trochę też o dorastaniu, bo Waldek jest na takim etapie życiowym, że przestaje być dzieckiem, ale trudno go jeszcze traktować jak nastolatka. Nie znam się na filmach, więc nie wiem, czy ta wersja nadawała się do sfilmowania. Spotkałam się ze zdaniem, że nie był to materiał na kino familijne, a raczej (cytuję:) rodzinną psychodramę dla jakichś pogrobowców Kieślowskiego. Może tak, choć w zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa takie filmy powstawały. Czy oglądaliśmy je jednak tylko dlatego, że innych nie było ?

Mam wrażenie, że tworząc scenariusz tego filmu Autorka, mówiąc obrazowo, postanowiła rozkręcić potencjometry na full 😉 Ze wszystkim, co można było przerysować, tak właśnie zrobiono. Waldek z fajnego, rozsądnego chłopaka, do którego pasowało określenie padające w filmie z ust ciotki: to jest kumaty gość, stał się rozpieszczonym maminsynkiem, który nie wie, że herbatę zalewa się wrzątkiem. Słyszałam o chłopcu, który po obejrzeniu tego filmu sam z własnej woli zaczął pomagać w domu, żeby nie być takim leniem jak Waldek. Ciekawa jestem, na jak długo mu tego zapału wystarczyło ? 😉

Jego mama w pierwszej książce była nieco (ale tylko nieco !) nadopiekuńcza, tu – jest nadopiekuńcza do sześcianu. Ciotka natomiast – wyjściowo ciepła i mądra, może niezupełnie przystająca do wyobrażeń Waldka o tym, jak powinna zachowywać się osoba w jej wieku, ale mieszcząca się w pojęciu niekonwencjonalna – staje się wręcz karykaturalna. W filmie ratowało ją to, że grała tę postać Dorota Kolak, którą bardzo lubię, jednak z jej wersji książkowych zdecydowanie wolę tę pierwotną.

Mimo że grający w filmie Waldka Maciej Karaś jest naprawdę świetny (podobnie jak inne występujące tam dzieci), miałam problem z tym, jak ta postać została pokazana. W obu wersjach książkowych jest on opisany jako zbyt gruby, ale stopień jego nadwagi pozostawiony został wyobraźni czytelnika. Widzom natomiast podano kawę na ławę, a zestawienie Waldka z jego nadmiernie chudym przyjacielem Staszkiem dało efekt Flipa i Flapa. To plus słodycze, którymi karmi go mama, plus godziny spędzane przed komputerem powodują, że na padające w filmie słowa: jestem e-sportowcem widz może zareagować tylko śmiechem (albo politowaniem). Nie do końca rozumiem zamysł, jaki temu przyświecał, bo z jednej strony dzięki tej postaci jego rówieśnicy widzą, że otyłość nie jest powodem, aby takiego dzieciaka skreślać jako fajnego kumpla, z drugiej jednak – parę razy uderzyły mnie tam sytuacje, które można uznać za body shaming, co jest nie do końca w porządku wobec widzów tego filmu, których część ma na pewno podobne problemy z wagą.

Zastanawiam się też nad tym, czemu służy takie przerysowanie postaci w filmie adresowanym do widzów wieku wczesnonastoletnim ? Czy przekonanie, że taki widz nie zrozumie nieco subtelniejszego przekazu, nie jest przypadkiem protekcjonalne i ciut nadopiekuńcze ?

Mam wrażenie, że rozbudowując tę historię na potrzeby filmowe, Autorka trochę zgubiła to, co było tam ważne i mądre. Przekaz o tym, jak potrzebna w życiu jest bliskość innych ludzi, dzięki którym mamy odwagę realizować marzenia, a w trudnych chwilach możemy dzielić swój lęk na pół, jest tam nadal, ale trzeba trochę uwagi, żeby go nie przeoczyć.

P.S. Dziękuję moim przyjaciołom z grupy jurorów Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA za inspirującą dyskusję o tej książce 🙂

oraz Wydawnictwu Agora dla dzieci za egzemplarz recenzencki 🙂

Agnorszka Bloska „Za duży na bajki”, ilustr.: Paweł Dąbrowski, wyd.: Wysoki Zamek, Kraków 2017

Agnieszka Dąbrowska „Za duży na bajki”, ilustr.: Marta Krzywicka, wyd.: Agora dla dzieci, Warszawa 2022

Potworak i inne ko(s)miczne opowieści

Potworak i inne ko(s)miczne opowieści

To nie jest nowość, tylko (kolejne już) wznowienie. Według tego, co udało mi się znaleźć, ta książka była wydana pierwszy raz w 2006 roku, ale jej tytułowego bohatera można było poznać jeszcze wcześniej. To, co tutaj jest pierwszym rozdziałem, ukazało się w 2004 roku w serii Moje Poczytajki jako „Wakacje Potworaka”. Najmłodsza z moich córek lubiła tę serię, a Potworak należał do jej ulubionych bohaterów.

Istnieje teoria mówiąca, że jeśli nieskończona ilość małp będzie w sposób przypadkowy stukała w klawisze nieskończonej ilości maszyn do pisania, to prędzej czy później któraś napisze „Makbeta”.

A co stanie się, jeśli dwoje nieumiejących pisać dzieci będzie stukać w klawiaturę komputera ? O – takie dzieci są bardzo zdolne a ich paluszki bardzo sprytne… Doświadczenie uczy, że takie paluszki zawsze trafią celnie akurat w ten jedyny przycisk, którego pod żadnym pozorem wciskać nie należy 😉 Takie zdolne dzieci mogą na przykład… umieścić swoje mieszkanie w ofercie kosmicznego biura podróży. I co wtedy ?

Wtedy może się w ich domu zjawić listonosz z paczką zaadresowaną do niejakiego Potworaka, a zawierającą w sobie Potworaka we własnej osobie… – pisałam o tej książce w marcu 2008 roku.

Wydawana przez Naszą Księgarnię w na przełomie tysiącleci (i niestety dosyć krótko) seria Moje Poczytajki stanowiła, można powiedzieć, kontynuację serii Poczytaj mi mamo. Adresowana była do dzieci starszych, zaczynających już czytać samodzielnie. Dla takich właśnie początkujących czytelników znakomicie nadaje się jest również ta, nieco dłuższa, książka.

Na tym etapie ważne jest, aby dziecko (szczególnie takie, któremu te początki idą opornie) miało lektury na tyle interesujące, żeby uznało, że warto jest podjąć wysiłek brnięcia przez te rzędy liter. Te historie takie są ! Wciągające, dowcipne, zaskakujące, a ilustracje dodają im dynamiki. Jeśli macie na stanie początkującego czytelnika, który jeszcze nie miał okazji poznać Potworaka, to nie ma na co czekać. Jest to lektura tyleż ciekawa, co pouczająca, bo można się z niej dowiedzieć nie tylko, z czym wiążą się dwuletnie wakacje kosmity w ludzkim domu, ale także – co to są zarumieńce, poprztykańce, bososzczęki i przymule (te ostatnie koniecznie słone !).

Ponieważ znałam dotychczas tylko wersję ilustrowaną przez Agnieszkę Sadurską, w mojej pamięci Potworak istniał jako stworek z wydatnym nosem czy tez może bardziej trąbą. Ale ten uszaty Daniela de Latour też jest sympatyczny, szybko go polubiłam 🙂

Grzegorz Kasdepke „Wakacje Potworaka” (seria: Moje Poczytajki), ilustr.: Agnieszka Sadurska, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2003

Grzegorz Kasdepke „Potworak i inne ko(s)miczne opowieści”, ilustr.: Daniel de Latour, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2022

Woda żywa; Żelazne trzewiczki

Woda żywa; Żelazne trzewiczki

czyli czwarta i piąta z siedmiu napisanych przez Roksanę Jędrzejewską-Wróbel i zilustrowanych przez Mariannę Oklejak baśni, składających się na cykl Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane. Ostatnie dwie ukażą się w przyszłym roku.

O całym cyklu – powodach, dla których powstał, oraz pomyśle na niego pisałam przy okazji pierwszych trzech części. Nie będę powtarzać, po prostu zapraszam —>>> tutaj .

Nie jest więc raczej dla nikogo zaskoczeniem, że w kolejnych częściach Roksana Jędrzejewska-Wróbel znowu sięgnęła po tradycyjne, choć obecnie już rzadziej znane baśnie po to, żeby je przetworzyć współcześnie i pokazać w nich problemy, z którymi musimy mierzyć się tu i teraz.

Szczęśliwa, bo twórcza

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy chcą mieć wpływ na swoje życie

Była sobie raz dziewczynka imieniem Marianna, która uwielbiała czytać i wyobrażać sobie różne rzeczy – nawet te nieistniejące. A im więcej czytała, tym jej wyobraźnia była bujniejsza i rozrastała się jak dżungla, bo tak właśnie działają książki – jak woda na rośliny…

„Woda żywa” to historia, która bardzo wyraźnie nawiązuje do zmian, jakie zachodzą we współczesnym świecie – nie tylko tych związanych z klimatem oraz coraz powszechniejszą u nas betonozą, ale także z coraz większym wpływem, jaki ma na to wszystko chciwość wielkich korporacji. Jej bohaterka Marianna pokazuje jednak, że można temu wszystkiemu stawić czoła, jeśli tylko ma się wystarczająco dużo wyobraźni oraz odwagi, żeby za nią podążyć.

Szczęśliwa, bo wytrwała

Baśń tę dedykuję wszystkim, którym się wydaje, że są zbyt słabi, aby coś osiągnąć

Była sobie raz dziewczynka imieniem Małgosia, która nie lubiła się wysilać. Nie myślcie jednak, że była leniwa, wcale nie. Po prostu jeśli coś nie przychodziło jej szybko i łatwo, to z tego rezygnowała. (…) Krótko mówiąc, Małgosia robiła tylko to, co było przyjemne i od razu sprawiało radość…

„Żelazne trzewiczki” były tą częścią cyklu, która zaskoczyła mnie najbardziej, bo jest najmniej baśniowa. Az chciałoby się powtórzyć za biskupem Krasickim: A cóż to jest za bajka ? Wszystko to być może…

Sens baśni generalnie polega na tym, że ich bohaterowie konfrontowani się z sytuacjami granicznymi, ale dzieje się to w świecie fantastycznym, który normalne realia życia bierze niejako w nawias. Tu natomiast wszystko jest jak najbardziej realne. Roksana Jędrzejewska-Wróbel stawia Małgosię wobec doświadczenia nieodwracalnego kalectwa, a tytułowe żelazne trzewiczki są… nie, nie powiem, przeczytajcie tę książkę ! Inaczej jednak niż w tradycyjnej wersji tej baśni, wędrówka w nich nie prowadzi jej do utraconej miłości, tylko do samej siebie, bo to jest punkt wyjścia do wszystkiego, co będzie dalej.

W cyklu Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane ukazało się już pięć baśni. Teraz pozostaje nam tylko czekać na dwie ostatnie, które ukażą się w przyszłym roku. Jestem bardzo ciekawa dokąd tym razem zaprowadzi nas wyobraźnia Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel i Marianny Oklejak, ale nie wątpię, że znowu będzie interesująco i pięknie.

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarze recenzenckie tych książek 🙂

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Woda żywa. Baśń o twórczości” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Żelazne trzewiczki. Baśń o wytrwałości” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022

Mój pierwszy atlas świata

Mój pierwszy atlas świata

To jest już jedna z ostatnich książek, która stała na półkach Małego Pokoju w dawnej, bloxowej lokalizacji, a teraz znajduje miejsce tutaj. Wydana była 13 lat temu i od dawna już nie można jej kupić, ale przypomniała mi się wczoraj, kiedy ogłoszono informację o śmierci królowej Elżbiety II, bo pojawiła się na jej kartach… no, prawie osobiście – w wersji autorstwa Ewy Kozyry-Pawlak.

Pisałam o niej 15 listopada 2009 roku:

„Mój pierwszy atlas świata” to prawdziwa gratka dla wielbicieli ilustracji Ewy Kozyry – Pawlak i Pawła Pawlaka, bo jest to bodaj pierwsza książka zilustrowana przez nich wspólnie. Spod ręki pana Pawła wyszły obrazki, a pani Ewa uszyła mapę świata i dołożyła coś jeszcze…

Każdemu kontynentowi towarzyszy laleczka – przedstawiciel jego mieszkańców. Nie są to jednakowoż przedstawiciele typowi, bo czyż wielu jest Europejczyków podobnych do królowej Elżbiety ? Nie ukrywam, że właśnie ta lalka zrobiła na mnie największe wrażenie i dużo dałabym, żeby zobaczyć ją na żywo. O posiadaniu na własność nawet nie śmiem marzyć 😉

Inne też są urocze – Kowboj, Polarnik, Aborygen, Masajka, Indianin oraz … cesarz Akihito 😉 Może wydawnictwo pomyśli o sprzedaży tych laleczek razem z atlasami ?

Mój pierwszy atlas świata” to kolorowe zaproszenie do odkrywania różnorodności świata. Pokaż dziecku, ze świat ma siedem kontynentów, które bardzo się od siebie różnią. Niech zobaczy, gdzie mieszkają kangury, a gdzie żyrafy i gdzie stoi Statua Wolności. – czytamy na okładce.

Już po opublikowaniu tamtego wpisu odkryłam, że z tą pierwszą książką zilustrowaną wspólnie przez Ewę i Pawła Pawlaków to nie była do końca prawda. Razem podpisani byli już pod trzema wydanymi w 1996 roku świątecznymi książeczkami o Arletce, bałwanku Śnieżynku i Żołnierzyku z choinki. Jednak w przypadku tamtych ilustracji trudno jest odróżnić, co wyszło spod ręki którego z nich.

Można oczywiście zarzucić „Mojemu pierwszemu atlasowi świata” operowanie stereotypami, bo poza osobami koronowanymi pojawiają się tam wizerunki mieszkańców obu Ameryk, Afryki i Australii takich, jak ich sobie w pierwszym skojarzeniu wyobrażamy, co niekoniecznie odpowiada współczesnym realiom ich życia. Trudno jednak ustrzec się tego, gdy ma się zmieścić wiedzę o całym kontynencie na jednej rozkładówce. A uroda tych laleczek wynagradza ich stereotypowość ! 🙂

Książka została wyróżniona w kategorii ilustracji w konkursie Książka Roku IBBY 2009

„Mój pierwszy atlas świata”, tekst: Maria Deskur, ilustr.: Ewa Kozyra – Pawlak i Paweł Pawlak, wyd.: LektorKlett, Poznań 2009

oraz:

Anna Trznadel-Szczepanek „Arletka”, ilustr.: Ewa i Paweł Pawlakowie, wyd.: Wilga, Warszawa 1996

Anna Trznadel-Szczepanek „Śnieżynek”, ilustr.: Ewa i Paweł Pawlakowie, wyd.: Wilga, Warszawa 1996

Anna Trznadel-Szczepanek „Żołnierzyk”, ilustr.: Ewa i Paweł Pawlakowie, wyd.: Wilga, Warszawa 1996

Wielka podróż małego Mila

Wielka podróż małego Mila

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: przekład !!!

Był raz chłopiec imieniem Milo, który nie wiedział, co ma ze sobą począć. Nie wiedział tego nigdy, a nie tylko chwilami. Kiedy był w szkole, chciał się z niej wyrwać, a gdy tylko mu się to udawało, natychmiast pragnął do niej wrócić. W drodze do szkoły myślał o powrocie do domu, a kiedy do niego wracał, robiło mu się w nim za ciasno. Zawsze i wszędzie marzył o tym, żeby się znaleźć gdzie indziej, a gdy udawało mu się tam dotrzeć nie rozumiał, po co w ogóle ruszał się z miejsca – tak zaczyna się ta książka, o której jej Autor w posłowiu napisał: podobnie jak większość dobrych rzeczy w moim życiu, wzięła się stąd, że próbowałem się wymigać od pewnych powinności. Niektórzy ludzie tak mają, że się migają. Jestem jednym z nich.

Niektórzy tak mają, ale nie wszystkim z tego migania wychodzą takie piękne rzeczy. Do tego jednak trzeba mieć talent !

Cieszę się, że Wydawnictwo Kropka umożliwiło polskim czytelnikom poznanie tej powieści, która ma już 60 lat, ale wcale się nie zestarzała. Nie rozumiem tylko, dlaczego w stopce redakcyjnej nie znalazł się oryginalny tytuł tej książki czyli „The Phantom Tollbooth” ? Można go znaleźć tylko w biogramie autora na końcu. Wydawało mi się, że jest to przyjętą zasadą wydawniczą. Tutaj szczególnie jest to ważne, bo książka ukazała się już wcześniej po polsku w przekładzie Anny Wojtaszczyk i wtedy jej tytuł był dość bliski oryginałowi – „Niezwykła rogatka”. Obecny może być mylący – niestety nie ma w naszym języku dobrego synonimu dla słowa Tollbooth, który oznacza punkt poboru opłat na autostradzie. O taką właśnie bramkę, którą niespodziewanie dostał bohater i od której cała historia się zaczyna, tutaj chodzi, ale rozumiem decyzję tłumacza, żeby tę kwestię w tytule pominąć.

Powinienem jeszcze wspomnieć w paru słowach o ilustracjach – napisał w posłowiu Autor. – Otóż podczas pisania tej książki zajmowałem górne piętro dużego, zapuszczonego dwupoziomowego mieszkania w Nowym Jorku. Na dolnym piętrze mieszkał Jules Feiffer. Był wtedy dopiero u progu kariery. Zaintrygowało go, kto mu tak chodzi w tę i z powrotem nad głową, a potem czytał czasem fragmenty tego, co napisałem, i robił szkice z myślą o ilustracjach. Były znakomite i doskonale oddawały ducha książki. Postanowiliśmy, że to właśnie on ją zilustruje. Wyłoniły się jednak różne drobne problemy. Jules nie lubił rysować pewnych rzeczy. Na przykład map. A ja uwielbiam mapy i w ogóle napisałem tę książkę chyba między innymi po to, żeby umieścić w niej mapę, taką jak w moich ukochanych książkach Arthura Ransome’a. Narysowaliśmy ją więc wspólnymi siłami.

Jules nie lubił też rysować koni. Gdy pod koniec książki Milo i księżniczki uciekają przed demonami, wojsko Królestwa Mądrości nadjeżdża konno. W pierwszych szkicach Jules’a wojacy dosiadali kotów.

(próbowałam policzyć jeźdźców oraz głowy i nogi koni na tej ilustracji, ale jakoś mi się nie sumują 😉 )

Po pewnym czasie stało się to między nami czymś na kształt gry: on szukał sposobów, żeby rysować po swojemu, a ja wymyślałem rzeczy, których narysowanie sprawiłoby mu najwięcej trudności. Na przykład na Górze Niewiedzy Milowi zagraża tłum Demonów. Są wśród nich Trzy Demony Kompromisu: jeden jest niski i gruby, drugi wysoki i chudy, a trzeci dokładnie taki, jak tamte dwa. Nie wiedzieć czemu, nigdy nie doczekały się ilustracji.

Cieszę się bardzo, że Wydawnictwo Kropka zdecydowało się na te oryginalne, można powiedzieć – kanoniczne ilustracje. Uważam, że w sytuacji, kiedy Autor współpracował z Ilustratorem, miał wpływ na efekt końcowy i zaakceptował go, ilustracje stanowią całość z tekstem.

„Wielka podróż małego Mila” to piękna, oniryczna opowieść o wędrówce przez czarodziejskie krainy, którą tytułowy bohater, początkowo znudzony swoim życiem, odbywa po to, żeby przekonać się w końcu, że jest ono ciekawsze od snów. Jej tłumacz Michał Kłobukowski, jak zawsze mistrzowsko wykorzystał przewrotny i absurdalny humor oraz gry słowne, które składają się na niezwykły klimat tej historii. Nikt inny nie potrafi z taką lekkością tworzyć niezliczonych neologizmów i wynajdywać dowolnej ilości synonimów i antonimów. Przekonałam się o tym już wtedy, kiedy czytałyśmy „Wielkomiluda” czyli spolszczoną przez niego powieść Roalda Dahla o BFG. Nazwisko tego tłumacza to zawsze gwarancja lektury na najwyższym poziomie – tak jest również tym razem.

Norton Juster „Wielka podróż małego Mila”, przekł.: Michał Kłobukowski, ilustr.: Jules Feiffer, wyd.: Kropka, Warszawa 2021

Norton Juster „Niezwykła rogatka”, przekł.: Anna Wojtaszczyk, ilustr.; Grzegorz Kierzkowski, wyd.: Bertelsmann Media, Warszawa 2001