Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – obraz !!!
Rosną z nich wiersze, teksty w piosence,
baśnie, krzyżówki i list w butelce.
Kiedy je poznasz – podróż się zacznie,
więc poprzyglądaj im się dziś bacznie.
Książek o literach i alfabecie jest w księgarniach sporo, ale rzadko można znaleźć wśród nich takie, które miałyby jakiś oryginalny pomysł na ich przedstawienie. Tymczasem niespodzianka – rok 2020 oprócz pandemii przyniósł nam także aż dwie zachwycające, oryginalnie i pomysłowo ilustrowane. Pierwszą jest „Wrocławski abecadlik” adresowany do czytelników do tego stopnia młodych, że młodszych już nie ma 🙂 „Literkowa książka” przeznaczona jest dla dzieci nieco starszych – takich, które już naprawdę zaczynają świadomie poznawać litery i łączyć je w słowa.
animacja – Mikołaj Kamler
Jej premiera przypadła pechowo akurat na początek epidemii w Polsce. Ja trafiłam na nią przypadkiem (nie do końca, bo doskonale wiedziałam, że ma się ukazać i czekałam na to z zainteresowaniem !) przy okazji ostatniej wizyty w księgarni przed ich zamknięciem.
Jedyne w swoim rodzaju kolorowe litery wydziergała szydełkiem i na drutach Anna Salamon. Każda jest tak sprytnie zrobiona, że kojarzy się z jakąś rzeczą, której nazwa właśnie od niej się zaczyna. Po każdych kolejnych czterech literach mamy stronę z nieco zwariowanym wierszykiem dedykowanym właśnie im oraz z równie odjechaną ilustrującą go ilustracją 😉
Przeczytałam ostatnie zdanie, wiem jak ono brzmi, ale przepraszam – nie potrafię inaczej. Po prostu udzielił mi się nastrój tej książki 🙂 Ja najbardziej lubię osę moczącą nogi w misce oraz wiersz (i ilustrację) o śnie babci Feli.
Na sztywnych kartach tej książki każdy znajdzie coś dla siebie, a dzieci dzięki niej przekonają się, że czytanie to może być naprawdę fajna przygoda !!!
Można powiedzieć, że jest to aneks do „Dwojga drzwi i dziewięciorga dzieci”, a równocześnie trzecia na półkach Małego Pokoju z Książkami publikacja, w której wydaniu uczestniczył lubelski Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”. W przeciwieństwie do „Czarodziejów wyobraźni”, którzy byli niestety wypadkiem przy pracy, „Dopóki niebo nie płacze” jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach – jak to zwykle bywa z książkami Iwony Chmielewskiej.
Najpierw zobaczyłam setki portretów – cudem odnaleziony w Lublinie skarb.
Mieszkańcy żydowskiej dzielnicy, przez tyle lat ukryci, darowali nam współczesnym swoje spojrzenia z czasów, gdy nie przeczuwali jeszcze losu, który ich czekał.
Te spojrzenia czegoś się domagały, nie dawały mi spokoju. Jeszcze bezpieczni, otoczeni bliskimi, pełni szlachetnego skupienia ludzie, prosili, by ich ożywić i dodać im barw. Domagali się szczególnej czułości i opowieści, która niosłaby pamięć dalej.
Ale nie chcieli słów pełnych grozy, woleli opowieść o życiu.
Znalazłam więc dla nich wiersze, proste i pełne ciepła. Napisał je ich sąsiad, poeta i nauczyciel Józef Czechowicz, zanim zginął w 1939 roku – w jednym z pierwszych bombardowań Lublina.
Na moich ilustracjach bohaterowie fotografii ożywają w uroczystym teatrze, w przyjaznym otoczeniu, wśród zwierząt i roślin. Na tej scenie pamięci od zimy do późnej jesieni każdy z nich odgrywa ważną, pełną godności rolę. – napisała Iwona Chmielewska na stronie wydawnictwa i w ten sposób powiedziała o tej książce wszystko, co najważniejsze.
Na okładce widzimy nazwiska trojki autorów, ale jedno z nich opatrzone jest gwiazdką, która prowadzi do takiej informacji: Archiwalne zdjęcia zamieszczone w tej książce pochodzą z kolekcji szklanych negatywów odnalezionej w 2010 roku w Lublinie, w kamienicy przy Rynku 4. W 2012 roku zostały przekazane Ośrodkowi „Brama Grodzka – Teatr NN”. Według aktualnych ustaleń prawdopodobnym autorem zdjęć jest Abram Zylberberg. (więcej informacji na ten temat można znaleźć >>> tutaj )
Cała kolekcja składała się z 2700 negatywów. Udało się na nich rozpoznać 15 osób. Być może wśród tych pozostałych jest ktoś z bohaterów „Dwojga drzwi i dziewięciorga dzieci”, ale tego już się nie dowiemy. Na ilustracjach Iwony Chmielewskiej ludzie sfotografowani przed wojną w Lublinie pojawiają się w anturażu związanym z wierszami innego lublinianina – Józefa Czechowicza. Ani w jego wierszach, ani w ilustracjach nie ma cienia Zagłady rzucanego wstecz, mimo że możemy przypuszczać, jaki był los większości z tych ludzi. Jest świat, w którym żyli, a którego już nie ma…
Dokoła listki, dokoła, dopóki jesień wesoła. / Dopóki niebo nie płacze, niech każdy w słonku poskacze…
Iwona Chmielewska, Józef Czechowicz, Abram Zylberberg „Dopóki niebo nie płacze”, wyd.: Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN’, Lublin 2016
Więcej – są bliźniczkami, a nawet jeszcze więcej – bo siostrami syjamskimi.
Są dwie, ale równocześnie są jednością, nie mogą się rozstać ani na chwilę. Są jednością, ale równocześnie są odrębnymi osobami, które oddzielnie myślą i czują.
„Tippi i ja” to druga powieść gatunku verse novel, która ukazała się po polsku. To bardzo trudny gatunek, nie tylko dla autora, ale także później dla tłumacza – ascetyczny, zmuszający do lapidarności i bardzo starannego doboru słów, bo każde jest ważne. To nie są książki, które mogą być przegadane. Wręcz przeciwnie – wydawać by się mogło, że da się je przeczytać szybko, ale ta pusta przestrzeń na ich kartkach też jest treścią, zmusza do namysłu, otwiera pole do własnych refleksji. W tych utworach niebagatelną rolę gra także układ słów i wersów względem siebie – niestety format, w którym powstaje mój blog, nie pozwala na odtworzenie tego, więc więcej cytatów nie będzie.
Historia opisana w tej książce porusza i zostaje w pamięci, nie da się jej przeczytać bez wzruszenia. Nie jest tylko historią dziewczynek, ale całej ich rodziny – rodziców, siostry i babci, a także innych ludzi, którzy są dla nich ważni i dla których one są ważne. Choć wiedza pozaksiążkowa podpowiada niestety, że w przypadku takich rodzeństw trudno liczyć na: żyły długo i szczęśliwie, ale jednak chciałoby się dla nich dobrego zakończenia…
„Tippi i ja” to trzecia po „Kasieńce” i „My dwie, my trzy, my cztery” książka irlandzkiej pisarki Sarah Crossan wydana przez Wydawnictwo Dwie Siostry. Druga po „Kasieńce” z gatunku verse novel i druga po „My dwie, my trzy, my cztery” przetłumaczona znakomicie przez Małgorzatę Glassenapp. W polskim wydaniu zachwyciła mnie też okładka autorstwa Zosi Frankowskiej, ale trzeba przeczytać tę książkę, żeby zrozumieć, dlaczego taka jest i że nic w niej nie jest przypadkowe.
Każda z tych trzech książek Sarah Crossan była inna i każda zaskakująca i fascynująca. Z ciekawością czekam na kolejne.
Sarah Crossan „Tippi i ja”, przekł.: Małgorzata Glasenapp, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2019
„Franciszka” przyszła do mnie trochę jak wiersz. – powiedziała Anna Piwkowska w rozmowie z Jerzym Illgiem (Nowe książki 3/2015) – Pojawiła się dziewczynka i domagała się, żebym napisała o niej opowieść. Jest to oczywiście w dużym stopniu proza autobiograficzna, bo mówi o trzynastolatce, która pisze swój pierwszy wiersz i odkrywa pierwsze poetki. Odkrywa, że w poezji jest magia i że doskonałym sposobem na kontaktowanie się ze światem, na tłumaczenie sobie rozmaitych rzeczy, a także może na pocieszenie w trudnych chwilach jest właśnie poezja.
„Franciszka” to książka tyleż urzekająca, co kontrowersyjna – szczególnie w świetle tytułu Książki Roku IBBY, którym została uhonorowana. To książka która albo zachwyci swoją niezwykłą atmosferą, wciągnie i uwiedzie albo… solidnie zdenerwuje 😉
Ja należę raczej do tych pierwszych, mimo że czytając zauważałam także rzeczy, które mogły razić bardziej zdystansowanego czytelnika. Choćby sztuczność sytuacji, która niejako zawiązuje akcję – naprawdę trudno uwierzyć, że oczytana i bywająca w teatrze trzynastolatka, uczennica niezłego gimnazjum, może nie wiedzieć, że także kobiety piszą wiersze ! Nie słyszała nigdy o Marii Konopnickiej, nie czytano jej w dzieciństwie wierszy Wandy Chotomskiej ? Jest tam jeszcze trochę takich mniejszych zgrzytów, z których mnie najbardziej uderzało to, że wszyscy bez wyjątku (także rówieśnicy) zwracają się do bohaterki jej pełnym imieniem i to zawsze w wołaczu. No i taki być może drobiazg, że Babsko mieszka zdecydowanie na Bielanach, a cały czas mówi się o tym miejscu Żoliborz 😉
Mimo wszystko nie żałuję jednak, że sięgnęłam po tę książkę, o której Joanna Olech napisała, że jest o szlachetnych odmieńcach. Jako nastolatka byłam inna niż Franciszka, ale znalazłam w niej prawdę o tym, co się czuje i jak widzi świat w tym wieku – kiedy jest się pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. Kiedy oglądam swoje zdjęcia z tego czasu, nie widzę tam siebie, tylko dziewczynkę, którą kiedyś byłam, a którą teraz nie do końca rozumiem i nie zawsze lubię.
Franciszka nie chciała być Franciszką. W zależności od nastroju – mniej lub bardziej. Owszem, chciała być Anią z Zielonego Wzgórza, Rebeką de Winter albo Scarlett O’Harą. Ale tego dnia, kiedy pogotowie zabrało mamę do szpitala, Franciszka czuła, że nie chce być ani Anią, ani Rebeką, ani Scarlett. Po prostu najbardziej ze wszystkiego na świecie nie chciała być Franciszką.
W tej rozmowie z Jerzym Illgiem Anna Piwkowska powiedziała jeszcze: Franciszka zadaje sobie to najważniejsze pytanie trzynastolatki: kim ostatecznie jestem ? (…) To powieść dedykowana moim rodzicom, bo bardzo dużo jest tam ze mnie trzynastoletniej. A z drugiej strony są tam oczywiście moje uczennice, które zaczynają pisać swoje pierwsze poezje i czasem do mnie z nimi przychodzą. Anna Piwkowska jest nauczycielką polskiego w jednym z warszawskich społecznych gimnazjów i tę szkołę można bez trudu rozpoznać na kartach książki. Autorka podzieliła się z Franciszką także Nieborowem – miejscem, w którym dorastała, które wywarło na nią ogromny wpływ i które kocha. Tę miłość czuje się na kartkach tej książki.
Kiedy (…) Franciszka po raz pierwszy zobaczyła biały pałac z dwiema wysokimi, zielonymi wieżami i czerwony dach kryty gontem, ośnieżony podjazd i dwa kamienne lwy strzegące wejścia do pałacu, poczuła ten sam dreszcz, który towarzyszył jej, gdy spotykała którąś ze swoich kolejnych poetek. Dobrze znała ten dreszcz. Oto znów w jej życiu miało nastąpić wyjątkowe spotkanie. Bo kiedy Franciszka rozejrzała się po ogromnym holu, spojrzała na biało-czarną posadzkę i dębowy stół, kiedy weszła na drugie piętro pałacową klatką schodową do gościnnego pokoju i wyjrzała na ośnieżony park przez trzy okna wychodzące na trzy strony świata, wiedziała, ze ona również pokocha to miejsce…
Zapewne nie trafiłabym na „Franciszkę”, gdyby nie zeszłoroczna nagroda Polskiej Sekcji IBBY, bo dość trudno ją spotkać na półkach księgarni. A nawet gdybym trafiła, to pewnie zniechęciłby mnie do niej krzykliwy (żeby nie powiedzieć – oczowalisty 😉 ) kolor okładki, kojarzący się z używanymi często markerami do podkreślania. Po przeczytaniu uznałam, że i okładka , i ilustracje, które także łączą czarną kreską z markerowymi maziajami, nie pasują do atmosfery tej książki. Trudno mi sobie wyobrazić Franciszkę używającą takich pisaków. Zmieniłam jednak trochę zdanie, kiedy w jednej z recenzji znalazłam taką opinię nastolatki: Po „Franciszkę” sięgnęłam z powodu okładki. Jej jaskrawy kolor szybko przyciągnął moją uwagę, jak się okazało na dłużej. Czyli że to działa właśnie na tych, do których adresowana jest ta książka.
Mam nadzieję, że nastolatki, które sięgną po „Franciszkę” poszukają potem wierszy samej Anny Piwkowskiej, do których ja także wróciłam po wielu latach, a potem trafią być może na jej wspaniałą, wydaną w tym roku książkę „Achmatowa, czyli Rosja”.
I właśnie za tę Achmatową jestem najbardziej wdzięczna Franciszce…
Anna Piwkowska „Franciszka” (seria: małe zeszyty), ilustr.: Emilka Bojańczyk, wyd.: Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2014
Anna Piwkowska „Achmatowa, czyli Rosja” (Biblioteka „Więzi”, tom 308), wyd.: Więź, Kraków 2015
Oto galeria przemiłych kotków, / Lecz każdy dziką bestią jest w środku, / W jednym lew ryczy, w drugim pantera, / W innym się tygrys odzywa nieraz…
„KOT ty jesteś ?” to książka, która powstała w podobny sposób jak „Drzewka szczęścia”. Najpierw były koty, które Elżbieta Wasiuczyńska wyaplikowała na pościel „A ja mam kota !” firmy Lela Blanc. Pomysł książki pojawił się dopiero potem i wtedy opisał je wierszem Marcin Brykczyński. Jej pojawienie się ułatwia decyzję tym, którzy mogli mieć problem, czy wybrać pościel z kotami czy też z Liczypieskami Ewy Kozyry – Pawlak, skoro tylko jedne z nich miały swoją książkę. Teraz szanse są wyrównane 😉
Niewinny wygląd każdego myli, / Lecz może zmienić się w jednej chwili, / Kły drapieżnika, ostre pazury / I już dobiera ci się do skóry.
Gwiezdny kot z futerkiem ozłoconym gwiezdnym pyłem, kot meloman, koci król, Elektrykot, anioł nie kot… „KOT ty jesteś ?” to galeria kocich portretów prawie jak „Koty” (czyli „Old Posssum’s Book of Practical Cats”) T.S. Eliota, które stały się podstawą naszego ukochanego musicalu. Kto wie ? Może kiedyś doczekamy się spektaklu w oparciu o tę książkę, a scenografię z polaru zrobi Elżbieta Wasiuczyńska ? Ech, można pomarzyć… 😉
A potem znowu łasi się miło, / Jakby się nigdy nic nie zdarzyło, / I zaraz wszystkich wdziękiem zachwyci: / Och jaki kotek, ach kici, kici…
Na okładce można przeczytać ostrzeżenie następującej treści: Uwaga ! Kto weźmie tę książkę do ręki, na pewno dostanie kota na punkcie kota ! Ja mam kota na punkcie mojego psa i to się po jej lekturze nie zmieniło, ale zdecydowanie pogłębił mi się ten kociak, którego mam a punkcie ilustracji Eli 🙂 Szczególnie urzekła mnie ta – w majowym nastroju, którą pozwoliłam sobie pożyczyć z bloga autorki (a jeśli chcecie zobaczyć, jak powstawała – proszę –>> tutaj )
Marcin Brykczyński (tekst), Elżbieta Wasiuczyńska (ilustr.) „KOT ty jesteś ?”, wyd.: Media Rodzina, Poznań 2016
Oto Muminek, wszyscy go znamy, / spieszy do domu z mlekiem dla mamy. / Szybko, bo zaraz zapadnie zmrok ! / Zza drzew coś śledzi Muminka krok. / Pyszczek mu blednie, ciemnieje las, / wracać do domu najwyższy czas. / Tak bardzo chciałby być już z powrotem… / Przyspieszył kroku. CO BYŁO POTEM ?
Odpowiedź
na to pytanie znajduje się na następnej stronie tej książeczki.
Można się na nią przedostać się przez dziurkę – jeśli jest
się Muminkiem oczywiście 😉 Reszcie pozostaje tylko konwencjonalne
przełożenie strony. Wkrótce potem Muminek spotyka Mimblę i od
tego momentu jego normalna wyprawa po mleko zmienia się w szaloną
przygodę. Na każdej stronie, za każdą dziurką czeka nas
niespodziewany zwrot akcji, będący pretekstem do spotkania z
kolejną postacią z muminkowego świata.
O Tove Jansson napisano już tomy, a najnowszy ukazał się niedawno – jest to jej obszerna biografia autorstwa Broel Westin zatytułowana „Tove Jansson. Mama Muminków”. Jeszcze jej nie czytałam, ale zrobię to chętnie, bo chciałabym zrozumieć, dlaczego tej stworzonej przez nią idyllicznej dolinie cały czas zagrażają jakieś katastrofy ? Jak nie kometa, to powódź. Jak nie powódź, to Buka… Czytałam co prawda „Córkę rzeźbiarza” – jej wspomnienia z dzieciństwa, ale tam nie znalazłam odpowiedzi. (edit: potem szukałam jeszcze odpowiedzi na to pytanie na Studiach Podyplomowych o literaturze dla dzieci i młodzieży i trochę się do niej zbliżyłam. Zrozumiałam też, że wbrew pozorom nie są to książki dla dzieci 😉 )
Właśnie ten katastroficzny nastrój spowodował, że moje córki nie chciały słuchać książek o Muminkach, a ja sama nie wyszłam poza trzy tomy. (edit: teraz mam już za sobą lekturę wszystkich) Bliższą znajomość z bohaterami Tove Jansson zawarłyśmy dzięki rysunkowemu serialowi fińsko – japońskiemu, który telewizja emitowała wtedy, kiedy moje starsze córki były w wieku dobranockowym. Na szczęście był on dość wierny swojemu literackiemu pierwowzorowi – i w warstwie fabularnej, i w wizualnej. Tylko Najmłodsza z córek była chyba jeszcze na niego za mała, bo przed chwilą określiła Muminki mianem koszmaru swojego dzieciństwa, porównywalnego jedynie z Pszczółką Mają 😉
O
Tove Jansson napisano już tomy, za to współautorka polskiej wersji
tej książki zdecydowanie zasługuje tu na szerszą wzmiankę.
Ewa Kozyra – Pawlak to kobieta wielu talentów. Najbardziej znana jest oczywiście jako ilustratorka, ale ujawniła też talent poetycki (np. w swoim autorskim „Abecadliku”, czy zilustrowanej przez Pawła Pawlaka „Pięknej i mądrej bajce o troskach Zająca Grajka” ) oraz translatorski, spolszczając dla nas francuskie historie o Les Tchoux czyli Czupieńkach.
W „CO BYŁO POTEM ?” łączy oba ostatnie, bo przełożyła tekst Tove Jansson wierszem. I jest to wiersz bardzo dobry !!! Nie wiem, na ile zgodny z oryginałem, ale opowiada historię w sposób spójny i zrozumiały, a w dodatku – utrzymuje konsekwentnie rytm dziesięciosylabowy (no dobrze – z dwoma malutkimi wyjątkami, kiedy ten rytm się odrobinę zagubił 😉 ).
Podkreślam to, bo ostatnio niestety z wierszami dla dzieci mam problem. To znaczy – właściwie to chyba nie ja, tylko niektórzy ich autorzy. Rymowanie jest sztuką i jak każda sztuka wymaga talentu. Nie wystarczy zadbać o to, żeby się ilość sylab w wersie zgadzała, a ostatnie były takie same. Trzeba jeszcze umieć tak dobrać słowa, żeby brzmiało to naturalnie, a rytm wiersza nie kłócił się ze składnią. Jeśli tego talentu brakuje, zdecydowanie lepiej jest posłużyć się prozą. Na szczęście Pani Ewie talent pozwolił nie tylko napisać dobry wiersz, ale również perfekcyjnie go wykaligrafować. A mówiąc dokładniej – wkaligrafować go w odpowiednie miejsca na ilustracjach Tove Jansson 🙂
Tove Jansson (tekst i ilustracje) „CO BYŁO POTEM ? Książka o Mimbli, Muminku i Małej Mi”, przekład i kaligrafia: Ewa Kozyra – Pawlak, wyd.: EneDueRabe Gdańsk 2011
Broel Westin „Tove Jansson. Mama Muminków”, przekł.: Bogumiła Ratajczak, wyd.: Marginesy, Warszawa 2012
Wpis z 16 listopada 2016 roku – remont co prawda się dawno skończył, ale za oknem dziś niezbyt sympatycznie, więc może znów schować się w książce ?
Za
oknami szaro, buro i ponuro, z nieba siąpi coś jakby deszcz ze
śniegiem, a w domu szaleje tajfun remontu. Jedynym schronieniem w
takich warunkach jest książka.
Rok dwanaście ma miesięcy
oraz cztery pory roku,
więc odwiedźmy je spacerkiem,
pomalutku, krok po kroku…
„Spacerkiem przez rok”Małgorzaty Strzałkowskiej znakomicie się to takiego eskapizmu nadaje – głównie z powodu cudownych ilustracji Elżbiety Wasiuczyńskiej, na których nawet szary listopad jest zdecydowanie przyjemniejszy niż w realu. Oglądając je, odnosi się wrażenie, że Ela użyła do nich (wydobytych z jakiegoś tajemnego schowka) specjalnych farb : miodowej, nocnej, deszczowej, szronowej czy fajerwerkowej 😉
Większość polskich nazw miesięcy –
poza marcem oraz majem –
to są stare polskie nazwy,
zgodne z dawnym obyczajem.
Od słów często zapomnianych
swój rodowód długi wiodą
i od niepamiętnych czasów
powiązane są z przyrodą.
To nie jest pierwsza tego typu książka, która miałam w ręku. Jak zawsze są w niej wiersze opisujące pory roku i kolejne miesiące, jest też kilka ekstra – o wiosennych zapachach czy nocy wigilijnej. Dużą niespodzianką były dla mnie te, które wyjaśniały znaczenie polskich nazw miesięcy. Nie jest rzeczą prostą zrobić to w sposób zrozumiały dla kilkulatka i w dodatku wierszem, ale Małgorzacie Strzałkowskiej udało się to wspaniale.
Małgorzata Strzałkowska „Spacerkiem przez rok”, ilustr.: Elżbieta Wasiuczyńska, wyd.: Media Rodzina, Poznań 2016
Co można robić w słoneczny ranek ? / Gonić gołębie ? Jeść obwarzanek ? / Oglądać różne śmieszne pomniki / czy u kwiaciarki kupić goździki ?
Mam nieuleczalny sentyment do Krakowa i krakowskich książek. Wziął się on po części z tego, że jako dziecko uwielbiałam „Abecadło krakowskie”Wandy Chotomskiej. Nie była to moja pierwsza książka, ale jest pierwszą, którą pamiętam. Znałam ją na pamięć i na niej właśnie nauczyłam się czytać. Dzięki niej nie tylko nauczyłam się alfabetu, ale także poznałam Kraków na długo przedtem, zanim tam pojechałam. Każdej literze przypisane było jakieś ważne miejsce w Krakowie, a wyznaczały one trasę wędrówki słoneczka po tym mieście. Do dziś pamiętam, co było tam po kolei – od Akademii Sztuk Pięknych do Dzwonu Zygmunta. I pamiętam też kończące go słowa (można w nich poczuć ducha lat, w których powstał 😉 ) : Zachwycony Krakowem i uroczą wycieczką, wszystkim padam do nóżek – Obywatel Słoneczko.
Kiedy już tam pojechałam i zobaczyłam to wszystko na własne oczy… w pierwszej chwili rozczarowałam się srodze 😦 Kraków wczesnych lat siedemdziesiątych w realu nie dorastał do tego z ilustracji Jana Marcina Szancera, szczególnie w mroźną, ale bezśnieżną zimę. Ale czar Krakowa, mimo że wtedy głęboko ukryty, jednak zwyciężył. I sentyment pozostał – staram się wracać do Krakowa, choćby tylko po to, żeby trochę posiedzieć na Rynku albo pogapić się na witraże w kościele franciszkanów. A że mimo wszystko jestem niepoprawną warszawianką, do naszych rodzinnych rytuałów należy śniadanie w kawiarni Wedla. Wiem, wiem – teraz moi krakowscy czytelnicy wznoszą oczy do nieba, ale to stało się przypadkiem – po prostu to był kawiarniany ogródek położony najbliżej stoiska z ziarnem dla ptaków (bo wtedy jeszcze takie na rynku było) i mogłam jeść nie spuszczając z oczu moich córek karmiących gołębie.
Czy „Krakowski Rynek dla chłopców i dziewczynek” ma szansę stać się dla swoich czytelników podobnie mocnym doświadczeniem jak dla mnie „Abecadło” ? Nie wiem, ale na pewno znalazło się tam miejsce dla wszystkich tych rzeczy, które czynią krakowski rynek jednym i niepowtarzalnym. Jest Kościół Mariacki i pomnik Adama Mickiewicza, wieża ratuszowa i kościółek św. Wojciecha, są kwiaciarki i malarze, dorożki i gołębie, obwarzanki i Lajkonik… A wszyscy tam są rumiani jak jabłuszka – jak to zwykle na ilustracjach Iwony Całej 🙂
„Krakowski Rynek dla chłopców i dziewczynek” to książka, która znakomicie nadaje się nie tylko na pamiątkę z wycieczki do Krakowa. Może być również świetnym przygotowaniem do takiej wycieczki (nawet jeśli na razie pozostaje ona w mglistych planach). A dla małych krakowiaków to po prostu lektura obowiązkowa !!!
I oto księżyc wzeszedł nad rynkiem / jak obwarzanek z makiem lub kminkiem. / Śpią już gołębie i śpią pomniki, / i śpią dorożki, chrapią koniki…
Michał Rusinek „Krakowski Rynek dla chłopców i dziewczynek”, ilustr.: Iwona Cała, wyd.: Literatura, Łódź 2014
oraz Wanda Chotomska „Abecadło krakowskie”, ilustr.: Jan Marcin Szancer, wyd.: RUCH 1964
Jedno ma listki w kształcie becika, takiego w jakim niemowlak fika, / drugie przechodniów żaglem zachwyca i z wdziękiem sunie w dal po ulicach…
„Drzewka szczęścia” to książka, która powstała inaczej niż większość podobnych zbiorów wierszy. Zazwyczaj pierwszy krok robi poeta (lub poetka 😉 ), a dopiero potem powstają ilustracje. Tutaj, jak opowiedziała autorka tych ostatnich na swoim blogu, było na odwrót:
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami był plener w Krasnobrodzie. Temat: Sierotka Marysia i krasnoludki pióra Marii Konopnickiej. Wyściuboliłam krasnala Podziomkę, który, och jakże pięknie grał na okarynie. Można zobaczyć go tutaj. Grał mi tak kurdupel w głowie i grał, aż zaczęły kiełkować nowe drzewka.
Kiedy szmatek było już kilkanaście, zapytałam Agnieszkę Frączek, czy zechciałaby je zobaczyć i coś napisać. Zechciała! Zobaczyła! Napisała! Mówię Wam- wszystkie Agnieszki to fajne chłopaki!
Z tym ostatnim zdaniem zgadzam się w 100 procentach !!! 🙂
…na trzecim wiszą końskie podkowy, wodze i siodło, i toczek nowy, / czwarte jest smokiem o wielu łbach, z którymi rycerz walczy: trach, trach !…
„Drzewka szczęścia” to książka, która ma w sobie coś niebywale ciepłego i wzruszającego. To książka pełna dobrych życzeń, miłych słów i radości życia. To książka dla każdego, niezależnie od wieku, płci i wykształcenie. Jak jest napisane we wstępie: Dla każdego, kto komuś dobrze życzy. Dla każdego, kto kocha, lubi szanuje… I nie boi się tego powiedzieć !
…piąte ugina sie pod frytkami, pizzą, spaghetti oraz salami, / szóste wygląda jak ślimak w porsche, na ósmym kwitną wędzone dorsze…
Drzewka szczęścia stworzone przez Elżbietę Wasiuczyńską są… po prostu baśniowe. Bajecznie kolorowe, kwitnące cudownie i skrzące się od koralików. W dodatku, wyaplikowane z miękkiego polaru na polarowym tle mają w sobie jakąś taką przytulność, czy też, że tak powiem z rosyjska – ujutność 😉
To nie jest pierwsza książka zilustrowana przez nią krawiecko, ale pierwsza, która tak mnie zachwyciła, że właściwie wszystkie te drzewka chciałabym mieć na własność w oryginale. A myśl o tym, że miałabym wybrać spośród nich jedno najpiękniejsze, wręcz mnie przeraża ! Bo one wszystkie są najpiękniejsze !!!
O artystach rysujących czyt malujących mówi się, że każdy z nich ma własną specyficzną kreskę, sposób rysowania, który odróżnia go od innych. A jak to nazwać w przypadku takich ilustracji ? Jak określić to, co odróżnia materiałowe prace Elżbiety Wasiuczyńskiej od tych, które wyszły spod igły Ewy Kozyry – Pawlak ? Specyficzna nitka ? Ścieg ?
Nieważne
– grunt że obie artystki znalazły własny, niepodrabialny styl.
Pierwsza tworzy z puchatego polaru, którego grubość i fakturę
widać nawet na reprodukcjach i wzbogaca to haftem oraz koralikami.
Druga łączy różne rodzaje materiałów, ich wzory, faktury,
dopasowując je do ilustrowanych sytuacji i postaci. Jej królewny i
księżniczki chodzą w atłasach i koronkach, a stary szewc w
zgrzebnym, szarym płótnie.
A
ja (łykając łzy zawiści, że sama tak nie potrafię) zastanawiam
się, kto jeszcze sięgnie po techniki krawieckie w ilustracji i co
jeszcze ciekawego można ze szmatek i nitek wyczarować ???
dwudzieste ósme wciąż tańczy cza-czę… / Bo każdy szczęście widzi inaczej.
Agnieszka Frączek „Drzewka szczęścia” (seria: Wierszem napisane), ilustr.: Elżbieta Wasiuczyńska, wyd.: Egmont, Warszawa 2014
Aktualizacja 24 czerwca 2021 roku – „Kasieńka” i „My dwie, my trzy, my cztery” zostały wznowione z nowymi okładkami autorstwa Zosi Frankowskiej 🙂
Oryginalny tytuł tej książki brzmi „Apple and Rain”. Apple naprawdę nazywa się Apollinia Apostolopoulou, ale jak sama mówi: nikt nie potrafi tego wymówić. Dlatego od razu mówię, że jestem Apple. Ma trzynaście lat, mieszka z babcią, jej tata ma nową żonę, a mama zniknęła z jej życia jedenaście lat temu. Apple cały czas ma nadzieję, że wróci. Natomiast Rain…
Rain pojawia się dopiero mniej więcej w połowie książki, więc każde wyjaśnienie jej obecności będzie spoilerem. Powiem tylko, że jest mocno specyficzna, a reszty musicie dowiedzieć się z książki.
W okładkowych blurbach można przeczytać, że jest to książka o dorastaniu do miłości i odpowiedzialności oraz o sile miłości i przebaczaniu. Dla mnie jest ona przede wszystkim o dorosłych, którzy nie zasługują na własne dzieci, bo to właśnie dzieci znajdują w sobie odpowiedzialność i siłę do przebaczania mimo wszystko. Trochę podobnie było w „Kasieńce”, ale ten problem pojawiał się też w innych angielskich książkach, które czytałam. Na przykład u Jacqueline Wilson, która była kiedyś ulubioną pisarką córki Środkowej, a obecnie już nie jest chyba chętnie czytana. Problem rodziców, którzy nie potrafią stworzyć swoim dzieciom domu dającego im poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, nie jest oczywiście tylko problemem brytyjskim, choć w polskiej literaturze rzadko się pojawia, a jeżeli już – to raczej w książkach dla starszych nastolatków.
„Kasieńka”, pierwsza książka tej autorki, była utworem z gatunku verse novel czyli zbiorem białych wierszy. Spodziewałam się, że ta będzie podobna, ale tym razem jest to klasyczna powieść – choć poezja pełni w niej ważną rolę. W ramach lekcji angielskiego klasa Apple zapoznaje się z poezją i próbuje tworzyć własne wiersza. To właśnie poezja pomaga dziewczynce zrozumieć i uporządkować swoje uczucia oraz nabrać wiary w siebie. Czytając o tych jej lekcjach, o tym jak pan Gaydon, nauczyciel rozmawia z nimi o wierszach – i tych autorstwa znanych poetów, które przynosi na lekcje, i tych, które uczniowie piszą sami, poczułam zazdrość. Można tak ? Bez sprawdzianów ze znajomości lektury i jedynie słusznej interpretacji tego, co autor chciał przez to powiedzieć ? Pozostawiając uczniom pole dla ich własnej wyobraźni ? Moja wyobraźnia nie sięga tak daleko 😉
(Tutaj powinny rozbrzmieć oklaski dla tłumaczki za to, jak przełożyła wiersze Apple, a szczególnie za ten, który powstał po lekturze „Dżabbersmoka” Lewisa Carolla. Chapeau bas !!! 🙂 )
„My dwie, my trzy, my cztery” to także książka o pierwszym zakochaniu (a nawet dwóch 😉 ), pierwszym pocałunku (a nawet dwóch 😉 ), przyjaźni i problemach, jakie mają wszyscy, którzy dorastają. Jak napisał o niej „The Guardian” – to powieść inna niż większość książek dla młodzieży. Nie ma w niej seksu ani przemocy, wątek miłosny pojawia się dopiero pod koniec – a jednak wzrusza i trzyma w napięciu.
Sarah Crossan „My dwie, my trzy, my cztery”, przekł.: Małgorzata Glasenapp, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2018