Sto godzin nocy

Sto godzin nocy

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2019 w dwóch kategoriach: Fabuła i Przekład

Jestem jedyna osobą na świecie, która wie, co dzisiaj zrobię. Oczywiście, o ile się ośmielę…

Emilia December de Wit ma czternaście lat – a raczej miała tyle 26 października 2012 roku, bo właśnie tego dnia rozpoczyna się akcja tej książki. Poznajemy ją na amsterdamskim lotnisku Schiphol, wsiadającą do samolotu do Nowego Jorku i początkowo wiemy o niej tylko to, że przed czymś ucieka. A może przed kimś ?

Anna Woltz bardzo powoli odsłania przed czytelnikami powody, dla których Emilia zdecydowała się na tak daleką i precyzyjnie zaplanowaną podróż. Zanim dowiemy się wszystkiego, ona już będzie daleko od domu i rodziców, a sprawy, które zostawiła za sobą w Holandii, zbledną wobec tego, co ją czeka w Nowym Jorku, do którego zbliża się huragan Sandy…

Poprzednia z opisywanych przeze mnie książek, które zostały nominowane w Plebiscycie Blogerów Lokomotywa, nosiła tytuł „Rok, w którym nauczyłam się kłamać”. Ta mogłaby się nazywać „Sto godzin, w których nauczyłam się być sobą”. Kilka dni wyrwanych z rzeczywistości – obce miasto, huragan, brak prądu i kontaktu ze światem oraz trójka poznanych tam nastolatków i ich własne problemy – to wszystko powoduje, że Emilia zaczyna pomału rozumieć, kim jest ona sama, oddzielna od rodziców i jak dalej chciałaby żyć.

„Sto godzin nocy” to książka, która jest także wyznaniem miłości do Nowego Jorku. Autorka była tam, kiedy nad miastem przeszedł huragan Sandy. Przeżyła w nim tych kilka niezwykłych dnie, kiedy prasa pisała, że Miasto, które nigdy nie śpi, wreszcie poszło spać, a potem obserwowała jego powrót do życia. Nowy Jork to miasto, w którym można się zgubić. I w którym można zacząć wszystko od nowa…

W tegorocznym Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA „Sto godzin nocy” zostało nominowane w dwóch kategoriach – fabuła i przekład. W pierwszej z nich doceniamy książki które wciągają bez reszty i sprawiają, że przełożenie ostatniej kartki oznacza zarazem smutek rozstania. Ta jest właśnie taka i przyznam, że zazdroszczę tym, którzy jej lekturę mają dopiero przed sobą 😉 To, że będzie im się ją znakomicie czytało zawdzięczają także autorce polskiego przekładu – Jadwidze Jędryas. To już piąta książka w jej przekładzie, którą stawiam na półkach Małego Pokoju. Napisane zostały w trzech językach – niderlandzkim, francuskim i angielskim, ale czytając wszystkie z nich można zapomnieć o tym, że oryginał został napisany w obcym języku. I po wszystkie zdecydowanie warto sięgnąć – można więc powiedzieć, że nazwisko tłumaczki jest tu gwarancją jakości 🙂

Anna Woltz „Sto godzin nocy”, przekł.: Jadwiga Jędryas, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2019

Wigilia Małgorzaty

Wigilia Małgorzaty

Wpis z 29 grudnia 2015 roku:

Czyli kolejna nietypowa książka świąteczna, która ukazała się w zeszłym (edit: to znaczy – 2014) roku. W przeciwieństwie do „Prezentu dla Cebulki” – ta jest ewidentnie świąteczna, jej akcja rozgrywa się w Wigilię, ale jednak wymyka się temu, co zazwyczaj kojarzy się z tą tematyką.

Jej zeszłoroczna lektura poruszyła mnie bardzo, wręcz zabolała. W tym roku sięgnęłam po nią znów i tym razem, wiedząc już, co w niej znajdę, doceniłam jej mądrość i głębię. „Wigilia Małgorzaty” to jedna z najlepszych książek o starości, jakie znam.

Tytułowa bohaterka to starsza pani, która mieszka w ogromnym, eleganckim domu – sama, także w Święta Bożego Narodzenia. Ta sytuacja skojarzyła mi się z samotną Wigilią rybaka Elisa w „Wyspie Trolli”, ale życie Małgorzaty jest inne.

Wcale nie jest tak, że wszyscy ją opuścili i trzeba się nad nią litować. Ma dwoje dzieci i wnuki. Ale rodzinne święta ją męczą. Mimo to co roku mówi sobie, że musi się zdobyć na mały wysiłek, by dzieci nie czuły się winne, że świętują Boże Narodzenie bez niej. Zdają się nie dowierzać, gdy zapewnia, że nie ma nic przeciwko samotnej Wigilii.

Stale im powtarza:

Odpocznijcie ! Bawcie się dobrze ! Nie martwcie się o mnie, ja sobie przyjemnie spędzę wieczór.

Nie kłamie. Cieszy ją świadomość, że mają udane życie.

Postęp medycyny skutkuje wydłużeniem życia, ale tym, czego w nim przybywa najbardziej, jest starość – choć nie tylko, bo równocześnie wydłużył nam się czas młodości, a okres dojrzałości przesunął się nieco w czasie. Współczesne dzieci mają najczęściej jeszcze całkiem młode i aktywne życiowo babcie (i dziadków oczywiście też). Kobiety pięćdziesięcio czy sześćdziesięcioletnie dalekie są jeszcze od stereotypowego wizerunku babci, który kojarzy się z siwizną, przygarbieniem, okularami oraz ograniczeniem aktywności do pieczenia ciast i opowiadania wnukom bajek. Babcie pracują zawodowo, prowadzą samochód, uprawiają sporty i często też… mają jeszcze rodziców, którzy są ich wnuków pradziadkami. W czasach mojego dzieciństwa posiadanie pradziadków należało wręcz do anomalii, ale teraz dzieci mają ich często kilkoro i to oni właśnie wpisują się w te babciowe i dziadkowe stereotypy.

Starość polskich pradziadków jest najczęściej trochę inna niż bohaterki tej książki. Małgorzata mieszka w dużym domu, stać ją na wynajęcie osób, które jej pomagają – sprzątaczki, firmy kateringowej dostarczającej jedzenie, a nawet regularnie odwiedzającej ją fryzjerki. Polscy emeryci nie opływają w takie luksusy, ale poza tym starość na całym świecie wygląda podobnie. Kolejno umierają najbliższe osoby – przyjaciele, rodzeństwo, małżonkowie, człowiek robi się coraz mniej sprawny, coraz więcej rzeczy zaczyna stanowić problem i pojawia się STRACH.

Choć od paru lat porusza się z coraz większą trudnością, wmawiała sobie, że to lenistwo, nic więcej, bo nigdy nie była amatorką ćwiczeń. Ale kiedy próbowała przyspieszyć, a ból kości ją powstrzymał, zrozumiała, że jej ciało się starzeje i już za nią nie nadąża.

By nie martwić swoich bliskich, nie podzieliła się z nimi tym odkryciem. Nie może jednak przestać o tym myśleć.

Od tamtej pory nie wychodzi.

„Poza domem” stało się dla niej synonimem zagrożenia. Mogłaby się poślizgnąć. Mogłaby złapać grypę. Mogłaby zostać potrącona na przejściu dla pieszych przez rozpędzonego kierowcę. Jakiś rzezimieszek mógłby wykorzystać to, że Małgorzata nie ma siły się bronić, i wyrwać jej torebkę albo nawet zadźgać ją nożem.

Dobrze jej u siebie. Kocha ten dom – pełen kojących wspomnień i znajomych zapachów. Tu czuje się bezpiecznie.

Tę Wigilię Małgorzata planowała spędzić jak zwykle – sama, w domu, przed telewizorem, ze smaczną kolacją dostarczoną przez firmę. I wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie samochód, który właśnie przed jej domem wpadł w poślizg i utknął w zaspie…

To jest to miejsce w książce, od którego zaczynamy oczekiwać, że doprowadzi nas ona do typowego, świątecznego happy endu jak z reklam kawy czy czekoladek. Czy nastąpi ? Tego nie zdradzę, choć chyba nie trudno jest się domyślić, że byłoby to za proste.

„Wigilia Małgorzaty” to książka nie tylko dla dzieci. Także dorosłych czytelników zmusi do chwili refleksji nad sprawami, o których normalnie wolimy nie myśleć…

India Desjardins „Wigilia Małgorzaty”, ilustr.: Pascal Blanchet, przekł.: Jadwiga Jędryas, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2014

Upadki

Upadki

Wpis z 4 lutego 2007 roku. Szkoda, że ta książka wtedy jakoś tak bez echa przeszła, przez lata nic nie straciła na aktualności, wręcz przeciwnie…

Anne Provoost napisała w posłowiu: Ludzie uważają, że chciałam napisać tę książkę w proteście przeciwko przemocy, rasizmowi i ekstremizmowi. Nie chciałam. Chciałam napisać o strachu, który pojawia się, gdy stajemy przed wyborem.

Mówi się, że każdy jest kowalem swojego losu. Czy naprawdę ? Jak wiele w naszym życiu zależy od nas samych ? Jak często o tym, co będzie, decyduje przypadkowy zbieg okoliczności ? Jak często okazuje się post factum, że tak naprawdę nie wiedzieliśmy, dokąd prowadzi droga, którą podążamy, a kiedy już się zorientowaliśmy, było za późno na zmiany ? Jak często zdarza się, że decyduje za nas strach ? Strach, który nie pozwala racjonalnie ocenić sytuacji, albo każe nam biernie poddawać się wydarzeniom.

To nie były pierwsze wakacje, które Lukas spędzał w domu swojego dziadka, jednak wszystko było inaczej niż zawsze. Dziadek umarł zimą, w miasteczku pojawiło się wielu imigrantów, a do klasztoru na wakacje przyjechała Caitlin, z którą bawił się jako dziecko. Tego lata Lukas przestał być dzieckiem i stanął wobec całkiem dorosłych problemów.

Może byłoby inaczej, gdyby Mama nie ukrywała przed nim prawdy o przeszłości jego dziadka… Gdyby jej ojciec nie ukrywał tego wcześniej przed nią… Gdyby Lukas nie ostrzygł włosów tak krótko… Gdyby Mama w porę zainteresowała się, jak i z kim spędza czas… Gdyby Siostra Beatrycze przyjęła od niego drewno… Gdyby Benoit… Gdyby Caitlin… Gdyby… Stało się jednak tak, jak się stało i nie da się cofnąć czasu. Człowiek jest odpowiedzialny za swoje czyny, a ich następstwa nie zawsze można przewidzieć. Ta odpowiedzialność nazywa się dorosłość.

Dorosłość nie przychodzi ot tak w dniu osiemnastych urodzin. Stajemy się dorośli wtedy, kiedy życie postawi przed nami dorosłe wyzwania, a my je podejmiemy i poniesiemy konsekwencje. Konsekwencje, które być może rzutować będą na całe życie – jak w przypadku Caitlin i Lukasa.

Ta książka pozostawia osad na duszy. Jest w niej coś, co nie pozwala o niej zapomnieć i zmusza do powracania myślami do opisanych tam wydarzeń. Zmusza także do zadawania sobie pytań o to, co by było gdyby… Warto się nad tym zastanowić, zanim naprawdę stanie się przed takimi wyborami.

Anne Provoost „Upadki”, przekł.: Jadwiga Jędryas, wyd.: Agencja Edytorska „Ezop”, Warszawa 2006

Bezdomny ptak

Bezdomny ptak

Wpis z 24 sierpnia 2008 roku, ale książka została wznowiona przez Wydawnictwo Dwie Siostry w 2015 roku i nadal można ja kupić.

Środkowa z moich córek skończyła w czerwcu dwanaście lat. Koli, bohaterka książki, którą dostała na urodziny, ma lat trzynaście. Są rówieśniczkami, ale poza wiekiem i płcią nic ich nie łączy. Żyją w dwóch różnych światach.

Środkowa po wakacjach zacznie szóstą klasę, a przed nią jeszcze ładnych parę lat nauki. Koli do szkoły nie chodziła wcale, bo jak tłumaczyła jej Maa: Na nic ci się to nie przyda, jak wyjdziesz za mąż. Pieniądze, które wydalibyśmy na podręczniki i czesne, lepiej odłożyć na twój przyszły posag, byśmy mogli znaleźć ci odpowiedniego męża.

Ciepła woda w kranie, pralka i centralne ogrzewanie to dla mojej córki rzeczy oczywiste. Bez nich nie wyobraża sobie życia. Koli codziennie nosi wodę z rzeki, pierze tam ubranie i myje naczynia, pali w piecu i ma masę innych obowiązków. Czytając o jej życiu można mieć wrażenie, że akcja tej książki dzieje się dawno temu – dopiero wzmianki o telewizji i komputerze uświadamiają nam, że jest inaczej.

W naszej kulturze nastolatka to właściwie jeszcze dziecko. W Indiach trzynaście lat to wiek, w którym dziewczynka gotowa jest do małżeństwa. Po ślubie opuszcza swój dom rodzinny i staje się częścią rodziny męża, poddaną władzy męża i jego rodziców.

Czytałam tę książkę z perspektywy matki córek i trudno mi sobie wyobrazić, że oddaję moje dziecko w ciemno do obcego domu i pod władzę obcych ludzi i tracę z nią kontakt. Czytając nie mogłam się pogodzić z tym, że Koli nie może zrobić tego, co nam wydawałoby się naturalne… Kiedy okazało się, że ich oszukano, że jej mąż jest śmiertelnie chory, a jej posag potrzebny był na ostatnią próbę jego wyleczenia, potem kiedy Hari umarł, a ona została wdową i wreszcie kiedy Sass zostawiła ją w mieście wdów – w żadnym z tych momentów nie myślała o powrocie do rodzinnego domu pod opiekę rodziców. Wiedziała, że byłoby to hańbą dla jej rodziny. Musiała radzić sobie sama. I poradziła sobie.

Koli jest prostą dziewczyną i dlatego opowieść o jej życiu też jest prosta. Jest w niej jednak ogromna potrzeba obcowania z pięknem. Przy pomocy Sassura udało jej sie nauczyć czytać, a odziedziczony po nim tom wierszy Rabindranatha Tagore stał się jej największym skarbem. Ta prosta, niewykształcona dziewczyna jest też artystką, obdarzoną niezwykłym talentem – potrafi haftować i tworzyć piękne, niespotykane wzory. Dzięki temu udało jej się przeżyć w mieście wdów, znaleźć pracę i poznać Radżiego.

Na  swojej stronie internetowej Gloria Whelan napisała: Często jestem pytana o to, czy napiszę dalszy ciąg „Bezdomnego ptaka”. Nie mam takich planów. Myślę, że Koli i Radżi są szczęśliwi i bardzo zajęci swoim ogrodem i dziećmi. Jestem pewna, że Koli nadal haftuje swoje przepiękne sari… Ja również tak sądzę. Mam też nadzieję, ze mogła wreszcie spotkać się z rodzicami – już bez obawy, że swoim powrotem do domu zhańbi rodzinę.

P.S. Przeczytajcie również  artykuł w „Wysokich Obcasach” o Wrindawanie – mieście wdów  – mnie się otwiera w całości, mimo że nie mam wykupionej subskrybcji.

Gloria Whelan „Bezdomny ptak”, przekł.: Jadwiga Jędryas, wyd.: Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2008

Stworzenie

Stworzenie

Tegorocznym laureatem Astrid Lingdren Memorial Award (ALMA) czyli drugiej (obok przyznawanego przez IBBY Medalu Hansa Christiana Andersena) najważniejszej nagrody w dziedzinie literatury dla dzieci i młodzieży na świecie został Bart Moeyaert. W Polsce dotychczas ukazała się tylko jedna jego książka, ale napisał ich wiele i mam nadzieję, że niebawem zostaną wydane także u nas.

W oczekiwaniu na nie przypomnę, co pisałam o „Stworzeniu” 15 lutego 2007 roku. Teraz może byłabym wobec niej trochę mniej krytyczna, ale nadal nie do końca rozumiem, po co to było ?

.. czyli książka, której lektura najpierw mnie zachwyciła, a potem solidnie wkurzyła. Po prostu – książka kontrowersyjna.

Dawno temu, kiedy sama nie miałam jeszcze dzieci, opiekowałam się pewnym rodzeństwem. Pewnego dnia, podczas długiego spaceru opowiadałam ośmiolatkowi o jakimś wydarzeniu z historii stosunkowo niedawnej. Kiedy skończyłam, zapytał: a co było wcześniej ? Opowiedziałam, a wtedy on: a co było wcześniej ? Tak, cofając sie w głąb dziejów, doszliśmy do czasów, kiedy ludzie żyli w jaskiniach i uczyli się krzesać ogień. Na kolejne: a co było wcześniej ?, odpowiedziałam pochopnie:  Wiesz – na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. I wtedy padło nieuchronne: a co było wcześniej ?

Od tej rozmowy minęło kilkanaście lat, ów chłopiec jest już dorosłym facetem, a ja nadal mam problem z odpowiedzią na to pytanie. Kiedy w moje ręce trafiło „Stworzenie”, myślałam, że wreszcie ją znajdę.

Zaczęło się rewelacyjnie: Na początku nie było nic. Trudno to sobie wyobrazić. Trzeba, by wszystko, co teraz jest, jeszcze nie powstało. Trzeba wyłączyć światło, samemu nie być i jeszcze zapomnieć o ciemności, bo na początku nie było nic, ciemności też nie. Jeśli chce się zobaczyć początek wszystkiego, trzeba zapomnieć bardzo wiele. Zachwyciłam się, bo wreszcie ktoś ubrał w odpowiednie słowa to, czego sama nie potrafiłam sformułować.

Potem przeczytałam: Zachowaj tylko Boga i mnie. Boga rozumiem – On był zawsze. Ale kim jest ten typek w kapelusiku, który siedzi obok ? Narrator ? Bez niego by się nie dało opowiedzieć tej historii ? I koniecznie z krzesełkiem ?

„Przełknęłam” narratora z jego cylinderkiem i krzesełkiem. Akceptowałam go do momentu, gdy Bóg w szale twórczym doszedł do Dnia Szóstego. Oto stworzył zwierzęta i przyszedł moment w którym, jak rzecze Pismo: Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Tu niespodzianka – okazuje się, że do stworzenia pozostała Mu tylko kobieta, bo mężczyzna przecież już jest. Siedzi na krzesełku w swoim cylinderku   😉

Czyli że co ? Nie było nic, ale był facet, cylinderek i krzesełko ? A kobieta na końcu ? Taki obraz stworzenia świata mam przedstawić moim córkom ? Niedoczekanie.

Szkoda 😦 Zapowiadało się tak fajnie i nie wyszło. Jak zwykle przez faceta 😉

Bart Moeyaert „Stworzenie”, przekł.: Jadwiga Jędryas, Łukasz Żebrowski, ilustr.: Wolf Erlbruch, wyd.: Hokus Pokus, Warszawa 2005