Puszcza. Opowieści karpackich buków

Puszcza. Opowieści karpackich buków

czyli książka, która w konkursie PLANETA IZABELIN otrzymała nie tylko jedną z trzech równorzędnych nagród, ale także została wybrana przez jury dziecięce !!!

Gdy przyłożysz policzek do gładkiej kory karpackich buków, zamkniesz mocno oczy i wsłuchasz się w szelest liści, z czasem dotrze do twego serca niejedna historia. Taka prastara, która była tu przed nami. O Puszczy, niemającej początku i końca, o jej mieszkańcach połączonych niewidzialną nicią. O potężnych, przybierających ludzką postać niedźwiedziach. O królu węży pilnującym skarbów, świecących dżdżownicach, grzybowych kręgach, odważnych matkach jodłach, które najlepiej chroniły swoje dzieci. O świerkach zwanych smrekami, i o limbach, wołanych kiedrami, też lubimy szumieć, my, stare buki. Wiele z nas pamięta zielone, ludzkie dziecię zwane Kiedrem Szumilasem.

O nim karpacki starodrzew szepce najczęściej…

„Puszcza. Opowieści karpackich buków” to zaproszenie nie tylko do odwiedzin w Puszczy Karpackiej (a dokładniej – w tym, co po niej pozostało), ale wręcz do zanurzenia się w niej. Autorka wie doskonale, o czym opowiada, bo mieszka w miejscach, które tu opisuje, widzi je z okna swojej chaty w Beskidzie Niskim.

Legendę o Kiedrze Szumilasie, zaczerpnęła z twórczości Stanisława Vincenza, piewcy Huculszczyzny i autora zanurzonego w tradycji i kulturze Karpat cyklu „Na wysokiej połoninie”. Niestety tylko jego pierwszy tom zdążył ukazać się przed wojną w Polsce. Kolejne powstały już na emigracji i mimo że zostały potem wydane także w kraju (ale jak podejrzewam – w niewielkim nakładzie), nie odbiły się szerszym echem. Była to już wtedy opowieść o świecie, który przeminął i miejscach, które zostały rozerwane granicą i przeorane przez historię.

Jola Richter-Magnuszewska oddaje głos najstarszym bukom, aby opowiedziały historię puszczy od czasów, gdy na jej miejscu szumiało morze…

…o jej mieszkańcach ze wszystkich trzech królestw – roślinach, zwierzętach i grzybach….

…o rządzących tym światem odwiecznych procesach, zależnościach i prawach natury – o życiu, ale też o śmierci i rozkładzie, który jest jej nieodłączną, naturalną częścią…

…i o tym, że człowiek marnieje, bez śpiewu ptaków, brzęczenia owadów, zapachu drzew, kropel rosy. Że każda istota ma prawo do życia. A troszcząc się o inne stworzenia, tak naprawdę ludzie dbają też o siebie, przebywając wśród nich zaczynają odczuwać radość, spełnienie, łagodnieją, lepiej im się oddycha i odpoczywa.

Mimo osadzenia w bardzo konkretnych miejscach, ta opowieść ma wymiar uniwersalny. Uczy uwagi i wrażliwości na piękno, wsłuchiwania się w głos natury, uświadamia, że człowiek jest tej natury częścią.

„Puszcza” to książka autorska. Jola Richter-Magnuszewska jest autorką nie tylko tekstu, ale też ilustracji, które tworzą z nim nierozerwalną całość, budują atmosferę, powodują, że wciąga czytelnika od pierwszej strony. To książka dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, taka która zasłużyłaby na pewno na nominację w lokomotywowej kategorii OD A do Z. Wszystko w niej jest przemyślane – od pierwszej okładki aż do końca, od faktury papieru przez dobór barw i rozmieszczenie tekstu wśród ilustracji. Jest w niej spokój, piękno i mądrość – jak w puszczy, o której opowiada.

Kiedy rozpoczynaliśmy pracę w jury konkursu PLANETA IZABELIN, chcieliśmy nagrodzić takie tytuły, które będą przekazywać wiedzę przyrodniczo – ekologiczną (bo taki był temat konkursu), ale będą to robić w sposób interesujący dla młodych czytelników. Szukaliśmy książek, po które dzieci chętnie sięgną i dlatego bardzo ucieszyło mnie to, że jury dziecięce wybrało właśnie „Puszczę”. Ich werdykt świadczy nie tylko o tym, że dobrze wybraliśmy, ale przede wszystkim o tym, że warto tworzyć rzeczy mniej oczywiste, mniej krzykliwe, ale za to piękne, bo czytelnicy potrafią to docenić.

Jola Richter-Magnuszewska „Puszcza. Opowieści karpackich buków”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2024

„Planeta Izabelin” – ogłoszenie wyników

„Planeta Izabelin” – ogłoszenie wyników

Dziś zostały ogłoszone wyniki Konkursu Literackiego PLANETA IZABELIN.

Jury (którego miałam zaszczyt i przyjemność być przewodniczącą) przyznało trzy równorzędne nagrody regulaminowe. Otrzymały je następujące tytuły:

Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego wybraliśmy te książki – zapraszam do lektury laudacji poniżej 🙂

Tomasz Samojlik, Adam Wajrak „Detektyw Wróbel i tajemniczy przybysze”, wyd.: Wydawnictwo Agora dla dzieci, Warszawa 2024

„Detektyw Wróbel i tajemniczy przybysze” to trzecia część serii, w której Tomasz Samojlik i Adam Wajrak opowiadają młodym czytelnikom o świecie ptaków – przede wszystkim tych, które możemy spotkać w mieście. W tym tomie akcja częściowo przenosi się także do lasu, bo i tu i tam pojawiają się przedstawiciele gatunków dotąd u nas nieznanych. Skąd się wzięły ? To jest właśnie zagadka, którą musi rozwikłać tytułowy Detektyw Wróbel.

Podobnie jak w poprzednich tomach tu także komiks detektywistyczno – ornitologiczny łączy się z popularnonaukowymi gawędami, w których Adam Wajrak często odwołuje się do swoich własnych doświadczeń w obserwowaniu przyrody. Wiedzę przyrodniczą znajdziemy również w komiksie, dyskretnie wplecioną w pełną werwy i dowcipu akcję. Styl rysunków Tomasza Samojlika jest dość prosty, kreska lapidarna, ale wystarczająca, aby pokazać najbardziej charakterystyczne cechy zwierzęcych bohaterów.

Tytułowi tajemniczy przybysze, którzy stosunkowo niedawno pojawili się na naszych terenach, to nie zawsze są przedstawiciele gatunków inwazyjnych. Tą nazwa określa się takie rośliny i zwierzęta, które pojawiły się gdzieś za sprawą człowieka – czasem przypadkiem, a czasem w efekcie jego świadomych działań. Często nie mają tam swoich naturalnych wrogów, więc stanowią zagrożenie dla gatunków rodzimych. Inna sytuacja jest wtedy, kiedy w związku ze zmianami klimatu jakieś gatunki zmieniają swój zasięg występowania i zajmują rejony, w których wcześniej występowały rzadko. Na przykład modliszka, która coraz częściej występuje w Puszczy Kampinoskiej, a jeszcze niedawno budziła tu sensację. Po lekturze tej książki jej obecność nie będzie już dziwić.

Cykl o Detektywie Wróblu to przykład, jak można ciekawie przekazywać wiedzę przyrodniczą w atrakcyjnej dla młodych czytelników formie.

Katarzyna Jackowska-Enemuo (tekst), Nika Jaworowska-Duchlińska (ilustracje) „Między ziemią a niebem”, wyd.: Albus, Poznań 2024

Kiedy myślimy: przyroda, wyobrażamy sobie las albo łąkę, drzewa i kwiaty, ptaki, owady czy zwierzęta. Katarzyna Jackowska-Enemuo sięga głębiej – do tego, na czym to wszystko jest posadowione i z czego wyrasta. Jej opowieści, oparte na pradawnych mitach dotyczą żywiołów, ich potęgi i mocy. Ziemia, woda i ogień, chmury i wiatry, księżyc i słońce – bez nich nie byłoby ani roślin, ani zwierząt, ani ludzi. Bez nich nie powstałoby życie. Choć ludziom czasem wydaje się inaczej i chcieliby wierzyć w swoją omnipotencję, wobec potęgi żywiołów człowiek jest mały i bezradny. Nie wygra z nimi, nie podporządkuje ich sobie. Jednak baśnie z tego zbioru nie straszą, ale uczą pełnej szacunku bliskości z naturą.

Katarzyna Jackowska-Enemuo, jak sama o sobie mówi, jest przede wszystkim opowiadaczką. Jej opowieści mają swój rytm i melodię, a piękny poetycki język, którym są napisane, mimo że nieprosty, jest jednak dla młodych czytelników zrozumiały. Trudniejsze, „niecodzienne” słowa wyjaśnione są w słowniczku na końcu książki, a po każdej z opowieści następuje rozdział „dla dociekliwych”. Autorka opisuje w nim, jak w różnych kulturach ludzie usiłowali zrozumieć otaczający świat, jego pochodzenie i funkcjonowanie. Czynili to właśnie przy pomocy mitów i wyobrażali to sobie bardzo podobnie, mimo że żyli w odległych krainach.

Jej opowieściom towarzyszą ilustracje Niki Jaworowskiej-Duchlińskiej i również one stanowią pewne wyzwanie dla czytelników. Nie są infantylne, łatwe i oczywiste. Tworzą nastrój tej książki, prowokują do myślenia, zachwycają.

Jola Richter-Magnuszewska „Puszcza. Opowieści karpackich buków”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2024

„Puszcza. Opowieści karpackich buków” to zaproszenie nie tylko do odwiedzin w Puszczy Karpackiej, ale do zanurzenia się w niej. Jola Richter-Magnuszewska mieszka w miejscach, które tu opisuje, widzi je z okna swojej chaty w Beskidzie Niskim. Swoją opowieść zaczyna od legendy o Kiedrze Szumilasie, którą zaczerpnęła z zapomnianej już niestety twórczości Stanisława Vincenza, aby potem snuć historię puszczy od czasów, gdy na jej miejscu szumiało morze. Oddaje głos najstarszym bukom, aby opowiedziały o jej mieszkańcach ze wszystkich trzech królestw – roślinach, zwierzętach i grzybach. O rządzących tym światem odwiecznych procesach, zależnościach i prawach natury – o życiu, ale też o śmierci i rozkładzie, który jest jej nieodłączną, naturalną częścią. Mimo osadzenia w bardzo konkretnych miejscach, ta opowieść ma wymiar uniwersalny. Uczy uwagi i wrażliwości na piękno, wsłuchiwania się w głos natury, uświadamia, że człowiek jest tej natury częścią.

„Puszcza” to książka autorska. Jola Richter-Magnuszewska jest autorką nie tylko tekstu, ale też ilustracji, które tworzą z nim nierozerwalną całość, budują atmosferę, powodują, że wciąga czytelnika od pierwszej strony. To książka przemyślana i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach – od pierwszej okładki do końca, od faktury papieru przez dobór barw i rozmieszczenie tekstu wśród ilustracji. Jest w niej spokój, piękno i mądrość – jak w puszczy, o której opowiada.

Simona

Simona

Książka nominowana w Małej Edycji Plebiscytu Blogerek LOKOMOTYWA 2024 przez Maję Kupiszewską autorkę bloga Maki w Giverny ( —>>>tutaj możecie przeczytać, co napisała o niej u siebie)

Jak to się stało, że dziewczynka, która tak bardzo chciała zasłużyć na miłość rodziców, udowodnić, że potrafi „trzymać pędzel” i ma talent jak jej ojciec, dziadek i pradziadek – słynni malarze, dwadzieścia lat później znalazła się w prawdziwym dzikim lesie? Wyrosła na odważną kobietę, malującą słowem, autorkę wielu wspaniałych książek i bezkompromisową obrończynię przyrody. Zamieszkała w samym sercu puszczy, w drewnianej leśniczówce bez prądu i bieżącej wody, w otoczeniu zwierząt, które ją bezgranicznie kochały i nie musiała im niczego udowadniać…

Zastanawiam się, kiedy ja sama usłyszałam o niej po raz pierwszy i… nie wiem. Simona Kossak za życia była osobą mało znaną i wcale o popularność nie zabiegała. Mieszkała na odludziu, zajmowała się pracą naukową, obcując na co dzień przede wszystkim ze zwierzętami z puszczy, których życie badała. Jeżeli publikowała, to były to raczej rozprawy naukowe, rzadziej popularnonaukowe. Najbardziej znana z tych ostatnich – „Saga Puszczy Białowieskiej” ukazała się w 2001 roku.

Zainteresowanie jej osobą zaczęło się tak naprawdę dopiero po jej śmierci. Przyczyniły się do niego niewątpliwie trzy jej biografie: książkowa Anny Kamińskiej („Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak) wydana w 2015 roku oraz dwie filmowe – dokumentalna Natalii Korynckiej-Gruz z 2021 roku i zeszłoroczny film fabularny.

Przez dom Simony i Lecha przewinęły się chyba wszystkie zamieszkujące puszczę gatunki zwierząt, z wyjątkiem żubra, wilka, bobra i wydry – napisała Maria Strzelecka. Dlatego opowiada o Simonie przede wszystkim poprzez jej domowników czyli zwierzęta, które razem z nią mieszkały w Dziedzince. Ich lista jest długa: psy Troll i Sabinka, ośliczka Hepcia, kruk Korasek, locha Żabka, łoszaki Pepsi i Kola, rysiczka Agatka i wiele innych większych i mniejszych. Opowieść o nich to nie tylko słowa, ale także ilustracje na których zostały sportretowane, często razem z Simoną.

„Simona” to druga książka biograficzna autorstwa Marii Strzeleckiej – pierwszy był „Nikifor”, również nominowany w Plebiscycie LOKOMOTYWA. Na pierwszy rzut oka zestaw bohaterów może się wydawać nieco zaskakujący. Trudno byłoby znaleźć osoby bardziej od siebie odległe niż niewykształcony i uważany za niepełnosprawnego intelektualnie, za to obdarzony talentem plastycznym Łemko oraz pochodząca z krakowskiej artystycznej rodziny naukowczyni z tytułem profesorskim ale bez zdolności malarskich. A jednak, kiedy poznamy ich życie okazuje się, że tym, co ich łączyło było bezkompromisowe oddanie pasji i potrzeba życia na własnych warunkach.

Bardzo jestem ciekawa – kogo Maria Strzelecka uczyni bohaterem kolejnej biografii? A może to będzie autobiografia? 😉

Antoni Słonimski w swoim „Alfabecie wspomnień”, który pisał już w latach siedemdziesiątych, powracał do swoich odwiedzin w Kossakówce i znajomości z rodziną Kossaków: Wojciech Kossak nie dorównywał malarstwu Juliusza Kossaka, gorszym od Wojciecha był Jerzy. Dumę i honor rodu Kossaków przywróciła i utrwaliła na zawsze piękna poetka o trzech ślicznych nazwiskach Maria z Kossaków Bzowska, Pawlikowska, Jasnorzewska. Pominął w tym wyliczeniu siostrę Marii, pisarkę i satyryczkę Magdalenę Samozwaniec, mimo że się z nią przyjaźnił i że to ona w swoich książkach utrwalała pamięć o rodzinie. Nie wspomniał też o bratanicy Wojciecha, wybitnej pisarce Zofii Kossak-Szczuckiej. Myślę jednak, że bardzo by się zdziwił, gdyby dowiedział się, że po pięćdziesięciu latach najbardziej znaną nosicielką tego nazwiska jest Simona, czarna owca w rodzinie. Ot, taka przewrotność ludzkiej pamięci…

Maria Strzelecka (tekst & ilustr.) „Simona”, wyd.:Libra PL, Rzeszów 2024

Hajda. Beskid bez kitu

Hajda. Beskid bez kitu

Książka nagrodzona w konkursie „Książka Roku 2023” Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej (książka dla starszych) oraz wyróżniona w kategorii graficznej: książka obrazkowa / autorska !!!

Książka nagrodzona Nagrodą m. st. Warszawy w kategorii: literatura dziecięca (tekst i ilustracje) !!!

Oraz nominowana do Nagrody Literacka Podróż Hestii i wpisana na listę White Ravens 2025 !!!

Trzeci tom serii „Beskid bez kitu”, a zarazem czwarta z historii, które się na niego składają. (poprzednie opisałam —>>> tutaj ).

Oraz czwarta, ostatnia opisana w nim pora roku – wiosna.

„Hajda” to część, która ukazała się jako ostatnia, ale chronologicznie, biorąc pod uwagę czas akcji, jest druga. Nie wiem, czy to tylko moje skrzywienie historyczne, ale gdybym miała teraz zachęcać do lektury tego cyklu kogoś, kto go nie zna, zaproponowałabym właśnie taką kolejność – od zimy, przez wiosnę do lata i jesieni. Od czasów przedwojennych do współczesności. Myślę, że tak będzie najłatwiej zrozumieć te miejsca i to, co w nich zostało z przeszłości.

Ludzie w dolinie otoczonej wzgórzami rodzili się i umierali odcięci od reszty świata, ale to oddzielenie nie sprawiało im przykrości, obowiązki i święta gęsto wypełniały im czas. W gęstych i niedostępnych lasach mieszkały zwierzęta i biesy, które czasem dla żartu odwiedzały ludzkie osady, ale wystarczyło postawić kamienny krzyż czy kapliczkę i komunikat był dla nich jasny – nie przekraczały wyznaczonej granicy. Niestety świat pęczniał i grzmiał, i w końcu postanowił przyjść zza lasów do doliny. Przyszedł z wyciągniętą ręką, ale nie w geście powitania, tylko jak złodziej, po żywność, zwierzęta, a czasem nawet życie. Przyniósł wojnę, płacz i pogardę. Na wiele lat w dolinie zapanował strach…

Od wydarzeń opisanych tomie „Beskid bez kitu. Zima” minęło jakieś dwadzieścia lat i znów wracamy do tej samej wsi i tych samych rodzin tam mieszkających. To samo miejsce, ale zupełnie inny świat, przez który przetoczyła się, zakończona jakieś dwa lata temu wojna. Spotykamy znane z poprzedniej części, dorosłe już bohaterki – Nastkę oraz Teklę, która została nauczycielką. Trzecia z nich, Paraska wyjechała przed wojną do Ameryki, przysyła rodzinie listy i pieniądze. Chłopiec, którego widzimy na okładce to Kola, syn Nastki, a tytułowy Hajda to jego pies.

Dlaczego Kola nazwał swojego szczeniaczka akurat tak ? Tego już musicie dowiedzieć się z książki 😉

Kiedy wojna się skończyła i ludzie za górami i lasami świętowali jej odejście, mieszkańcy doliny nieśmiało zaczęli naprawiać zniszczone gospodarstwa. Okazało się jednak, że ta zawierucha, choć okrutna i długa, była jedynie wstępem do tego, co nastało później. Zwykłe reguły wojen, chociaż okrutne, są jednak przejrzyste. Zazwyczaj wiedziano, kim jest wróg i jaki nosi mundur. Teraz jednak było inaczej. Po tej wojnie ludzie, którzy nie wyrównali porachunków, zostali na miejscu. Przychodzili do wsi z różnych stron, mówili różnymi językami, kradli, oszukiwali, trudno było odróżnić człowieka od diabła. Jedni nosili mundury, inni wyglądali jak sąsiedzi. Jedni przychodzili nocą, inni za dnia – i szukali tych, którzy byli przed nimi.

Żadne krzyże i kapliczki nie mogły ich odstraszyć. Demonstrowali siłę jedni przed drugimi i walczyli ze sobą nad głowami mieszkańców. (…) Mimo zakończenia wojny spokój nie przyszedł. (…) Strach przybierał na sile i świat na zawsze przestał być mały i przytulny, Teraz już nikt, nawet dziecko, nie przestraszyłby się zwyczajnego diabła hasającego po beskidzkich łąkach. Ludzie okazali się od niego gorsi.

Temat tego, co działo się zaraz po wojnie w Bieszczadach i Beskidach, był dotąd właściwie nieobecny w literaturze dla młodszych czytelników. Pojawiał się z rzadka w książkach z czasów mojego dzieciństwa, ale wtedy widzieliśmy te wydarzenia raczej oczami żołnierzy walczących pod dowództwem generała Świerczewskiego z (jak to się wówczas określało) bandami UPA. Ludność miejscowa właściwie w tej narracji nie istniała. Dopiero Maria Strzelecka pokazała ten świat z perspektywy tych, którzy tam mieli swoje domy rodzinne i groby przodków.

Przeżywamy z nimi ostatnią wiosnę roku (jak podejrzewam) 1947, w której coroczny niepowstrzymany wybuch życia, pozimowe odrodzenie przyrody przytłumione są atmosferą schyłkowości. Wieś, do niedawna pełna życia, wyludniła się, a ci, którzy w niej jeszcze zostali, wiedzą, że będą zmuszeni do opuszczenia doliny, w której żyli od pokoleń, do pozostawienia nie tylko domów i ziemi, ale całego dobrze znanego im świata.

Autorka zadedykowała tę książkę: Dla wszystkich dzieci, które musiały opuścić swoich przyjaciół, oraz dla zwierząt, które zostały. Początkowo rozumiałam tę dedykację wyłącznie w kontekście historii Koli i Hajdy, która bardzo mnie poruszyła i skojarzyła się z gdyńskim pomnikiem poświęconym pamięci mieszkańców wysiedlonych stamtąd na początku okupacji.

Potem pomyślałam, że Hajda nie był jedynym zwierzęciem, które Autorka miała na myśli. We wszystkich częściach jej cyklu równorzędnymi bohaterami są zwierzęta żyjące dziko. Mają swoje przygody, swoje problemy, swoje uczucia i radości. Ich świat rządzi się własnymi bezlitosnymi prawami, a ścieżki, którymi wędrują, tylko czasem przecinają z ludzkimi.

Życie w górach nadal bardzo mocno związane jest z rytmem natury. Każda pora roku ma tam swoją specyfikę, swój nastrój, a Maria Strzelecka potrafi to niezwykle plastycznie opisać. To nie są oleodrukowe opisy przyrody, które się przeskakiwało czytając lektury szkolne 😉 Tu nie tylko widzimy to, co rośnie, ale także słyszymy wiatr czy deszcz i czujemy zapachy ziemi i roślin. Po prostu – jesteśmy tam.

Wydawnictwo Libra PL sprzedaje wszystkie tomy razem w ozdobnym pudełku – warto je mieć, bo dopiero razem tworzą klucz do zrozumienia Beskidów.

Maria Strzelecka „Hajda. Beskid bez kitu”, wyd.: Libra, Rzeszów 2023

Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek

Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek

Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: obraz !!!

Gdy dzień zrównuje się z nocą, zima chowa swoje lodowate szydełko.

– Dobranoc – mówi i znika pod ziemią.

-Są ! Już są !- krzyczą na widok jaskółek dzieci.

-Dzień dobry! – wołają jaskółki. Przylatują z daleka, przynoszą wiosnę i opowieści z podróży po świecie.

To nie jest pierwsza autorska książka Marianny Oklejak – wcześniej było „Jestem miasto. Warszawa” i inspirowane polskim folklorem „Cuda wianki” i „Cuda niewidy”, ale dopiero tutaj Autorka naprawdę rozwinęła skrzydła 😉 „Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek” to publikacja w sensie geograficznym i znaczeniowym niebywale rozległa, dotykająca wielu tematów i spraw, dająca czytelnikowi ogromne możliwości, zarówno do działania, jak i do wyobrażania sobie.

W 28 umieszczonych na rozkładówkach ilustracjach Autorka ukryła nie tylko rozmaite informacje o jaskółkach, ich wędrówkach po świecie i miejscach, gdzie żyją. Czytelnicy znajdą na nich również rozmaite szczegóły do wyszukiwania i zadania do wykonania, a także opowieści, które mogą sobie, na podstawie tego, co tam widzą i co im w duszy gra, wymyślić i sami opowiedzieć. Marianna Oklejak podrzuca im tematy (na przykład: O małej dziewczynce, która była tak nieśmiała, że tańczyła tylko wtedy, gdy nikt nie patrzył albo O tych, którzy cieszą się wbrew wszystkiemu), ale kto powiedział, że trzeba się do nich ograniczać ? W tych ilustracjach można znaleźć punkt wyjścia do dowolnie wielu historii.

„Tam i z powrotem” to książka, która pokazuje, że wyobraźnia jej Autorki jest równie bezkresna, jak to niebo, po którym latają jaskółki. Można spędzić nad nią wiele godzin i zawsze zostanie w niej coś jeszcze do odkrycia albo wymyślenia.

Marianna Oklejak (tekst i ilustr.) „Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2023

Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Książka „Beskid bez kitu” jest laureatką Nagrody imienia Ferdynanda Wspaniałego oraz nagrody graficznej w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY

została też wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2020

Natomiast „Beskid bez kitu. Zima” w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY otrzymała (przyznaną pierwszy raz w historii) nagrodę literacko – graficzną przyznaną wspólnie przez oba gremia jurorskie

była też nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz

oraz została wpisana na Listę Honorową IBBY 2024 !!!

Bywa czasem tak, że po pierwszym kontakcie z książką mam ochotę ją (mówiąc kolokwialnie) zjechać, bo zupełnie mnie nie przekonuje, nie rozumiem, o co w niej chodzi i po co w ogóle powstała. Tak było z pierwszą częścią tego cyklu. Początkowo wzbudziła mój opór – ilustracjami jak z elementarza Falskiego (cytat z niego rozpoczyna zresztą tę książkę) i akcją letniej części osadzoną w głębokim PRL-u, a jesiennej bardziej współcześnie. Nie ogarniałam zamysłu Autorki, żeby właśnie w ten sposób opowiadać o Beskidach. Na szczęście przyjęłam zasadę, że (z małymi wyjątkami) dla książek, które mi się nie podobają, nie ma miejsca na pólkach Małego Pokoju z Książkami, więc odłożyłam ją i zajęłam się innymi.

Kiedy ukazał się „Beskid bez kitu. Zima” i kiedy dowiedziałam się, że będzie jeszcze trzecia część, zaczęłam wreszcie rozumieć, o co chodzi w tych książkach i dlaczego Maria Strzelecka zdecydowała się na taką kolejność tej podróży w czasie.

W uzasadnieniu nominacji w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znalazły się następujące słowa: Ilustracje, które możemy podziwiać, to miłosne listy do Beskidu Niskiego wyryte na lipowych deskach. Cały ten cykl (łącznie z tą ostatnią częścią, która jeszcze nie powstała) jest wyrazem miłości Autorki i jej fascynacji Beskidem, w którym ma swoje miejsce i spędza tam sporo czasu.

Kiedy to zrozumiałam, dałam się uwieść jej zachwytowi beskidzką przyrodą oraz etnograficzną starannością w odtwarzaniu realiów życia, którego już nie ma. Zdołałam przymknąć oko na nieścisłości fabularne, które początkowo mnie denerwowały i utrudniały lekturę. Dziwiły mnie żniwa w czerwcu i nadal nie wiem, czy są one możliwe. Trochę złościło mnie to, że w części zimowej niemal wszyscy dorośli robią wrażenie, jakby się z rozumem rozstali. Jednak czytelnikom, do których są one adresowane, zapewne to nie przeszkadza, jest natomiast niezbędne, żeby wydarzyło się to,co jest tam najważniejsze – czas, który Terka spędza sam na sam z babcią Teklą (i przyrodą) oraz samotna zimowa wyprawa dziewczynek.

Zrozumiałam, że kolejność tej wędrówki w czasie oddaje to, jak sama Autorka poznawała Beskid. Pierwszą część cofnęła nieco w przeszłość, żeby mogła tam się znaleźć babcia Tekla, której zapewne już by nie było wtedy, kiedy Mania była w wieku Terki, a która jest postacią dla całej tej historii kluczową, łączącą przeszłość z teraźniejszością. Dla realiów ówczesnego życia to przesunięcie nie miało wielkiego znaczenia, bo nie zmieniły się one jakoś bardzo między latami sześćdziesiątymi a osiemdziesiątymi XX wieku. Przynajmniej z punktu widzenia żyjącej tam siedmiolatki.

Druga połowa pierwszego tomu to już jest ten Beskid, który dorosła Maria Strzelecka pokazuje swoim dzieciom. Niemal bezludny, ze śladami dawnego życia coraz mniej widocznymi, ale nadal z przepiękną przyrodą. Ilustracje, które towarzyszą tej historii są nieco nowocześniejsze.

„Beskid bez kitu. Zima” to podróż w czasie jakieś sto lat wstecz, do czasów, w których Beskid był pełen wiosek, na które składały się łemkowskie chyże oraz cerkwie, czasów, w których zimy były mroźne i śnieżne…

Czas trwał zamarznięty. Odmierzały go jedynie pękające na mrozie drzewa i pohukiwanie sów. Po trzecim trzasku i siódmym hu-huknięciu chmura i księżyc spotkali się, zrobiło się ciemniej i ciszej. Znikły cienie, a ptak zeskoczył z krawędzi bukowej „wieży”, kilka razy bezszelestnie uderzył potężnymi skrzydłami i poszybował w dół doliny.

Znał ją dobrze, a mimo to wydawała mu się teraz całkiem nowa, jakby dopiero co wyłoniła się spod lodu zupełnie biała i nieodkryta. Las i wieś zatarły swoje granice. Znikły droga, potok i przecinające go ścieżki, znikły pola, płoty, dachy i studnie, wszystko, co miało ostre krawędzie, stało się obłe i miękkie i znikało coraz bardziej i bardziej z każdym dniem padającego śniegu. Może niedługo cała dolina wypełni się bielą i wyrówna do poziomu otaczających wzgórz.

Tę część Maria Strzelecka zilustrowała drzeworytami, do których wykorzystała deski ze starych beskidzkich drzew. Miałam przyjemność mieć w ręku te klocki i widziałam, jak powstają odbitki. Nie zdawałam sobie sprawy jak trudna i żmudna jest to technika i ile czasu potrzebne jest na zrobienie jednej ilustracji. Do każdego koloru powstaje oddzielna matryca, a na niej w lustrzanym odbiciu wyrzeźbione jest tylko to, co na ilustracji ma być w tym kolorze. Poszczególne matryce muszą być idealnie spasowane – i na etapie rycia, i na etapie odbijania, żeby się na ilustracji kolory nie rozjechały. Po odbiciu jednego koloru odbitka musi dokładnie wyschnąć, żeby się nic nie rozmazało, więc zrobienie kolorowej ilustracji wymaga kilku dni.

Jeżeli chcecie zobaczyć, jak to się robi – zajrzyjcie —>>> tutaj

Drzeworyt to technika rzadko używana w ilustracji dziecięcej. Z własnego dzieciństwa kojarzę chyba tylko „Klechdy domowe” zilustrowane przez Zbigniewa Rychlickiego. Jednak właśnie ta technika, jak żadna inna, wyjątkowo pasuje do życia opisywanego w zimowym „Beskidzie bez kitu” – ono też był mozolne i trudne, nieśpieszne, ale bliskie natury i dlatego piękne.

Maria Strzelecka pracuje teraz nad ostatnią, wiosenną częścią tego cyklu. Znów spotkamy się tam z Teklą, tym razem dorosłą. Czekam niecierpliwie i zastanawiam się, po jaką technikę sięgnie tym razem, żeby swoją opowieść zilustrować.

Edit: trzecia część już się ukazała – znajdziecie ją —>>>tutaj

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2020

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu. Zima”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2022

Nikifor

Nikifor

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: fakt oraz nominowana do Nagrody im. Ferdynanda Wspaniałego !!!

Co można zrobić, mając do dyspozycji tak skromny zestaw narzędzi? Szkolne farbki o podstawowych kolorach, ołówki, kredki, klej, nożyczki, temperówkę, butelkę z wodą, pieczątki z podpisem i skrawki papieru ?

Można stworzyć cały świat, góry i lasy, wsie i miasta, piękne budowle i wijące się tory kolejowe, olśniewające zachody słońca, pochmurne dni i gwiaździste noce. Można namalować ludzi dobrych i złych, całe zastępy świętych i siebie samego.

Takimi narzędziami Nikifor, malarz z Krynicy, pracując każdego dnia, wymalował własny lepszy świat...

Przez długi czas postać i twórczość Epifaniusza Drowniaka zwanego Nikiforem znane były tylko wąskiemu gronu osób zainteresowanych sztuką naiwną oraz bywalcom Krynicy. Zmienił to dopiero film Krzysztofa Krauzego z genialną Krystyną Feldman w roli tytułowej, ale to było prawie dwadzieścia lat temu. Dlatego z radością przywitałam ukazanie się tej książki.

„Nikifor” to trzecia autorska publikacja Marii Strzeleckiej. Wszystkie ukazały się nakładem rzeszowskiego wydawnictwa Libra PL, które na swojej stronie pisze, że wydaje książki skupione głównie wokół dziedzictwa kulturowego, historycznego i przyrodniczego Karpat i Podkarpacia. O dwóch częściach „Beskidu bez kitu”, które ukazały się wcześniej, napiszę innym razem, bo wywołały u mnie tak zwane uczucia mieszane (edit: napisałam —>>> tutaj ) Natomiast o tej trzeciej mogę napisać tylko dobre rzeczy.

Autorka jest absolwentką (a nawet doktorem !) Akademii Sztuk Pięknych. Po mistrzowsku wiąże tu to, co było nierozerwalnie związane – twórczość Nikifora z jego życiem. Pokazuje, w jaki sposób wpływało na nią miejsce, gdzie żył, skąd czerpał inspiracje i wzory. Opisuje to nie tylko słowami, ale także ilustracjami inspirowanymi pracami swojego bohatera, zestawiając je z reprodukcjami jego obrazów.

Maria Strzelecka ustrzegła się przed infantylizacją, a wiedza, którą przekazuje, mimo że dość podstawowa, może być interesująca także dla starszych. Ta książka jest zachętą i dobrym wstępem do tego, żeby się wybrać do Krynicy, gdzie czeka nie tylko pomnik Nikifora i muzeum jego prac. Można przy tej okazji zobaczyć krajobrazy i miejsca, które go inspirowały oraz odwiedzić cerkiew, bo (jak dowiadujemy się od Autorki) jedyną sztuką, z jaką miał kontakt były ikony. Bardzo interesująco pokazany jest ich wpływ na jego twórczość.

Reasumując – „Nikifor” to piękna i inspirująca książka dla czytelników niemal w każdym wieku. I na każdą porę roku, bo w Krynicy zawsze jest pięknie !

Maria Strzelecka „Nikifor”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2022