Hajda. Beskid bez kitu

Hajda. Beskid bez kitu

Książka nagrodzona w konkursie „Książka Roku 2023” Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej (książka dla starszych) oraz wyróżniona w kategorii graficznej: książka obrazkowa / autorska !!!

Książka nagrodzona Nagrodą m. st. Warszawy w kategorii: literatura dziecięca (tekst i ilustracje) !!!

Oraz nominowana do Nagrody Literacka Podróż Hestii i wpisana na listę White Ravens 2025 !!!

Trzeci tom serii „Beskid bez kitu”, a zarazem czwarta z historii, które się na niego składają. (poprzednie opisałam —>>> tutaj ).

Oraz czwarta, ostatnia opisana w nim pora roku – wiosna.

„Hajda” to część, która ukazała się jako ostatnia, ale chronologicznie, biorąc pod uwagę czas akcji, jest druga. Nie wiem, czy to tylko moje skrzywienie historyczne, ale gdybym miała teraz zachęcać do lektury tego cyklu kogoś, kto go nie zna, zaproponowałabym właśnie taką kolejność – od zimy, przez wiosnę do lata i jesieni. Od czasów przedwojennych do współczesności. Myślę, że tak będzie najłatwiej zrozumieć te miejsca i to, co w nich zostało z przeszłości.

Ludzie w dolinie otoczonej wzgórzami rodzili się i umierali odcięci od reszty świata, ale to oddzielenie nie sprawiało im przykrości, obowiązki i święta gęsto wypełniały im czas. W gęstych i niedostępnych lasach mieszkały zwierzęta i biesy, które czasem dla żartu odwiedzały ludzkie osady, ale wystarczyło postawić kamienny krzyż czy kapliczkę i komunikat był dla nich jasny – nie przekraczały wyznaczonej granicy. Niestety świat pęczniał i grzmiał, i w końcu postanowił przyjść zza lasów do doliny. Przyszedł z wyciągniętą ręką, ale nie w geście powitania, tylko jak złodziej, po żywność, zwierzęta, a czasem nawet życie. Przyniósł wojnę, płacz i pogardę. Na wiele lat w dolinie zapanował strach…

Od wydarzeń opisanych tomie „Beskid bez kitu. Zima” minęło jakieś dwadzieścia lat i znów wracamy do tej samej wsi i tych samych rodzin tam mieszkających. To samo miejsce, ale zupełnie inny świat, przez który przetoczyła się, zakończona jakieś dwa lata temu wojna. Spotykamy znane z poprzedniej części, dorosłe już bohaterki – Nastkę oraz Teklę, która została nauczycielką. Trzecia z nich, Paraska wyjechała przed wojną do Ameryki, przysyła rodzinie listy i pieniądze. Chłopiec, którego widzimy na okładce to Kola, syn Nastki, a tytułowy Hajda to jego pies.

Dlaczego Kola nazwał swojego szczeniaczka akurat tak ? Tego już musicie dowiedzieć się z książki 😉

Kiedy wojna się skończyła i ludzie za górami i lasami świętowali jej odejście, mieszkańcy doliny nieśmiało zaczęli naprawiać zniszczone gospodarstwa. Okazało się jednak, że ta zawierucha, choć okrutna i długa, była jedynie wstępem do tego, co nastało później. Zwykłe reguły wojen, chociaż okrutne, są jednak przejrzyste. Zazwyczaj wiedziano, kim jest wróg i jaki nosi mundur. Teraz jednak było inaczej. Po tej wojnie ludzie, którzy nie wyrównali porachunków, zostali na miejscu. Przychodzili do wsi z różnych stron, mówili różnymi językami, kradli, oszukiwali, trudno było odróżnić człowieka od diabła. Jedni nosili mundury, inni wyglądali jak sąsiedzi. Jedni przychodzili nocą, inni za dnia – i szukali tych, którzy byli przed nimi.

Żadne krzyże i kapliczki nie mogły ich odstraszyć. Demonstrowali siłę jedni przed drugimi i walczyli ze sobą nad głowami mieszkańców. (…) Mimo zakończenia wojny spokój nie przyszedł. (…) Strach przybierał na sile i świat na zawsze przestał być mały i przytulny, Teraz już nikt, nawet dziecko, nie przestraszyłby się zwyczajnego diabła hasającego po beskidzkich łąkach. Ludzie okazali się od niego gorsi.

Temat tego, co działo się zaraz po wojnie w Bieszczadach i Beskidach, był dotąd właściwie nieobecny w literaturze dla młodszych czytelników. Pojawiał się z rzadka w książkach z czasów mojego dzieciństwa, ale wtedy widzieliśmy te wydarzenia raczej oczami żołnierzy walczących pod dowództwem generała Świerczewskiego z (jak to się wówczas określało) bandami UPA. Ludność miejscowa właściwie w tej narracji nie istniała. Dopiero Maria Strzelecka pokazała ten świat z perspektywy tych, którzy tam mieli swoje domy rodzinne i groby przodków.

Przeżywamy z nimi ostatnią wiosnę roku (jak podejrzewam) 1947, w której coroczny niepowstrzymany wybuch życia, pozimowe odrodzenie przyrody przytłumione są atmosferą schyłkowości. Wieś, do niedawna pełna życia, wyludniła się, a ci, którzy w niej jeszcze zostali, wiedzą, że będą zmuszeni do opuszczenia doliny, w której żyli od pokoleń, do pozostawienia nie tylko domów i ziemi, ale całego dobrze znanego im świata.

Autorka zadedykowała tę książkę: Dla wszystkich dzieci, które musiały opuścić swoich przyjaciół, oraz dla zwierząt, które zostały. Początkowo rozumiałam tę dedykację wyłącznie w kontekście historii Koli i Hajdy, która bardzo mnie poruszyła i skojarzyła się z gdyńskim pomnikiem poświęconym pamięci mieszkańców wysiedlonych stamtąd na początku okupacji.

Potem pomyślałam, że Hajda nie był jedynym zwierzęciem, które Autorka miała na myśli. We wszystkich częściach jej cyklu równorzędnymi bohaterami są zwierzęta żyjące dziko. Mają swoje przygody, swoje problemy, swoje uczucia i radości. Ich świat rządzi się własnymi bezlitosnymi prawami, a ścieżki, którymi wędrują, tylko czasem przecinają z ludzkimi.

Życie w górach nadal bardzo mocno związane jest z rytmem natury. Każda pora roku ma tam swoją specyfikę, swój nastrój, a Maria Strzelecka potrafi to niezwykle plastycznie opisać. To nie są oleodrukowe opisy przyrody, które się przeskakiwało czytając lektury szkolne 😉 Tu nie tylko widzimy to, co rośnie, ale także słyszymy wiatr czy deszcz i czujemy zapachy ziemi i roślin. Po prostu – jesteśmy tam.

Wydawnictwo Libra PL sprzedaje wszystkie tomy razem w ozdobnym pudełku – warto je mieć, bo dopiero razem tworzą klucz do zrozumienia Beskidów.

Maria Strzelecka „Hajda. Beskid bez kitu”, wyd.: Libra, Rzeszów 2023

Mały atlas psów (i szczeniaków) Ewy i Pawła Pawlaków

Mały atlas psów (i szczeniaków) Ewy i Pawła Pawlaków

To już piaty, po atlasach ptaków, motyli, zwierzaków oraz kotów (i kociaków), z serii tworzonej przez tę wspaniałą małżeńską spółkę autorską. Poprzednie trzy były nominowane w kolejnych edycjach Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA, a „Mały atlas zwierzaków” zwyciężył w kategorii: obraz.

Bohaterami pierwszych trzech atlasów były stworzenia znane Autorom raczej z daleka, a nawet, rzec można, przelotnie 😉 Ostatnie dwa natomiast dotyczą domowników – stanowią przegląd kotów i psów żyjących w zaprzyjaźnionych z nimi domach. I to właśnie ich związki z ludźmi i miłość, którą się nawzajem obdarzają są tematem tej książki.

Są wśród nich psiaki rasowe i kundelki najrozmaitszych odmian. Mamy więc małą złodziejkę słodyczy imieniem Fala, z powodu której w kuchni powstał specjalny Falochron i jamnika Gingera, który uwielbia rozwijać rolki papieru toaletowego. Poznajemy whippeta o imieniu Juki, który nie lubi spać w swoim legowisku i sąsiada Autorów retrivera Flokiego, wylizującego wszystko, co się w zasięgu jego języka znajdzie…

Są także inne psiaki wyaplikowane przez Ewę Kozyrę-Pawlak, która jest także autorką tekstów zamieszczonych w tej książce. Paweł Pawlak namalował niektóre z nich, a także wykonał ich figurki.

Podobnie jak w atlasie kotów (i kociaków) tutaj także mamy dodatkowe rozkładówki – z jednej możemy dowiedzieć się, jakie zawody wykonują psy (a zilustrowała ją Paulinka Psociłko), druga natomiast obrazuje szczegółowo z czego składa się pies na przykładzie berneńskiego psa pasterskiego. Trzecia, zatytułowana Psiedszkole przedstawia poznane już psy w wersji: szczeniak, a zadaniem czytelników jest odgadnięcie, kto jest kim ?

Ciekawa jestem, czy (i kiedy ?) powstanie kolejny atlas i jakich tym razem będzie miał bohaterów ? Macie jakieś propozycje ???

„Mały atlas psów (i szczeniaków) Ewy i Pawła Pawlaków”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2023

Zwierzątko dla Pellego

Zwierzątko dla Pellego

„Zwierzątko dla Pellego” to fragment powieści Astrid Lindgren, która w Polsce ukazała się pod trzema tytułami i mam teraz spory problem z decyzją, który z nich wybrać, kiedy o niej wspominam. Dla mnie było to „Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku ?”, ale tutaj będę używać tytułu oryginalnego.

Dawno już nie wracałam na Saltkråkan, a kiedyś była to moja ukochana książka.

I wakacje marzeń – wtedy i teraz, bo gust mi się od tego czasu nie bardzo zmienił. Najbardziej lubię, jak jest woda (najchętniej słona 😉 ), dużo zieleni i mało ludzi. Niestety jakoś trudno mi znaleźć takie miejsca, które spełniałyby wszystkie te trzy warunki i jeszcze na dodatek byłyby w zasięgu niezbyt długiej podróży.

„Zwierzątko dla Pellego” obudziło we mnie wspomnienia nieco świeższe niż moje dzieciństwo, bo związane z naszą rodzinną wyprawą do Skandynawii 15 lat temu. Nie udało nam się wtedy dotrzeć ani do Sztokholmu, ani na wysepki Archipelagu Sztokholmskiego, gdzie Astrid Lindgren lubiła spędzac wakacje i gdzie umieściła powieściowe Saltkråkan. Odwiedziliśmy jednak Vimmerby – tam się urodziła, tam spędziła dzieciństwo i tam mieści się „Astrid Lindgren Varld”. Przejrzałam nasze zdjęcia stamtąd, ale jedyne, które jakoś wiąże się z tą powieścią, przedstawia kolejkę do kolejki, wagonikami której odbywało się podróż na Saltkråkan. Ta podróż związana była bardziej z serialem nakręconym na podstawie tej powieści. Niestety, nie miałyśmy szansy na jego bliższe poznanie, bo w Polsce nie był nigdy wyświetlany, a płyty, które można była tam kupić, miały tylko cztery wersje językowe: szwedzką, duńską, norweską i fińską 😉

„Zwierzątko dla Pellego” to fragment rozdziału o tym samym tytule, który opowiada historię tego, jak Pelle Melkerson, który marzył o swoim własnym zwierzątku, wszedł w posiadanie królika. Jest to fragment z samego środka powieści, więc czytając go nie dowiemy się, kim są bohaterowie i skąd się wzięli na Saltkråkan. Nie wiemy, że Pelle spędza tam tylko wakacje z rodziną, a Tjorven jest wyspiarką z urodzenia i doskonale zna okoliczne szkiery oraz ludzi tam mieszkających. Ją także wszyscy tam znają. Mam nadzieję, że dziecięcy czytelnicy skupią się na przygodach bohaterów i nie będą się zastanawiać nad tymi szczegółami, choć jak się je zna, chyba łatwiej jest tę historię zrozumieć.

Astrid Lindgren pisała „Vi på Saltkråkan” sześćdziesiąt lat temu. Kiedy czytam tę książkę dziś, uderza mnie przede wszystkim to, jak bardzo zmienił się od tego czasu zakres swobody pozostawianej dzieciom. Trudno sobie obecnie wyobrazić parę siedmiolatków (nawet z psem takim jak Bosman), którzy znikają z rodzicielskich radarów na parę godzin, w tym czasie odbywają z sąsiadem wyprawę na sąsiednią wysepkę, potem jeszcze na kolejną, tym razem sami i łódką, od której w drodze powrotnej gubią wiosła, a kiedy wracają okazuje się, że nikt się ich nieobecnością podczas burzy nie zaniepokoił.

„Zwierzątko dla Pellego” to historia pogodna i beztroska. Dzieci spędzają ciekawie czas, a Pellemu udaje się zrealizować marzenie o własnym zwierzątku. Po jej przeczytaniu dzieci pewnie będą chciały poznać inne ich przygody i tu muszę ostrzec – „Vi på Saltkråkan” to powieść przeznaczona dla czytelników starszych niż ci, do których adresowana jest ta wersja obrazkowa. Jest tam wiele naprawdę śmiesznych fragmentów, ale są też momenty trudne i smutne. Historia króliczka, którego Pelle nazwał Jocke, tak się właśnie kończy. Pamiętam do dziś, jak bardzo to przeżywałam, a Mamie, która czytała mi tę książkę, głos się łamał.

Pamiętam jednak też, że były miejsca, których nie była w stanie czytać, bo tak się śmiała. „Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku?” to było jedno z naszych najcudowniejszych wspólnych przeżyć czytelniczych i nigdy tego nie zapomnę.

Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Astrid Lindgren (tekst) & Maria Nilsson Thore (ilustr.) „Zwierzątko dla Pellego”, przekł.: Maria Olszańska , wyd.: Zakamarki, Poznań 2023

Drań czyli moje życie z jamnikiem

Drań czyli moje życie z jamnikiem

Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: tekst oraz wyróżniona w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej !!!

Nominowana także do Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego i Nagrody im. Ferdynanda Wspaniałego oraz wpisana na listę The White Ravens !!!

Historie opisane w tej książce wydarzyły się naprawdę, chociaż – jak to z opowieściami bywa – nie są prostym zapisem wydarzeń. Na pewno jednak Drań z książki to mój własny pies: pierwszy w życiu, wyczekany i ukochany. Wierny towarzysz dzieciństwa i powiernik w trudach dorastania. Cierpliwy nauczyciel wrażliwości na psi język i sprawy. To o nim pisałam swoje pierwsze książki, takie jak komiks „O pozycjach jamnika w łóżku”, ofiarowywane rodzinie pod choinkę. Pisząc teraz do Draniu, chciałam choć odrobinę spłacić dług wobec niego. Bo w czasach, gdy było mi źle, pocieszał mnie mądrym spojrzeniem i obecnością. A gdy było mi dobrze, cieszył się całym sobą razem ze mną…

W zeszłym roku w książce „Lotta czyli jak wychować ludzkie stado” Zofia Stanecka opisała swoje życie z aktualnie miłościwie panującą w jej rodzinie Principiessą. Teraz sięgnęła do swoich wspomnień z dzieciństwa, do trudnych lat osiemdziesiątych, kiedy w jej życiu pojawił się pierwszy pies.

Skąd imię Drań ? Z piosenki Kabaretu Starszych Panów „Tanie dranie”. Mój tata i bracia bardzo ją lubili. A skoro oni, to ja również – wpatrzona w nich córka i dużo młodsza siostra. Drań, bo w niewielkim jamniczym ciele dźwigał silny, niezłomny charakter . Szczekał basem, miał na każdy temat własne zdanie, kochał po swojemu i był wszystkim, tylko nie pieskiem salonowym. A że miał empatyczne serce i bardzo go kochaliśmy, nazywaliśmy go najczęściej Draniuszkiem. Bywał również Dranisławem, bo poza charakterem i wrażliwością cechowała go ogromna godność. Był psem, którego nie tylko się kocha, ale też szanuje.

Rodzinna historia Autorki opisana w tej książce ściśle spleciona była z tą pisaną wielką literą. Akcja rozpoczyna się w nocy 12 grudnia 1981 roku, kiedy małą Zosię najpierw budzą hałasy za ścianą i jest przekonana, że to (nie pierwsza w jej domu) milicyjna rewizja: Funkcjonariusze szukali dowodów na to, że moja rodzina konspiruje przeciwko władzom: nielegalnie drukowanych gazet, wydawanych za granicą i zakazanych w kraju książek … Zawsze wpadali bez zapowiedzi, hałasowali, tupali, wyrzucali ubrania z szaf i książki z półek na podłogę, deptali, niszczyli i niemal za każdym razem zabierali ze sobą kolejną maszynę do pisania. Nigdy ich nie oddawali. Po ich wyjściu w mieszkaniu zostawał zapach strachu i okropny bałagan. Tym razem jednak było inaczej – okazało się, że milicja zabrała Tatę, a w kraju został wprowadzony stan wojenny. Jednak o tym, co to ma wspólnego z psem nie zdradzę, musicie sami o tym przeczytać…

W tej książce wielka Historia jest tylko tłem dla tego, co zawarte zostało w jej tytule – życia z psem od pierwszego spotkania, kiedy to maleńki szczeniaczek sam wybrał sobie właścicielkę, do końca, którego Zofia Stanecka nie dopowiada. Jest w niej wiele momentów śmiesznych (choć wtedy, kiedy się to przydarzało zapewne nikomu do śmiechu nie było), są chwile wzruszające i są poruszające (jak te, kiedy Autorka bardzo oględnie dotyka problemu alkoholizmu Ojca). Jest w tej historii wielka miłość i tęsknota, jest wdzięczność, za rolę, jaką Drań odegrał w jej życiu i jest też ogromny szacunek. Bo chociaż jamnik to stworzenie, które wygląda dość pociesznie i może wzbudzać śmiech oraz skłaniać do traktowania protekcjonalnego, należy pamiętać, że Jamnik to osoba o zdecydowanych poglądach i silnym poczuciu własnej wartości, więc potrzebuje poważnego traktowania.

Podobnie jak w książce o Lotcie, także w tej za stronę wizualną odpowiadała Marianna Sztyma. Tym razem nie mogła portretować z natury, ale na podstawie rodzinnych zdjęć Autorki znakomicie oddała jamniczą naturę bohatera oraz nastrój tej opowieści.

Z pierwszym psem jest jak z pierwszą miłością: nigdy się go nie zapomina – napisała Zofia Stanecka. Miałam szczęście, bo mój pierwszy pies był prawdziwym przyjacielem, zgranym ze mną, pasującym do mnie jak łupinka do orzecha. Nikt nigdy go nie zastąpił i przez wiele lat nie mógł się z nim równać. Dopiero Lotta, złocista Principiessa, wypełniła część pustki po Draniu i stała się równie ważna. Lubię myśleć, że ta dwójka zaprzyjaźniłaby się ze sobą. Psy bywają zazdrosne i pilnują hierarchii w stadzie, ale jestem dziwnie spokojna, że ta dwójka znalazłaby wspólny język.

Zofia Stanecka „Drań czyli moje życie z jamnikiem”, ilustr.: Marianna Sztyma, wyd.: Kropka, Warszawa 2022

Charcie harce

Charcie harce

Wydawnictwo Hokus-Pokus skończyło w tym roku 18 lat. Jego założycielka Marta Lipczyńska-Gil wkroczyła więc jako wydawczyni w wiek (nie bójmy się tego słowa 😉 ) dojrzały. Nie wiem, czy wszyscy pełnoletni zawodowo wydawcy tak mają, ale w jej przypadku zaowocowało to wydaniem… własnej książki. Oto ona:

Ostatnie dni października to taki czas, że w kontekście lektur dla dzieci mówi się albo o tych, które dotykają tematu śmierci (bo przed nami Zaduszki i wizyty na cmentarzach) albo o takich, które straszą i wampirzą (bo Halloween). Ja natomiast proponuję dziś książkę, która jest jak beztroski spacer z psem po jesiennym lesie, bo ponieważ właśnie stamtąd wróciłam.

Jej autorka napisała o niej: Ta wyliczanka powstała spontanicznie. Jest wyrazem fascynacji wdziękiem, przekornym charakterem dwóch chartów, które żyją z nami. Starszy od dwóch lat, a młodszy od niemal roku. To nie są pierwsze psy w moich życiu, ale pierwsze, które stały się bohaterami książki.

„Charcie harce” to taka książka w sumie po nic – nie niesie żadnego głębszego przesłania, nie opowiada o rzeczach trudnych, nie uczy właściwie niczego (no, może poza liczeniem do dziesięciu), ale jest w niej mnóstwo uroku, także dzięki ilustracjom Niki Jaworowskiej-Duchlińskiej. Marta napisała o nich, że są przekorne, dowcipne, z charcim pazurem. Świetnie oddają urodę i charakter tych psów.

Widać, że obie autorki znakomicie bawiły się tworząc tę książkę i właśnie dzięki temu obcowanie z nią jest taką przyjemności. Jeden chart to już fart, a co przyniesie kontakt z większą ich ilością ? Żeby się tego dowiedzieć, trzeba sięgnąć po „Charcie harce”. Nie pożałujecie !

Marta Lipczyńska-Gil (tekst), Nika Jaworowska-Duchlińska (ilustr.) „Charcie harce”, wyd.: Hokus-Pokus, Warszawa 2021

P.S.

W charakterze dodatku muzycznego – dwaj panowie, których lubię słuchać i ich spacery z psami:

Andrzej Sikorowski

Jacek Kaczmarski

Psie życie

Psie życie

To już jedna z ostatnich książek, które stały na półkach Małego Pokoju z Książkami w poprzedniej lokalizacji i po przeprowadzce wracają na swoje miejsce. Pisałam o niej 7 października 2012 roku, ale kiedy przeczytałam tamtą recenzję, okazało się, że jest już mocno nieaktualna i wymaga sporych zmian.

Mówię do ciebie ja, pies, twój największy przyjaciel.

Mówię w imieniu wszystkich psów świata, od ratlerka tyciego jak chomik po kaukaza ogromnego jak niedźwiedź.

Jesteśmy razem jak daleko sięga psia i ludzka pamięć. Moim przodkiem był wilk. Czasem jesteśmy podobni jak dwie krople wody.

„Psie życie” – autorska książka Mistrza Józefa Wilkoniato dzieło jedyne w swoim rodzaju. To psi manifest – apel do Człowieka ilustrowany w dodatku nietypowo, bo rzeźbami.

Psimi rzeźbami.

Mamy tam psiaki wesołe, smutne, zamyślone, skaczące, wyjące, śpiące i trzeba do tego kunsztu Mistrza, żeby przy pomocy z grubsza ociosanych kawałków drewna ukazać pełną gamę psich uczuć.

Jednak mój los jest w twoich rękach, mój przyjacielu, mój panie. Pewnie wiesz, że kocham cię z całej psiej mocy i zawsze będę przy tobie.

Będę czekał na ciebie w domu, pod sklepem, na przystanku. Kiedy rozdzielą nas setki mil, powrócę do Ciebie jak Lessie.

Będę ścigał się z tobą po łąkach, rozpędzę twoją chandrę.

Będę twoim zagłówkiem, u twoich stóp milczącą poduszką.

Dzieci dzielą się z grubsza na te, które psa maja i takie, które o nim marzą. Najmłodsza z moich córek należy do tych ostatnich, konsekwentnie od lat. W przeciwieństwie do starszych sióstr, które takie marzenia owszem miały, ale krótko, ona zamierza zostać weterynarzem. Miała chomika, teraz hoduje myszoskoczki, zakłada akwarium, a przede wszystkim – jeździ konno. I bardzo chciałaby mieć zwierzę bardziej kontaktowe od gryzoni. I żeby jeszcze można było pójść z nim na spacer… – pisałam 9 lat temu.

Od tego czasu zmieniło się bardzo wiele. Ówczesna szóstoklasistka zdążyła skończyć wszystkie szkoły i studiuje, aczkolwiek nie weterynarię. Mniej więcej wtedy, kiedy to pisałam, mój Mąż zmęczony jej nagabywaniem o psa złożył pochopną obietnicę, że jeśli skończy szóstą klasę z paskiem na świadectwie, to (cytuję:) pomyślimy o psie. Znając dotychczasowe osiągnięcia ocenowe naszej dyslektyczki mógł spokojnie spodziewać się, że w ten sposób temat zakończy się definitywnie, ale bardzo się zdziwił. Okazało się wtedy po raz pierwszy ale nie ostatni, że jeśli naszej córce na czymś bardzo zależy, to potrafi zrobić rzeczy, których byśmy się po niej nie spodziewali.

Pasek na świadectwie był, więc cóż – słowo się rzekło, kobyłka… Nie, nie kobyłka u płota, tylko pies w domu 🙂 Plan był taki, że będzie to nierasowy szczeniak i takiego na odległej wsi znalazła dla nas moja znajoma. Pojechaliśmy i przywieźliśmy malucha do nas. O perypetiach z wyborem imienia pisałam już przy okazji książki Zofii Staneckiej o Lotcie i jej ludzkim stadzie. I tak Nika jest z nami już 8 lat i trudno nam już sobie przypomnieć, jak to było bez niej.

Podrap mnie za uchem i głaszcz. Zobacz, jak wilgotnieją moje oczy.

Nie zostawiaj mnie samego na długo. Bez ciebie zdziczeję jak Dingo.

Strach pomyśleć, jakie byłoby bez ciebie moje psie życie.

Myślę, że „Psie życie” powinno być lekturą obowiązkowa dla wszystkich, i dużych, i małych, tych, którzy psa już mają, i przede wszystkim dla tych, którzy dopiero chcą go mieć.

Ta książka ukazała się 10 lat temu. Przypominam ją nie tylko dlatego, że szefowa wydawnictwa Hokus Pokus Marta Lipczyńska-Gil wspomina czasami o jej wznowieniu i chciałabym ją do tego zachęcić. Drugim powodem jest to, że rzeźby, które ilustrowały „Psie życie” (a dokładniej – ich odlewy) stanęły niedawno przed biblioteką w podwarszawskim Piasecznie. Nie są to jedyne dzieła Józefa Wilkonia, które można w tym mieście zobaczyć. Jeśli tam będziecie, rozglądajcie się uważnie !

Józef Wilkoń (tekst i ilustr.) „Psie życie”, wyd.: Hokus Pokus, Warszawa 2011

Lotta czyli jak wychować ludzkie stado

Lotta czyli jak wychować ludzkie stado

Książka nominowana w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii graficznej i wpisana na pokonkursową Listę BIS w kategorii tekstu

oraz nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: obraz !!!

Ta książka została napisana dla Lotty z okazji jej dziesiątych urodzin. Nie wiem, czy Principiessa ją doceni. Obawiam się, że wolałaby tort z psich parówek albo porządną wyżerkę w śmieciach. Ponieważ jednak mam to nieszczęście, że jestem człowiekiem, nie psem, miłość wyrażam też słowami. A tym jest właśnie ta książka – wyrazem miłości. Nie bójmy się wielkich słów, gdy mówimy o najważniejszych dla nas „osobach”: psach.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę książkę (jeszcze nawet nie zaczęłam jej czytać), od razu przypomniały mi się nasze z Najmłodszą z córek rozkminy nad imieniem psiny, która miała się w naszym domu pojawić. Szukałyśmy tropów literackich i Lotta była jedną z poważnie rozważanych możliwości. Potem przypomniałyśmy sobie, że nosząca to imię bohaterka Astrid Lindgren była uparta jak stary kozioł, istniały więc obawy, że coś z tego spłynie na nosicielkę tego imienia. W końcu stanęło na Nice, ona była zdecydowanie bardziej zrównoważona 😉

Czytając „Lottę” Zofii Staneckiej wróciłam myślami do początków naszego życia z Niką. Pewne rzeczy, które tu opisuje, brzmiały bardzo znajomo, niektóre nas na szczęście nie dotyczyły. Są tam przygody wesołe i smutne, ale najważniejsza jest więź, która z czasem nawiązuje się między ludźmi a psem. To niepotrzebujące słów porozumienie, dzięki któremu my wiemy, co mówi każde spojrzenie psa, jego pochylenie głowy czy ogon. Pies natomiast nie tylko doskonale rozumie różne słowa we wszystkich językach świata (Nika reaguje nie tylko na spacer i Spaziergang, ale także na prohazku i progułku 😉 ), wyczuwa też pewne rzeczy, jeszcze zanim cokolwiek powiemy.

Lottę i jej ludzkie stado zwizualizowała w tej książce Marianna Sztyma. Pierwszy raz zauważyłam jej ilustracje w „Moim cudownym dzieciństwie w Aleppo” i od tego czasu uważnie obserwuję jej twórczość. Rzadko ilustruje książki dla dzieci – z tym większą radością odnotowałam, że w ostatnim czasie ukazały się aż trzy (w tym dwie autorstwa Zofii Staneckiej). Widziałam bohaterkę tej książki na zdjęciach, więc mogę docenić, że została pokazana w niej jak żywa – nie tylko na okładce i ilustracjach wewnątrz, ale także na wyklejce.

Zofia Stanecka napisała we wstępie: Nie opisuję życia mojej rodziny. Tak więc ani mama nie jest dokładnie mną, ani dzieci nie są moimi dziećmi. Nasze ludzkie życie jest tylko tłem dla Principiessy, dlatego to jej przygody, nie nasze, są w tej książce prawdziwe. Podobnie jak prawdą jest , że Lotta jak mało kto potrafi wychować ludzkie stado. Z nami poradziła sobie bezbłędnie. Co niniejszym zaświadczam, nisko się przy tym kłaniając do jej psich stópek, pachnących trawą, suszonym grzybkiem i starą skarpetką.

A ja się do tych ukłonów przyłączam i dodaję pozdrowienia od Niki!

Zofia Stanecka „Lotta czyli jak wychować ludzkie stado”, ilustr.: Marianna Sztyma, wyd.: Kropka, Warszawa 2021

BALTIC pies, który płynął na krze

BALTIC pies, który płynął na krze

Wpis z 29 października 2012 roku. Po uratowaniu z kry Baltic przeżył szczęśliwie jeszcze 7 lat – odszedł 28 października 2017 roku.

Może spotkacie kiedyś na spacerze nad morzem niewielkiego kundelka ? Zapytacie wtedy z niedowierzaniem:

– To ten pies ?

A siwobrody marynarz uśmiechnie się i odpowie z dumą:

– Tak, to ten pies, To Baltic.

Tą historią żyła cała Polska. Przez kilka zimowych dni 2010 roku we wszystkich telewizyjnych programach informacyjnych można było zobaczyć małego psiaka płynącego na krze z prądem Wisły. Nikt nie wiedział, jak się tam znalazł, ale w wielu nadwiślańskich miejscowościach podejmowano próby wyciągnięcia go na suchy ląd – bez skutku. Potem kra wpłynęła na wody Bałtyku i kiedy wszyscy kibicujący psiakowi stracili już nadzieję – stał się cud ! Zauważyli go marynarze ze statku naukowo – badawczego R/V Baltica, błyskawicznie zdecydowali o podjęciu akcji ratunkowej, spuścili szalupę i udało im się uratować pieska. W ostatniej chwili, bo już był bliski zamarznięcia i nie miał siły utrzymywać się na chybotliwej krze.

„Baltic. Pies, który płynął na krze” to druga, po „Dżoku” historia niezwykłych losów psa opisana przez Barbarę Gawryluk i zilustrowana przez Iwonę Całą. Tym razem jest to jednak opowieść z happy endem 🙂 Baltic przeżył niebezpieczna podróż, znalazł dom na statku „Baltic” i wspaniałego opiekuna w osobie pana Adama Buczyńskiego.

Baltic stał się bohaterem nie tylko tej książki – gdański teatr „Miniatura” przygotował spektakl oparty na jego historii. Ta wzruszająca i niesamowita historia o losach psa i jego wybawców jest kanwą opowieści o rodzącej się w najtrudniejszych warunkach przyjaźni między psem a człowiekiem – powiedział dyrektor teatru Romuald Wicza-Pokojski. – Szukaliśmy takiej historii, która może być taką naszą „opowieścią wigilijną”. Szukaliśmy pozytywnego bohatera. Baltic wydał się nam idealny. Chcemy, aby ta historia wzruszała i uwrażliwiała dzieci na krzywdę zwierząt, zachęcając je do niesienia pomocy, uczyła empatii i odpowiedzialności za słabszych od nas.

Barbara Gawryluk „Baltic. Pies, który płynął na krze”, ilustr.: Iwona Cała, wyd.: Literatura, Łódź 2012

24 czerwca 2024 roku w Marina Yacht Parku w Gdyni pan Adam Buczyński odsłonił pomnik Baltica. Rzeźbę zaprojektowała i wykonała Kinga Księżopolska.

zdjęcie pochodzi stąd —>>> https://dziennikbaltycki.pl/baltic-uwieczniony-w-gdyni-stanela-rzezba-psa-ktory-plynal-na-krze/ar/c1-18630795

DŻOK legenda o psiej wierności

DŻOK legenda o psiej wierności

Wpis z 13 lipca 2007 roku. Przypominam go, bo wczoraj obchodziliśmy Światowy Dzień Kundelka 🙂

Kiedy zobaczyłam okładkę tej książki, od razu przypomniałam sobie weekend, który spędziłyśmy w Krakowie ze Środkową z moich córek przed dwoma laty. Pojechałyśmy tylko we dwie – to miał być czas tylko dla niej, spędzony tak, jak chciała. Odpuściłam więc sobie cały program turystyczny, szczególnie że najważniejsze zabytki zaliczyłyśmy przy okazji poprzedniej bytności w Krakowie. Wtedy, we trzy z Najstarszą wędrowałyśmy śladami babci Brygidy z książki Doroty Terakowskiej.

Tym razem nasz plan składał się z trzech punktów:

* spotkanie z pewną moją internetową znajomą, równie jak ja zakręconą na punkcie książek;

* jazda na rolkach nad Wisłą, bo poprzednim razem bardzo żałowałyśmy, że tyle tam pięknych asfaltowych dróżek, a my niestety na piechotę 😦 ;

* karmienie gołębi na Rynku czyli ulubione krakowskie zajęcie mojej córki (edit: wtedy to było jeszcze legalne 😉 ).

Wszystko udało się nadzwyczajnie – spędziłyśmy niezapomniane popołudnie Beą i jej rodziną (pozdrawiamy wszystkich !!! 🙂 ). Rolkowanie z widokiem na Wawel w piękne niedzielne przedpołudnie też było fantastycznym przeżyciem, a przy okazji, zupełnie nieoczekiwanie natknęłyśmy się na ten oto pomnik (zdjęcie z Wikipedii – nie mogę znaleźć naszego).

Przypomniałam sobie (przypadkiem zobaczoną kiedyś w telewizji) informację o jego odsłonięciu. Niewiele mogłam jednak powiedzieć Środkowej o tym piesku – tylko to, że niezmordowanie czekał na swojego zmarłego nagle pana w miejscu, z którego zabrała go karetka pogotowia. Dzięki książce Barbary Gawryluk, urokliwie zilustrowanej przez Iwonę Całą, wiemy już dużo więcej.

Kraków jest miastem obfitującym w legendy, a ta narodziła się niemal na naszych oczach. Dżok czekał przy rondzie na powrót swojego pana blisko rok i chyba nie było wtedy w tym mieście osoby, która by o nim nie słyszała. Nie dawał się złapać i odwieźć do schroniska, nie chciał stamtąd odejść z nikim. Zaufał dopiero starszej pani, która go przez ten czas dokarmiała i która zadbała dla niego o schronienie przed mrozem. Kiedy stracił już widać nadzieję na powrót pana Nikodema, uznał ją za swoją nową panią.

Dżok” to książka niewesoła. Poszyta jest ( jakże przecież typową dla Krakowa ) melancholią, ale znajdziemy w niej też dużo ciepła. Nieszczęścia, które spadały na Dżoka, zostają niedopowiedziane, bo patrzymy na nie niejako z jego punktu widzenia. Za to ludzie, których piesek spotkał na swojej drodze są bez wyjątku dobrzy i życzliwi.

Historia Dżoka, jak to w legendach bywa, nie ma ani początku, ani końca. Nie wiemy, co przeżył, zanim trafił do schroniska, skąd zabrał go pan Nikodem. Nie wiemy też, gdzie podziewał się po tym, jak uciekł na widok karetki, która znów miała zabrać bliską mu osobę. Przybył nie wiadomo skąd i odszedł nie wiadomo dokąd, ale pozostanie na zawsze symbolem wiernej miłości, jaką psy potrafią obdarzyć ludzi w zamian za okazane im serce.

Barbara Gawryluk „DŻOK legenda o psiej wierności”, ilustr.: Iwona Cała, wyd.: Literatura, Łódź 2007

Czarna, Klifka i tajemnice z dna morza

Czarna, Klifka i tajemnice z dna morza

Wpis z 14 marca 2015 roku:

Siedział sam w ostatniej ławce pod oknem. Często wyłączał się lekcji i gapił przez nie. W oddali widać było wypływające w morze statki. Coraz mocniej czuł, że chce znaleźć się na pokładzie któregoś z nich.

Teraz właśnie, w czasie długiej przerwy, obserwował wielki, biały prom z napisem „PRINCESSA”. Statek powoli wychodził w morze. Ivan miał wrażenie, że słyszy buczenie syreny i widzi ludzi machających z górnego pokładu…

Od pierwszych słów tej książki zazdrościłam jej bohaterowi tego, że mieszka w Gdyni i ma na co dzień morze na wyciągnięcie ręki. Choć obawiam się, że ja, mając taki widok z okna klasy, miałabym duże problemy z nauką 😉 Wzdychałam tęsknie towarzysząc mu podczas spaceru z psem po plaży czy kiedy obserwował statki ze szczytu redłowskiego klifu. A gdy w dodatku, dzięki tajemniczemu listowi sprzed lat, w czasie wakacji dotarł na Gotlandię, moja zazdrość niepokojąco wzrosła, bo tę wyspę znam tylko z serialu o Pippi i z serii kryminałów Mari Jungstedt.

Ivan jest Polakiem, a swoje nietypowe imię, które często bywa źródłem problemów, zawdzięcza tacie i jego marzeniom, że wychowa syna na tenisistę – następcę Ivana Lendla, Niestety – te ambitne plany szybko zniweczyła kontuzja barku. Chłopcu pozostało tylko sportowe imię i poczucie, że rozczarował tatę.

Poznaliśmy go w momencie, kiedy jego dotychczasowe życie zawaliło się. Rodzice zdecydowali się na rozwód, a tata wyprowadził się nie tylko z domu, ale także z Trójmiasta. W dodatku sytuacja materialna Ivana i jego mamy pogorszyła się radykalnie, co nie pozostało niezauważone przez jego kolegów. Czasem czuł, ze tęskni za ojcem, ale najczęściej był na niego wściekły. I na wszystkich, którzy stawali mu na drodze. Okazuje się jednak, że wszystko w życiu jest po coś, a każdy koniec jest zarazem początkiem.

Gdyby tata Ivana nie wyprowadził się z domu, koledzy chłopca nie mieliby powodu, aby mu dokuczać i nie doszłoby między nimi do bójki. Gdyby nie doszło do bójki, Ivan nie trafiłby do schroniska dla psów i w jego życiu nie pojawiłaby się Czarna…

Gdyby tata Ivana nie wyprowadził się z domu, jego mama nie musiałaby przyjąć sublokatora i Ivan nie poznałby Marka, który jest członkiem Błękitnego Patrolu i nie wiedziałby, co zrobić ze znalezioną na plaży foczką…

Gdyby…

Próbowałam zrobić listę ważnych tematów, które poruszane są w tej książce i okazało się, że jest ich, jak na jej niezbyt okazałe rozmiary, całkiem dużo. A więc: rozwód, przemoc szkolna, bezpańskie psy i schronisko, foki bałtyckie i fokarium na Helu (to chyba pierwsza polska książka, w której się one pojawiają !), morze i związane z nim niebezpieczeństwa, ale też marzenia o morskich podróżach i legendarny już jacht Zawisza Czarny, szwedzka pomoc dla Polski w trudnych powojennych latach i tajemnica zatonięcia statku Mount Vernon

Uff, to chyba wszystko 😉 Ale mimo to, że tych ważnych rzeczy jest tak wiele, autorce udało się uniknąć publicystyki i historię Ivana, Nikoli, Czarnej i Klifki czyta się z dużą przyjemnością.

Barbara Gawryluk „Czarna, Klifka i tajemnice z dna morza”, ilustr.: Magdalena Kozieł – Nowak, wyd.: Literatura, Łódź 2014