Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze

Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze

Tyś jest jezioro moje, // ja jestem twoje słońce, // światłami ciebie stroję, // szczęście moje szumiące. // Trzciny twoje pozłacam. // Odchodzę. I znów wracam…

Z trzech składników tej książki czyli tekstów, ilustracji i tematu pierwsze w moim życiu były Mazury. Najpierw żeglowałam po nich z Rodzicami, potem zaczęły się obozy i coraz większa żeglarska samodzielność, aż w końcu wędrowaliśmy po nich z córkami (a ostatnio już bez nich). Nic mnie tak nie relaksuje jak szum wiatru, plusk wody i kolory na jeziorach (no chyba że jest to morze 😉 ). Ciągle zmieniająca się gra światła i najrozmaitszych odcieni zieleni i niebieskości to balsam dla oczu i uszu oraz cudowny reset umysłu.

Od dawna byłam przekonana, że tylko Ela Wasiuczyńska potrafiłaby namalować te

Wszystkie szmery, // wszystkie traw kołysania, // wszystkie ptaków // i cieniów ptasich przelatywania…

więc odkąd się dowiedziałam, że ma ochotę zilustrować moją ukochaną „Kronikę olsztyńską” Gałczyńskiego, bardzo jej w tym pomyśle kibicowałam. I cieszę się, że dzięki Stowarzyszeniu Kobiet „Miej Marzenia” i Oranżerii Kultury – Miejskiej Bibliotece Pedagogicznej z Lidzbarka Warmińskiego to marzenie się spełniło. A efekt zdecydowanie przerósł moje oczekiwania!

Kiedy patrzymy na kolejne etapy powstawania tych ilustracji, wygląda to tak: najpierw mamy plamki w jednym kolorze rozrzucone, wydawać by się mogło – przypadkowo, po kartce. Potem plamki w innym odcieniu – również pozornie bez ładu. Potem jeszcze inne i inne, i inne, aż nagle – myk! I oto jest migoczące w słońcu jezioro. Z każdą kolejną ilustracją, którą Ela pokazywała na swoim blogu, nabierałam przekonania, że jeden z jej pędzli jest różdżką magiczną – i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej 😉

Powiedzieć o tych ilustracjach, że są piękne, to nic nie powiedzieć, ale na więcej brak mi słów. Nie byłoby jednak tych wszystkich cudów bez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i jego wierszy.

Kiedy zetknęłam się z jego poezją ? Nie pamiętam tego dokładnie. Na pewno już znałam Mazury, ale Eli Wasiuczyńskiej nawet nie przeczuwałam, bo obie chodziłyśmy wtedy do szkoły podstawowej. Za naszych czasów w podręcznikach do języka polskiego było sporo poezji oraz fragmenty rozmaitej prozy. Dość często zdarzało się, że zainteresowały mnie na tyle, żebym chciała poszukać całości na półkach domowych regałów. A stał tam i Tuwim w sześciu tomach, i Pawlikowska-Jasnorzewska w dwóch, i oczywiście Gałczyński w pięciu, i Baczyński – że ograniczę się tylko do poetów dwudziestowiecznych. Mogłam sobie w nich dowolnie buszować, bez ograniczeń. Efektem tego był też przygotowany w gronie harcerskim program poetycko – muzyczny o Gałczyńskim właśnie, chyba w ósmej klasie. Na potrzeby tego występu nauczyłam się między innymi niektórych części „Kroniki olsztyńskiej”. Do dziś je pamiętam i zdarzało mi się je nie raz przywoływać, kiedy żeglowaliśmy po Mazurach.

W Leśniczówce Pranie byłam dwa razy, bo jakoś w tamte rejony zapuszczaliśmy się rzadziej, ze względu na śluzę po drodze i strefę ciszy na jeziorze Nidzkim. Raz dotarłam tam wodą, a raz lądem i obie te drogi mają wiele uroku.

Na ścieżkach edukacji moich córek poezji było zdecydowanie mniej niż na moich. Rzadko uczyły się też jakichś wierszy na pamięć. Szkoda, bo jak się już człowiek w młodym wieku, kiedy umysł jest jeszcze chłonny, nauczy różnych rzeczy, to potem ma je zawsze na podorędziu. Wystarczy tylko otworzyć odpowiednią szufladkę w mózgu 😉 Fajnie jest, kiedy można spuentować rozmowę odwołując się do poezji mniej lub bardziej klasycznej, a jeszcze fajniej, kiedy rozmówca w lot to złapie i nie potrzebuje wyjaśnień, skąd ten cytat pochodzi.

Psy nad jeziorem szczekają, // może wydrę pochwycą. // Piszę wiersze na piasku, // pióro maczając w księżycu.

„Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze” powstały w ostatnich latach życia Gałczyńskiego, mają więc trochę ponad 70 lat. Wydaje mi się jednak, że brzmią całkiem współcześnie, ich język i tematyka nie zastarzały się tak, jak to bywa z prozą w podobnym wieku. Warto podsunąć je nastolatkom. Mam nadzieję, że spodobają im się proste (można powiedzieć – analogowe) przyjemności mazurskie, których uroków można zażywać niekoniecznie na Maurach.

Gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie, // czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć, // patrzy w las jak w śmieszny rysunek // i przeciera oślepłe oczy, // dzwonek leśny poznaje, ćmię płoszy // i na serce kładzie mech jak opatrunek…

Myślę, że to może być dobry wstęp nie tylko do zaprzyjaźnienia się na całe życie z Konstantym Ildefonsem. Ta książka otwiera drzwi do poezji w życiu, bo zdecydowanie mamy jej za mało. Język Gałczyńskiego, lekkość jego frazy, jego pochylenie nad rzeczami pozornie zwykłymi oraz cudowne światłocienie ilustracji Eli Wasiuczyńskiej tworzą razem coś wspaniałego, co zachwyca, wzrusza i pozostaje w pamięci.

Ale są jeszcze sprawy drobne: loty ptasie // chwianie się trzcin w jeziorach, blask gwiazdy wieczornej, // różne barwy owoców o porannym czasie // i wiatr przelatujący w sopranie i basie, // i moja mała lampa i stół niewytworny…

Jedynym problemem z tą książką, jaki widzę, to ten, jak ją kupić, bo nie ma jej w internetowych księgarniach. Jeśli nie jest Wam po drodze do Lidzbarka Warmińskiego albo do Leśniczówki Pranie (zawsze warto !!!), a chcecie ją mieć, piszcie do lidzbarskiej Oranżerii Kultury na adres: oranzeria@lidzbarkw.pl Tam się wszystkiego dowiecie. A jak będziecie zamawiać, to nie jeden egzemplarz !!! Zastanówcie się od razu, komu chcielibyście ją ofiarować i bo jest ona warta tego, żeby iść między ludzi.

Konstanty Ildefons Gałczyński „Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze” ilustr.: Ela Wasiuczyńska, wyd.: Oranżeria Kultury – Miejska Biblioteka Pedagogiczna (z inicjatywy Stowarzyszenia Kobiet „Miej Marzenia”), Lidzbark Warmiński 2025

List do wszystkich dzieci

List do wszystkich dzieci

oraz „Julian Tuwim dzieciom” i „Zwierzaki pana Tuwima” – trzy zbiory, które ukazały się jakiś czas temu. Dość długo zbierałam się, żeby o nich napisać, a kiedy to w końcu zrobiłam, wyszło mi zupełnie co innego niż planowałam…

W grudniu 1953 roku polska literatura poniosła ogromną stratę – w odstępie trzech tygodni zmarli wtedy dwaj wspaniali poeci: Konstanty Ildefons Gałczyński* i Julian Tuwim. 70 lat później (a więc w 2024 roku) ich twórczość znalazła się w domenie publicznej. Spodziewałam się w związku z tym wysypu publikacji ich autorstwa i trochę się zawiodłam, choć w przypadku drugiego z nich – nie do końca, bo jednak ukazały się te zbiory. Ilustrowane przez Mariannę Jagodę „Zwierzaki pana Tuwima” są ciut wcześniejsze, wydawnictwo jeszcze zapłaciło za prawa do tych wierszy Fundacji im. Juliana Tuwima i Ireny Tuwim. To jest także najkrótszy ze zbiorów – zawiera 18 wierszy, podczas gdy „Julian Tuwim dzieciom” z ilustracjami Magdaleny Kozieł-Nowak aż 44 (i nie są to jeszcze wszystkie utwory autora adresowane do dzieci). W ilustrowanym przez Elżbietę Wasiuczyńską „Liście do wszystkich dzieci” znajdziemy ich 28 (i wszystkie są także w zbiorze Naszej Księgarni). To tak tylko – gwoli statystycznego podsumowania wszystkich trzech 😉

Kiedy planowałam porównanie tych książek, myślałam, że skupię się na ilustracjach. Tuwim to Tuwim – wszyscy znają jego wiersze, kilka pokoleń polskich dzieci się na nich wychowało i potem wychowywało swoje dzieci oraz wnuki. Wydawało mi się, że nie ma specjalnie o czym pisać, ale kiedy zaczęłam oglądać ilustracje, oczy same zatrzymały się na literach…

i wydarzyło się ze mną coś takiego, jak ze Skawińskim w „Latarniku”. Zaczęłam czytać i odpłynęłam 😉 Te wiersze są tak piękne, tak znakomicie napisane, że się od nich oderwać nie mogłam, mimo że znaczącą część z nich znam właściwie na pamięć. Tylko gdzieś się schowały na dalszych półkach mojej wewnętrznej biblioteki i pokryły nieco kurzem zapomnienia, odkąd nie mam ich z kim czytać.

Julian Tuwim był arcymistrzem języka polskiego, niedościgle panującym nad jego rytmem, melodią i sensem 😉 Te wspaniałe dzwiękonaśladowcze: ćwierkać, świstać, kwilić, pitpilitać i pimpilić w „Ptasim radiu”! Te zabawy słowne w „Panu Tralalińskim” – począwszy od żony Tralalony, przez córkę Tralalurkę i synka Tralalinka, pałeczkę – tralaleczkę, aż po myszkę Szarą Tralaliszkę w kątku, w ciemnym tralalątku – jakże to znakomicie otwiera czytelników na własne podobne próby ! I ten obrazowy opis mroźnego dnia i dźwięków skrzypiącego śniegu w „Mrozie”, do którego w dodatku Ela zrobiła moim zdaniem najpiękniejszą w tym tomie ilustrację!

Kontakt z tym pięknym językiem bardzo pomógł mojej duszy, bardzo obolałej od tego, co się na nas wylewa z mediów w końcówce kampanii wyborczej. Spróbujcie, to działa !!! Mimo że te wiersze powstały między 70 a 100 lat temu, ich język się nie zestarzał, a raczej nabrał blasku. Zastanawiałam się natomiast – jak z realiami ? Czy współczesne dzieci je zrozumieją ? Wydaje mi się, że tak. Jeżeli coś mogłoby je zdziwić, to może ten aeroplan, którym babcia z kurką odbywają swoją podróż – tak odmienny od współczesnych, znanych im samolotów ? Może parowa lokomotywa? Choć mimo wszystko rytm tego wiersza oraz pasażerowie kolejnych wagonów nadal (chyba) urzekają. No i ten skrzypiący mróz – kiedy ostatnio mieliśmy taką zimę ? Ale poza tym wszystko tam jest ponadczasowe.

Jeśli miałabym z tych trzech tomów wybrać najpiękniej ilustrowany, to ogłosiłabym remis, ale ze wskazaniem na „List do wszystkich dzieci”. Wiadomo nie od dziś, że jestem nieuleczalną wielbicielką twórczości Eli Wasiuczyńskiej, więc chyba nikogo to nie zdziwi ? Bardzo podoba mi się różnorodność stylów dopasowywanych do każdego wiersza, rzecz można, na miarę. A najbardziej chyba spodobała mi się pogodna rezygnacja w oczach psa pana Hilarego – widać, że nie pierwszy raz widzi go w takiej akcji 😉

Na koniec pozwolę sobie sparafrazować Gałczyńskiego i wezwać: Czytajcie dzieciom poezję ! Czytajcie do jasnej cholery !!! Ilustracje są tutaj mniej ważne 😉

Dla porównania i zachęty – tak widzi „Ptasie radio” Marianna Jagoda

a tak Grzesia kłamczucha z listem Magdalena Kozieł-Nowak

* Przy okazji donoszę z radością, że zapowiadana jest także edycja wierszy Mistrza Konstantego Ildefonsa z ilustracjami Eli – podobno możemy się jej spodziewać w lipcu (edit: już jest !!! —>>>tutaj ) Czekam niecierpliwie, a sama Ela podsyca (nie tylko) mój apetyt pokazując od czasu do czasu kolejne dzieła —>>> tutaj

Julian Tuwim „List do wszystkich dzieci” ilustr.: Elżbieta Wasiuczyńska, wyd.: Wilga, Warszawa 2024

oraz

Julian Tuwim „Julian Tuwim dzieciom” ilustr.: Magdalena Kozieł-Nowak, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2024

Julian Tuwim „Zwierzaki pana Tuwima” ilustr.: Marianna Jagoda, wyd.: Wydawnictwo Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki 2023

Betlejem

Betlejem

Ernest Bryll zmarł w marcu tego roku. Wtedy też, jak zawsze przy takich okazjach, zaczęto częściej niż zwykle cytować jego twórczość, a ja stwierdziłam ze smutkiem, że znam ją bardzo słabo. Zaczęłam więc szukać jakiegoś zbioru wierszy i przy tej okazji odkryłam tę niedużą, ale piękną książkę zilustrowaną przez córkę poety.

Zawiera wiersze i teksty prozą, a wszystko związane jest z tym, co w Bożym Narodzeniu najważniejsze. Początkowo nie byłam pewna, do kogo jest ona adresowana, jednak wszystko wyjaśnił mi tekst na jej ostatniej okładce:

Zbliżało się Boże Narodzenie. Ciekawe, kilkuletnie dziecko – Magda, nacierało, więc nie miałem wyboru i napisałem tę książkę. Pisałem po prawdzie z miłości, ale i po to, żeby odczepić się od uporczywych i niemożliwych pytań córki. Pytania były w rodzaju: A co byśmy zrobili, gdyby teraz pokazał się anioł i zawołał nas do Betlejem ? Kiedy twierdziłem, że nic (no bo co byśmy zrobili ?), dziecko nie chciało wierzyć.

I powstała książka dla córki, która dziwi się, że nikt w calutkim wielkim mieście nie zaprasza do domu kobiety, która jest w ciąży, że malutki Jezus marznie, i jeszcze z powodu miliona innych „zdziwień i dlaczego” dziecka.

W mojej opowieści jest więc Jezus, Józef i Maryja, Trzej Królowie i Gwiazda. Ale są i anioły, co stoją przy śmietnikach, bo wszystko dzieje się w nas, wśród naszych blokowisk i domów.

Bardzo się namęczyłem, opowiadając tak, żeby zrozumiała.

Ale nikt przecież pytać o Boże Narodzenie nie przestaje, więc teraz moja córka, całkiem już dorosła, po dwudziestu latach, pyta samą siebie, ilustrując opowieść „W Betlejem”. Może teraz, po dwudziestu latach, pomożemy innym tatusiom i mamom udręczonym pytaniami „dlaczego”.

W ten sposób Autor właściwie mnie wyręczył, bo niewiele już mogłabym do tego opisu dodać. Może jedynie to, że ta książka może być znakomitą pomocą i wstępem do rozmowy z dziećmi w tych domach, w których w obchodzeniu Świąt najważniejszy jest ich kontekst religijny.

Bardzo cieszę się, że ją znalazłam. Mimo że od jej ukazania się minęło już 15 lat (ale cóż to jest wobec czasu, który upłynął od narodzin Jezusa !), na szczęście nadal można ją kupić. I przeczytać. Naprawdę warto to zrobić, bo chyba zbyt rzadko zadajemy sobie te pytania, a one nic nie tracą na aktualności…

Ernest Bryll „Betlejem”, ilustr.: Magdalena Bryll, wyd.: Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2009

Ferment w mieście

Ferment w mieście

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz

oraz nominowana do Nagrody m. st. Warszawy w kategorii: literatura dziecięca (tekst i ilustracje) !!!

Gdyby ktoś zapytał mnie, z jakiego rodzaju jedzenia najtrudniej byłoby mi zrezygnować, odpowiedź byłaby natychmiastowa: z owoców ! No i może z jajek na twardo 😉 Mój rok bardzo wyraźnie dzieli się na sezony owocowe.

Już nie mogę doczekać się truskawek – takich prosto z pola i kupowanych w ilościach łubiankowych. Kupowanych codziennie, aż do momentu, kiedy zaczną się czereśnie, bo wtedy już truskawki mogą przestać dla mnie istnieć. Czereśnie są zdecydowanie moimi ulubionymi owocami. Kiedy już się skończą, z pewnym żalem przerzucam się na śliwki i inne owoce z dużymi pestkami – morele, nektarynki czy brzoskwinie. One oznaczają nieuchronne nadejście jesieni i początek jabłek, które niepodzielnie panują aż do wiosny. Inne owoce sezonowe oczywiście też się gdzieś w tle pojawiają, ale to są, można powiedzieć, pierwszoplanowi aktorzy owocowej części mojej diety.

We wszystkich miejscach, w których mieszkałam, najserdeczniejsze związki łączyły mnie z obsługą pobliskiego warzywniaka, która lepiej ode mnie pamiętała, które jabłka mi ostatnio smakowały 😉 Dlatego „Ferment w mieście” znakomicie trafił w mój gust czytelniczy, łącząc owoce z równie przeze mnie lubianym absurdalnym humorem.

Nominując tę książkę w kategorii: obraz Plebiscytu Lokomotywa uzasadniałyśmy to następująco: Owocowa energia od okładki po ostatnią stronę rozsadza strony i wybucha skrzącym się humorem i absurdem! Dynamiczne ilustracje Marty Ignerskiej, narysowane i nachlapane, buzują radością i energią. Kolory wirują w oczach, a bohaterowie – ożywione owoce – porywają nas w swój świat, sprawiając, że wracamy z tej podróży naszprycowani witaminami i radością. Marty, autorki, przerzucają się pomysłami, skojarzeniami, odniesieniami do naszych czasów i życia – pozwalając czytelnikom zdzierać kolejne warstwy. Jest drapieżnie, buntowniczo, absurdalnie. Chce się krzyknąć: róbmy ferment!

„Ferment w mieście” to kolejna, po charcich i syjamskich wyliczankach, książka autorstwa szefowej Wydawnictwa Hokus-Pokus. Podobnie jak o tamtych, o tej tez można powiedzieć, że powstała właściwie po nic 😉 Nie uczy, nie edukuje… i to właśnie jest w niej najfajniejsze. Jest dla czytelników, w każdym wieku. Jeśli tylko pozwolą sobie oni na kompletnie beztroską zabawę i dadzą się ponieść fantazji – kto wie, dokąd ich to zaprowadzi ?

Posłuchajcie, jak fajnie bawiłyśmy się tym tekstem w gronie jurorek Plebiscytu Lokomotywa przy okazji zeszłorocznego Międzynarodowego Dnia Książki dla Dzieci 🙂

Marta Lipczyńska-Gil (tekst) & Marta Ignerska (ilustr.) „Ferment w mieście”, wyd.: Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2023

Gadu – gadu do poduchy

Gadu – gadu do poduchy

Kwiaty tulą senne płatki, // szumią senne drzewa, // kot przeciąga się leniwie, // senny motyl ziewa…

„Gadu-gadu do poduchy” to zbiór wierszy, które znakomicie nadają się do tego, aby ich czytanie stało się przedsennym rytuałem. Doświadczeniem większości znanych mi rodziców jest problem z tym, jak zakończyć dzień z (często) przebodźcowanym dzieckiem i uśpić je o takiej porze, żeby oni sami jeszcze chwilę wieczornego oddechu złapali. Bardzo pomagają w tym właśnie jakieś stałe rytuały – jak w „Całusie na dobranoc”: książeczka, kocyk, przytulanka, mleczko 😉 Jakaś książeczka, która zawsze kończy wieczorne czytanie, albo kołysanka, albo coś innego, co przyniesie uspokojenie i wyciszenie, niezbędne do tego, żeby spokojnie zasnąć.

Szepczą cicho senne gwiazdy, // noc już świat otula, // księżyc toczy się po niebie // jak złocista kula…

Wiersze zawarte w tym zbiorze opowiadają o zasypianiu i o snach. Jak to w snach bywa – wszystko się może w nich wydarzyć. Nie dziwi więc to, że możemy w nich spotkać smoka, Babę Jagę, misie i aniołki, a nawet zwariowane kręciołki 😉 Są też oczywiście barany, bo jakie to byłoby zasypianie bez ich liczenia ?

Spokojną, oniryczną atmosferę tych wierszy tworzą także ilustracje Agnieszki Żelewskiej. Sny po nich są na pewno równie piękne. Spróbujcie !!!

Pomalutku, po cichutku // w senny świat wchodzimy… // Cicho… Cicho… Sen nadchodzi… // Cicho… Cicho… Śpimy…

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki !!!

Małgorzata Strzałkowska „Gadu – gadu do poduchy”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Bajka, Warszawa 2024

Smok Smoczydło i inne bajki

Smok Smoczydło i inne bajki

Ogromniasty smok Smoczydło // bezustannie był nie w sosie, // stroił fochy i grymasił, // i miał ciągle muchy w nosie.

„Smok Smoczydło i inne bajki” to zbiór wierszy oraz utworów prozą, w którym aż roi się od rozmaitych smoków, ale nie tylko od nich… Jest tam też pewien Strach na Wróble, który zaprzyjaźnił się… z wróblem, są ludzie – czasem koronowani, a czasem nie, uczciwi i niekoniecznie, jest ślimak, jest słoń. Krótko mówiąc: jest o czym czytać !!!

Jednak uprzedzam – czytanie tego na głos jest pewnym wyzwaniem, co akurat w przypadku twórczości Małgorzaty Strzałkowskiej nie dziwi. Nie są to aż „Wierszyki łamiące języki”, ale tutaj również bywa wyboiście. Pojawiają się w nich na przykład: smok Bzurbzdrok, miasto Kokowakwałubudubu, że o kwiatkach o wdzięcznej nazwie trulululutrulutruleczki nie wspomnę 😉

Dla mnie ta książka okazała się miłą niespodzianką, bo z zaskoczeniem odkryłam w niej dwie bajki prozą, które przed laty należały do ulubionych lektur moich córek i były jednymi z pierwszych, które stanęły na półkach Małego Pokoju z Książkami. Są tu nadal i zapraszam —>>>tędy do smoka Kruszynki, a —>>>tędy do ślimaka Kacperka. Obie ukazały sie około dwudziestu lat temu i nie były wznawiane, więc dla obecnych adresatów tego zbioru zapewne stanowią zupełną nowość, po którą zdecydowanie warto sięgnąć !!!

Zaplanowałam, że na potrzeby tego wpisu zrobię zdjęcie wszystkim tym trzem książkom razem. Niestety, wydarzyło się coś, o czym moja Babcia mówiła, że Diabeł ogonem nakrył 😦 Ślimaka Kacperka znalazłam bez problemu, ale smok Kruszynka gdzieś się przede mną schował, mimo że na pewno miałam tę książkę. A może Kruszynka po prostu uznał, że tam na ilustracjach Marcina i Filipa Bruchalskich nie wyglądał zbyt awantażownie ? Myślę jednak, że spodobał mu się sposób w jaki sportretowała go tutaj Beata Zdęba 🙂 Jeśli się kiedyś odnajdzie (zapewne wtedy, kiedy będę szukała jakiejś innej książki, którą przecież mam), na pewno wstawię tutaj zdjęcie.

Co do ilustracji – przyznam, że widząc okładkę tej książki, troszkę obawiałam się tego, co zobaczę w środku. Spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie. Myślę, że problem polegał na niebieskim kolorze tła na okładce – nieco zbyt jaskrawym. Za to w środku nie ma żadnych jaskrawości. Ilustracje są delikatne, rzekłabym nawet, że poetyckie. Może to trochę dziwnie brzmieć w kontekście smoków, ale tak właśnie jest 😉

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Małgorzata Strzałkowska „Smok Smoczydło i inne bajki”, ilustr.: Beata Zdęba, wyd.: Bajka, Warszawa 2023

P.S. Posłuchajcie, co o tej książce powiedziała Magda Mikołajczuk z I Programu PR w swojej audycji „Czytam, bo lubię” —>>> tędy proszę 😉

Dong, co ma świecący nos i inne wierszyki Pana Leara

Dong, co ma świecący nos i inne wierszyki Pana Leara

Gdybyśmy mieli w Plebiscycie Lokomotywa kategorię: wznowienie roku, to ta książka byłaby w niej czarnym (nomen omen ! 😉 ) koniem. Klasyka angielskiego humoru w znakomitym przekładzie, zilustrowana… Nie ! To nie są tylko ilustracje, to cała koncepcja wizualna książki – czegoś takiego właśnie szukamy nominując w naszej kategorii: Od A do Z. Wiersze Edwarda Leara mają już ponad 150 lat, natomiast przekład oraz strona wizualna tej edycji – ponad 60 i absolutnie się nie zestarzały. Bo też, prawdę mówiąc – tu nie ma się co zestarzeć, to jest po prostu ponadczasowe !

Nie udało mi się ustalić, ile razy była wznawiana od pierwszej edycji w 1961 roku, ale wiem, że kiedy moje córki były małe, wydało ją wydawnictwo Drzewo Babel. Obecna wersja Dwóch Sióstr różni się od tamtej nieco rozmiarem, jest mniejsza, ale też w twardej oprawie, natomiast z czasów swojego dzieciństwa pamiętam mgliście edycję większą i broszurową.

Pisałam już o tym przy innych okazjach, że kiedy byłam dzieckiem niespecjalnie lubiłam kreskę Bohdana Butenki. Do moich ukochanych książek należały wtedy te ilustrowane przez Bożenę Truchanowską, Jana Marcina Szancera, Antoniego Uniechowskiego czy Marię Orłowską-Gabryś. Z „Dongiem, co ma świecący nos i innymi wierszykami pana Leara” jakoś się wówczas nie spotkałam. Odkryłam tę książkę dopiero jako osoba dorosła i zachwyciłam się nią. Rzadko używam tego określenia, ale tutaj ono pasuje – uważam, że to co Butenko zrobił z tymi wierszami było kongenialne. Czyli: nie tylko dorównujące tekstowi wyjściowemu, ale razem z nim tworzące coś jeszcze znakomitszego. Czarne kartki z białym tekstem czyli odwrócenie tradycyjnego wyglądu książki od razu wciągają czytelnika w absurdalnego ducha tej poezji, a biała kreska Butenki pasuje do purnonsensu Leara jak żadna inna.

Kto to czy co to ? Skąd, gdzie i jak ? Wziął się Akond ze Skwak ?

Kiedy Wydawnictwo Dwie Siostry ogłosiło zapowiedź wznowienia tej książki, ktoś gdzieś zapytał, czy będzie to ten sam przekład co wcześniej ? Nie mogło być inaczej, bo przecież spora część tekstu została wpisana przez Bohdana Butenkę ręcznie, więc nie da się tu bez niego nic zmienić.

Na ostatniej okładce można przeczytać takie słowa: Znajdziecie w niej poetycki absurd i dziecięcą beztroskę, dużo czułości, trochę melancholii – i wielu ekscentrycznych bohaterów. Tytułowy Dong, Akond ze Swak czy tajemnicze Takie coś, które żyło sobie w kraju Dżolibolibo – tak, ekscentryczni to określenie, które najlepiej do nich pasuje 😉

Dalekie są kraje i bliskie są kraje, gdzie Dżamble pędzą życie; zielone głowy mają, niebieskie ręce mają i po morzu pływają w sicie…

Te wiersze to kolejna w moim Mały Pokoju książka bez górnej granicy wieku. Im człowiek starszy, inaczej je rozumie, dostrzega w nich tę zapowiadaną na okładce melancholię. Historia o Dżamblach jest taka najbardziej, przekonałam się o tym, kiedy wróciłam do niej po wielu latach. Jednak w każdym wieku miło jest znać pana Leara 🙂 Niezależnie od tego, ile ma się lat, każdy kto ma choć odrobinę wyobraźni, odnajdzie się w tym świecie. Spróbujcie !!!

Edward Lear „Dong, co ma świecący nos i inne wierszyki pana Leara”, przekł.: Andrzej Nowicki, ilustr.: Bohdan Butenko, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2023

Nieśmiała myszka

Nieśmiała myszka

Książka nominowana i wyróżniona w konkursie Książka Roku 2023 IBBY w kategorii literackiej !!!

Była sobie raz myszka. // Myszka bardzo nieśmiała, // która wciąż się wstydziła // i wszystkiego się bała.

Myszka z tej książki natychmiast skojarzyła mi się z wcześniejszą „Myszką” tej samej autorki*, którą wtedy zwizualizowała nam Dobrosława Rurańska. Tamtą szarpały najrozmaitsze emocje, natomiast ta spętana jest nieśmiałością i lękliwością. Te cechy bardzo utrudniają jej życie…

Była sobie raz myszka, // której łatwo nie było. // Czasem w nocy płakała, // bo coś jej się przyśniło.

Na ogół, kiedy mówimy o takich nieśmiałych dzieciach, skupiamy się na tym, jakie problemy stwarzają one innym. Bo nie chcą leżeć same w ciemnym pokoju i trzeba z nimi siedzieć, aż zasną… Bo płaczą kiedy mają rozstać się z rodzicami i zostać bez nich w obcym miejscu (na przykład – w przedszkolu)… Bo swoją nieśmiałością psują innym dzieciom przedszkolne występy… Dorota Gellner pokazuje nam jednak, że najwięcej problemów z nimi mają… one same.

Czy jest na to sposób ? Na pewno nie jest nim mówienie: nie przesadzaj ! czy weź się w garść ! Wie o tym mały królik – okularnik. Myślę, że te okulary, w które ubrała go na ilustracjach Marianna Oklejak, nie są przypadkowe – pewnie jemu też to życie utrudniało. On potrafi po prostu być z nieśmiałą koleżanką, wspierać ją swoją obecnością i dodawać jej w ten sposób otuchy w trudnych momentach.

W obu tych książkach Dorota Gellner mówi dzieciom bardzo ważną rzecz – że mają prawo do swoich uczuć oraz że mają prawo sobie z nimi nie radzić. Warto, żeby usłyszeli i zrozumieli to także dorośli…

* Jest jeszcze trzecia myszka, tym razem zakochana, ale to jest zupełnie inna historia 😉

Dorota Gellner „Nieśmiała myszka”, ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2023

Dorota Gellner „Myszka”, ilustr.: Dobrosława Rurańska , wyd.: Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2016

To i owo tu i tam

To i owo tu i tam

Jest w tej książce coś takiego, że już zobaczywszy jej wiosenną, radosną i beztroską okładkę, ma się ochotę wziąć ją do ręki i czytać. To, co jest w środku, nie rozczarowuje – także jest radosne i beztroskie. I w dodatku na każdą porę roku !!!

Jej podtytuł – Pierwsza książka małego dziecka – trochę mnie zaskoczył, bo wydawnictwo Bajka ma w swojej ofercie sporo lektur adresowanych do jeszcze młodszych czytelników. Tamto jednak są książeczki – małe i sztywnostronicowe, a „To i owo tu i tam” jest pełnowymiarową KSIĄŻKĄ (dużą i ze lekko tylko usztywnionymi kartkami), trzeba ją więc traktować trochę poważniej. Jednak bez przesady z tą powagą 😉

W parku, w lesie, na ulicy // jest ciekawie, kolorowo, // więc lubimy spacerować // i oglądać to i owo.

I tak sobie spacerując i oglądając, mimochodem poznajemy pory roku, uczymy się liczyć na wiosennych listkach, naśladujemy głosy zwierząt, szykujemy smakowite przekąski i odgadujemy zagadki (a przy ich okazji możemy poczytać sobie razem, bo niektóre słowa zastąpione zostały obrazkami). Od samego rana aż do wieczora – zawsze znajdzie się coś ciekawego 🙂

Cieszę się za każdym razem, kiedy trafiam na nowe wydania wierszy dla dzieci, bo mowa wiązana ma tę zaletę, że i łatwiej się ją czyta na głos (dorosłym), i łatwiej zapamiętuje (dzieciom, ale dorosłym także). A jak wiersz jest naprawdę dobry, to daje się go czytać wiele razy bez znudzenia czytającego 😉 Twórczość Małgorzaty Strzałkowskiej należy właśnie do tej kategorii, a ilustracje Ewy Poklewskiej – Koziełło znakomicie z nią współbrzmią.

– Śpij misiaczku… Nad chmurkami // noc już stuka obcasami, // już zabawy się kończyły – // czas na jutro zebrać siły.

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Małgorzata Strzałkowska „To i owo tu i tam. Pierwsza książka małego dziecka”, ilustr.: Ewa Poklewska-Koziełło, wyd.: Bajka, Warszawa 2023

Roślinkowa książka

Roślinkowa książka

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: obraz !!!

Zioła, trawy barwne kwiatki, // bujne łąki i rabatki. // Drzewa szumią nam nad głową, // wszystko wzrasta, daję słowo !

Tyle różnych roślin wokół ! // Inne w każdej porze roku. // Spotykamy je co krok, // dziś w tę zieleń zróbmy skok !

To będzie wpis pełen zachwytu nad tym, co w tej książce wyczarowała Anna Salamon – nie mogę się na to napatrzeć !!! Z całym szacunkiem dla wierszy Alicji Krzanik i przyrodniczych tekstów Katarzyny Piętki, ale jeśli towarzyszyłyby im inne ilustracje, to byłaby po prostu książka jakich wiele, o tym, co rośnie na łące i w lesie. A tak powstała jedyna w swoim rodzaju !

To jest już trzecia książka, w której Anna Salamon wyczarowuje z włóczki ilustracje do wierszy Alicji Krzanik. Po literkach i cyferkach przyszła pora na rośliny i nie tylko 😉 Okazuje się, że nie ma rzeczy, której nie dałoby się wykonać przy pomocy szydełka i drutów. Mamy tutaj nie tylko rozmaite kwiaty i liście oraz moc roślinności w różnych stopniach zbliżenia. Są także motyle, ptaki, grzyby, a nawet ludziki z kasztanów. Przyszłoby wam do głowy, że można zrobić wełnianą zupę szczawiową ? I to w dodatku z jajkiem na twardo ? Anna Salamon potrafi nawet to 🙂

„Roślinkowa książka” to pozycja do nieśpiesznego oglądania, wyszukiwania szczegółów oraz (last but not least ! 😉 ) czytania towarzyszących ilustracjom tekstów. Jest to także zachęta, żeby następnie sprawdzić, jak te wszystkie cuda wydziergane przez Annę Salamon wyglądają w naturze. Podobnie jak wydane także przez Naszą Księgarnię atlasy stworzeń rozmaitych Ewy i Pawła Pawlaków znakomicie nadaje się do tego, żeby ją zabrać ze sobą na spacer do lasu czy ogrodu – wytrzyma wiele i da masę radości !

Alicja Krzanik (wiersze), Katarzyna Piętka (tekst), Anna Salamon (ilustracje) „Roślinkowa książka”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2022