Zapytacie, kim jest Tutu ? No cóż – Tutu to… po prostu Tutu 😉
Śmieszny stworek z wielkimi oczami i długim ogonem, który powstał w wyobraźni Piotra Karskiego i zmaterializował się na kartach tych książek. Tutu to imię, które powtórzy nawet bardzo małe dziecko, a książki o nim są adresowane właśnie do bardzo małych maluszków. Mają solidne, sztywne kartki i zaokrąglone brzegi oraz rozmiar w sam raz dla małych rączek – napisałam tutaj, kiedy stawiałam na półce Małego Pokoju poprzednie dwie książeczki o nim. „Co to? Tutu i dźwięki” jest trzecią z tej serii. I mam nadzieję, że nie ostatnią 😉
Tym razem wspólnie z Tutu zastanawiamy się nad odgłosami, które słyszymy i nad tym, kto je wydaje ?
Łubu – skrzyp
Co to?
Na pewno znacie taką zabawę – jak robi piesek ? A jak kotek ? A jak… (tu wstawcie sobie dowolne cokolwiek, co może wydawać odgłosy) ? Na pewnym etapie rozwoju mowy dzieci uwielbiają się tak bawić.
Ale piesek ze swoim hau-hau, czy kotek, który robi miau-miau, są dla Tutu (i Piotra Karskiego) zbyt oczywiste. Zgadniecie na przykład – co robi wiu-kap ? A co szszu-kop, albo psi-plum?
Odpowiedzi na te (i inne) pytania znajdziecie na sztywnych kartkach tej książki. W dolnym rogu każdej ze stron znajduje się pytanie, a odpowiedź czeka po przełożeniu kartki.
„Co to? Tutu i dźwięki” to książeczka, która znakomicie nadaje się na przedsenny rytuał. Wspólna zabawa w odgadywanie prowadzi nas bowiem… No właśnie: chrr-fiu
Co to?
Wiecie ??? Jeśli nie, to dowiecie się tego od Tutu 😉
Piotr Karski „Co to? Tutu i dźwięki”, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2025
Kwiaty tulą senne płatki, // szumią senne drzewa, // kot przeciąga się leniwie, // senny motyl ziewa…
„Gadu-gadu do poduchy” to zbiór wierszy, które znakomicie nadają się do tego, aby ich czytanie stało się przedsennym rytuałem. Doświadczeniem większości znanych mi rodziców jest problem z tym, jak zakończyć dzień z (często) przebodźcowanym dzieckiem i uśpić je o takiej porze, żeby oni sami jeszcze chwilę wieczornego oddechu złapali. Bardzo pomagają w tym właśnie jakieś stałe rytuały – jak w „Całusie na dobranoc”: książeczka, kocyk, przytulanka, mleczko 😉 Jakaś książeczka, która zawsze kończy wieczorne czytanie, albo kołysanka, albo coś innego, co przyniesie uspokojenie i wyciszenie, niezbędne do tego, żeby spokojnie zasnąć.
Szepczą cicho senne gwiazdy, // noc już świat otula, // księżyc toczy się po niebie // jak złocista kula…
Wiersze zawarte w tym zbiorze opowiadają o zasypianiu i o snach. Jak to w snach bywa – wszystko się może w nich wydarzyć. Nie dziwi więc to, że możemy w nich spotkać smoka, Babę Jagę, misie i aniołki, a nawet zwariowane kręciołki 😉 Są też oczywiście barany, bo jakie to byłoby zasypianie bez ich liczenia ?
Spokojną, oniryczną atmosferę tych wierszy tworzą także ilustracje Agnieszki Żelewskiej. Sny po nich są na pewno równie piękne. Spróbujcie !!!
Pomalutku, po cichutku // w senny świat wchodzimy… // Cicho… Cicho… Sen nadchodzi… // Cicho… Cicho… Śpimy…
Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki !!!
Małgorzata Strzałkowska „Gadu – gadu do poduchy”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Bajka, Warszawa 2024
Mały Brązowy Zając razem z Dużym Brązowym Zającem powrócili po latach i tym razem w wersji pop-up !!!
Pierwsze polskie wydanie tej historii ukazało się ponad 20 lat temu i bardzo szybko stało się ukochaną książką Najmłodszej z moich córek. Ukochaną do tego stopnia, że kiedy powstawał mój Mały Pokój z Książkami (jeszcze w poprzedniej bloxowej lokalizacji), był to drugi tytuł, jaki stanął na jego wirtualnych półkach, zaraz po książce dla niego tytułowej —>>>tutaj
Od tego czasu Najmłodsza zdążyła już dorosnąć, zaraz skończy studia, ale sentyment do obu Zajęcy nam pozostał. Od jakiegoś czasu mają swoje miejsce wśród innych ilustracji w moim całkowicie realnym małym pokoju z książkami 😉
Kiedy dowiedziałam się, że ukaże się polskie wydanie pup-up, było dla mnie oczywiste, że nie zdołam się powstrzymać przed nim. I tak się stało 😉 W tej wersji ta historia ma jeszcze więcej uroku !!! Choć równocześnie można się obawiać, że w rękach czytelników w najbardziej odpowiednim dla niej wieku, żywot tej książki będzie krótki 😦
To jest dokładnie ta sama historia co poprzednio, nie ma tu ani jednego słowa więcej. Tak jak wtedy Mały Brązowy Zając usiłuje opowiedzieć Dużemu, jak bardzo go kocha i za każdym razem Duży go przelicytowuje, aż to niezapomnianego: A ja ciebie kocham jak stąd do księżyca… I Z POWROTEM.
I te same ilustracje, tylko tym razem trójwymiarowe i ruchome…
Nie rozumiem tylko jednej rzeczy – dlaczego tym razem w żadnym miejscu tej książki nie znajdziemy nazwiska jej tłumacza ??? O tym, że jest to znowu przekład Jarosława Mikołajewskiego, upewniłam się porównując tekst z poprzednim wydaniem, bo jego nazwisko nie znalazło się nie tylko na pierwszej okładce, ale nawet w stopce redakcyjnej umieszczonej na ostatniej. Niezależnie od tego, czy stało się to wyniku przeoczenia czy świadomego działania wydawnictwa, jest to sytuacja nie do zaakceptowania.
Szkoda, że tak pięknej książce towarzyszy taka przykra niedoróbka 😦
Sam McBratney (tekst), Anita Jeram (ilustr.) “Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham PUP-UP”, projekt przestrzenny Corina Fletcher, przekł. Jarosław Mikołajewski, wyd. HarperCollins Polska, Warszawa 2024
Tata jeszcze nie śpi. Zachar także. Jest późno. Na niebie widać gwiazdy, a światła w blokach już dawno pogasły.
Tylko w wieżowcu naprzeciwko w jednym oknie wciąż się świeci. Ten wieżowiec przypomina Zacharowi latarnię…
„101 latarni” to książka, którą można czytać na różnych płaszczyznach. Czytana z dzieckiem – rówieśnikiem jej bohatera Zachara będzie po prostu opowieścią o małym chłopcu, który nie może zasnąć i zaczyna liczyć latarnie morskie, poczynając od tej, którą widział na niedawnej wycieczce z rodzicami. To pełna ciepła i dająca poczucie bezpieczeństwa historia, która ma przeprowadzić dziecko do krainy snu. Mama chłopca już śpi, Tata jeszcze pracuje w sąsiednim pokoju, ale wkrótce przychodzi i kładzie się z synem. W końcu zasypiają prawie w tym samym momencie…
Atmosferę tej nocnej opowieści tworzą ilustracje Oksany Draczkowskiej wypełniające całe kolejne rozkładówki. Ona sama (w filmie umieszczonym na profilu FB wydawnictwa) powiedziała: Książka łączy w sobie wszystkie moje ulubione rzeczy: latarnie, morze, noce i kolor niebieski. Ja także je lubię, więc oglądanie ich sprawiło mi dużą przyjemność.
Jednak ponieważ chłopiec ma na imię Zachar, a wycieczka, którą wspomina, była nad tak zwane Morze Kijowskie na Dnieprze, dorosły czytelnik natychmiast skojarzy całość z obecną sytuacją na Ukrainie. Gdzieś w tyle głowy pojawią się myśli o dzieciach we wszystkich miejscach Ukrainy, których sen każdej nocy może być przerwany alarmem, a ich ojcowie są daleko od nich. I nasunie się pytanie, czy te bloki jeszcze w ogóle stoją ?
Kiedy przyjrzałam się ilustracji, na której Tata Zachara rysuje plany nowych budynków, pomyślałam, że tak naprawdę jest to wspomnienie autorów o czasach ich własnego dzieciństwa. Teraz przecież żaden architekt nie kreśliłby już projektów na papierze rozpiętym na desce z przykładnicą, tylko siedziałby przy komputerze. Wydana w 2019 roku (a więc zanim jeszcze cała Ukraina znalazła się w stanie wojny) książka to teraz ich powrót do czasów, kiedy sami czuli się bezpiecznie i zasypiali spokojnie.
Czytając „101 latarni” myślałam z wdzięcznością o tym, że moje i moich dorosłych już dzieci zasypianie wciąż takie jest. I z troską – o tych wszystkich dzieciach i dorosłych, którym to nie jest dane…
Rok 2022 to był dziwny rok… – tak być może będzie się kiedyś pisać parafrazując Sienkiewicza. Po dwóch latach obsesyjnego strachu przed wirusem, testowania i zamykania wszystkiego, co tylko dało się przenieść w sferę działań zdalnych, Polacy bez chwili wahania otworzyli granice oraz swoje domy przed uchodźcami z Ukrainy. Wśród setek tysięcy uchodźców dominowały kobiety z dziećmi i to właśnie dzieci (jak to zawsze bywa) stały się największymi, bo nieświadomymi tego, czemu to wszystko się dzieje, ofiarami tej wojny. Nawet jeśli nie doznały jej bezpośrednio, nie chowały się w schronach przed ostrzałem i nie widziały rzeczy strasznych, sama konieczność porzucenia dotychczasowego życia, znanych miejsc i ludzi, rozstanie z Tatą, bezradność, często strach Mamy i wędrówka w nieznane w tłumie obcych ludzi – to wszystko razem jest doświadczeniem, na które nikt nie chciałby narażać własnych dzieci.
W pierwszym odruchu serca Polacy starali (i starają) się pomagać tak, jak potrafią. Wśród rozmaitych oddolnych inicjatyw bardzo ważną dla mnie było wydawanie książek dla dzieci po ukraińsku – zarówno takich, które mogą pomóc w rozmawianiu z nimi o wojnie, jak i takich, które mają być po prostu rozrywką i oderwaniem myśli od niej. Pojawiły się też książki – cegiełki, a dochód z nich przeznaczany jest na pomoc uchodźcom. „Kołysanki | Колискові” należą do tej ostatniej kategorii.
ilustracja Martyny Kostrzyckiej
Publikacja powstała jako wyraz solidarności z Ukrainą, po inwazji Rosji w lutym 2022 roku. Całkowity dochód ze sprzedaży książki zostanie przekazany Stowarzyszeniu „SOS Wioski Dziecięce w Polsce”, które objęło opieką dzieci i rodziny z Ukrainy. Wszystkie osoby zaangażowane w ten projekt pracowały wolontariacko.
Mamy nadzieję, że książka zachęci dzieci oraz rodziców, zarówno polskich jak i ukraińskich, do wzajemnego poznania i integracji – napisali jej twórcy we wstępie do niej.
Znajdziesz w niej ludowe kołysanki z Ukrainy i z Polski, przetłumaczone na oba języki. Każdej towarzyszy wyjątkowa ilustracja. Całość otwiera autorska bajka, stanowiąca zaproszenie do świata kołysanek. Dodatkowo przygotowaliśmy plik w formacie PDF z zapisem nutowym oraz chwytami na gitarę i ukulele. Na stronie internetowej książki ( nieśpieszne.pl/kolysanki ) zamieściliśmy playlistę – zaproszeni muzycy nagrali własne aranżacje kołysanek, śpiewane po polsku i ukraińsku.
ilustracja Hani Kmieć
„Kołysanki | Колискові” to książka na pierwszy rzut oka niepozorna – nieduża, wydana na papierze, który nie błyszczy i robi takie skromne wrażenie. Jest w niej jednak ogromny ładunek pozytywnych emocji wszystkich osób zaangażowanych w jej powstanie. Od Pawła Pawlaka, który stworzył ilustrację okładkową, przez Maję Głowacką, która napisała przepiękną, oniryczną baśń, liczne grono ilustratorów i tłumaczy, muzyków i innych osób, które były w to zaangażowane, a których nazwiska zajmują dwie strony na jej końcu. Tę serdeczność czuje się podczas lektury.
Kołysanka utula do snu, pozwala zapomnieć o trudach dnia, sprawia, że czujemy się bezpiecznie.
Chcemy, aby ta książka niosła ukojenie. Tylko tyle. Aż tyle.
Po jej przeczytaniu miałam taką wizję (a może marzenie), że niedługo w różnych miejscach Polski i Ukrainy (do której przecież kiedyś, mam nadzieję, powrócą) polskie mamy będą śpiewać dzieciom ukraińskie kołysanki, a dzieci ukraińskie zasypiać będą przy kołysankach polskich. I wszyscy będą się w swoich domach czuli bezpiecznie…
ilustracja Karoliny Pawlak
„Kołysanki | Колискові”, wyd.: Nieśpieszne, Kraków 2022
P.S. Ja swój egzemplarz kupiłam podczas Izabelińskich Spotkań z Książką, ale można ją nabyć na stronie wydawnictwa. Sami decydujecie, ile chcecie za nią zapłacić – cena minimalna to 29 złotych.
Wpis z 26 października 2006 roku. Najmłodsza z moich córek miała wtedy 6 lat. Książkę mamy do dziś i widać na niej wyraźne ślady tego, że kiedyś była ulubiona 😉
Przed snem, wieczorem, gdy wypijesz mleczko, pomóż się policzyć wełnianym owieczkom…
Najmłodsza wieczorem mleka właściwie nie pije, ale bardzo lubi wyliczanie owieczek, które chowają się w tej książeczce. Stało się to naszym kolejnym wieczornym rytuałem. Kiedyś co wieczór wspólnie z zajączkami wyznawałyśmy sobie miłość, a teraz wyliczamy owieczki. Jakie ? Och, najrozmaitsze… Jest psotna, jest leniuszka, piegowata, kudłata, jest też taka w papilotach i (najtrudniejsza 😉 ) prze-inte-lek-tua-li-zo-wa-na. Jest jeszcze wiele innych, a wszystkie narysowane przez Joannę Olech. Narysowane tak pomysłowo, że każda ma jakąś cechę charakterystyczną i Najmłodsza bardzo szybko nauczyła się je odróżniać.
Wydało je wydawnictwo Wytwórnia – kolejna (obok wymienianego już tutaj FRO9 ) kameralna oficyna wypuszczająca na rynek księgarski książeczki bardzo ciekawe i odmienne od dominującej na nim bylejakości. (Edit: W przeciwieństwie do nieodżałowanego FRO9 Wydawnictwo Wytwórnia na szczęście istnieje i nadal wydaje takie książki 🙂 )
Dowiedziałam się ostatnio, że „Nieobliczalne owieczki” są także ulubioną książką Niśka (jeśli nie wiecie o kogo chodzi – zajrzyjcie tu ). Kiedy ja kończę już czytać Najmłodszej, wtedy ona czyta tę książeczkę swojej miśkowej śwince. Widok zaiste jedyny w swoim rodzaju 😉 Potem oboje smacznie zasypiają ukołysani przez owieczki.
Martyna Skibińska„Nieobliczalne owieczki”, ilustr.: Joanna Olech, wyd.: Wytwórnia, Warszawa 2005
Dwie historie o Huberciku i jego rodzinie – bardzo dobra lektura dla początkujących przedszkolaków 🙂 Wcześniej wydane oddzielnie, teraz także razem.
Wpis z 15 marca 2006 roku:
Trzylatek z całego świata zna tylko swoją rodzinę i zasady w niej panujące. Przedszkole to jakaś obca planeta, a życie na niej jest niezwykle trudne do wyobrażenia. Dlatego debiut przedszkolny to w jego życiu zmiana tak wielka i przeżycie tak ogromne, że często pamięta się je przez całe życie.
Najpierw
nie wiadomo nic – jest tylko to groźne słowo: przedszkole (kiedy
będziesz juz chodzić do przedszkola, to…) Potem
okazuje się, że jest to taki dom otoczony płotem i są tam też
zjeżdżalnie i piaskownice , ale gdy wchodzi się do środka, to
dalej nic nie wiadomo. Maluch wie tylko, że nie będzie Mamy, Taty,
ani Babci – są za to jakieś obce Panie, które nie zajmują się
tylko nim, ale też całą gromadą obcych dzieci.
Nie ma ukochanego Misia i czerwonej koparki – są obce zabawki, chociaż niektóre całkiem fajne. Nie ma talerzyka z Teletubisiami i znajomej podkładki na stole – są nowe smaki jedzenia i łyżka, którą trzeba zjeść kotlet. Nie ma własnego łóżeczka z kołderką – jest dziwny leżak i duży koc w obcej poszwie. Trzeba się przebrać w piżamkę i położyć spać… Zaraz, jak to spać ??? Śpi się w domu !!! A może ja już w ogóle nie wrócę do domu ??? MAMO, TATO, BABCIU RATUNKU !!!
“Lulaki,
Pan Czekoladka i przedszkole czyli ważne sprawy małych ludzi” to
książka, która może pomóc zmniejszyć ten stres. Opisuje krok po
kroku jeden dzień z życia przedszkolaka.
Najpierw
Mama budzi rano i trzeba trochę pomarudzić: Ja
nie chcę iść do przedszkola !!!. To
bardzo ważne, bo rodzice lubią się tak bawić. Potem jednak się
wstaje i idzie, no bo jak tu nie pójść. Trzeba tylko jeszcze w
szatni upewnić się, że rodzice na pewno przyjdą po południu. W
przedszkolu wszystko idzie ustalonym rytmem – posiłki, zabawy,
leżakowanie, potem powrót do domu – zabawy, kolacja, kąpiel i
Lulaki, które lulają do snu. Trzeba sie wyspać, bo jutro znowu
wstajemy do przedszkola. Tylko, żeby nie zapomnieć pomarudzić: Ja
nie chcę iść do przedszkola !!!
Ta
książeczka pomoże maluchowi oswoić się z przedszkolem, jeszcze
zanim przestąpi jego progi (oczywiście nie zastąpi to
wcześniejszej wizyty w przedszkolu, czy zajęć integracyjnych,
jeśli są organizowane).
Czytana
początkującemu przedszkolakowi może być dobrym wstępem do
rozmowy o jego doświadczeniach tych pierwszych dni. Taki maluch nie
potrafi jeszcze ubrać
w słowa swoich
przeżyć, a zapytany: jak
było w przedszkolu ? odpowie: dobrze.
Można jednak w rozmowie wyjść od Hubercika i Pana Czekoladki, a
wtedy może dowiemy się, że na podwieczorek wcale nie dali ciastek
tylko wstrętną kaszę, ulubiony od wczoraj kolega nie chciał się
dziś wcale bawić i w ogóle nie było żadnego teatrzyku !!!
O
tym ostatnim warto uprzedzić debiutanta w przedszkolu. Synek mojej
koleżanki świetnie przygotowany przy pomocy „Lulaków” do
nowej roli, zgłosił tylko jedno zastrzeżenie do swojego
przedszkola – pierwszy teatrzyk pojawił sie u nich dopiero w
listopadzie i w dodatku on był waśnie wtedy chory. Teatrzyk to
w “Lulakach” jedyne niecodzienne wydarzenie w ciągu zdarzeń
codziennych.
Beata Ostrowicka “Lulaki, Pan Czekoladka i przedszkole czyli ważne sprawy małych ludzi”, ilustr. Aneta Krella – Moch, wyd. Literatura, Łódź 2003
Wpis z 20 czerwca 2007 roku:
Ze wszystkich dni tygodnia najfajniejsza jest sobota. Można długo spać, można długo chodzić po domu w piżamie. Nie trzeba się nigdzie spieszyć. I po niej jest jeszcze jeden wolny dzień !!!
Oj
tak, tak. Ja w sobocie też najbardziej lubię perspektywę niedzieli
z jej niespiesznym porankiem.
Hubercika i jego rodzinę po raz pierwszy spotkaliśmy w książeczce o Lulakach, Panu Czekoladce i przedszkolu. Wtedy towarzyszyliśmy mu w jego dniu powszednim – od porannych grymasów przy wstawaniu, przez wszystko, co działo się w przedszkolu, aż do wieczornego zasypiania z Lulakami. Sobota jest zupełnie inna – z Mamą, Tatą, starszym bratem – Kubą i Bobkiem (ukochaną przytulanką – wężem), za to bez pośpiechu i bez przedszkola. Dziś cała rodzina wyrusza do lasu na grzyby, a Królem Grzybobrania zostaje ogłoszony Hubercik, któremu udało się znaleźć największe prawdziwki.
A owe tytułowe rzeczy w sam raz ? No właśnie – Hubercik co chwilę dowiaduje się, że jest na coś za mały, albo za duży. Jak to jest możliwe ? Tatuś mu to wytłumaczył: Są rzeczy, na które jesteś za duży, są rzeczy na które jesteś za mały i takie, które są dla ciebie w sam raz.Nie zdradzę Wam jednak, na co Hubercik jest w sam raz, bo nie cierpię odbierać książkom puenty. Nie tylko wtedy, gdy chodzi o to – kto zabił. 😉
Ta
książeczka, podobnie jak „Lulaki” ukazała
się w serii„Poduszkowce” .
Obie znakomicie nadają się właśnie na wieczorne czytanie do
poduszki – czytanie,
które zamyka i podsumowuje dzień.
Beata Ostrowicka „Bobek, wyprawa i rzeczy w sam raz czyli ważne sprawy małych ludzi”, ilustr.: Aneta Krella – Moch, wyd.: Literatura, Łódź 2007
Czyli kolejne moje zaskoczenie z serii: A myślałam, że dla Najmłodszej to już będzie za dziecinne… 😉 (edit: Miała wtedy 7 lat) Sama sobie wynalazła te książeczki na półce w bibliotece, więc nie protestowałam.
Wieczorne rytuały maluchów… Przedsenne porządkowanie świata – określone czynności w określonej kolejności (książeczka, kocyk, przytulanka, mleczko 😉 ), ukochane przytulanki siedzące obok poduszki i oczywiście całus na dobranoc. Czy można zasnąć bez całusa ?
Na ulicy Mirabelkowej zapada noc, a wiatr huczy i szarpie gałęziami drzew. W domku małego misia Sama jest ciepło i zacisznie. W piecyku wesoło trzaska ogień. Czerwony kocyk w łóżeczku Sama i jego niebieski szlafroczek też oczywiście grzeją, ale głównym źródłem ciepła emanującego z kart tych książeczek jest jego Mama – misiowy archetyp wszystkich Mam świata. Duża, miękka, przytulna i spokojna – nawet wtedy, kiedy jej kaszlący synek nie chce wypić syropu. Ilekroć czytam drugą z tych książeczek, zachwyca mnie ta jej czuła konsekwencja w kwestii syropu. Najmłodsza najczęściej odmawia przyjmowania jakichkolwiek lekarstw doustnie (na szczęście choruje rzadko), a ja w takich sytuacjach tracę niestety całą swoją przytulność. Znacie może jakiś syrop w czopkach ? 😉
Pisząc teraz o tych książeczkach muszę się bardzo pilnować, żeby nie nadużywać słowa ciepły w różnych formach i przypadkach. Uporczywie pcha mi się pod palce – również gdy chcę napisać o ilustracjach Anity Jeram. Spod jej ręki wyszli też Duży Brązowy Zając razem z Małym Brązowym Zajączkiem i, choć na pierwszy rzut oka wydają się zupełnie odmienni od Sama i jego Mamy, jest coś, co ich łączy.
Miłość.
Po prostu – miłość. Pokazana
bez egzaltacji – nadmiaru ozdóbek, różowych serduszek i świergotu.
Wystarczy popatrzeć na obrazek z okładki „Całusa” albo na ten
kończący drugą z książeczek, gdzie Sam i Mama śpią przytuleni,
a za oknem pada śnieg, a ogarnie nas błogie poczucie
bezpieczeństwa.
Te książeczki są jak łyk ciepłego mleka przed snem, są jak… całus na dobranoc 😉
Amy Hearst „Całus na dobranoc”, ilustr.: Anita Jeram, przekł.: Liliana Bardijewska, wyd.: Egmont, Warszawa 2004
Amy Hearst „Czy źle się czujesz Sam ?”, ilustr.: Anita Jeram, przekł.: Liliana Bardijewska, wyd.: Egmont, Warszawa 2004
Szukałam książki, która pasowałaby na dzisiejszą pięćdziesiątą rocznicę lądowania na Księżycu i najbardziej mi do tego dnia pasuje „Nocny Maciek”, którego opisałam 26 października 2008 roku 🙂
Maciek przyjechał ze mną do domu z wystawy Ewy Kozyry – Pawlak i Pawła Pawlaka w ramach akcji „Łap Bakcyla”. Wiem oczywiście, że moje córki są już na tę książkę za duże, ale nie mogłam się jej oprzeć. Zresztą – na okładce jest napis: wiek 3+, więc w zasadzie wszyscy w naszej rodzinie się na tę kategorię wiekową łapiemy… 😉
„Nocny Maciek” to druga po „Jajuńćku”autorska książka Pawła Pawlaka. Tam były wędrujące po świecie zajączki, tu mamy Robaczka (który dziwnie mi kogoś przypomina 😉 ) i Księżyc ( a właściwie jego połówkę). Robaczek jest malutki, nic jeszcze o świecie nie wie i bardzo przestraszył się zniknięcia Słońca, które oświetlało pierwsze chwile jego życia. Księżyc Maciek tłumaczy mu, że nie ma się czego bać, bo: wieczorem słońce chowa się za horyzont i wtedy po dniu przychodzi noc. W nocy słońce świeci gdzie indziej, a ja go tutaj zastępuję. Ale następnego ranka słońce wraca i znowu jest dzień.
„Nocny
Maciek” to
książka dobra na
dobranoc.
Wiele dzieci podobnie jak Robaczek boi
się ciemności. Ta ciepła historyjka i urocze, nocne ilustracje (a
szczególnie ta z Robaczkiem śpiącym słodko w objęciach Maćka)
pomogą pokonać ten strach. Łatwiej jest zasnąć, kiedy ma
się pewność, że po ciemnej nocy na pewno przyjdzie jasny dzień.
Przywykliśmy myśleć o księżycu jako o Srebrnym Globie, a tymczasem Maciek jest złoty ! Trochę mnie to zdziwiło, ale tylko na krótko. Następnego wieczora wracaliśmy całą rodziną do domu. Na niebie złocił się półksiężyc i wyglądał zupełnie tak, jakby to pan Paweł osobiście go wyciął i tam umieścił. Zawołałam do dziewczyn: Patrzcie, nocny Maciek na niebie !
Zaraz
potem naszła
mnie refleksja
rodem z jednego z moich ulubionych filmów: To,
co widzę, przypomina mi to, co kiedyś czytałam. Może powinno być
odwrotnie ? 😉
Paweł Pawlak (tekst i ilustracje) „Nocny Maciek”, wyd.: Wydawnictwo Piotra Marciszuka Stentor, Warszawa 2008
Edit: Paweł Pawlak został nominowany do Nagrody ALMA – Astrid Lindgren Memorial Award – gratulacje !!!
Przewracałem się z boku na bok i śledziłem przesuwające się po suficie smugi światła. Tak bardzo chciałem zasnąć, ze czułem, jak sen odchodzi ode mnie stanowczym marszowym krokiem. Potarmosiłem za uszy mojego przyjaciela, zająca Filipa.
– Filipie,
chodź pójdziemy szukać snu.
I
poszli. Najpierw szukali w domu, potem na ulicy i nad rzeką, potem
wyruszyli w podróż pociągiem. W swojej wędrówce spotkali
Policjanta, Kota, Sowy, Babcię i Pana w Kapeluszu, który pomógł
im znaleźć pociąg powrotny.
Ta
bajka jest jak sen. Taki, o którym mówimy po obudzeniu: śniło mi
się coś dziwnego, dokądś
jechałam, czegoś szukałam, a potem okazało się, że jestem
zupełnie gdzie indziej… Zdarzają Wam się takie sny ?
Najważniejsze jednak jest to, że każda
noc i każdy sen (nawet te najczarniejsze) kończy się jasnym
porankiem.
Sen
jest wielką tajemnicą. We śnie możemy być królikiem, górą,
muszelką albo wiatrem. We śnie wszystko może się zdarzyć. Dobre
i złe–
napisała w końcowym liście do czytelników autorka tej książki.
Niezwykłą, senną, magiczną atmosferę tej książki tworzą ilustracje Krystyny Lipki – Sztarbałło. Błękitno – szafirowo – granatowe, tajemnicze i czarodziejskie – mają w sobie coś fascynującego, choć mogą też wydawać się groźne i ponure. Pamiętam, ze zarówno Środkowa z moich córek, jak i później Najmłodsza, początkowo podchodziły do tej książki nieufnie, jakby trochę z lękiem. Jednak kiedy już dały się namówić na jej lekturę, były nią oczarowane i chętnie do niej wracały. Ja również.
Książka
nagrodzona tytułem Książka
Roku IBBY 2001
Anna Onichimowska „Sen który odszedł” (seria: Książka z zebrą), ilustr.: Krystyna Lipka – Sztarbałło, wyd.: Ezop, Warszawa 2001