Wielka księga Lassego i Mai

Wielka księga Lassego i Mai

Mam wobec Lassego i Mai (oraz Martina Widmarka i Heleny Willis oczywiście też !) ogromny dług wdzięczności. Zwierzałam się tu już nie raz z tego, że los obdarował mnie trzema córkami, a w bonusie dołożył wszystkim obciążenie dysleksją. W przypadku dwóch starszych do przełamania problemów z samodzielnym czytaniem bardzo przyczyniła się pani Rowling i Harry Potter (pisałam o tym —>>>tutaj). Jednak kiedy Najmłodsza z nich zaczynała naukę, miała za sobą już obejrzenie przynajmniej części filmów z nim i książki z tej serii nie były już tak atrakcyjne. I wtedy, jak na zamówienie, pojawili się oni…

I zassało ją 😉

Przez ładnych parę lat Najmłodsza wiernie śledziła wszystkie kolejne tomy tego cyklu. Kiedy już wyrosła z tych lektur cała klikunastotomowa* kolekcja została przekazana siostrze ciotecznej, a potem czytały to jej młodsze siostry. Najmłodsza z nich niedawno skończyła 10 lat. Na urodziny podarowałam jej „Wielką księgę Lassego i Mai”, co zostało przyjęte z ogromną radością nie tylko przez nią, ale także przez jej siostry. A ja z przyjemnością patrzyłam, jak wszystkie trzy razem ją oglądały 🙂


„Wielka księga Lassego i Mai” to gratka przede wszystkim dla fanów tego cyklu, a jest ich sporo. Jeśli macie w swoim otoczeniu takiego delikwenta albo delikwentkę, to prezent podchoinkowy macie już z głowy, a wdzięczność obdarowanych zapewnioną.


W środku spotkacie wszystkich najważniejszych mieszkańców Valleby czyli miasteczka, w którym toczy się akcja tych książek. Możecie także zwiedzić tę miejscowość i odwiedzić najważniejsze, znane z książek, miejsca. Są też quizy ze znajomości niektórych historii z tego cyklu, przepisy kulinarne i wiele innych ciekawostek.


„Wielka księga Lassego i Mai” to gratka przede wszystkim dla fanów tego cyklu, ale może być też dobrym prezentem dla początkujących czytelników, którzy jeszcze nie znają tej dwójki detektywów. Wtedy jednak warto do prezentu dołożyć choć jeden tom z zasadniczego cyklu. Choć nie, jeden to za mało – co najmniej dwa, żeby obdarowany miał co czytać przynajmniej do końca Świąt.

*kilkunastotomowa wówczas – do dziś w ramach cyklu ukazało się 31 (słownie: trzydzieści jeden) tomów zasadniczych, trzy tomy komiksów oraz (jeśli dobrze liczę) osiem tomów dodatkowych.

Oraz „Wielka księga Lassego i Mai”, a na przyszły rok zapowiadana jest kolejna ”Tajemnica” – tym razem „Tajemnica kościoła”.

Dziękuję Wydawnictwu Zakamarki za egzemplarz recenzencki tej książki !!!

Martin Widmark (tekst) & Helena Willis (ilustr.) „Wielka księga Lassego i Mai”, przekł.: Barbara Gawryluk, wyd.: Zakamarki, Poznań 2024

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Książka nominowana w Małej Edycji Plebiscytu Blogerek LOKOMOTYWA 2024 przez Maję Kupiszewską autorkę bloga Maki w Giverny ( —>>>tutaj możecie przeczytać, co napisała o niej u siebie)

W tytule tej książki zawiera właściwie cała jej treść, ale to, co jest w niej najważniejsze, mieści się nie w wydrukowanych słowach, tylko w tym, co nam się w związku z nią pomyśli

Za każdym razem, kiedy kończyłam ją przeglądać, moje myśli biegły w zupełnie inną stronę. Bardzo jestem ciekawa, dokąd mnie ona jeszcze może zaprowadzić. Oraz tego, co w niej zobaczą osoby z innym (bo na przykład dużo krótszym) doświadczeniem życiowym.

Autorka zadedykowała ją jutrzejszym dorosłym i wczorajszym dzieciom, a więc w zasadzie… wszystkim. Nikt nie może mieć wymówki, że to książka nie dla niego 😉

Składa się ona w połowie ze stwierdzeń dotyczących tego, co już było, co już się wydarzyło i w połowie z pytań o to, co będzie, co jeszcze na nas czeka. Nas czyli kogo ? Jej czytelników ? Ludzi w ogóle ? Tych, którzy żyją teraz czy tych, którzy pojawią się po nas ?

Co było jeszcze wcześniej ? Co będzie potem ? Czy to wszystko ma jakiś początek i koniec ?

Kontakt z nią prowokuje do zastanowienia się nad tym, czym jest czas ? Jej forma, dzieląca go wyraźnie na kiedyś, teraz i potem, pokazuje jak ulotne i krótkie jest teraz. A może w ogóle go nie ma?

Kiedy tak leży przede mną zamknięta, wygląda zupełnie normalnie. Można nawet powiedzieć – przeciętnie. Warto jednak ją otworzyć, bo to, co znajdziemy w środku, jest absolutnie nieprzeciętne.


Jej forma, stanowiąca niewątpliwe wyzwanie dla wydawcy, powoduje, że zaliczyć ją mogę do kategorii: książki inne niż wszystkie. W ofercie wydawnictwa Widnokrąg to druga po „Idei” taka pozycja. Nietypowa forma i niedookreślona grupa wiekowa, do której obie są adresowane, na pewno nie ułatwiają sprzedaży. Za to ile frajdy będą mieli ci, w których ręce trafią ! Chapeau bas dla wydawnictwa, że się odważyło je wydać !!!

Johanna Schaible „Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka”, przekł.: Agata Teperek, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2024

W krainie snów

W krainie snów

Książka nagrodzona w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY oraz nominowana przeze mnie w Małej Edycji Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA 2024 !!!

„W krainie snów” to druga (po „Stanie splątania”) powieść Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel adresowana do młodzieży. Pierwsza zrobiła na mnie duże wrażenie, więc teraz przystępowałam do lektury z pewnymi obawami – czy sprosta oczekiwaniom rozbudzonym przez poprzednią ?

Sprostała !!!

Jest zupełnie inna (bo o czym innym), ale równie dobra. Czyta się znakomicie. Co jest w niej moim zdaniem najważniejsze – Roksana Jędrzejewska-Wróbel znowu pokazuje dorastanie jako niełatwy proces, w którym chodzi o coś więcej niż tylko o kwestie związane z seksualnością. Ten temat, mam wrażenie, zdominował w ostatnich latach literaturę dla starszej młodzieży, a tutaj nie jest najważniejszy. Życie składa się także z innych rzeczy.

Budzą mnie wrzaski. Otwieram oczy u w pierwszej chwili zupełnie nie wiem, gdzie się znajduję. W pokoju jest ciemno, ale przez pionowe rolety przenika światło. Siadam na łóżku. Jest wysokie i moje stopy nie dosięgają do ziemi, dyndają nad kremową wykładziną, jakbym miała sześć lat. Odsłaniam roletę i ostry błękit bije mnie po oczach, miesza się z turkusem pościeli. Na niebie ani jednej chmurki, tylko ten oślepiający blask. (…)

W końcu widzę, kto tak się wydziera. To zielone papugi. Wyleciały właśnie całą bandą spomiędzy liści palmy, która sterczy jak gigantyczna miotła po drugiej stronie ulicy. Jej pióropusz odcina się ostrym konturem od tego wszechogarniającego błękitu, który zalewa wszystko, jakby był wymieszany ze słońcem. Na podjeździe naprzeciwko, przed niskim żółtym domem stoi duży samochód.(…)

Po drutach wysokiego napięcia biegnie szara wiewiórka. Dopiero wtedy do mnie dociera, że naprawdę jestem w Kalifornii.

Wydawać by się mogło, że perspektywa spędzenia całych wakacji w Kalifornii to dla szesnastolatki z Polski coś fantastycznego. Mimo to Matylda nie była zachwycona, kiedy dowiedziała się, że zamiast pobytu z przyjaciółką w domku nad kaszubskim jeziorem czeka ją lot samolotem do Los Angeles i dwa miesiące w towarzystwie nigdy wcześniej niespotkanych przyjaciół mamy. Taka już jest, że nie lubi niespodzianek i woli sobie wszystko wcześniej zaplanować – odwrotnie niż jej mama. Jednak jak się ma szesnaście lat, to jest się skazanym na pomysły rodziców, nawet te najgłupsze. Poza tym jednak – Kalifornia to Kalifornia. Kto by nie chciał tam pojechać, zobaczyć wszystkich tych miejsc znanych z filmów i zdjęć?

Roksana Jędrzejewska-Wróbel pomału, ale konsekwentnie dekonstruuje mit beztroskiego życia w tytułowej krainie snów. Matylda, a wraz z nią czytelnicy tej książki, przekonują się, że z bliska ten świat wygląda zupełnie inaczej – trawa na zielonych trawnikach jest sztuczna, piękne rośliny bywają trujące, a jak się skręci w niewłaściwą ulicę, można niechcący trafić na kamping dla kloszardów. Słonce świeci cały dzień, upał jest nie od wytrzymania, trzeba zakrywać głowę i smarować się kremami przeciwsłonecznymi, ale za to zdjęcia wychodzą piękne i zbierają masę lajków na Instagramie.

Podobnie jest z ludźmi, z którymi Matylda ma spędzić te wakacje. Mieszkający w pięknym otoczeniu przyjaciele mamy chyba nie są tam szczęśliwi, a jej własna mama… też jest osobą, z którą najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Jest drobną, atrakcyjną blondynką, podobną do Marylin Monroe, więc pokazanie się z nią na instagramowym profilu to nie obciach. Za to codzienność z nią to zupełnie inna bajka.

Instagram i media społecznościowe zajmują w tej historii bardzo dużo miejsca. Każdy rozdział poprzedzony jest stroną, na której co prawda nie ma zdjęcia, ale jest jego opis – coś jak audiodeskrypcja dla osób niewidzących. Te zdjęcia to sceny opisane potem, a my możemy sami zorientować się, na ile prawdziwy obraz pokazują. Jednak nie tylko samo to zdjęcie jest ważne – z każdym kolejnym widzimy, jak przybywa pod nimi lajków, a Matylda zauważa ze zdziwieniem: Jestem zaskoczona liczbą serduszek, które znalazły się pod moimi ostatnimi zdjęciami. To bardzo przyjemne. Do tej pory nie byłam fanką mediów społecznościowych. Teraz myślę, że to dlatego, że nie za bardzo miałam co tam wrzucać.

Matylda jest zadowolona, że wreszcie może się czymś pochwalić przed znajomymi, którzy wciąż wstawiają zdjęcia z zagranicznych wakacji. Latałam tylko, jak byłam całkiem mała, i w podstawówce, ale wtedy nie miałam jeszcze Instagrama, więc bez sensu. Skoro nikt tego nie wiedział, to jakby się nie wydarzyło. Prawie wszyscy ludzie z mojego liceum ciągle jeżdżą z rodzicami za granicę. (…) Zawsze jak oglądałam ich zdjęcia, to mnie to wkurzało, a teraz ich rozumiem. Jeśli człowiek jest w jakimś fajnym miejscu, to chce się tym podzielić z innymi. Bez tego nie wiadomo, czy to się dzieje naprawdę, czy tylko się śni.

Na tych stronach poprzedzających kolejne rozdziały ważne są także piosenki, które stanowią tło dźwiękowe zdjęć Matyldy. Ich wybór nie jest przypadkowy, a tytuły tych piosenek stanowią tytuły rozdziałów. Na końcu książki znajduje się kod QR, który przenosi nas do playlisty na Spotifay’u. Można ją także tam znaleźć pod tytułem książki.

Każde wakacje jednak kiedyś się kończą i trzeba wrócić do codzienności. Już w Kalifornii do Matyldy zaczyna docierać, że jej mama jest nie tylko niedojrzałą życiowo i wciąż niepozbieraną po rozwodzie Śpiącą Królewną wiecznie marzącą o królewiczu, ale że ma ona także pewien poważny problem. Problem, który przerasta siły nastolatki, a z którym nie ma się do kogo zwrócić. Czy naprawdę obowiązkiem córki jest opiekowanie się nią? Jakim psychicznym kosztem? Czy ma prawo jednak zawalczyć o siebie i swoją przyszłość?

Z tymi znakami zapytania muszę Was zostawić, bo nie chcę zdradzać tego, o co w tej historii chodzi. Jeśli jednak ktoś chce się dowiedzieć i nie boi się spoilerów – zapraszam pod zdjęcie.

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „W krainie snów”, wyd.: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz recenzencki tej książki !

Mama każdy dzień kończy dwiema butelkami wina, a zaczyna pić już przy obiedzie. Sama nie wiem, co o tym sądzić. Trochę się martwię, ale może niepotrzebnie. To przecież tylko wino, a nie wódka. Mnóstwo osób pije wino do posiłku.

Te dwie butelki wina to już czas po ich powrocie z Kalifornii, kiedy mama musi pogodzić się z rozczarowaniem tym, że nic nie wyszło z planów ułożenia sobie tam życia z poznanym przez internet (i dzięki kalifornijskim przyjaciołom) mężczyzną. Już wcześniej można było zauważyć rozmaite sygnały, świadczące o jej postępującym uzależnieniu, jednak Matylda traktowała je jak coś normalnego, do czego była od zawsze przyzwyczajona. Roksana Jędrzejewska-Wróbel subtelnie, ale precyzyjnie opisuje te wszystkie momenty, które powinny zaniepokoić, ale są ignorowane, bo przecież każdy ma się prawo czasem napić. Opisuje życie z alkoholikiem, który nie chce przyjąć do wiadomości, że nim jest, wypiera to i ukrywa. Podobnie otoczenie – choć w tym przypadku trudno jest o nim mówić. Matylda jest z tym wszystkim sama, ojciec z nimi nie mieszka, babcia nie żyje, a jedyni znajomi, z którymi mama utrzymuje kontakt, mieszkają za oceanem.

Właśnie ta jej samotność boli mnie tutaj najbardziej. Ojciec, który po rozwodzie ogranicza się do opłacania byłej żonie i córce mieszkania na luksusowym osiedlu, ale równocześnie pozostawia ją samą ze wszystkim problemami, z których sobie zdawał sprawę. W chwili rozwodu Matylda miała dwanaście lat!

W telefonie zaufania, do którego zadzwoniła już po tym, jak znalazła mamę nieprzytomną na podłodze, poradzono jej, żeby znalazła sobie wspierającego dorosłego, ale ojciec nie chce albo nie potrafi udźwignąć tej roli. Na szczęście dla jego córki, chce jej w tym pomóc jego nowa partnerka.

Oddałabym wszystkie wakacyjne widoki, łącznie z Wielkim Kanionem, żeby tylko mama była taka jak dawniej, ale to niemożliwe, bo ona nigdy nie była inna i to właśnie jest najgorsze. Czuję się, jakbym nie mogła się wybudzić z jakiegoś koszmaru. Nie chcę, tak bardzo nie chcę myśleć o tym, że mama piła wcześniej? Czy dlatego tata odszedł? I dlaczego mnie nie zabrał? Bałam się go o to zapytać, bałam się usłyszeć, że nie byłam dla niego tak ważna, żeby mnie ochronić.

Chciałoby się dla nich wszystkich happy endu, ale rozsądek podpowiada, że nie bardzo można na niego liczyć.

Chociaż kto wie… ?