U z dwiema kropkami / U mit zwei Punkten

U z dwiema kropkami / U mit zwei Punkten

Książka nominowana i WYRÓŻNIONA w konkursie KSIĄŻKA ROKU Polskiej Sekcji IBBY w kategorii graficznej !!!

Na stronie wydawnictwa Widnokrąg możemy przeczytać:

Książka znalazła się na liście Unpublished Picturebook Showcase pośród 88 (z 600 nadesłanych) projektów z całego świata wybranych przez międzynarodowe jury i była prezentowana podczas najważniejszych targów książki dziecięcej Bologna Children’s Book Fair. Autorka wykorzystała technikę kolażu połączoną z delikatną kreską ołówkiem.

Katarzyna Minasowicz stworzyła tę książkę w ramach stypendium artystycznego Miasta Wrocławia: WROCŁAW – MIASTO SPOTKAŃ. Książkę objął patronatem honorowym Konsul Generalny Republiki Federalnej Niemiec we Wrocławiu. Wydana w polskiej i niemieckiej wersji językowej.

O Domu zwykle się nie myśli.

Dom się po prostu ma.

Raptem 23 lapidarne zdania plus ascetyczne ilustracje, w których nic nie pojawiło się przypadkiem albo po nic.

Wydawać by się mogło, że to bardzo mało, a jednak wystarczyło, żeby (jak to się mówi) trafić w punkt. Dlatego pierwszym wrażeniem, jakie miałam po obejrzeniu tej książki, był zachwyt. Ta historia wpisała się w to, co wiem, czego dowiedziałam się nie tylko z opowieści rodzinnych, ale też z wielu przeczytanych wspomnień i obejrzanych filmów. Można powiedzieć, że wypełniłam puste miejsca na jej kartkach wiedzą, którą miałam skądinąd.

Historia, którą opowiada Kasia Minasowicz, w oczywisty sposób nawiązuje do tego, co działo się 80 lat temu, a co było efektem powojennego przesunięcia granic czyli masowych przesiedleń ludności polskiej z terenów, które miały znaleźć się w granicach ZSRR na tak zwane Ziemie Odzyskane oraz wysiedlaniu stamtąd ludności niemieckiej. I jedni, i drudzy nie z własnej woli musieli opuścić swoje domy i zacząć życie gdzie indziej…


Po pierwszym zachwycie pojawiły się jednak wątpliwości i pytania o adresatów tej publikacji. Często tak mam w przypadku takich operujących niedopowiedzeniami picturebooków. Wydawnictwo określa wiek czytelników na 6+. Trudno mi powiedzieć, czy jest on odpowiedni i czym będą oni ją w stanie wypełnić. Jestem jednak pewna, że nie można ich zostawić samych z tą historią, która ma walor nie tylko historyczny, ale także uniwersalny. Doświadczenia jej bohaterki stały się nie tak dawno udziałem tysięcy dzieci, które przyjechały do Polski z Ukrainy. „U z dwiema kropkami” może być znakomitym punktem wyjścia do rozmowy o tym – w domu, ale także na lekcji bibliotecznej albo wychowawczej, wszędzie tam, gdzie taka rozmowa jest potrzebna.

Kasia Minasowicz „U z dwiema kropkami / U mit zwei punkten”, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2025

Książka. Kto za tym stoi?

Książka. Kto za tym stoi?

Książka bez czytelnika jest jak żółw bez skorupy. A czy zastanawiałeś się kiedyś, drogi Czytelniku, kto wybiera temat książki, ilustracje, format albo jej cenę? Zanim książka trafi w Twoje ręce, przechodzi przez wiele ogniw naprawdę długiego łańcucha wydawniczego: na ten proces składa się praca całego zespołu! Podążaj za autorem, wydawcą, ilustratorem, drukarzem, a na końcu księgarzem lub bibliotekarzem i odkryj świat tych fascynujących zawodów.

Oto kulisy publikowania.

Lubię książki o książkach – takie, które opowiadają o ludziach je tworzących, o księgozbiorach i o różnych przygodach, które mogą nas w kontakcie z książką spotkać. „Książka. Kto za tym stoi?” to publikacja opisująca drogę książki od momentu, kiedy jest ona tylko zalążkiem pomysłu w głowie autora, do jego wersji końcowej, która trafia w ręce czytelnika.


Uświadamia czytelnikom, jak wiele osób jest zaangażowanych w powstanie książki, jak długi jest to proces i jak wiele etapów musi ona przejść i ile decyzji musi zostać podjętych, zanim trafi w ich ręce. Skojarzyła mi się z wydaną wiele lat temu, ilustrowaną przez Bohdana Butenkę publikacją zatytułowaną „O książce. Mała encyklopedia dla nastolatków”. Tamta była kompendium wiedzy o książce, z całą historią powstawania druku, ale obecnie zapewne raziłaby anachronicznością, bo bardzo wiele się w jego technologii od tego czasu zmieniło.

Stéphanie Vernet – autorka tekstu i Camille de Cussac, która go bardzo pomysłowo wpisała w całostronicowe ilustracje, opowiadają o tym, jak to się robi współcześnie. Najbardziej staroświecką rzeczą, o której wspominają jest maszyna do pisania – dla mnie przedmiot oczywisty, a dla obecnych czytelników – coś niepojętego. Przypomniała mi się gra zorganizowana przez Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie w pewnym momencie uczestnicy mieli do czynienia właśnie z taka maszyną z epoki. Z dużym zaciekawieniem usiłowali na niej pisać i pytali ze zdziwieniem: gdzie jest Enter ? A ja poczułam się strasznie stara, bo wiedziałam 😉

Na stronie ze spisem treści, przedstawiającej kolejne osoby zaangażowane w proces tworzenia książki, uderzył mnie od razu brak redaktora. Co prawda pojawia się on następnie w treści, ale jakoś tak mimochodem…

I to niestety jest chyba znak obecnych czasów. Coraz częściej zdarza mi się zastanawiać, czy książka, którą właśnie czytam czy przeglądam, przeszła przez ręce redaktora? Czasem nawet taka osoba wymieniona jest w stopce redakcyjnej, ale mam wrażenie, że jej rola ograniczyła się tylko do tego.

Za to bardzo się cieszę, że w tym łańcuszku osób zaangażowanych w drogę książki do czytelnika autorki doceniły rolę i znaczenie bibliotekarzy oraz księgarzy, bo ci ostatni to kolejny zawód odchodzący pomału do lamusa.

Pojawia się tam też osoba recenzentki, którą się poniekąd czuję i w pełni podpisuję się pod zdaniem: Paradoksalnie nawet nieprzychylne recenzje mogą spowodować, że książka nie zostanie zapomniana i zupełnie pominięta. Recenzja to nie jest reklama książki, a rola recenzenta nie powinna polegać tylko na chwaleniu. Recenzent z prawdziwego zdarzenia powinien zauważyć w niej nie tylko to, co jest tam godne pochwały, a także skrytykować, jeśli coś na to zasługuje. Taka recenzja może wywołać dyskusję o książce i spowodować, że czytelnik się nią zaciekawi i zechce przeczytać, choćby po to, żeby sprawdzić, jak tam naprawdę jest.

A każdy powód, żeby sięgnąć po książkę jest dobry 🙂

Stéphanie Vernet (tekst) & Camille de Cussac (ilustr.) „Książka. Kto za tym stoi?”, przekł.: Anna Nowacka-Devillard, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2024

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Książka nominowana w Małej Edycji Plebiscytu Blogerek LOKOMOTYWA 2024 przez Maję Kupiszewską autorkę bloga Maki w Giverny ( —>>>tutaj możecie przeczytać, co napisała o niej u siebie)

W tytule tej książki zawiera właściwie cała jej treść, ale to, co jest w niej najważniejsze, mieści się nie w wydrukowanych słowach, tylko w tym, co nam się w związku z nią pomyśli

Za każdym razem, kiedy kończyłam ją przeglądać, moje myśli biegły w zupełnie inną stronę. Bardzo jestem ciekawa, dokąd mnie ona jeszcze może zaprowadzić. Oraz tego, co w niej zobaczą osoby z innym (bo na przykład dużo krótszym) doświadczeniem życiowym.

Autorka zadedykowała ją jutrzejszym dorosłym i wczorajszym dzieciom, a więc w zasadzie… wszystkim. Nikt nie może mieć wymówki, że to książka nie dla niego 😉

Składa się ona w połowie ze stwierdzeń dotyczących tego, co już było, co już się wydarzyło i w połowie z pytań o to, co będzie, co jeszcze na nas czeka. Nas czyli kogo ? Jej czytelników ? Ludzi w ogóle ? Tych, którzy żyją teraz czy tych, którzy pojawią się po nas ?

Co było jeszcze wcześniej ? Co będzie potem ? Czy to wszystko ma jakiś początek i koniec ?

Kontakt z nią prowokuje do zastanowienia się nad tym, czym jest czas ? Jej forma, dzieląca go wyraźnie na kiedyś, teraz i potem, pokazuje jak ulotne i krótkie jest teraz. A może w ogóle go nie ma?

Kiedy tak leży przede mną zamknięta, wygląda zupełnie normalnie. Można nawet powiedzieć – przeciętnie. Warto jednak ją otworzyć, bo to, co znajdziemy w środku, jest absolutnie nieprzeciętne.


Jej forma, stanowiąca niewątpliwe wyzwanie dla wydawcy, powoduje, że zaliczyć ją mogę do kategorii: książki inne niż wszystkie. W ofercie wydawnictwa Widnokrąg to druga po „Idei” taka pozycja. Nietypowa forma i niedookreślona grupa wiekowa, do której obie są adresowane, na pewno nie ułatwiają sprzedaży. Za to ile frajdy będą mieli ci, w których ręce trafią ! Chapeau bas dla wydawnictwa, że się odważyło je wydać !!!

Johanna Schaible „Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka”, przekł.: Agata Teperek, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2024

Stracony rok

Stracony rok

„Stracony rok” to druga wydana po polsku powieść Katherine Marsh. W poprzedniej czyli „Chłopcu znikąd”, która zwyciężyła w kategorii: tekst Plebiscytu LOKOMOTYWA, autorka łączyła dwa wątki i dwa plany czasowe – współczesny, z akcją związaną z początkiem kryzysu uchodźczego w Europie i historyczny, nawiązujący do problematyki Holokaustu. Pisząc „Stracony rok” zastosowała podobny zabieg. Tu też mamy dwa plany czasowe, ale wątki trzy…

Leonia, New Jersey, Stany Zjednoczone 2020

Trwa pandemia, trzynastolatek Matthew coraz trudniej znosi zamknięcie w domu razem z mamą i prababcią, z powodu której nie może się w ogóle spotykać z kolegami, nawet z zachowaniem dystansu, bo mama obawiała się nawet najmniejszego ryzyka kontaktu z wirusem. Zdalne lekcje, samotność w ogródku, a w dodatku mama odebrała mu konsolę do gier, bo grał prawie bez przerwy. Obiecała, że odda, ale warunkiem jest to, że Matthew zajmie się najpierw uporządkowaniem pudeł z rzeczami prababci…

Kijów, Ukraina, Związek Radziecki 1932

Mila ma dwanaście lat i jest córką wysoko postawionego działacza partii komunistycznej. Żyje, jak na sowieckie realia, w dobrobycie – mają wygodne mieszkanie, służącą, która po śmierci mamy dziewczynki prowadzi dom i zajmuje się nią. Nie brakuje jej jedzenia i słodyczy, mogą zaopatrywać się w specjalnych sklepach i Mila nawet nie wie, że całkiem niedaleko ludzie umierają z głodu. Wierzy we wszystko, co mówi jej tata, aż do dnia, kiedy ktoś podrzucił im pod drzwi pustą kopertę. To znaczy – niezupełnie pustą, bo były w niej wszy. Od tego wszystko się zaczęło…

Brooklyn, Nowy Jork, Stany Zjednoczone 1932

Helen, nazywana w domu Jeleną, urodziła się w Ameryce, ale jej rodzina pochodzi z Ukrainy. Jej tatko ciężko pracuje, aby ich utrzymać, a w dodatku od ich krewnych w Związku Radzieckim zaczynają przychodzić bardzo niepokojące wiadomości…

Co łączy Nadię, prababcię Matthew, z Milą i Helen ? Jaką tajemnicę skrywa od niemal dziewięćdziesięciu lat i dlaczego dotychczas jej nie wyjawiła ?

Katherine Marsh sięgnęła w tej powieści do historii własnej rodziny. Jak napisała w posłowiu: Przez całe moje dzieciństwo w latach osiemdziesiątych z zagranicy przychodziły listy – niebieskie koperty poczty lotniczej z niebiesko-różowymi brzeżkami i pieczątką AVIA, rosyjskim słowem oznaczającym „powietrze”. Przed epoką internetu i gdy telefony międzynarodowe były strasznie drogie, te listy stanowiły jedyny kontakt mojej babci z rodziną – dwiema siostrami i bratem – którą pozostawiła w Ukrainie, gdy wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych w 1928 roku…

„Stracony rok” to powieść, która nie wiąże się wprost z obecną wojną, ale jednak zaliczam ją do kategorii: wokół wojny w Ukrainie. Hołodomor jest wydarzeniem, bez którego nie można zrozumieć nie tylko relacji ukraińsko – rosyjskich, ale w ogóle Ukrainy.

Jest czymś, co z trudem mieści się w głowie – i to, że można było zagłodzić trzy miliony ludzi w najżyźniejszej części Europy, i to, że znaleźli się ludzie, którzy to przeprowadzili (i nie mam tu na myśli tylko przedstawicieli najwyższych władz), ale także to, że można było utrzymać to w tajemnicy przed światem. Częścią opisanej w tej książce historii jest także właśnie zaprzeczanie temu co się zdarzyło i starania wielu osób (między innymi Garetha Jonesa, który był bohaterem filmu Agnieszki Holland „Obywatel Jones”), aby prawda dotarła do opinii publicznej na całym świecie.

Zastanawiam się nad tytułem tej książki. „Stracony rok” to ma być czas pandemii, zamknięcia w domach i odłożenia na później wielu spraw ? Dla Matthew ten czas nie był stracony. Odkrył, że mimo wszystko ma w sobie siłę, a także to, jak ważna w życiu jest pamięć i prawda. I że nigdy nie jest na nią za późno…

Katherine Marsh „Stracony rok”, przekł.: Sara Monasterska, Anna Klingofer- Szostakowska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2024

Butelka taty

Butelka taty

Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: Od A do Z !!!

oraz wyróżniona w kategorii graficznej konkursu KSIĄŻKA ROKU Polskiej Sekcji IBBY 2023

oraz wpisana na listę White Ravens 2024 i na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2023 !!!

Kiedy pojawiła się po raz pierwszy ? Tego nikt dokładnie nie wiedział. To chyba było po kłótni rodziców albo wtedy, gdy tata kolejny raz nie dostał awansu w pracy. Na początku butelka stanęła obok fotela, nie rzucając się w oczy. Pierwszy zauważył ją Wojtek. Bawił się klockami i kilka z nich poturlało się pod meble. Gdy sięgał po czerwony klocek, poczuł jej nieprzyjemny kwaśny zapach…

Na ilustracjach Agaty Dudek ta butelka ma zielony (butelkowy) kolor. Można powiedzieć, że to właśnie ta barwa opowiada na ilustracjach całą historię – nie tylko na tam, gdzie wypełniają one całe rozkładówki, ale także na stronach z tekstem. Początkowo są to niewielkie plamy, które rozlewają się coraz bardziej, aby w końcu przykryć go w całości.

Artur Gębka opowiada w „Butelce taty” o problemie alkoholowym widzianym oczami dziecka, które nie rozumie, co się dzieje z jego tatą. Jak możemy przeczytać na okładce – to metaforyczna opowieść o zagubieniu i niepomocnych sposobach radzenia sobie z problemami, które z czasem stają się wielkim ciężarem dla całej rodziny. Jest w tej historii także mama – widzimy jej bezradność i próby chronienia synka przed tą metaforyczną butelką zajmującą coraz więcej miejsca w ich mieszkaniu i życiu. To ona wreszcie znajduje i przyprowadza do domu ratownika, który pomoże tacie wyjść z butelki czyli wyrwać się z nałogu.

Na okładce możemy przeczytać także, że jest to historia mówiąca o nadziei. Pokazująca, że mając odpowiednie wsparcie można poradzić sobie z największymi trudnościami i odzyskać to, co dla nas najcenniejsze. Nie można jednak powiedzieć, że jest to opowieść z happy endem – najwyżej z nadzieją na niego.

Butelka co prawda znika z domu Wojtka, a tata znów się uśmiecha i tańczy z mamą. Jednak barwa butelkowej zieleni nie znika z ich życia. Na ostatniej ilustracji, pokazującej tańczącą rodziną, pojawia się jak memento na ubraniach całej trójki. Przypomina, że zarówno alkoholikiem, jak i osobą współuzależnioną jest się już całe życie…

„Butelka taty” to książka ważna i bardzo dobrze, że powstała. Arturowi Gębce i Agacie Dudek udało się znakomicie zgrać ascetyczny tekst z przejmującymi ilustracjami. Kiedy ją czytałam, przypomniało mi się „Małe” Stiny Wirsen, także nominowane w kategorii: Od A do Z Lokomotywy. To również nie jest lektura dla każdego, ale (niestety !) są takie dzieci, którym może ona pomóc, pod warunkiem jednak, że nie zostaną z nią same i że będzie jej towarzyszyła rozmowa.

Artur Gębka „Butelka taty”, ilustr.: Agata Dudek, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2023

Idea

Idea

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: obraz !!!

Nikt nie wiedział skąd dokładnie pochodziła myśl. Opowiadano potem, że nadleciała wraz ze wschodnim wiatrem, który rozpędził burzowe chmury. Krążyła nad archipelagiem, szukając miejsca, w którym mogłaby odpocząć i zostać najdłużej. Wyspy przykuły jej uwagę, bo w pierwszej chwili wydały jej się bezludne.

Dopiero gdy przyjrzała im się z bliska, spostrzegła, że na każdej z nich mieszka jedno dziecko. Wyspy były oddalone od siebie na tyle, że dzieci widziały linie brzegowe, ale nie siebie nawzajem. Najwyraźniej nie widziały o swoim istnieniu…

„Idea” to książka nieoczywista. Trudno właściwie powiedzieć – o czym jest ? O myśli, która stała się ideą ? O idei, która zmieniła się w marzenie, żeby potem stać się działaniem ?

O tym, że żaden człowiek nie jest samoistną wyspą ? Trochę o tym, ale to jednak nie Hemingway 😉 Nie ma wyraźnej puenty i na pewno nie znajdziemy w niej morału. Więc w sumie – po co w ogóle ją czytać ?

To książka z gatunku: koszmar bibliotekarzy, bo trudno jednoznacznie określić – dla kogo jest ? Do jakiej grupy wiekowej ją przypisać ?

I w dodatku ta dziwna forma – leporello

Przyzwyczajeni jesteśmy, że takie harmonijkowe to są sztywnostronicowe książeczki dla najmłodszych, choć przecież bywały też inne. Wystarczy wspomnieć „Księcia w cukierni” Marka Bieńczyka i Joanny Concejo – książkę równie nieoczywistą ja ta i w dodatku adresowaną do jeszcze starszych czytelników.

Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Widnokrąg odważyło się wydać tę książkę i mam nadzieję, że znajdzie ona odważnych dorosłych, dzięki którym trafi w ręce niedorosłych czytelników. Fakt, że do czytania tam jest zdecydowanie mniej niż w powieści, którą można nabyć za porównywalną cenę, ale myśli się potem o niej długo. Ten tekst, te ilustracje i ta forma pobudzają do tego. Powodują, że otwierają się rozmaite klapki w mózgu i nagle wędrujemy myślami gdzieś, dokąd nie zaprowadziłaby nas inna, bardziej konwencjonalna książka.

Spróbujcie – naprawdę warto !!!

Dziękuję Wydawnictwu Widnokrąg za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 🙂

Anna Paszkiewicz (tekst), Kasia Walentynowicz (ilustr.) „Idea”, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2023

Wyścig po koronę

Wyścig po koronę

czyli trzecia część cyklu, który w wersji oryginalnej nosi tytuł „The Lost Arts Mysteries”. O poprzednich dwóch możecie przeczytać —>>> tutaj

Art i Camille tym razem wybierają się do Londynu, aby spotkać się z ojcem dziewczynki, który po latach nawiązał kontakt z porzuconą przed urodzeniem córką. Jednak kiedy tam dolatują, okazuje się, że profesor Broderick Tinsley zniknął…

Czytelnicy poprzednich tomów wiedzą doskonale, że Camille nie jest osobą, która w takiej sytuacji będzie po prostu siedziała w hotelowym pokoju i martwiła się – chociaż obiecała mamie, że będzie tam na nią czekać. A skoro ona zaczęła działać, to Art oczywiście nie może zostawić jej samej… Więcej nie powiem. Żeby dowiedzieć się, co się stało z ojcem dziewczynki i o czyją koronę chodzi w tytule, musicie sięgnąć po książkę. Nie pożałujecie !!!

Podobnie jak w poprzednich tomach, tutaj także znajdują się kody QR, dzięki którym można zobaczyć dzieła sztuki, o których jest mowa w tekście i zapoznać się z ich opisami przygotowanymi przez Karolinę Ciszecką. Deron R. Hicks napisał w posłowiu do tej części: Wielu ludzi uważa, że sztuka to obrazy wiszące w muzeum. Ale ona nie ogranicza się wcale do malarstwa. W tej książce jest mowa również o obrazach, lecz opowieść dotyczy przede wszystkim czterech bardzo różnych dziedzin sztuki nieczęsto prezentowanych w muzeach, gdyż zawsze są one związane z konkretnym czasem i miejscem. Te dziedziny sztuki to: architektura, witraże, malowidła ścienne oraz arte comatesca czyli sztuka tworzenia dekoracyjnych mozaik geometrycznych. To właśnie w nich ukryte zostało rozwiązanie zagadki, przed którą stanęli nasi bohaterowie Londynie i okolicach.

Po tym wszystkim, co tam nawywijali, trudno dziwić się decyzji mamy Camille o tym, że dziewczynka ma szlaban do końca wakacji. Ale ponieważ zarządziła to 15 sierpnia, więc kara nie będzie długa 😉 Na razie nie znalazłam informacji o kolejnym tomie z tego cyklu, ale nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że Art i Camille znowu się w coś wplątali, a Deron R. Hicks to opisał.

P.S. Lektura tego tomu stała się dla mnie przyczynkiem do zastanowienie się nad granicami przekładania lub pozostawiania w wersji oryginalnej nazw własnych. Szczególnie zakłuło mnie w oko przetłumaczenie na polski Trafalgar Square (jako Placu Trafalgarskiego) przy równoczesnym pozostawianiu w oryginale położonej tuż obok Parliament Street (oraz innych miejsc w Londynie). Także spolszczenie nazw University College London i National Portret Gallery budzi moje wątpliwości, bo potem dla czytelników nieczytelne mogą być skróty UCL i NPG (który w tekście zmienił się na NGP).

Deron R. Hicks „Wyścig po koronę”, przekł: Anna Klingofer – Szostakowska, Sara Monasterska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2022

Przekręt na Van Gogha; Skok na Rembranta

Przekręt na Van Gogha; Skok na Rembranta

Chłopak pojawił się znikąd.

Widział jego odbicie w szybie ochronnej osłaniającej niewielką rzeźbę. Dzieciak miał blond włosy w lekkim nieładzie, ale poza tym wyglądał zupełnie zwyczajnie. Był w niebieskiej bluzie, dżinsach i trampkach…

Dwunastolatek siedzący samotnie kilka godzin w muzeum (przez które przewijają się tłumy ludzi, bo to przecież Narodowa Galeria Portretów w Waszyngtonie) nie budzi na ogół niczyjego zainteresowania. To nie kilkulatek, żebyśmy zaraz zaczęli się rozglądać, gdzie się podziali jego rodzice. Na chłopca w sali 83 obsługa zwróciła uwagę dopiero wtedy, kiedy zbliżała się pora zamknięcia muzeum…

i wtedy okazało się, że nie wie, ani jak się nazywa, ani gdzie mieszka, ani co robił, zanim usiadł na ławce przed rzeźbą Czternastoletniej tancerki Degasa.

Kim jest ? Skąd się wziął w tym muzeum i dlaczego nie pamiętając swojego imienia, wie tak wiele o wiszących tam obrazach ? Co spowodowało jego amnezję ? I wreszcie – najważniejsze: dlaczego ścigają go przestępcy i czego od niego chcą ???

Kryminały młodzieżowe, które czytywałam, będąc w odpowiednim dla nich wieku, były takie nie do końca poważne. Z zagadką do rozwiązania przez bystrego siódmoklasistę, z przestępcami niezbyt rozgarniętymi i nie bardzo groźnymi, a jeżeli sprawa była z tych poważniejszych, to rozwikływał ją dorosły, który jeździł niepozornym samochodem z silnikiem Ferrari pod maską.

Historie, które opowiada Deron R. Hicks, są inne. Mamy w nich do czynienia z prawdziwym, poważnym przestępstwem dokonywanym przez prawdziwych (można powiedzieć – profesjonalnych) przestępców, którzy po prostu nie docenili dwójki nastolatków. Art i Camille są w takim wieku, że z jednej strony ich samotna obecność w miejscach publicznych nikogo nie dziwi, ale z drugiej – mogą wydawać się bezbronni w konfrontacji z dorosłym, uzbrojonym mężczyzną. Nic bardziej mylnego, choć przecież nie są uzbrojeni i nie dysponują żadnymi nadprzyrodzonymi mocami !

Jeśli początek tej książki przypomniał komuś „Tożsamość Bourne’a”, to jest to skojarzenie bardzo uprawnione. Jej akcja toczy się jak dobry film sensacyjny, nie zdziwiłabym się, gdyby niedługo została zekranizowana, bo potencjał jest 😉

„Przekręt na Van Gogha” był wydany po polsku po raz pierwszy w 2019 roku, a teraz został wznowiony, bo ukazała się kolejna część przygód Arta i Camille. Znów mamy próbę przestępstwa w Narodowej Galerii Portretów, znów chodzi o dzieła sztuki z najwyższej półki, znowu ktoś nie docenił dwójki dzieciaków i w dodatku w sprawę wplątana zostaje także królowa Elżbieta. Tak, ta sama, którą znamy z serialu „The Crown”.

Książki z tej serii nie mają ilustracji, a jednak stanowią coś w rodzaju albumu ze sztuką, ale takiego z XXI wieku 😉 W tekście znajdują się kody QR, które można skopiować telefonem albo tabletem i już ma się dostęp do obrazów i innych dzieł sztuki, o których jest tam mowa. Kiedy ja, będąc w wieku czytelników tej serii, czytałam wykłady Pana Samochodzika z historii sztuki, musiałam sięgnąć po encyklopedię albo jakiś album stojący na półce Rodziców, żeby wiedzieć, o czym opowiadał. Ale przecież nie wszyscy czytelnicy mieli pod ręku księgozbiór mojego Taty ! Teraz jest im łatwiej, a w dodatku jest to kolejna okazja do tego, żeby dzisiejsi nastolatkowie nauczyli się korzystać z internetu nie tylko do wstawiania memów na media społecznościowe.

Sprawdziłam – w tej serii, która ma wspólny tytuł „The Lost Arts Mysteries”, ukazał się jeszcze jeden tom. Tym razem Art i Camille tropią przestępców w Londynie i liczę na to, że niedługo będziemy mogli o tym poczytać po polsku. Edit: już można, zapraszam —>>> tutaj

Deron R. Hicks „Przekręt na Van Gogha”, przekł: Maria Kabat, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2021

Deron R. Hicks „Skok na Rembranta”, przekł: Anna Klingofer – Szostakowska, Sara Monasterska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2021

Maleńkie królestwo

Maleńkie królestwo

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

oraz wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2021

Maleńkie Królestwo było naprawdę małe, niektórzy mówią, że było najmniejszym królestwem na świecie. I ze wszystkich stron świata przybywali goście, by się zdumiewać jego pięknem i maleńkością.

Było tak wąskie, że kiedy Król i jego Mądry Doradca chcieli pograć we frisbee, musieli przekraczać granice sąsiednich państw…

Tak zaczyna się „Maleńkie królestwo” Etgara Kereta, o którym Paweł Smoleński reporter i przyjaciel autora napisał na okładce, że jest ciepłe jak ulubiona poduszka, mądre jak sowa i głębokie jak morze. I to prawda, takie właśnie jest !!! W dodatku zostało ono przepięknie zwizualizowane przez Tami Bezaleli. Zachwycił mnie zarówno jej koncept królestwa jako książki, jak i wizja całego świata trochę kojarzącego się z tym z „Małego Księcia”. Fantastyczne są te państwa – planety krążące wokół siebie tak, że można się między nimi swobodnie przemieszczać, skacząc z jednej na drugą !

Ostatnie miesiące w moim życiu to był emocjonalny rollercoaster. Równolegle musiałam się zmierzyć z odchodzeniem Mamy i ślubem Najstarszej z córek, w tym wszystkim nie miałam już siły na poznawanie nowych historii i czytanie książek, szczególnie tych dla dzieci (z literatury dorosłej stać mnie było właściwie tylko na kryminały). Nie znajdywałam już w sobie miejsca na nowe światy i nowe emocje. „Maleńkie królestwo” przełamało tę niemoc. Przeczytałam je na Targach Książki w Warszawie i to dosłownie, bo przycupnęłam z tą książką na krześle w stoisku wydawnictwa. Mam więc wobec jej autorów szczególny dług wdzięczności.

Etgara Kereta kojarzyłam przede wszystkim z najmniejszym domem w Warszawie, którego jest patronem, a który opisany został w „ArchiTekturkach”. Z jego dorosłej twórczości czytałam chyba tylko „Siedem dobrych lat” – zbiór opowiadań (czy też bardziej felietonów) pisanych przez niego w pierwszych latach życia syna. Ich tematyka osnuta jest wokół rodziny, ale do mnie bardziej od tych o synu trafiały te o rodzicach i siostrze, która u progu dorosłości nawróciła się na ortodoksję. Wzruszyła mnie historia specjalnej wersji jednej z jego książek – przeznaczonej dla siostrzeńców. Nie pamiętam już, o jaki tytuł wtedy chodziło, ale myślę że (przy całym szacunku dla konsekwencji w wierze i prawie rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z nią) szkoda by było, gdyby pozbawić ich kontaktu z mądrością zawartą w „Maleńkim królestwie”.

Ta książka to napisana prostymi słowami przypowieść o tym, co jest w życiu najważniejsze. Nie będę zdradzać, co to jest – sądzę, że sami się domyślacie i nie będzie to dla Was zaskoczeniem.

Mali ! Każcie Dużym czytać sobie „Maleńkie Królestwo”. Nie tylko otworzą oczy na dawno już zamglone własne dzieciństwo, ale zobaczą o wiele więcej w dorosłym świecie – napisał na okładce Paweł Smoleński, a ja się pod tym podpisuję obiema rękami. Dawno nie czytałam niczego równie pięknego i za te wzruszenia dziękuję i autorom, i tłumaczce, i wydawnictwu 🙂

Update 13.10.2021:

Już po napisaniu tej recenzji trafiłam na bardzo ciekawy wywiad z Etgarem Keretem (—>>> tutaj ), w którym opowiada on między innymi o ilustracjach do tej książki i ich autorce.

Historia o tym, jak nawiązałem współpracę z Tami Bezaleli, ilustratorką „Maleńkiego Królestwa”, jest dość zabawna. Miałem tekst i wyobrażałem sobie do niego obrazy, które będą wyrażały samotność, ale i nadzieję. Zazwyczaj takich emocji nie znajdzie się w izraelskich grafikach, pasują raczej do wschodnioeuropejskiego stylu. Przez rok nie mogłem znaleźć nikogo, kto zilustrowałby książkę. W końcu mój redaktor pokazał mi wideo na YouTube, w którym nie widać było twarzy artysty, tylko ręce pracujące nad szkicem. Zawołałem: o, to ta osoba!

Okazuje się, że Tami Bazaleli ilustrowała już wcześniej książkę dla dzieci, ale było to przed 45 laty ! Wtedy nie była zadowolona z efektu i nie chciała już więcej to tego rodzaju twórczości wracać. Na szczęście dała się przekonać 🙂

Dowiedziałam się z tego wywiadu także, że wszystkie znajdujące się na ilustracjach postaci mają twarze autentycznych osób i przed dopasowaniem twarzy do ich książkowych odpowiedników autorzy przeprowadzili coś w rodzaju castingu tak, aby jak najlepiej ich dobrać. Na przykład księciem został bratanek żony Kereta, którego ojciec jest gwiazdorem rocka i jego syn jest przyzwyczajony do różnych przywilejów.

Etgar Keret opowiada tam również o tym, dlaczego w swojej twórczości sięga do baśni i robi to nie tylko w w wersji książkowej 😉 Niedawno powstał także krótki film „Outside”, którego był współautorem. To krótki metraż, przy którym współpracowałem, specyficzna bajka, przypominająca trochę „Jasia i Małgosię”, nawiązująca do trwającej pandemii. Film można obejrzeć online. Pracowałem przy nim z choreografką Inbal Pinto, którą podziwiam — bardzo chciałem zrealizować z nią jakiś projekt. To oznaczało też, że musiałem spróbować tańca.

Obejrzyjcie, warto !

Etgar Keret (tekst), Tami Bazaleli (ilustr.) „Maleńkie królestwo”, przekł.: Agnieszka Maciejowska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2021

Chłopiec znikąd

Chłopiec znikąd

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów Lokomotywa w kategorii: tekst i nagrodzona w tej kategorii !!!

Tego, co chcę napisać na jej temat, nie da się powiedzieć bez spoilerów, dlatego zawczasu uprzedzam, że czytając dalej, można się ich spodziewać 😉

„Chłopiec znikąd” to powieść bardzo aktualna, odwołująca się do wydarzeń sprzed kilku zaledwie lat, z akcją umieszczoną w konkretnym miejscu i czasie. Katherine Marsh zawarła tam własne doświadczenia z pobytu z rodziną w Brukseli, gdzie mieszkała w domu przy ulicy Alberta Jonnarta, a jej nieznające francuskiego dzieci poszły tam do belgijskiej szkoły. W 2015 roku w Parku Maksymiliana w centrum Brukseli koczowali nielegalni emigranci, a miasto żyło w strachu wywołanym atakami terrorystycznymi. To wszystko znalazło się w tej książce.

Czułam, ze opisanie strachu, który czuli ludzie, jest czymś ważnym. – powiedziała autorka w wywiadzie kończącym tę książkę – Podczas ataku w Brukseli pobiegłam do szkoły moich dzieci, jak matka Maksa, i zabrałam je stamtąd. W ciągu następnych tygodni wiele myślałam o moim lęku, że coś może się przydarzyć mnie lub moim bliskim, i o tym, jak łatwo pozwolić, aby ten lęk zniekształcał percepcję i fakty…

Duże wrażenie zrobiła na mnie historia Ahmeda. Opowieść o nim zaczyna się w łodzi, którą wraz z ojcem i grupą nielegalnych emigrantów usiłują przepłynąć z Turcji do Grecji, co niestety kończy się tragicznie i chłopiec zostaje sam. O tym, co wydarzyło się wcześniej w Aleppo, jak wyglądała wojna tam i życie podczas niej oraz jak zginęła reszta rodziny chłopca dowiadujemy się już później i są to najbardziej przejmujące fragmenty tej książki. Na razie Ahmed dociera do Brukseli, a następnie, oszukany przez przemytników, którzy mieli mu ułatwić przedostanie się do Anglii, uciekając, chowa się w piwnicy domu przy ulicy Jonnarta.

W tym domu mieszka Max – amerykański chłopiec, który właśnie przyjechał do Brukseli na rok ze swoją rodziną. Czuje się tam wyobcowany, bo rodzice zdecydowali się posłać go do belgijskiej szkoły, mimo że nie zna francuskiego i w dodatku uznali, że będzie mu łatwiej, kiedy powtórzy tam szóstą klasę. Gdy odkrywa obecność Ahmeda w piwnicy, decyduje się mu pomóc…

… ale sposób, w jakim to robi jest właśnie największym problemem, jaki mam z tą książką.

Rozumiem i podzielam jej przesłanie: że nie należy oceniać ludzi po pozorach i że nie można poznać niczyjej wartości, póki nie da mu się szansy, jednak w przeciwieństwie do jej bohaterów nie jestem już nastolatką i wiem, że nie zawsze jest to możliwe. W cytowanym wywiadzie autorka deklaruje, że chciała uczciwie przedstawić racje obu stron konfliktu, którego sednem jest lęk, ale wyraźnie widać, z którą z nich się zgadza. Co prawda pokazuje osoby, które obawiają się konsekwencji niekontrolowanego napływu emigrantów do Europy (niebezpodstawnie, skoro właśnie wtedy mają miejsce ataki terrorystyczne w Brukseli i w Paryżu, a dokonują ich często ludzie już tam urodzeni i wychowani), ale taką postawę nazywa niechęcią do zmierzenia się ze swoim lękiem kompletnie pomijając to, na ile jest on uzasadniony. Czytając „Chłopca znikąd” nie mamy wątpliwości, że serce autorki jest po stronie Maxa i jego szkolnych kolegów Oskara i Farah, którzy aby (w swoim rozumieniu) pomóc Ahmedowi przez długi czas oszukują rodziców i nauczycieli. Łamią także prawo i to w sposób poważny. Podrabianie dokumentów i kłamanie policjantom (że o ucieczce po dachach nie wspomnę) w warunkach wprowadzonego wówczas w Brukseli stanu wyjątkowego to nie są rzeczy, nad którymi można przejść do porządku dziennego tylko dlatego, że robią to w słusznej sprawie.

Nasuwa się też pytanie – czy na pewno ta sprawa była słuszna ??? Czy naprawdę ta pomoc była pomocą ? Katherine Marsh porównuje postawę Maxa do historii Alberta Jonnarta, Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata, który podczas okupacji w swoim domu przy tej samej ulicy ukrywał żydowskiego chłopca. Moim zdaniem to porównanie nie jest do końca uprawnione. Pomijając już różnice między sytuacją Żydów w ówczesnej Europie a obecnymi uchodźcami, Ahmedowi nie groziła śmierć w komorze gazowej, a jedynie pobyt w ośrodku. Gdyby nie jego próba dotarcia do Anglii przy pomocy przemytników, co skończyło się utratą pieniędzy i telefonu oraz szukaniem schronienia w przypadkowej piwnicy oraz gdyby przy pomocy Maxa nie spędził w niej kilku miesięcy, dużo szybciej dowiedziałby się, że jego ojciec jednak żyje i spotkałby się z nim. Również jego ojcu oszczędziłoby to kilku miesięcy niepewności co do losu syna. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

„Chłopiec znikąd” to książka poruszająca ważne problemy współczesnego świata. Choć robi to w sposób, z którym nie do końca się zgadzam, może być punktem wyjścia do ciekawych rozmów. A rozmawiać zawsze warto…

Katherine Marsh „Chłopiec znikąd”, przekł.: Anna Klingofer – Szostakowska, Sara Monasterska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2019