Puszcza. Opowieści karpackich buków

Puszcza. Opowieści karpackich buków

czyli książka, która w konkursie PLANETA IZABELIN otrzymała nie tylko jedną z trzech równorzędnych nagród, ale także została wybrana przez jury dziecięce !!!

Gdy przyłożysz policzek do gładkiej kory karpackich buków, zamkniesz mocno oczy i wsłuchasz się w szelest liści, z czasem dotrze do twego serca niejedna historia. Taka prastara, która była tu przed nami. O Puszczy, niemającej początku i końca, o jej mieszkańcach połączonych niewidzialną nicią. O potężnych, przybierających ludzką postać niedźwiedziach. O królu węży pilnującym skarbów, świecących dżdżownicach, grzybowych kręgach, odważnych matkach jodłach, które najlepiej chroniły swoje dzieci. O świerkach zwanych smrekami, i o limbach, wołanych kiedrami, też lubimy szumieć, my, stare buki. Wiele z nas pamięta zielone, ludzkie dziecię zwane Kiedrem Szumilasem.

O nim karpacki starodrzew szepce najczęściej…

„Puszcza. Opowieści karpackich buków” to zaproszenie nie tylko do odwiedzin w Puszczy Karpackiej (a dokładniej – w tym, co po niej pozostało), ale wręcz do zanurzenia się w niej. Autorka wie doskonale, o czym opowiada, bo mieszka w miejscach, które tu opisuje, widzi je z okna swojej chaty w Beskidzie Niskim.

Legendę o Kiedrze Szumilasie, zaczerpnęła z twórczości Stanisława Vincenza, piewcy Huculszczyzny i autora zanurzonego w tradycji i kulturze Karpat cyklu „Na wysokiej połoninie”. Niestety tylko jego pierwszy tom zdążył ukazać się przed wojną w Polsce. Kolejne powstały już na emigracji i mimo że zostały potem wydane także w kraju (ale jak podejrzewam – w niewielkim nakładzie), nie odbiły się szerszym echem. Była to już wtedy opowieść o świecie, który przeminął i miejscach, które zostały rozerwane granicą i przeorane przez historię.

Jola Richter-Magnuszewska oddaje głos najstarszym bukom, aby opowiedziały historię puszczy od czasów, gdy na jej miejscu szumiało morze…

…o jej mieszkańcach ze wszystkich trzech królestw – roślinach, zwierzętach i grzybach….

…o rządzących tym światem odwiecznych procesach, zależnościach i prawach natury – o życiu, ale też o śmierci i rozkładzie, który jest jej nieodłączną, naturalną częścią…

…i o tym, że człowiek marnieje, bez śpiewu ptaków, brzęczenia owadów, zapachu drzew, kropel rosy. Że każda istota ma prawo do życia. A troszcząc się o inne stworzenia, tak naprawdę ludzie dbają też o siebie, przebywając wśród nich zaczynają odczuwać radość, spełnienie, łagodnieją, lepiej im się oddycha i odpoczywa.

Mimo osadzenia w bardzo konkretnych miejscach, ta opowieść ma wymiar uniwersalny. Uczy uwagi i wrażliwości na piękno, wsłuchiwania się w głos natury, uświadamia, że człowiek jest tej natury częścią.

„Puszcza” to książka autorska. Jola Richter-Magnuszewska jest autorką nie tylko tekstu, ale też ilustracji, które tworzą z nim nierozerwalną całość, budują atmosferę, powodują, że wciąga czytelnika od pierwszej strony. To książka dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, taka która zasłużyłaby na pewno na nominację w lokomotywowej kategorii OD A do Z. Wszystko w niej jest przemyślane – od pierwszej okładki aż do końca, od faktury papieru przez dobór barw i rozmieszczenie tekstu wśród ilustracji. Jest w niej spokój, piękno i mądrość – jak w puszczy, o której opowiada.

Kiedy rozpoczynaliśmy pracę w jury konkursu PLANETA IZABELIN, chcieliśmy nagrodzić takie tytuły, które będą przekazywać wiedzę przyrodniczo – ekologiczną (bo taki był temat konkursu), ale będą to robić w sposób interesujący dla młodych czytelników. Szukaliśmy książek, po które dzieci chętnie sięgną i dlatego bardzo ucieszyło mnie to, że jury dziecięce wybrało właśnie „Puszczę”. Ich werdykt świadczy nie tylko o tym, że dobrze wybraliśmy, ale przede wszystkim o tym, że warto tworzyć rzeczy mniej oczywiste, mniej krzykliwe, ale za to piękne, bo czytelnicy potrafią to docenić.

Jola Richter-Magnuszewska „Puszcza. Opowieści karpackich buków”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2024

„Planeta Izabelin” – ogłoszenie wyników

„Planeta Izabelin” – ogłoszenie wyników

Dziś zostały ogłoszone wyniki Konkursu Literackiego PLANETA IZABELIN.

Jury (którego miałam zaszczyt i przyjemność być przewodniczącą) przyznało trzy równorzędne nagrody regulaminowe. Otrzymały je następujące tytuły:

Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego wybraliśmy te książki – zapraszam do lektury laudacji poniżej 🙂

Tomasz Samojlik, Adam Wajrak „Detektyw Wróbel i tajemniczy przybysze”, wyd.: Wydawnictwo Agora dla dzieci, Warszawa 2024

„Detektyw Wróbel i tajemniczy przybysze” to trzecia część serii, w której Tomasz Samojlik i Adam Wajrak opowiadają młodym czytelnikom o świecie ptaków – przede wszystkim tych, które możemy spotkać w mieście. W tym tomie akcja częściowo przenosi się także do lasu, bo i tu i tam pojawiają się przedstawiciele gatunków dotąd u nas nieznanych. Skąd się wzięły ? To jest właśnie zagadka, którą musi rozwikłać tytułowy Detektyw Wróbel.

Podobnie jak w poprzednich tomach tu także komiks detektywistyczno – ornitologiczny łączy się z popularnonaukowymi gawędami, w których Adam Wajrak często odwołuje się do swoich własnych doświadczeń w obserwowaniu przyrody. Wiedzę przyrodniczą znajdziemy również w komiksie, dyskretnie wplecioną w pełną werwy i dowcipu akcję. Styl rysunków Tomasza Samojlika jest dość prosty, kreska lapidarna, ale wystarczająca, aby pokazać najbardziej charakterystyczne cechy zwierzęcych bohaterów.

Tytułowi tajemniczy przybysze, którzy stosunkowo niedawno pojawili się na naszych terenach, to nie zawsze są przedstawiciele gatunków inwazyjnych. Tą nazwa określa się takie rośliny i zwierzęta, które pojawiły się gdzieś za sprawą człowieka – czasem przypadkiem, a czasem w efekcie jego świadomych działań. Często nie mają tam swoich naturalnych wrogów, więc stanowią zagrożenie dla gatunków rodzimych. Inna sytuacja jest wtedy, kiedy w związku ze zmianami klimatu jakieś gatunki zmieniają swój zasięg występowania i zajmują rejony, w których wcześniej występowały rzadko. Na przykład modliszka, która coraz częściej występuje w Puszczy Kampinoskiej, a jeszcze niedawno budziła tu sensację. Po lekturze tej książki jej obecność nie będzie już dziwić.

Cykl o Detektywie Wróblu to przykład, jak można ciekawie przekazywać wiedzę przyrodniczą w atrakcyjnej dla młodych czytelników formie.

Katarzyna Jackowska-Enemuo (tekst), Nika Jaworowska-Duchlińska (ilustracje) „Między ziemią a niebem”, wyd.: Albus, Poznań 2024

Kiedy myślimy: przyroda, wyobrażamy sobie las albo łąkę, drzewa i kwiaty, ptaki, owady czy zwierzęta. Katarzyna Jackowska-Enemuo sięga głębiej – do tego, na czym to wszystko jest posadowione i z czego wyrasta. Jej opowieści, oparte na pradawnych mitach dotyczą żywiołów, ich potęgi i mocy. Ziemia, woda i ogień, chmury i wiatry, księżyc i słońce – bez nich nie byłoby ani roślin, ani zwierząt, ani ludzi. Bez nich nie powstałoby życie. Choć ludziom czasem wydaje się inaczej i chcieliby wierzyć w swoją omnipotencję, wobec potęgi żywiołów człowiek jest mały i bezradny. Nie wygra z nimi, nie podporządkuje ich sobie. Jednak baśnie z tego zbioru nie straszą, ale uczą pełnej szacunku bliskości z naturą.

Katarzyna Jackowska-Enemuo, jak sama o sobie mówi, jest przede wszystkim opowiadaczką. Jej opowieści mają swój rytm i melodię, a piękny poetycki język, którym są napisane, mimo że nieprosty, jest jednak dla młodych czytelników zrozumiały. Trudniejsze, „niecodzienne” słowa wyjaśnione są w słowniczku na końcu książki, a po każdej z opowieści następuje rozdział „dla dociekliwych”. Autorka opisuje w nim, jak w różnych kulturach ludzie usiłowali zrozumieć otaczający świat, jego pochodzenie i funkcjonowanie. Czynili to właśnie przy pomocy mitów i wyobrażali to sobie bardzo podobnie, mimo że żyli w odległych krainach.

Jej opowieściom towarzyszą ilustracje Niki Jaworowskiej-Duchlińskiej i również one stanowią pewne wyzwanie dla czytelników. Nie są infantylne, łatwe i oczywiste. Tworzą nastrój tej książki, prowokują do myślenia, zachwycają.

Jola Richter-Magnuszewska „Puszcza. Opowieści karpackich buków”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2024

„Puszcza. Opowieści karpackich buków” to zaproszenie nie tylko do odwiedzin w Puszczy Karpackiej, ale do zanurzenia się w niej. Jola Richter-Magnuszewska mieszka w miejscach, które tu opisuje, widzi je z okna swojej chaty w Beskidzie Niskim. Swoją opowieść zaczyna od legendy o Kiedrze Szumilasie, którą zaczerpnęła z zapomnianej już niestety twórczości Stanisława Vincenza, aby potem snuć historię puszczy od czasów, gdy na jej miejscu szumiało morze. Oddaje głos najstarszym bukom, aby opowiedziały o jej mieszkańcach ze wszystkich trzech królestw – roślinach, zwierzętach i grzybach. O rządzących tym światem odwiecznych procesach, zależnościach i prawach natury – o życiu, ale też o śmierci i rozkładzie, który jest jej nieodłączną, naturalną częścią. Mimo osadzenia w bardzo konkretnych miejscach, ta opowieść ma wymiar uniwersalny. Uczy uwagi i wrażliwości na piękno, wsłuchiwania się w głos natury, uświadamia, że człowiek jest tej natury częścią.

„Puszcza” to książka autorska. Jola Richter-Magnuszewska jest autorką nie tylko tekstu, ale też ilustracji, które tworzą z nim nierozerwalną całość, budują atmosferę, powodują, że wciąga czytelnika od pierwszej strony. To książka przemyślana i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach – od pierwszej okładki do końca, od faktury papieru przez dobór barw i rozmieszczenie tekstu wśród ilustracji. Jest w niej spokój, piękno i mądrość – jak w puszczy, o której opowiada.

Konkurs Literacki „Planeta Izabelin”

Konkurs Literacki „Planeta Izabelin”

Izabelin to mała gmina położona między granicami Warszawy a Puszczą Kampinoską. Mieszkam tu od siedmiu lat. Tak samo długo przyznawana jest tutaj nagroda literacka, ale te dwa fakty nie pozostają ze sobą w żadnym związku. Nie pamiętam już, czy przed przeprowadzką widziałam o tym, że od dwudziestu (wtedy!) lat odbywały się Izabelińskie Spotkania z Książką. Nawet jeśli, to nie nie miało to żadnego wpływu na wybór naszego nowego miejsca do życia.

W tym roku Izabelińskie Spotkania z Książką odbędą się po raz dwudziesty siódmy, a konkurs „Planeta Izabelin” po raz siódmy, ale pierwszy (i mam nadzieję nie ostatni) raz ta nagroda poświęcona została wyłącznie książkom dla młodych czytelników. Miałam zaszczyt nie tylko uczestniczyć w pracach jury, ale jeszcze zostałam wybrana jego przewodniczącą.

Tegoroczna „Planeta Izabelin” to konkurs jedyny w swoim rodzaju. Wszystkie znane mi nagrody literackie związane z literaturą dla dzieci odbywają się niejako ponad głowami jej adresatów. Dorosłe jury wybiera tytuły, które zostaną nagrodzone, odbywa się gala, na której wręcza się dyplomy (oraz co tam jeszcze do tej nagrody przynależy) i… na tym koniec. Do następnego roku i następnego konkursu.

Tymczasem założeniem naszej nagrody jest to, że nagrodzone tytuły wejdą do programu promocji czytelnictwa Centrum Kultury Izabelin w sezonie edukacyjno-kulturalnym 2025/2026. Można więc powiedzieć, że dla czytelników przygoda z nagrodzonymi książkami dopiero się zaczyna 🙂

Jutro odbędzie się ogłoszenie wyników, ale zanim to nastąpi nie mogę ujawnić nagrodzonych tytułów. Zobaczycie je tutaj 🙂

Edit: to już !!!

Jest jeszcze jeden powód, który odróżnia Planetę Izabelin od innych konkursów książkowych. W izabelińskiej szkole podstawowej bardzo prężnie działa biblioteka Strefa zaczytania (która ma nawet swój profil na Instagramie) i właśnie tam powstało jury dziecięce, które przyznało własną pozaregulaminową nagrodę. Jego członkowie podeszli to swojego zadania bardzo poważnie, dyskusje były ożywione (zobaczcie —>>>tutaj !!!), a nagrodzony tytuł… Też nie mogę go ujawnić, ale powiem, że bardzo mile nas zaskoczył, bo okazało się, że wybory obu gremiów jurorskich były dość zgodne 😉 (Edit: już mogę – jury dziecięce także nagrodziło „Puszczę. Opowieści karpackich buków” Joli Richter-Magnuszewskiej)

Wszystko będzie wiadomo już jutro !!!

List do wszystkich dzieci

List do wszystkich dzieci

oraz „Julian Tuwim dzieciom” i „Zwierzaki pana Tuwima” – trzy zbiory, które ukazały się jakiś czas temu. Dość długo zbierałam się, żeby o nich napisać, a kiedy to w końcu zrobiłam, wyszło mi zupełnie co innego niż planowałam…

W grudniu 1953 roku polska literatura poniosła ogromną stratę – w odstępie trzech tygodni zmarli wtedy dwaj wspaniali poeci: Konstanty Ildefons Gałczyński* i Julian Tuwim. 70 lat później (a więc w 2024 roku) ich twórczość znalazła się w domenie publicznej. Spodziewałam się w związku z tym wysypu publikacji ich autorstwa i trochę się zawiodłam, choć w przypadku drugiego z nich – nie do końca, bo jednak ukazały się te zbiory. Ilustrowane przez Mariannę Jagodę „Zwierzaki pana Tuwima” są ciut wcześniejsze, wydawnictwo jeszcze zapłaciło za prawa do tych wierszy Fundacji im. Juliana Tuwima i Ireny Tuwim. To jest także najkrótszy ze zbiorów – zawiera 18 wierszy, podczas gdy „Julian Tuwim dzieciom” z ilustracjami Magdaleny Kozieł-Nowak aż 44 (i nie są to jeszcze wszystkie utwory autora adresowane do dzieci). W ilustrowanym przez Elżbietę Wasiuczyńską „Liście do wszystkich dzieci” znajdziemy ich 28 (i wszystkie są także w zbiorze Naszej Księgarni). To tak tylko – gwoli statystycznego podsumowania wszystkich trzech 😉

Kiedy planowałam porównanie tych książek, myślałam, że skupię się na ilustracjach. Tuwim to Tuwim – wszyscy znają jego wiersze, kilka pokoleń polskich dzieci się na nich wychowało i potem wychowywało swoje dzieci oraz wnuki. Wydawało mi się, że nie ma specjalnie o czym pisać, ale kiedy zaczęłam oglądać ilustracje, oczy same zatrzymały się na literach…

i wydarzyło się ze mną coś takiego, jak ze Skawińskim w „Latarniku”. Zaczęłam czytać i odpłynęłam 😉 Te wiersze są tak piękne, tak znakomicie napisane, że się od nich oderwać nie mogłam, mimo że znaczącą część z nich znam właściwie na pamięć. Tylko gdzieś się schowały na dalszych półkach mojej wewnętrznej biblioteki i pokryły nieco kurzem zapomnienia, odkąd nie mam ich z kim czytać.

Julian Tuwim był arcymistrzem języka polskiego, niedościgle panującym nad jego rytmem, melodią i sensem 😉 Te wspaniałe dzwiękonaśladowcze: ćwierkać, świstać, kwilić, pitpilitać i pimpilić w „Ptasim radiu”! Te zabawy słowne w „Panu Tralalińskim” – począwszy od żony Tralalony, przez córkę Tralalurkę i synka Tralalinka, pałeczkę – tralaleczkę, aż po myszkę Szarą Tralaliszkę w kątku, w ciemnym tralalątku – jakże to znakomicie otwiera czytelników na własne podobne próby ! I ten obrazowy opis mroźnego dnia i dźwięków skrzypiącego śniegu w „Mrozie”, do którego w dodatku Ela zrobiła moim zdaniem najpiękniejszą w tym tomie ilustrację!

Kontakt z tym pięknym językiem bardzo pomógł mojej duszy, bardzo obolałej od tego, co się na nas wylewa z mediów w końcówce kampanii wyborczej. Spróbujcie, to działa !!! Mimo że te wiersze powstały między 70 a 100 lat temu, ich język się nie zestarzał, a raczej nabrał blasku. Zastanawiałam się natomiast – jak z realiami ? Czy współczesne dzieci je zrozumieją ? Wydaje mi się, że tak. Jeżeli coś mogłoby je zdziwić, to może ten aeroplan, którym babcia z kurką odbywają swoją podróż – tak odmienny od współczesnych, znanych im samolotów ? Może parowa lokomotywa? Choć mimo wszystko rytm tego wiersza oraz pasażerowie kolejnych wagonów nadal (chyba) urzekają. No i ten skrzypiący mróz – kiedy ostatnio mieliśmy taką zimę ? Ale poza tym wszystko tam jest ponadczasowe.

Jeśli miałabym z tych trzech tomów wybrać najpiękniej ilustrowany, to ogłosiłabym remis, ale ze wskazaniem na „List do wszystkich dzieci”. Wiadomo nie od dziś, że jestem nieuleczalną wielbicielką twórczości Eli Wasiuczyńskiej, więc chyba nikogo to nie zdziwi ? Bardzo podoba mi się różnorodność stylów dopasowywanych do każdego wiersza, rzecz można, na miarę. A najbardziej chyba spodobała mi się pogodna rezygnacja w oczach psa pana Hilarego – widać, że nie pierwszy raz widzi go w takiej akcji 😉

Na koniec pozwolę sobie sparafrazować Gałczyńskiego i wezwać: Czytajcie dzieciom poezję ! Czytajcie do jasnej cholery !!! Ilustracje są tutaj mniej ważne 😉

Dla porównania i zachęty – tak widzi „Ptasie radio” Marianna Jagoda

a tak Grzesia kłamczucha z listem Magdalena Kozieł-Nowak

* Przy okazji donoszę z radością, że zapowiadana jest także edycja wierszy Mistrza Konstantego Ildefonsa z ilustracjami Eli – podobno możemy się jej spodziewać w lipcu (edit: już jest !!! —>>>tutaj ) Czekam niecierpliwie, a sama Ela podsyca (nie tylko) mój apetyt pokazując od czasu do czasu kolejne dzieła —>>> tutaj

Julian Tuwim „List do wszystkich dzieci” ilustr.: Elżbieta Wasiuczyńska, wyd.: Wilga, Warszawa 2024

oraz

Julian Tuwim „Julian Tuwim dzieciom” ilustr.: Magdalena Kozieł-Nowak, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2024

Julian Tuwim „Zwierzaki pana Tuwima” ilustr.: Marianna Jagoda, wyd.: Wydawnictwo Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki 2023

Książka. Kto za tym stoi?

Książka. Kto za tym stoi?

Książka bez czytelnika jest jak żółw bez skorupy. A czy zastanawiałeś się kiedyś, drogi Czytelniku, kto wybiera temat książki, ilustracje, format albo jej cenę? Zanim książka trafi w Twoje ręce, przechodzi przez wiele ogniw naprawdę długiego łańcucha wydawniczego: na ten proces składa się praca całego zespołu! Podążaj za autorem, wydawcą, ilustratorem, drukarzem, a na końcu księgarzem lub bibliotekarzem i odkryj świat tych fascynujących zawodów.

Oto kulisy publikowania.

Lubię książki o książkach – takie, które opowiadają o ludziach je tworzących, o księgozbiorach i o różnych przygodach, które mogą nas w kontakcie z książką spotkać. „Książka. Kto za tym stoi?” to publikacja opisująca drogę książki od momentu, kiedy jest ona tylko zalążkiem pomysłu w głowie autora, do jego wersji końcowej, która trafia w ręce czytelnika.


Uświadamia czytelnikom, jak wiele osób jest zaangażowanych w powstanie książki, jak długi jest to proces i jak wiele etapów musi ona przejść i ile decyzji musi zostać podjętych, zanim trafi w ich ręce. Skojarzyła mi się z wydaną wiele lat temu, ilustrowaną przez Bohdana Butenkę publikacją zatytułowaną „O książce. Mała encyklopedia dla nastolatków”. Tamta była kompendium wiedzy o książce, z całą historią powstawania druku, ale obecnie zapewne raziłaby anachronicznością, bo bardzo wiele się w jego technologii od tego czasu zmieniło.

Stéphanie Vernet – autorka tekstu i Camille de Cussac, która go bardzo pomysłowo wpisała w całostronicowe ilustracje, opowiadają o tym, jak to się robi współcześnie. Najbardziej staroświecką rzeczą, o której wspominają jest maszyna do pisania – dla mnie przedmiot oczywisty, a dla obecnych czytelników – coś niepojętego. Przypomniała mi się gra zorganizowana przez Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie w pewnym momencie uczestnicy mieli do czynienia właśnie z taka maszyną z epoki. Z dużym zaciekawieniem usiłowali na niej pisać i pytali ze zdziwieniem: gdzie jest Enter ? A ja poczułam się strasznie stara, bo wiedziałam 😉

Na stronie ze spisem treści, przedstawiającej kolejne osoby zaangażowane w proces tworzenia książki, uderzył mnie od razu brak redaktora. Co prawda pojawia się on następnie w treści, ale jakoś tak mimochodem…

I to niestety jest chyba znak obecnych czasów. Coraz częściej zdarza mi się zastanawiać, czy książka, którą właśnie czytam czy przeglądam, przeszła przez ręce redaktora? Czasem nawet taka osoba wymieniona jest w stopce redakcyjnej, ale mam wrażenie, że jej rola ograniczyła się tylko do tego.

Za to bardzo się cieszę, że w tym łańcuszku osób zaangażowanych w drogę książki do czytelnika autorki doceniły rolę i znaczenie bibliotekarzy oraz księgarzy, bo ci ostatni to kolejny zawód odchodzący pomału do lamusa.

Pojawia się tam też osoba recenzentki, którą się poniekąd czuję i w pełni podpisuję się pod zdaniem: Paradoksalnie nawet nieprzychylne recenzje mogą spowodować, że książka nie zostanie zapomniana i zupełnie pominięta. Recenzja to nie jest reklama książki, a rola recenzenta nie powinna polegać tylko na chwaleniu. Recenzent z prawdziwego zdarzenia powinien zauważyć w niej nie tylko to, co jest tam godne pochwały, a także skrytykować, jeśli coś na to zasługuje. Taka recenzja może wywołać dyskusję o książce i spowodować, że czytelnik się nią zaciekawi i zechce przeczytać, choćby po to, żeby sprawdzić, jak tam naprawdę jest.

A każdy powód, żeby sięgnąć po książkę jest dobry 🙂

Stéphanie Vernet (tekst) & Camille de Cussac (ilustr.) „Książka. Kto za tym stoi?”, przekł.: Anna Nowacka-Devillard, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2024

Od Ż do A… żałoba, Życie i JA. Notes dla nastolatków

Od Ż do A… żałoba, Życie i JA. Notes dla nastolatków

Śmierć. O niej będzie ten notes. O śmierci i o nas wobec śmierci. O tym, co się z nami dzieje, kiedy ją spotykamy, kiedy pojawia się blisko. Trochę będzie o tym, że ten świat, kultura i społeczeństwo są naprawdę kiepsko wymyślone. A trochę o tym, że wcale nie do końca. Że jest czego się trzymać. I można całkiem dobrze sobie żyć z całym tym życiem.

Po co pisać o śmierci? Bo jest częścią życia. I każdx* z nas prędzej czy później ją spotka – a skoro sięgasz po ten notes, to pewnie już ją spotkałxś*

Śmierć i żałoba to jeden z tych tematów, które z jednej strony zaliczane są do trudnych, a z drugiej – pojawiają się w literaturze adresowanej do niedorosłych coraz częściej. Jednak tutaj nie jest on, jak to bywa dość często, schowany za metafory, alegorie i inne środki literackie. Tym razem Katarzyna Jackowska-Enemuo pisze o żałobie wprost, bez owijania w (literacką) bawełnę. Szczerze i bez lukru odpowiada na pytania, które zapewne stawiają sobie młodzi ludzie dotknięci tym doświadczeniem. Pisze o tym, że śmierć jest częścią życia, natomiast wiążąca się z nią żałoba właśnie: DOŚWIADCZENIEM. A nie stanem. Nie emocją. Nie chorobą – którą trzeba przejść i wyzdrowieć. Jest czymś, z czym żyjemy dalej.

Żałoby nie można przeżyć i zapomnieć. Żałoba się nie kończy, ale się zmienia. Zazwyczaj łagodnieje z czasem. Jeśli pozwolisz jej osadzić się z środku, w tobie, tak jak osadza się i zostaje każde inne istotne doświadczenie – pierwsza jazda rowerem, miłość, strach, pocałunek, zachwyt – staje się po prostu istotną częścią ciebie.

Pierwszy refleksją, jaką przyniosła mi lektura tej książki, było to, że jej autorki: Katarzyna Jackowska-Enemuo i Maja Warzecha traktują swoich czytelników poważnie i z ogromnym szacunkiem, dając im prawo do przeżywania żałoby tak, jak ją odczuwają. Dają im prawo do smutku i do gniewu, do płaczu i do ucieczki, ale także do szukania pomocy i do nadziei, która pozwoli żyć dalej.

Potem pomyślałam jeszcze o czymś. Dla tych młodych ludzi ważne jest zapewne, że nie chodzi tu o jakichś fikcyjnych bohaterów literackich przezywających wymyślone sytuacje, ale o nich samych i to, co oni sami naprawdę przezywają. Tutaj to oni właśnie są najważniejsi.

Żegnanie… żałoba… zmiana…

ucieczka… trauma… tęsknota…

nadzieja… lęk… gniew..

czego nie mówić vs. co mówić…

czego się trzymać…

… o tym wszystkim jest mowa w tym notesie.

Tę książkę możesz czytać od początku do końca, od końca do początku, albo na wyrywki – bo jest takim swoistym słownikiem. Możesz w niej pisać i rysować. Możesz z niej wyrywać kartki i dawać je komuś, komu mogą się akurat przydać.

Ta książka jest po to, żebyś o swojej (lub czyjejś żałobie) wiedziałx* jak najwięcej. Żebyś umiałx* ją rozpoznać, zrozumieć i oswoić. Bo z żałobą oswojoną da się żyć.

* nie, to nie literówki. Autorka przyjęła taką formę, bo (jak się domyślam) pisząc każdy czy spotkałaś zwracałaby się tylko do czytelników (lub czytelniczek) jednej płci. Tak – używa formy neutralnej, którą każdy (i każda) może uznać za swoją. Przyznam, że początkowo mnie to kłuło w nieprzyzwyczajone do takich słów oko, ale dość szybko się przyzwyczaiłam.

Katarzyna Jackowska-Enemuo „Od Ż do A… żałoba, Życie i JA. Notes dla nastolatków”, kolaże: Maja Warzecha, wyd.: Fundacja Hospicyjna, Gdańsk 2024

Książkę można kupić w Fundacji Hospicyjnej czyli —>>> tu

Inne książki Katarzyny Jackowskiej-Enemuo także znajdziecie na półkach Małego Pokoju z Książkami – to: „Tkaczka chmur”, „Między światem a zaświatem” i „Między ziemią a niebem”

Sam w mieście

Sam w mieście

Pogoda już coraz bardziej wiosenna, ale chcę jeszcze wstawić na półkę w moim małym pokoju tytuł wydawałoby się zimowy, choć tak naprawdę jest uniwersalnie całoroczny 😉

„Sam w mieście” to pierwsza książka autorska w twórczości Sydney’a Smitha. Wydana została w 2019 roku, a cztery lata później ukazała się kolejna – „Do you remember?”, ale jeszcze nie doczekała się polskiego wydania. W 2024 roku Sydney Smith nagrodzony został za całokształt twórczości przyznawaną przez IBBY Nagrodą Hansa Christiana Andersena, a nakładem wydawnictwa Dwie Siostry ukazała się ilustrowana przez niego „Pierwsza gwiazdka Świętego Mikołaja” Maca Barnetta, w Małej Edycji Plebiscytu LOKOMOTYWA nominowana przez Justynę Sobalę.

Wiem, jako to jest być małym w mieście…

„Sam w mieście” to jedna z tych książek, o których bardzo trudno jest coś napisać, bo jej urok kryje się przede wszystkim w tym, że bardzo pomału odkrywamy, o co w niej w ogóle chodzi. Na początku widzimy małego chłopca wędrującego przez ogromne i pełne ludzi miasto, ale dokąd idzie? Do kogo skierowane są słowa tekstu, który pojawia się w tej książce nie od razu?

Sięgnijcie po tę książkę, zanurzcie się w jej atmosferze, a wszystko stanie się jasne. I nie musicie z tym czekać do kolejnej zimy !!!

Sydney Smith „Sam w mieście”, przekł.: Wojciech Szot, wyd.: Wydawnictwo Sto Stron, Warszawa 2020

Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie

Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie

Książka nagrodzona tytułem Książki Roku 2024 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii graficznej !!!

a także wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2024 oraz na listę White Ravens 2025

To nie jest pierwsza wspólna książka duetu Gèrard Moncomble & Paweł Pawlak. Wcześniej były: „Zagadkowa koperta listonosza Artura”, „Kotek, który merdał ogonem” oraz moje ukochane, nieodżałowane* „Czupieńki”.

Przyjechał cyrk!

W mieście poruszenie. Będą żonglerzy, woltyżerki, akrobaci i magicy. Ludzie tak ich kochają!

Ale przede wszystkim chcą się śmiać…

A w spektaklu wystąpi Moko, wielki Moko. Mówią, że to najśmieszniejszy klaun na świecie…

Historia Moko to historia o smutku i radości, opowiedziana na 60 stronach bardziej obrazem niż słowem – napisała w luadacji przewodnicząca jury graficznego Polskiej Sekcji IBBY Krystyna Lipka-Sztarbałło. Tak, w tej książce najważniejszy jest obraz. Tekstu czasami mogło by w ogóle nie być, jednak ta opowieść o smutku wynikającym z samotności oraz o radości z przyjaźni i bliskości i tak byłaby zrozumiała.

Paweł Pawlak stworzył intrygujące kolażowe ilustracje. Dzięki tej technice jego Moko mógł najpierw zupełnie dosłownie rozsypać się na kawałki, a potem, dzięki pomocy małego Bo, pozbierać znowu, jak to się mówi, do kupy. Wydawać by się mogło, że Moko – czy to w całości, czy też rozsypany – cały czas jest taki sam. Jednak wystarczy spojrzeć uważnie tylko na jedną jedyną czarną kreskę na jego umalowanej twarzy i od razu wszystko wiadomo. Na tym polega mistrzostwo !!!

Ta książka zniewala urodą, narracją plastyczną i przesłaniem – napisała Krystyna Lipka-Sztarbałło, a ja się pod tą opinią (i werdyktem jury) podpisuję obiema rękami !!!

* nieodżałowane – bo powstały i ukazały się tylko dwie z czterech zaplanowanych części, a ja ciągle mam nadzieję, że się tych kolejnych doczekam…

Gèrard Moncomble (tekst) & Paweł Pawlak (ilustr. i przekł.) „Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2024

Simona

Simona

Książka nominowana w Małej Edycji Plebiscytu Blogerek LOKOMOTYWA 2024 przez Maję Kupiszewską autorkę bloga Maki w Giverny ( —>>>tutaj możecie przeczytać, co napisała o niej u siebie)

Jak to się stało, że dziewczynka, która tak bardzo chciała zasłużyć na miłość rodziców, udowodnić, że potrafi „trzymać pędzel” i ma talent jak jej ojciec, dziadek i pradziadek – słynni malarze, dwadzieścia lat później znalazła się w prawdziwym dzikim lesie? Wyrosła na odważną kobietę, malującą słowem, autorkę wielu wspaniałych książek i bezkompromisową obrończynię przyrody. Zamieszkała w samym sercu puszczy, w drewnianej leśniczówce bez prądu i bieżącej wody, w otoczeniu zwierząt, które ją bezgranicznie kochały i nie musiała im niczego udowadniać…

Zastanawiam się, kiedy ja sama usłyszałam o niej po raz pierwszy i… nie wiem. Simona Kossak za życia była osobą mało znaną i wcale o popularność nie zabiegała. Mieszkała na odludziu, zajmowała się pracą naukową, obcując na co dzień przede wszystkim ze zwierzętami z puszczy, których życie badała. Jeżeli publikowała, to były to raczej rozprawy naukowe, rzadziej popularnonaukowe. Najbardziej znana z tych ostatnich – „Saga Puszczy Białowieskiej” ukazała się w 2001 roku.

Zainteresowanie jej osobą zaczęło się tak naprawdę dopiero po jej śmierci. Przyczyniły się do niego niewątpliwie trzy jej biografie: książkowa Anny Kamińskiej („Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak) wydana w 2015 roku oraz dwie filmowe – dokumentalna Natalii Korynckiej-Gruz z 2021 roku i zeszłoroczny film fabularny.

Przez dom Simony i Lecha przewinęły się chyba wszystkie zamieszkujące puszczę gatunki zwierząt, z wyjątkiem żubra, wilka, bobra i wydry – napisała Maria Strzelecka. Dlatego opowiada o Simonie przede wszystkim poprzez jej domowników czyli zwierzęta, które razem z nią mieszkały w Dziedzince. Ich lista jest długa: psy Troll i Sabinka, ośliczka Hepcia, kruk Korasek, locha Żabka, łoszaki Pepsi i Kola, rysiczka Agatka i wiele innych większych i mniejszych. Opowieść o nich to nie tylko słowa, ale także ilustracje na których zostały sportretowane, często razem z Simoną.

„Simona” to druga książka biograficzna autorstwa Marii Strzeleckiej – pierwszy był „Nikifor”, również nominowany w Plebiscycie LOKOMOTYWA. Na pierwszy rzut oka zestaw bohaterów może się wydawać nieco zaskakujący. Trudno byłoby znaleźć osoby bardziej od siebie odległe niż niewykształcony i uważany za niepełnosprawnego intelektualnie, za to obdarzony talentem plastycznym Łemko oraz pochodząca z krakowskiej artystycznej rodziny naukowczyni z tytułem profesorskim ale bez zdolności malarskich. A jednak, kiedy poznamy ich życie okazuje się, że tym, co ich łączyło było bezkompromisowe oddanie pasji i potrzeba życia na własnych warunkach.

Bardzo jestem ciekawa – kogo Maria Strzelecka uczyni bohaterem kolejnej biografii? A może to będzie autobiografia? 😉

Antoni Słonimski w swoim „Alfabecie wspomnień”, który pisał już w latach siedemdziesiątych, powracał do swoich odwiedzin w Kossakówce i znajomości z rodziną Kossaków: Wojciech Kossak nie dorównywał malarstwu Juliusza Kossaka, gorszym od Wojciecha był Jerzy. Dumę i honor rodu Kossaków przywróciła i utrwaliła na zawsze piękna poetka o trzech ślicznych nazwiskach Maria z Kossaków Bzowska, Pawlikowska, Jasnorzewska. Pominął w tym wyliczeniu siostrę Marii, pisarkę i satyryczkę Magdalenę Samozwaniec, mimo że się z nią przyjaźnił i że to ona w swoich książkach utrwalała pamięć o rodzinie. Nie wspomniał też o bratanicy Wojciecha, wybitnej pisarce Zofii Kossak-Szczuckiej. Myślę jednak, że bardzo by się zdziwił, gdyby dowiedział się, że po pięćdziesięciu latach najbardziej znaną nosicielką tego nazwiska jest Simona, czarna owca w rodzinie. Ot, taka przewrotność ludzkiej pamięci…

Maria Strzelecka (tekst & ilustr.) „Simona”, wyd.:Libra PL, Rzeszów 2024

Rilla ze Złotych Iskier

Rilla ze Złotych Iskier


Kiedy trzy lata temu napisałam tutaj o „Anne z Zielonych Szczytów” czyli pierwszym tomie cyklu Lucy Maud Montgomery w nowym przekładzie Anny Bańkowskiej, myślałam, że na tym poprzestanę.

Omówiłam wówczas wszystkie najważniejsze zmiany w stosunku do przyjętej dotychczas, rzekłabym, rutyny translatorskiej, jakie wprowadziła tłumaczka i odniosłam się do burzy, jaką to wywołało. Napisałam wtedy: Nie będę usilnie namawiać do czytania „Anne z Zielonych Szczytów” osób, które są bardzo przywiązane do tej bohaterki w wersji, w której ją poznały. Jeśli jednak miałabym teraz do czynienia z kimś, kto jeszcze jej nie zna, zaproponowałabym mu/jej właśnie tę wersję.

Kolejne tomy w nowym przekładzie czytało mi się bardzo dobrze. Czasem tylko miałam problem z przyzwyczajeniem się do znanych mi od dawna bohaterów występujących pod własnymi, oryginalnymi imionami. Najoporniej chyba szło mi to w przypadku Dave’a i Dory (zamiast Tadzia i Toli). Natomiast z wielką radością przyjęłam to, że Marshall Eliott przestał w końcu być Marszałkiem, bo już od pierwszej lektury „Wymarzonego domu Ani” zastanawiałam się, czego marszałkiem on mianowicie jest??? Byłam już wtedy po lekturze „Zemsty” i „Pana Tadeusza”, więc skoro tam mógł być Cześnik czy Podkomorzy, to Marszałek też wydawał się prawdopodobny. Trochę czasu zajęło mi dojście do tego, że po prostu miał tak na imię.

Wszystko to jednak były drobiazgi, które tylko dodawały uroku lekturze. Nawet jak najbardziej uzasadniona przemiana Złotego Brzegu w Złote Iskry, to w porównaniu z Zielonymi Szczytami był pikuś 😉

Wydawało mi się więc, że nic już nie będę miała do dodania na temat tego cyklu. Tak było przez kolejnych sześć tomów, aż ukazała się „Rilla ze Złotych Iskier” i w tej wersji okazała się ona dla mnie zupełnie inną lekturą niż wcześniej.

Nie jest to tylko kwestia nowego przekładu, choć dzięki niemu pewne rzeczy wybrzmiały mi teraz mocniej. W „Dolinie Tęczy” w pierwszym przekładzie Janiny Zawiszy-Krasuckiej, który wtedy czytałam, pojawia się (i powraca w „Rilli”) postać Srokatego Kobziarza, który z niczym mi się nie kojarzył. Dopiero dzięki Annie Bańkowskiej zrozumiałam, że Walter czytał baśń o Fleciście (albo Szczurołapie) z Hammeln (czyli The Pied Piper) i nagle wszystkie odwołania do niego stały się zrozumiałe.

„Rillę ze Złotego Brzegu” czytałam ponad 40 lat temu, byłam wtedy w ostatnich klasach szkoły podstawowej. Wtedy była to dla mnie przede wszystkim historia mojej rówieśnicy, jej dorastania i pierwszej miłości. Wojna pozostawała tylko odległym tłem tych wydarzeń i emocji. Teraz zobaczyłam to zupełnie inaczej.

„Rilla ze Złotych Iskier” to opowieść o wojnie i jej skutkach. Mimo że toczy się ona bardzo daleko, rzuca cień na życie jej bohaterów. Wiem teraz o pierwszej wojnie światowej dużo więcej, niż wiedziałam wtedy i ta wiedza pozaksiążkowa w oczywisty sposób wpływa na mój odbiór. Uderzyło mnie to, że mieszkańcy Wyspy Księcia Edwarda, którzy żyli w pewnym oddaleniu od zasadniczej, kontynentalnej części swojego kraju (czyli Kanady) i w jeszcze większym oddaleniu od Europy, czuli się tak silnie związani z Monarchią Brytyjską, żeby bez wahania i przymusowego poboru zgłaszać się do armii.

Tę wojnę nazywano potem, o czym już nie pamiętamy, Wielką. Nikt nie przypuszczał jeszcze, jak szybko nastąpi kolejna, jeszcze większa. Ta wojna, tak odległa od Wyspy Księcia Edwarda jest tutaj w listach, które chłopcy przysyłają z frontu. I w bezradnej tęsknocie, która była udziałem bliskich wszystkich tych wyruszających za morze młodych żołnierzy. Jej symbolem jest tu historia psa imieniem Piątek*, który przez cztery lata czekał cierpliwie na dworcu na powrót Jema. Moment, w którym się wreszcie swojego pana doczekał, wzrusza mnie za każdym razem.

Główna bohaterka całego cyklu jest w tym tomie postacią drugoplanową i najczęściej nazywana jest Panią Blythe albo Doktorową. Jednak bardzo mocno współodczuwałam jej cierpienie, kiedy kolejni synowie zgłaszali się do armii. Gdy czytałam „Rillę” pierwszy raz, wydawali mi się dorośli, bo byli ode mnie starsi. Teraz – są młodsi od moich córek. A tego, co czuła, kiedy straciła już Waltera, a na wojnę wyruszał ostatni z nich – Shirley, nie jestem w stanie sobie wyobrazić.

„Rilla ze Złotych Iskier” to lektura, która niespodziewanie dostarczyła mi wielu wzruszeń, ale także radości. Wszystko to zawdzięczam nowemu przekładowi Anny Bańkowskiej. Cały cykl, wszystkie osiem tomów trzyma poziom, a szczególne brawa należą się jej za to, jak poradziła sobie z problemem seplenienia Rilli. Ostatnia kwestia tej części (i zarazem całego cyklu) jest jak wisienka na torcie. Chapau bas !!!

* w oryginale był to Monday, a w poprzednim przekładzie – Wtorek, ale nie będę już tej kwestii roztrząsać 😉

Lucy Maud Montgomery „Rilla ze Złotych Iskier”, przekł.: Anna Bańkowska, wyd.: Marginesy, Warszawa 2024