Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: przekład !!!
Słońce znika za horyzontem na zachodzie (wie to prawie każdy), tymczasem Wieże Zachodzącego Słońca były zwrócone ku wschodowi. Osobliwe !
Wieże Zachodzącego Słońca zwrócone ku wschodowi nie były zresztą wieżami tylko lśniącym, przeszklonym apartamentowcem. Stał on samotnie na brzegu jeziora Michigan, wysoki na cztery piętra. Cztery puste piętra.
Aż tu pewnego dnia (był to akurat czwarty lipca), chłopiec na posyłki o wyjątkowo niepospolitej powierzchowności, objechał całe miasto, by dostarczyć listy adresowane do wybranych przyszłych lokatorów. Pod każdym listem widniał podpis: Barney Northrup.
Chłopiec na posyłki miał sześćdziesiąt dwa lata, a osoba o nazwisku Barney Northrup nie istniała…
„Gra o spadek” to czwarta nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA książka, do której powstania przyczyniła się Emilia Kiereś i druga (po „Była raz starsza pani” ) jej nominacja za przekład. Ta powieść to nie lada wyzwanie dla tłumacza . Bardzo duże znaczenie w całej intrydze mają gry słowne, kalambury i skojarzenia, często nieprzekładalne i ukryte na przykład w nazwiskach.
„Gra o spadek” to książka dziś trochę oldskulowa, bo powstała ponad 40 lat temu, kiedy życie wyglądało inaczej niż dziś. Jak na swoje czasy też już chyba była taka, czerpiąc z tradycji klasycznego kryminału i książek Agathy Christie. Mamy więc tajemnicę pewnej śmierci, której rozwikłanie jest warunkiem otrzymania tytułowego spadku i coś na kształt zagadki zamkniętego pokoju, którym jest odcięty przez śnieżycę od świata apartamentowiec w Chicago. More a puzzle than a novel – jak napisano o niej w magazynie Kirkus Reviews.
Jest to jednak także książka przewrotna, w której ostatecznie okazuje się, że nic nie jest takie, jak się na początku wydawało i…
Obawiam się, że nie mogę napisać nic więcej, żeby nie popsuć Wam lektury, do której bardzo zachęcam 🙂
P.S. Książka w oryginale (czego wydawnictwo nie odnotowało w stopce redakcyjnej) nosi tytuł „The Westing Game”, podobnie jak jej ekranizacja, która powstała w 1997 roku (i ma alternatywny tytuł „Get a Clue”), ale nie udało mi się znaleźć o niej żądnych informacji poza —>>> tym i —>>> tym
Ellen Raskin „Gra o spadek”, przekł.: Emilia Kiereś, wyd.: Kropka, Warszawa 2022
czyli siódma, ostatnia z serii „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”. O trzech pierwszych i zamyśle, jaki towarzyszy całej, serii pisałam —>>> tutaj, o czwartej i piątej —>>> tutaj, a o szóstej —>>> tutaj
„Śpiący rycerze” to ta z części cyklu „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”, na którą czekałam z największym zainteresowaniem już od momentu, kiedy ukazały się jego pierwsze tomy. Zastanawiałam się, czy w zamyśle Roksany Jędrzejewskiej – Wróbel ma być to po prostu siedem oddzielnych historii o siedmiu dziewczynkach szukających szczęścia, czy też może ostatnia z nich będzie jakimś zamknięciem i podsumowaniem cyklu ? A jeśli taki jest jej zamiar – to jak to zrobi ? I czy będą to konsekwentnie historie wyłącznie o dziewczynkach ? Odpowiedź na te pytania (a raczej jej zapowiedź 😉 ) można zauważyć już patrząc na okładkę tej części.
Była raz sobie dziewczynka imieniem Ronja, która widziała i czuła więcej. Więcej niż inni, a nawet więcej niż sama sądziła, ze widzi i czuje. A do tego nie umiała udawać, że jest inaczej…
Bohaterka „Śpiących rycerzy” nieprzypadkiem nosi kojarzące się ze Skandynawią imię i również nieprzypadkowo podobna jest z twarzy do Grety Thunberg, ale czytanie tej historii tylko w kontekście tego podobieństwa i kwestii kryzysu klimatycznego byłoby sporym uproszczeniem.
Baśń tę dedykuję wszystkim wrażliwym dziewczynkom i chłopcom, którzy tak jak Ronja czują się bezsilni i samotni…
Bohaterki poprzednich sześciu części mierzyły się z problemami, które dotyczyły tylko ich, wręcz – były w nich, a ich rozwiązanie miało pomóc tylko im samym. Problem, wobec którego staje Ronja dotyczy wszystkich ludzi, całego świata – jednak wbrew pozorom to nie jest historia o zmianach klimatu, które symbolizuje płonące morze. „Śpiący rycerze” to baśń o niebyciu obojętnym, o pokonywaniu własnej bezsilności i o sile, jaką daje wspólnota.
W tym zamykającym cały cykl tomie pojawiają się oprócz Ronji nie tylko wszystkie bohaterki poprzednich części. Znaczącą rolę odgrywają w nim także tytułowi śpiący rycerze, ale wbrew temu, co stereotypowo mogło by nam się kojarzyć z ich płcią i profesją, nie siła i męstwo są ich największą mocą tylko wrażliwość.
„Śpiący rycerze” to opowieść o tym, że świat może zostać uratowany tylko przez dziewczyny, które nie boją się krzyczeć, kiedy dzieje się zło, i przez chłopców, którzy nie boją się płakać nad niegodziwością. Stanie się to jednak tylko wtedy, kiedy będą działać razem. Szczęśliwi możemy być tylko z innymi.
Teraz, kiedy już znamy wszystkie części tej serii, warto przyjrzeć się jej jako całości i docenić to, jak jej strona wizualna autorstwa Marianny Oklejak, współgra z tekstami Roksany Jędrzejewskiej – Wróbel. Każdy z tomów ma swój kolor, widoczny nie tylko na grzbiecie, ale także dominujący w ilustracjach w środku, nadający im ton, bo wynikający z treści tej baśni. Kolejność, w jakiej się te kolory w poszczególnych częściach pojawiają, też nie jest przypadkowa. W otwierającym cykl „Kwiecie paproci” mamy dość oczywistą zieleń zestawioną z trochę dziecinnym różem, a potem robi się coraz poważniej. Kolorystyka tomów odpowiada dorastaniu bohaterek do coraz trudniejszych wyzwań i dorastaniu wraz z nimi czytelniczek tej książki.
„Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane” to cykl niezwykle starannie wymyślony, stworzony i wydany – chapeau bas dla wszystkich, którzy się do tego przyczynili !!!
Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂
Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Śpiący rycerze. Baśń o wspólnocie” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2023
Nikt nie wiedział skąd dokładnie pochodziła myśl. Opowiadano potem, że nadleciała wraz ze wschodnim wiatrem, który rozpędził burzowe chmury. Krążyła nad archipelagiem, szukając miejsca, w którym mogłaby odpocząć i zostać najdłużej. Wyspy przykuły jej uwagę, bo w pierwszej chwili wydały jej się bezludne.
Dopiero gdy przyjrzała im się z bliska, spostrzegła, że na każdej z nich mieszka jedno dziecko. Wyspy były oddalone od siebie na tyle, że dzieci widziały linie brzegowe, ale nie siebie nawzajem. Najwyraźniej nie widziały o swoim istnieniu…
„Idea” to książka nieoczywista. Trudno właściwie powiedzieć – o czym jest ? O myśli, która stała się ideą ? O idei, która zmieniła się w marzenie, żeby potem stać się działaniem ?
O tym, że żaden człowiek nie jest samoistną wyspą ? Trochę o tym, ale to jednak nie Hemingway 😉 Nie ma wyraźnej puenty i na pewno nie znajdziemy w niej morału. Więc w sumie – po co w ogóle ją czytać ?
To książka z gatunku: koszmar bibliotekarzy, bo trudno jednoznacznie określić – dla kogo jest ? Do jakiej grupy wiekowej ją przypisać ?
I w dodatku ta dziwna forma – leporello…
Przyzwyczajeni jesteśmy, że takie harmonijkowe to są sztywnostronicowe książeczki dla najmłodszych, choć przecież bywały też inne. Wystarczy wspomnieć „Księcia w cukierni” Marka Bieńczyka i Joanny Concejo – książkę równie nieoczywistą ja ta i w dodatku adresowaną do jeszcze starszych czytelników.
Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Widnokrąg odważyło się wydać tę książkę i mam nadzieję, że znajdzie ona odważnych dorosłych, dzięki którym trafi w ręce niedorosłych czytelników.Fakt, że do czytania tam jest zdecydowanie mniej niż w powieści, którą można nabyć za porównywalną cenę, ale myśli się potem o niej długo. Ten tekst, te ilustracje i ta forma pobudzają do tego. Powodują, że otwierają się rozmaite klapki w mózgu i nagle wędrujemy myślami gdzieś, dokąd nie zaprowadziłaby nas inna, bardziej konwencjonalna książka.
Spróbujcie – naprawdę warto !!!
Dziękuję Wydawnictwu Widnokrąg za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 🙂
Kilka lat temu nakładem Wydawnictwa Bajka ukazały się dwie książki: „Orzeł Biały. Znak państwa i narodu” Alfreda Znamierowskiego i „Mazurek Dąbrowskiego. Nasz hymn narodowy” Małgorzaty Strzałkowskiej. Pierwsza z nich od dawna stoi na półkach Małego Pokoju z Książkami ( —>>> tutaj ), a o drugiej zdecydowałam się napisać teraz, bo właśnie ukazało się jej wznowienie.
Od wydania pierwszego odróżniają ją dwie rzeczy – brak płóciennego grzbietu oraz kody QR, które pojawiły się w tekście. Dzięki nim można wysłuchać kilku wersji naszego hymnu – w wykonaniu orkiestrowym oraz chóru.
Wydawać by się mogło, że co jak co, ale hymn Polski to pieśń, której znajomość wszyscy powinniśmy wynieść ze szkoły… Niestety, wystarczy posłuchać, jak bywa on śpiewany spontanicznie i nie przez profesjonalistów, żeby przekonać się, że wcale tak nie jest. Kuleje nie tylko warstwa melodyczna, ale także tekst. Póki my żyjemy czy może kiedy ? Czarnecki czy Czarniecki rzucał się przez morze czy może jednak wracał ?
W przedmowie to tej książki Małgorzata Strzałkowska napisała:
Ze znajomością słów hymnu bywa różnie. (…) Ale w naszej świadomości pokutują też i inne błędy. Dotyczą one interpretacji tekstu „Mazurka Dąbrowskiego”. I to były główne powody, dla których podjęłam się napisania tej książki.
Fakt, że pisałam ją ponad rok, budzi zdziwienie. Tak długo ? Przecież hymn znamy wszyscy ! I wszystko o nim wiemy ! A jeśli nawet nie, wystarczy zajrzeć tu i tam. Jednak tak nie jest. Przekonałam się, że wokół „Mazurka Dąbrowskiego” narosło wiele zagadek, mitów i tajemnic…
Książka podzielona jest na dwie części: „Co każdy Polak o hymnie wiedzieć powinien” oraz „Dla wnikliwych”. W tej drugiej znajdziemy także dwie nieużywane obecnie zwrotki, kalendarium oraz rozdział poświęcony innym utworom, które w historii pełniły rolę polskiego hymnu narodowego. Towarzyszą im (oprócz zdjęć i reprodukcji artefaktów z epoki) ilustracje Adama Pękalskiego – jak zawsze doskonale wpisane w realia czasów, które przedstawiają.
Obie te książki – i ta o hymnie, i ta o godle i fladze należą do tych, które nie tylko warto przeczytać, ale także mieć na półce. Nie znamy dnia ani godziny, kiedy może się okazać, że mamy jakieś wątpliwości związane z tym, o czym jest mowa w którejś ze zwrotek (na przykład – z tym Czarnieckim), albo jeśli mielibyśmy problem z wywieszeniem flagi – a wtedy… wystarczy tylko po nie sięgnąć 🙂
Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂
Małgorzata Strzałkowska „Mazurek Dąbrowskiego. Nasz hymn narodowy”, ilustr.: Adam Pękalski, wyd.: Bajka, Warszawa 2023
Alfred Znamierowski „Orzeł Biały. Znak państwa i narodu”, wyd.: Bajka, Warszawa 2016
Książka „Beskid bez kitu” jest laureatką Nagrody imienia Ferdynanda Wspaniałego oraz nagrody graficznej w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY
natomiast „Beskid bez kitu. Zima” w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY otrzymała (przyznaną pierwszy raz w historii) nagrodę literacko – graficzną przyznaną wspólnie przez oba gremia jurorskie
była też nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz
Bywa czasem tak, że po pierwszym kontakcie z książką mam ochotę ją (mówiąc kolokwialnie) zjechać, bo zupełnie mnie nie przekonuje, nie rozumiem, o co w niej chodzi i po co w ogóle powstała. Tak było z pierwszą częścią tego cyklu. Początkowo wzbudziła mój opór – ilustracjami jak z elementarza Falskiego (cytat z niego rozpoczyna zresztą tę książkę) i akcją letniej części osadzoną w głębokim PRL-u, a jesiennej bardziej współcześnie. Nie ogarniałam zamysłu Autorki, żeby właśnie w ten sposób opowiadać o Beskidach. Na szczęście przyjęłam zasadę, że (z małymi wyjątkami) dla książek, które mi się nie podobają, nie ma miejsca na pólkach Małego Pokoju z Książkami, więc odłożyłam ją i zajęłam się innymi.
Kiedy ukazał się „Beskid bez kitu. Zima” i kiedy dowiedziałam się, że będzie jeszcze trzecia część, zaczęłam wreszcie rozumieć, o co chodzi w tych książkach i dlaczego Maria Strzelecka zdecydowała się na taką kolejność tej podróży w czasie.
W uzasadnieniu nominacji w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znalazły się następujące słowa: Ilustracje, które możemy podziwiać, to miłosne listy do Beskidu Niskiego wyryte na lipowych deskach. Cały ten cykl (łącznie z tą ostatnią częścią, która jeszcze nie powstała) jest wyrazem miłości Autorki i jej fascynacji Beskidem, w którym ma swoje miejsce i spędza tam sporo czasu.
Kiedy to zrozumiałam, dałam się uwieść jej zachwytowi beskidzką przyrodą oraz etnograficzną starannością w odtwarzaniu realiów życia, którego już nie ma. Zdołałam przymknąć oko na nieścisłości fabularne, które początkowo mnie denerwowały i utrudniały lekturę. Dziwiły mnie żniwa w czerwcu i nadal nie wiem, czy są one możliwe. Trochę złościło mnie to, że w części zimowej niemal wszyscy dorośli robią wrażenie, jakby się z rozumem rozstali. Jednak czytelnikom, do których są one adresowane, zapewne to nie przeszkadza, jest natomiast niezbędne, żeby wydarzyło się to,co jest tam najważniejsze – czas, który Terka spędza sam na sam z babcią Teklą (i przyrodą) oraz samotna zimowa wyprawa dziewczynek.
Zrozumiałam, że kolejność tej wędrówki w czasie oddaje to, jak sama Autorka poznawała Beskid. Pierwszą część cofnęła nieco w przeszłość, żeby mogła tam się znaleźć babcia Tekla, której zapewne już by nie było wtedy, kiedy Mania była w wieku Terki, a która jest postacią dla całej tej historii kluczową, łączącą przeszłość z teraźniejszością. Dla realiów ówczesnego życia to przesunięcie nie miało wielkiego znaczenia, bo nie zmieniły się one jakoś bardzo między latami sześćdziesiątymi a osiemdziesiątymi XX wieku. Przynajmniej z punktu widzenia żyjącej tam siedmiolatki.
Druga połowa pierwszego tomu to już jest ten Beskid, który dorosła Maria Strzelecka pokazuje swoim dzieciom. Niemal bezludny, ze śladami dawnego życia coraz mniej widocznymi, ale nadal z przepiękną przyrodą. Ilustracje, które towarzyszą tej historii są nieco nowocześniejsze.
„Beskid bez kitu. Zima” to podróż w czasie jakieś sto lat wstecz, do czasów, w których Beskid był pełen wiosek, na które składały się łemkowskie chyże oraz cerkwie, czasów, w których zimy były mroźne i śnieżne…
Czas trwał zamarznięty. Odmierzały go jedynie pękające na mrozie drzewa i pohukiwanie sów. Po trzecim trzasku i siódmym hu-huknięciu chmura i księżyc spotkali się, zrobiło się ciemniej i ciszej. Znikły cienie, a ptak zeskoczył z krawędzi bukowej „wieży”, kilka razy bezszelestnie uderzył potężnymi skrzydłami i poszybował w dół doliny.
Znał ją dobrze, a mimo to wydawała mu się teraz całkiem nowa, jakby dopiero co wyłoniła się spod lodu zupełnie biała i nieodkryta. Las i wieś zatarły swoje granice. Znikły droga, potok i przecinające go ścieżki, znikły pola, płoty, dachy i studnie, wszystko, co miało ostre krawędzie, stało się obłe i miękkie i znikało coraz bardziej i bardziej z każdym dniem padającego śniegu. Może niedługo cała dolina wypełni się bielą i wyrówna do poziomu otaczających wzgórz.
Tę część Maria Strzelecka zilustrowała drzeworytami, do których wykorzystała deski ze starych beskidzkich drzew. Miałam przyjemność mieć w ręku te klocki i widziałam, jak powstają odbitki. Nie zdawałam sobie sprawy jak trudna i żmudna jest to technika i ile czasu potrzebne jest na zrobienie jednej ilustracji. Do każdego koloru powstaje oddzielna matryca, a na niej w lustrzanym odbiciu wyrzeźbione jest tylko to, co na ilustracji ma być w tym kolorze. Poszczególne matryce muszą być idealnie spasowane – i na etapie rycia, i na etapie odbijania, żeby się na ilustracji kolory nie rozjechały. Po odbiciu jednego koloru odbitka musi dokładnie wyschnąć, żeby się nic nie rozmazało, więc zrobienie kolorowej ilustracji wymaga kilku dni.
Jeżeli chcecie zobaczyć, jak to się robi – zajrzyjcie —>>> tutaj
Drzeworyt to technika rzadko używana w ilustracji dziecięcej. Z własnego dzieciństwa kojarzę chyba tylko „Klechdy domowe” zilustrowane przez Zbigniewa Rychlickiego. Jednak właśnie ta technika, jak żadna inna, wyjątkowo pasuje do życia opisywanego w zimowym „Beskidzie bez kitu” – ono też był mozolne i trudne, nieśpieszne, ale bliskie natury i dlatego piękne.
Maria Strzelecka pracuje teraz nad ostatnią, wiosenną częścią tego cyklu. Znów spotkamy się tam z Teklą, tym razem dorosłą. Czekam niecierpliwie i zastanawiam się, po jaką technikę sięgnie tym razem, żeby swoją opowieść zilustrować.
Maria Strzelecka „Beskid bez kitu”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2020
Maria Strzelecka „Beskid bez kitu. Zima”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2022
czyli szósty i przedostatni tom z cyklu „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”. O poprzednich pisałam —>>> tutaj (pierwsze trzy części) i —>>> tutaj (część czwarta i piąta). Ukazał się już także siódmy, ostatni tom „Śpiący rycerze”, ale o nim i o moich refleksjach po przeczytaniu całości napiszę kiedy indziej (edit: napisałam —>>> tutaj )
Szczęśliwa, bo pewna siebie
Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy nie czują się pewni siebie, którzy nieustannie porównują się z innymi, myśląc, że są gorsi – napisała Autorka na ostatniej okładce tej książki.
Była raz sobie dziewczynka imieniem Anielka, która zupełnie, ale to zupełnie nie wierzyła w siebie. Tak bardzo, że nie była nawet pewna, czy naprawdę istnieje, czy tylko tak jej się wydaje. Kiedy patrzyła w lustro, prawie nigdy nie widziała siebie samej, tylko fragmenty…
„Kije samobije” to ta z baśni Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel, która dotknęła mnie najbardziej osobiście. Ze wszystkich jej bohaterek najbardziej jestem Anielką.
Kiedy patrzę teraz na swoje zdjęcia sprzed lat, widzę na nich zupełnie inną osobę, niż widziałam wtedy na tych samych zdjęciach (i w lustrze). Patrzę też na moje zdjęcia z osobami, z którymi się porównywałam i wtedy to porównanie zdecydowanie nie wypadało na moją korzyść. Dziś już tego tak bardzo nie widzę. Co więcej – rozmawiałyśmy jakiś czas temu, po wielu latach i dowiedziałam się, że one także nie były ze swojego wyglądu zadowolone, też miały rozmaite związane z nim kompleksy ! Zastanawiałam się wtedy też, jak to jest być taką ładną, zgrabną, atrakcyjną i przez wszystkich podziwianą ? Byłam pewna, że one to wiedzą. Okazało się, że wcale nie wiedziały.
Te kije samobije, które są w naszych głowach, nie dotyczą tylko wyglądu. Porównujemy się z innymi na różnych polach i wydaje nam się, że wszystko co oni robią jest ciekawsze i lepsze, a ich życie zdecydowanie bardziej ekscytujące. Wydaje nam się, że takich, jacy jesteśmy, nikt nie polubi, a już na pewno nikt nie będzie podziwiał. Anielka też taka była, ale udało jej się znaleźć sposób, żeby te kije samobije (dosłownie) pobić. Oczywiście, nie wszyscy muszą uprawiać aikido, ale ważne jest żeby znaleźć taki sposób na życie, aby móc spojrzeć w lustro i powiedzieć:
Jestem taka, jak powinnam. I wszystko jest ze mną w porządku. Wszystko.
Obowiązkiem nas dorosłych jest mówić to dzieciom i pomóc im w to naprawdę uwierzyć. Ta dająca szczęście pewność siebie jest najlepszym posagiem na całe życie.
Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂
Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Kije samobije. Baśń o pewności siebie” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2023
czyli trzecia część cyklu, który w wersji oryginalnej nosi tytuł „The Lost Arts Mysteries”. O poprzednich dwóch możecie przeczytać —>>> tutaj
Art i Camille tym razem wybierają się do Londynu, aby spotkać się z ojcem dziewczynki, który po latach nawiązał kontakt z porzuconą przed urodzeniem córką. Jednak kiedy tam dolatują, okazuje się, że profesor Broderick Tinsley zniknął…
Czytelnicy poprzednich tomów wiedzą doskonale, że Camille nie jest osobą, która w takiej sytuacji będzie po prostu siedziała w hotelowym pokoju i martwiła się, chociaż obiecała mamie, że będzie tam na nią czekać. A skoro ona zaczęła działać, to Art oczywiście nie może zostawić jej samej… Więcej nie powiem. Żeby dowiedzieć się, co się stało z ojcem dziewczynki i o czyją koronę chodzi w tytule, musicie sięgnąć po książkę. Nie pożałujecie !!!
Podobnie jak w poprzednich tomach, tutaj także znajdują się kody QR, dzięki którym można zobaczyć dzieła sztuki, o których jest mowa w tekście i zapoznać się z ich opisami przygotowanymi przez Karolinę Ciszecką. Deron R. Hicks napisał w posłowiu do tej części: Wielu ludzi uważa, że sztuka to obrazy wiszące w muzeum. Ale ona nie ogranicza się wcale do malarstwa. W tej książce jest mowa również o obrazach, lecz opowieść dotyczy przede wszystkim czterech bardzo różnych dziedzin sztuki nieczęsto prezentowanych w muzeach, gdyż zawsze są one związane z konkretnym czasem i miejscem. Te dziedziny sztuki to: architektura, witraże, malowidła ścienne oraz arte comatesca czyli sztuka tworzenia dekoracyjnych mozaik geometrycznych. To właśnie w nich ukryte zostało rozwiązanie zagadki, przed którą stanęli nasi bohaterowie Londynie i okolicach.
Po tym wszystkim, co tam nawywijali, trudno dziwić się decyzji mamy Camille o tym, że dziewczynka ma szlaban do końca wakacji. Ale ponieważ zarządziła to 15 sierpnia, więc kara nie będzie długa 😉 Na razie nie znalazłam informacji o kolejnym tomie z tego cyklu, ale nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że Art i Camille znowu się w coś wplątali, a Deron R. Hicks to opisał.
P.S. Lektura tego tomu stała się dla mnie przyczynkiem do zastanowienie się nad granicami przekładania lub pozostawiania w wersji oryginalnej nazw własnych. Szczególnie zakłuło mnie w oko przetłumaczenie na polski Trafalgar Square (jako Placu Trafalgarskiego) przy równoczesnym pozostawianiu w oryginale położonej tuż obok Parliament Street (oraz innych miejsc w Londynie). Także spolszczenie nazw University College London i National Portret Gallery budzi moje wątpliwości, bo potem dla czytelników nieczytelne mogą być skróty UCL i NPG (który w tekście zmienił się na NGP).
Deron R. Hicks „Wyścig po koronę”, przekł: Anna Klingofer – Szostakowska, Sara Monasterska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2022
Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: fakt !!!
Czasami wydaje nam się, że historia to coś bardzo, bardzo odległego. Ale przecież, gdy rodzice opowiadają o czasach, kiedy byli mali, są to opowieści o historii. Wspomnienia babci i dziadka to też historia. I niewyraźne, czarno-białe fotografie w rodzinnym albumie – także.
Każda rodzina ma swoją historię, a historie wszystkich rodzin, zebrane razem, stanowią historię świata. W tej książce zapraszam was do poznawania dziejów Polski poprzez dzieje rodzin żyjących w niej od X wieku naszej ery aż po współczesność. Znajdziecie tu rodziny królów i książąt, lecz również wielkich wodzów, wynalazców, uczonych i artystów, zarówno szlachty, mieszczan, jak i chłopów.
Abyście nie pogubili się w związkach między bohaterami i nie pomylili podczas liczenia tych wszystkich „pra” opisanych tu praprzodków, do pomocy macie drzewa genealogiczne… – napisała we wstępie do tej książki jej Autorka.
„Ładna historia” została w tym roku nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: fakt. W tej kategorii staramy się zauważyć i docenić te tytuły z kategorii książek non fiction, które nie tylko poruszają ciekawe tematy, ale prezentują je w sposób niebanalny i w dodatku trafiający do młodych czytelników. Ta książka taka właśnie jest i cieszę się z tego, że się znalazła w gronie nominowanych. Wyniki tegorocznej edycji naszego Plebiscytu zostaną ogłoszone jutro czyli w niedzielę, 12 lutego o godzinie 18 i wtedy już wszystko będzie wiadomo —>>> tędy proszę 🙂
Problemem (nie tylko) młodych osób poznających historię jest często to, że przytłoczeni nadmiarem faktów i postaci nie są w stanie połączyć ich w czytelny obraz. Trochę jak straszni mieszczanie z wiersza Tuwima, patrząc, widzą wszystko oddzielnie…
Tymczasem, szczególnie w odległej przeszłości, ludzi ze szczytów władzy łączyły liczne więzy pokrewieństwa i inne koneksje. Widząc to i uświadamiając sobie rodzinną ciągłość władzy w Polsce od X do XVII wieku, łatwiej jest ich zrozumieć. Tak było zresztą nie tylko na szczytach władzy – Zuzanna Orlińska pokazuje też tutaj historie rodzinne innych znanych ludzi – nie tylko artystów, naukowców, polityków, ale także bohaterów lektury szkolnej. Po zapoznaniu się z jedną z rozkładówek tej książki zrozumiemy, że wesele opisane przez Wyspiańskiego było po prostu (jak większość wesel) imprezą rodzinną i nikt tam się nie znalazł przypadkiem.
Jaką rolę w genealogii obecnych władców Wielkiej Brytanii i Hiszpanii odegrał wybuch Powstania Listopadowego w Warszawie? Co Sobiescy z Polski mają wspólnego ze szkocką dynastią Stuartów ? Kto był ostatnim męskim potomkiem rodziny Piłsudskich z Zułowa ? Odpowiedzi na te wszystkie pytania ukryte są w drzewach genealogicznych rozrysowanych przez Aleksandrę Fabię na kartach „Ładnej historii”. Te drzewa cały czas rosną, bieg historii się nie zatrzymuje. Tuż przed oddaniem tej książki do druku zmarła królowa Elżbieta II i jej autorki zdążyły jeszcze uwzględnić tam wstąpienie na tron Karola III. Natomiast już po jej ukazaniu się zmarł Kazuyasu Kimura…
…i tak to się plecie w życiu – ktoś umiera, ale przecież rodzą się kolejni. Jaką rolę oni odegrają w historii, jak zmienią jej bieg ??? To się dopiero okaże…
Zuzanna Orlińska „Ładna historia”, ilustr.: Ola Fabia, wyd.: Kropka, Warszawa 2022
W ostatnią niedzielę czyli 29 stycznia wybrałam się po raz kolejny do SilverTV – pierwszej interaktywnej telewizji 50+, żeby opowiedzieć o książkach nominowanych w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 i zachęcić do głosowania, które wtedy jeszcze trwało, a zakończyło się 31 stycznia.
Na galę ogłoszenia wyników tegorocznej LOKOMOTYWY zapraszamy 12 lutego
O tym, czym jest Plebiscyt Blogerów LOKOMOTYWA, który odbywa się już po raz piąty, może dowiedzieć się z mojego wpisu o tym, jak wsiadłam do Lokomotywy —>>> tutaj
W Silver TV mówiłam o tym, czego szukamy wybierając książki, które zasługują na nominacje w naszym plebiscycie. Opowiadając o poszczególnych kategoriach, pokazywałam książki nominowane w nich. W kategorii Od A do Z była to „Świat jest piękny. Książka przeciw wojnie” – książka – cegiełka, na którą złożyły się utwory literackie i ilustracje blisko 60 polskich twórców.
Z kategorii: przekład pokazywałam i opowiadałam o dwóch tytułach. „Anne z Zielonych Szczytów” to nowy przekład powieści L.M. Montgomery wydawanej dotychczas pod tytułem „Ania z Zielonego Wzgórza”
Natomiast „Zu dę daś ?”, to książka, której jeszcze na półkach Małego Pokoju z Książkami nie znajdziecie, a która jest bardzo ciekawym przekładem z języka owadziego na… owadzi 😉
oraz „Ale odlot ! Ilustrowaną historię lotnictwa”, które też na pewno w dającej się przewidzieć przyszłości stanie na półkach Małego Pokoju.
W kategorii: obraz bardzo chciałam pokazać te dwie z nominowanych książek, które zostały zilustrowane przy użyciu najoryginalniejszych technik. Niestety – w studiu Silver TV stosowana jest technika green screen i nie można tam pokazywać niczego w kolorze zielonym, a taka właśnie jest okładka „Roślinkowej książki” 😦
Natomiast „Beskid bez kitu. Zima” dał się pokazać bez problemu, a niedługo już znajdzie miejsce także w Małym Pokoju z Książkami (edit: już jest !!! Zapraszam —>>> tutaj )
Z nominacji w kategorii: tekst zdążyłam opowiedzieć tylko o „Antosi w bezkresie”
Więcej książek nominowanych w tegorocznym Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znajdziecie na półce NAGRODY – LOKOMOTYWA 2022 czyli —>>> tutaj
Kolejne tytuły już czekają na swoje miejsce tam, ale powtórzę jeszcze raz: niezależnie od tego, które z nich zostaną laureatkami, WSZYSTKIE nominowane są znakomite i warte poznania. IMO to właśnie ta pula sześćdziesięciu tytułów zauważonych przez blogerów jest największą wartością Plebiscytu.
A w przyszłym roku mam nadzieję na kolejną podróż Lokomotywą !!!
Czyli trzecia część cyklu Vojtecha Matochy z akcją umieszczoną w nieistniejącej naprawdę, ale opisanej niezwykle realistycznie, dzielnicy czeskiej Pragi. O pierwszych dwóch częściach tej trylogii pisałam —>>> tutaj Wtedy udało mi się uniknąć spoilerów, więc osoby, które jeszcze ich nie czytały, zapraszam tam. O „Białej komnacie” już się tak nie da, dlatego poniżej ilustracji wchodzicie na własną odpowiedzialność 😉
„Biała komnata” zamyka trylogię o Truchlinie – chciałoby się powiedzieć, że definitywnie, ale autor zostawił sobie furtkę do jakiejś kontynuacji*, choć będzie to już opowieść o innej dzielnicy. Truchlin taki, jaki istniał przez ostatnie sto lat, skończył się, co było oczywiste już po poprzedniej części. Maszyna Dalibora Napravnika jeszcze pracowała, jednak tajemnica tej dzielnicy została ujawniona, a reszta była już tylko kwestią czasu.
Od wydarzeń drugiego tomu minęło kilka miesięcy, życie bohaterów pomału wraca do normalności, choć trudno powiedzieć, że jest znowu tak, jak było. Jirkę rodzice przenieśli do innej szkoły, rzadko spotyka się z En, a z Tondą nie widział się od pół roku. Jednak kiedy En nagle znika i wszystko wskazuje na to, że wróciła na Truchlin, chłopcy decydują się także tam iść, żeby ją znaleźć. Choć wydawać by się mogło, że wszystkie tajemnice zostały ujawnione w poprzednich częściach, okazuje się że nie. Ma je nadal i Truchlin, i sama En.
Czym jest tytułowa Biała Komnata i jakie tajemnice kryje ? Czym oprócz konstruowania skomplikowanych urządzeń zajmował się w swoich badaniach Dalibor Napravnik ? Czy są granice, których w poszukiwaniach naukowych przekraczać nie należy ?
Autorka bloga Zaczytasy określiła atmosferę tych książek mianem stempunkowego realizmu magicznego. W tej części jest już wiosna, dzień jest dłuższy, nie ma mrozu i śniegu, kwitną róże zwane „Truchlińską zarazą”, bo jest ich wszędzie pełno, ale wcale nie jest ona weselsza i bardziej optymistyczna niż poprzednie. Mrok Truchlina pozostał w ludziach tam mieszkających, którzy teraz dodatkowo czują się zagrożeni nadciągającym końcem ich miejsca na ziemi. I nawet kiedy stanie się ono normalną częścią miasta, nie pozbędą się go tak łatwo. Łatwiej jest wyremontować domy niż zmienić ludzi.
„Truchlin” to książki, po których zaczynamy się zastanawiać nad nieuchronnością postępu, jego kosztami oraz nad tym, czy naprawdę jest on taki nieuchronny i konieczny. Czy w ogólnym rozrachunku więcej zyskujemy czy tracimy ?
Vojtech Matocha stworzył cykl, który jest odmienny od typowych przygodówek dla nastolatków. Różni się zarówno konstrukcją, bo każda z części jest inna, stanowi odrębną całość – trochę jak kolejne sezony serialu 😉 Także trójka (a od pewnego momentu czwórka) bohaterów zachowuje swoją odrębność do końca. Nie są teamem. Chodzą własnymi ścieżkami, czasem nie mówią sobie prawdy, czasem nie stają na wysokości zadania. Są prawdziwi.
Na zapowiadaną ekranizację trylogii czekam jednak z dużymi obawami. Zawsze tak mam w przypadku książek, które mi się podobały, bo bardziej wtedy boli, jeśli wersja filmowa nie sprosta temu, co sobie wyobraziłam czytając 😉
*wiem, że w Czechach ukazała się komiksowa kontynuacja, ale nic poza tym.
Dziękuję Wydawnictwu Afera za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂
Vojtech Matocha „Truchlin. Biała komnata”, przekł.: Anna Radwan-Żbikowska, ilustr.: Karel Osoha, wyd.: Afera, Wrocław 2022