Dwa słowa

Dwa słowa

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: Od A do Z !!!

Książka wyróżniona w konkursie Książka Roku IBBY w kategorii graficznej oraz nagrodzona Nagrodą Literacką m.st. Warszawy w kategorii literatury dziecięcej  !!!

W starym pożółkłym Słowniku z przeszklonej biblioteczki płynęło słownikowe życie. Słownik – jak to słownik – podzielony był na hasła, czyli wyrazy, które ktoś postanowił wyjaśnić innym ludziom. Ułożone alfabetycznie, stały w równych kolumnach, przez co przypominały poprzecinane ulicami kwartały wielkiego miasta. Można by je też porównać do gładko przystrzyżonych trawników ogrodu w stylu francuskim, z biegnącą przez środek alejką główną, albo do ciągnących się aż po horyzont poletek ryżowych na Nizinie Chińskiej.

„Dwa słowa” to powieść z akcją w słowniku. Tak, takim papierowym, zwyczajnym, a nie na ekranie komputera czy smartfona. Czytając ją uświadomiłam sobie, że dla czytelników, do których jest adresowana, jest to zabieg podwójnie oryginalny – oni już takich słowników w zasadzie nie znają, przeszklone biblioteczki też są coraz rzadsze. Ja należę do być może ostatniego pokolenia, które ma wspomnienia z nimi związane. Uwielbiałam sięgać po „Słownik wyrazów obcych” Kopalińskiego, otwierać na przypadkowej stronie i czytać to, co mi tam akurat przypadek podsunął. A kiedy pojawił się jego „Słownik mitów i tradycji kultury” to już w ogóle była uczta ! Z całym szacunkiem – Wikipedia, mimo że łatwiejsza w obsłudze i bardziej dostępna, nie ma tego uroku.

Oldskulowość tej książki podkreślają dodatkowo ilustracje Dominiki Czerniak – Chojnackiej. Pozornie niezbyt starannie nabazgrane, a miejscami jakby wyklejane z (także już odchodzącego w niebyt i zapomnienie) papieru gazetowego z czarnym drukiem. Oprócz bieli tła i czerni liter jedynym kolorem, jaki się na nich pojawia, jest żółty. Okazuje się jednak, że tak ograniczone środki pozwalają na swobodne wyrażenie bardzo wielu treści i sensów.

Na stronie siódmej mieszkało wydrukowane grubą czcionką słowo Bóg, a kilka stron dalej – tej samej wielkości słowo Człowiek. Bóg i Człowiek wpadli kiedyś na siebie podczas wieczornej przechadzki między hasłami na literę C, a dokładnie przy słowie Czas…

Tak zaczyna się ta historia, a to, dokąd nas doprowadzi, jest wyłącznie kwestią naszej wyobraźni. „Dwa słowa” to książka nie tylko z otwartym zakończeniem (co, jak się dowiedziałam z recenzji Małej czcionki, nie wszystkim się podoba) – ona jest, można powiedzieć, otwarta na przestrzał. Każde jej zdanie, każdy akapit mogą być rozmaicie rozumiane i prowadzić w różne strony. Tylko od czytelnika zależy, jaki kierunek interpretacyjny wybierze. Można ją czytać (i to się nasuwa jako pierwsze) teologicznie, zastanawiając się nad naturą Boga i Człowieka. Ale nie trzeba – to, że jednym z jej bohaterów jest Bóg, wcale tego nie narzuca.

Jest w niej przestrzeń na rozważania nad naturą języka i zmieniającymi się znaczeniami słów. Każde ze słów, które się na drodze bohaterów pojawia, też otwiera wiele możliwych kierunków, w których mogą powędrować myśli czytelnika.

Zastanawiałam się, dla kogo jest ta książka i z pierwszej mojej myśli (że dla wszystkich) wykluł się pomysł, że świetnie się nadaje na wakacyjną, wspólną lekturę dla całej rodziny. Długie letnie wieczory, bez perspektywy rannego pospiesznego wstawania to wymarzony czas, żeby sobie te historie poczytać, porozmawiać o nich i zobaczyć, dokąd nas to zaprowadzi. Wydaje mi się, że jeśli zrobimy to bez żadnych wcześniejszych założeń i planów, z pełną otwartością na wyobraźnię dzieci, możemy dojść w bardzo ciekawe miejsca…

Najciekawsze jest w niej to, że niczego nie narzuca. Myślę, że kiedy wrócę do niej za jakiś czas, mogę się bardzo zdziwić, dokąd mnie tym razem zaprowadzi – jakie skojarzenia wywoła, do jakich wspomnień się odwoła i co dzięki niej odkryję ?

Anna Taraska „Dwa słowa”, ilustr.: Dominika Czerniak – Chojnacka, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2022

Kwiat paproci; Szklana góra; Dziwożona

Kwiat paproci; Szklana góra; Dziwożona

czyli trzy pierwsze z siedmiu napisanych przez Roksanę Jędrzejewską-Wróbel i zilustrowanych przez Mariannę Oklejak baśni, składających się na cykl Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane. Kolejne dwie ukażą się jesienią, a ostatnie w przyszłym roku. (Edit: do wszystkich razem zapraszam —>>> tutaj )

Cykl „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane” został nominowany w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: Od A do Z !!!

Serię wydaje Wydawnictwo Bajka, a jego szefowa Katarzyna Szantyr-Królikowska we wstępie do towarzyszącego jej katalogu tak wyjaśnia powody, dla których ona powstała:

W 2017 roku w czasopiśmie „Science” opublikowano badania „Gender stereotypes about intellectual ability emerge early and influence children’s interests”, które przeprowadził zespół psychologów z trzech amerykańskich uniwesytetów. Wynika z nich, że już 6-letnie dziewczynki uważają się za gorsze od chłopców – mniej zaradne, mniej odważne, mniej decyzyjne.

Jeden z wielu przeprowadzonych w ramach tych badań eksperymentów polegał na przeczytaniu dzieciom bajki o „pewnej mądrej i dzielnej osobie”, przy czym nie powiedziano, czy to kobieta, czy mężczyzna. Na pytanie o płeć tej osoby wszyscy chłopcy i większość(!) dziewczynek odpowiedziała, że bohaterem opowieści jest… mężczyzna, bo „dziewczyna raczej by sobie nie poradziła. Amerykańskie badania dowodzą, że nierówność płci zaczyna się już w przedszkolu.

W tym katalogu znajdziemy też wywiad, który z obiema autorkami przeprowadziła redagująca całą serię Dorota Koman. Roksana Jędrzejewska-Wróbel opowiada tam:

Zaczęło się od tego, że wielokrotnie pytano mnie, czy zamierzam napisać kontynuację „Siedmiu wspaniałych (…)” czyli współczesne wersje starych bajek. Szukając klucza, pomyślałam o polskich baśniach ludowych. Podczas spotkań w bibliotekach zaczęłam pytać dzieci, czy mówi im coś „szklana góra”, „kwiat paproci, „żelazne trzewiczki”, „woda żywa”. I – ku mojemu zaskoczeniu – okazało się, że nic ! (…) To, na czym ja się wychowałam, okazało się nieznane współczesnym dzieciom. I właśnie dlatego postanowiłam spróbować im te baśnie, a raczej ich symbolikę, przybliżyć. Stąd podtytuł „Baśnie nie dość znane”.(…) Postanowiłam połączyć przeszłość z teraźniejszością, bo bardzo lubię łączyć, szukać punktów stycznych – w ludziach, tekstach, miejscach. I tak powstało „Siedem szczęśliwych” czyli taki literacki upcykling – tkanie nowego wątku na starej osnowie. Tkanina używana, a jednak nowa.(…)

Świadomie zdecydowałam, że bohaterkami wszystkich tych historii będą dziewczynki, chociaż w wersjach oryginalnych są to w większości chłopcy. Uznałam, że skoro całe pokolenia dziewczynek mogły się przez setki lat identyfikować się z chłopięcymi bohaterami, to nic się nie stanie, jeśli teraz karta się odwróci. Nie z chęci odwetu, tylko z naturalniej potrzeby równowagi. Ale oczywiście opowiadania adresowane są do dziewczynek i chłopców.

Szczęśliwa, bo mądra

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy nie czują się szczęśliwi

Była sobie raz dziewczynka imieniem Zosia, która mieszkała z mamą, tatą i psem Farfoclem w niedużym domku pod lasem. Zosia była zwyczajną, zadowoloną ze swojego życia dziewczynką, a to znaczy, że czasem była tak radosna, że miała ochotę skakać do góry, a czasami tak smutna, jakby zawisła nad nią czarna chmura. A to dlatego, że niekiedy życie było dla niej miłe, a niekiedy wręcz przeciwnie…

„Kwiat paproci” to baśń najbardziej unowocześniona z tych trzech, które się już ukazały. Jej bohaterka uwierzyła, że w znalezieniu szczęścia pomoże jej aplikacja w telefonie, ale dość szybko zorientowała się, że jest to (mówiąc kolokwialnie) ściema i naciąganie na zakupy. Zrozumiała też, że szczęście to nie jest coś, co można zdobyć (ani tym bardziej kupić), bo polega ono na zauważeniu tego, co się ma i cieszeniu się tym, a także na dzieleniu się z innymi. Szczęście to decyzja, trzeba mieć tylko odwagę, żeby ją podjąć.

Szczęśliwa, bo odważna

Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy się boją

Była sobie raz dziewczynka imieniem Hania, która wszystkiego się bała. (…) Dlatego życie dziewczynki było trudne, a ona sama smutna i nieszczęśliwa, bo nigdy nie robiła tego, na co naprawdę miała ochotę…

W tej wersji „Szklanej góry” uderzyły mnie dwie rzeczy, których nie było w dawnej, męskiej wersji tej baśni. Po pierwsze (i jest to bardziej znak czasu niż kwestia płci, choć nie do końca) – strach przed światem, który odczuwa bohaterka, jest w dużym stopniu indukowany jej przez mamę. I to właśnie ona, choć przedtem nadmiernie ostrożna, jako pierwsza musiała przełamać swój strach, że nie zatrzymywać córki, kiedy zdecydowała się wyruszyć. To bardzo ważna lekcja dla rodziców i dobrze byłoby, gdyby te baśnie czytali razem z dziećmi.

Po drugie – w swojej wędrówce na Szklaną Górę Hania wcale nie pozbywa się strachu, bo też nie na tym polega odwaga ! Odwaga to nie znaczy brawura ! Mądrze używany strach pomaga uniknąć prawdziwych niebezpieczeństw, ostrzega i mobilizuje. Tylko patrząc mu prosto w twarz jest się naprawdę odważnym.

Szczęśliwa, bo wolna


Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy boją się być sobą

Była sobie raz dziewczynka imieniem Madzia, bardzo grzeczna i bardzo uśmiechnięta. Uśmiechała się od rana od wieczora i od wieczora do rana. Tak, tak ! Czasami uśmiechała się nawet w nocy. Można więc powiedzieć, że uśmiech nigdy nie schodził z jej ślicznej buzi…

Nie znałam wcześniej Dziwożony, nie trafiłam na nią w żadnych baśniach, ale paradoksalnie ta bohaterka rodem z ludowych opowieści podhalańskich i czeskich bardzo wpisuje się we współczesny ruch body positivity. Ta historia uczy, że jesteśmy w porządku tacy, jacy jesteśmy i nie znajdziemy szczęścia usiłując wpisać się w cudze oczekiwania. Każdy z nas ma swoją własną drogę. Szukając jej wolno się zgubić, popełniać błędy. Nic nie szkodzi ! Błędów nie popełnia ten, kto niczego nie próbuje.

Ilustracje Marianny Oklejak znakomicie dopełniają to, co napisała Roksana Jędrzejewska-Wróbel. Cała seria jest bardzo starannie domyślona. Każda z bohaterek jest inna, każda część ma inną gamę kolorów i swoje motywy, dopasowane do nastroju opowieści i odróżniające ją od pozostałych.

Szkoda, że na kolejne tomy z tej serii musimy czekać do jesieni. Ale może to i dobrze ? Przyjemność czytania, odkrywania i smakowania tych pięknych i mądrych baśni będzie trwała dłużej 🙂

Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarze recenzenckie tych książek 🙂


Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Kwiat paproci. Baśń o mądrości” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022
Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Szklana góra. Baśń o odwadze” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022
Roksana Jędrzejewska-Wróbel „Dziwożona. Baśń o wolności” („Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane”), ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Bajka, Warszawa 2022

Sto. Rzeczy, których nauczysz się w życiu

Sto. Rzeczy, których nauczysz się w życiu

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

Pomysł na tę książkę…

pojawił się, gdy patrzyłam na moją nowo narodzoną siostrzenicę, która – opatulona niczym mumia – leżała w łóżeczku i przyglądała się światu. Pomyślałam: „Przed tobą wyjątkowa podróż”. Z jednej strony zazdrościłam jej tych wszystkich wspaniałych, czekających ją rzeczy, z drugiej – współczułam jej z powodu przykrych doświadczeń, które staną się jej udziałem.

I wówczas w pobliżu przejechał samochód. Przekręciła główkę w stronę, z której dochodził dźwięk. Jeszcze nie wiedziała, że nie ma on dla niej żądnego znaczenia.

Gdy po kilku tygodniach znów ją zobaczyłam, nie zwracała już uwagi na odgłosy samochodów. Rozpoczął się nieustanny proces kolejno następujących po sobie: zdziwienia, ewaluacji i selekcji – proces, których chroni nas przed nadmiarem bodźców, żebyśmy mogli kiedyś dotrzeć z punktu A do punktu B, nie podnosząc po drodze każdego pięknego kamienia i nie wskakując do każdej napotkanej kałuży. Aż w końcu jako dorośli przyzwyczajamy się do świata i nawet tak wspaniałe rzeczy, jak góry, pełnia czy miłość – uznajemy za oczywiste. Aby ponownie dostrzec ich wielkość, musimy spojrzeć na nie z innej perspektywy. Książka ta mówi właśnie o tym, jak z biegiem lat zmienia się nasz punkt widzenia – napisała jej Autorka w posłowiu, które jest zdecydowanie dłuższe o tekstu właściwego.

„Sto. Rzeczy, których nauczysz się w życiu” to książka, która pokazuje, że każdy wiek przynosi nam coś nowego. W każdym momencie życia poznajemy nowe rzeczy, nowe odczucia, zyskujemy nowe spojrzenie na świat. Heike Faller nie opierała się wyłącznie na własnym doświadczeniu, bo wiekowo jest dopiero gdzieś w połowie zbierania go. Rozmawiała z wieloma osobami w różnym wieku, żyjącymi w różnych miejscach i mającymi za sobą różne przeżycia. Wszystkim zadawała to samo pytanie: Czego nauczyło cię życie ? Odpowiedzi były różne, nie wszystkie oczywiście wykorzystała, ale to właśnie dzięki jednemu z rozmówców pojawiła się tam marmolada z jeżyn, która powraca w tekście jako proustowska magdalenka.

Valerio Vidali zilustrował to w sposób, który nazwałabym ogólnikowym. Trochę schematycznie, bez drobiazgowego cyzelowania szczegółów i bez wyraźnych rysów twarzy, co powoduje, że każdy może zobaczyć w bohaterach siebie samego.

Książka powstała w języku niemieckim, a w nim w drugiej osobie mówimy tak samo, niezależnie od płci osoby, do której się zwracamy. To było problemem polskiego przekładu, ale Iwona Mączka wybrnęła z tego, tłumacząc na zmianę w rodzaju żeńskim i męskim.

Autorka zakończyła swoje posłowie następująco: Z doświadczeniami życiowymi związany jest jednak pewien problem: niewiele nam one mówią, dopóki nie staną się również naszym udziałem. Jednym ze sposobów, by temu zaradzić, jest przeczytanie tej książki z kimś, kto przeżył więcej od nas. I podyskutowanie o tym, co dla niego oznaczają zawarte w książce stwierdzenia. Na przykład przed snem, kiedy rozmawiamy o podobnych sprawach z rodzicami czy z dziadkami. Tak to sobie przynajmniej wyobrażałam.

Podoba mi się ten pomysł i bardzo Was to takiej międzypokoleniowej rozmowy o tej książce zachęcam !

Heike Faller „Sto. Rzeczy, których nauczysz się w życiu”, ilustr.: Valerio Vidali, przekł.: Iwona Mączka, wyd.: Format, Wrocław 2021

Tkaczka chmur

Tkaczka chmur

Książka nominowana i nagrodzona w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

Oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY i NAGRODZONA Nagrodą literacką m.st. Warszawy !!!

A także nominowana do szwedzkiej PUBLISHINGPRISET 2023 !!!

Śmierć – oj, nie lubimy tego słowa.

Jest szorstkie. Zgrzytliwe. Krótkie jest jak chwila między czymś, co było zawsze i co znaliśmy, a tym, co się nagle zjawia – zupełnie nowe i inne. Jak szybki wdech, po którym przychodzi długi, trwający miesiące i lata wydech… Za tym słowem wędruje nieprzyjemna, głucha cisza.

Śmierć mamy na wiele sposobów zrytualizowaną i sformalizowaną. W religii, w kulturze. I – w obecnych czasach – jest ona bardzo, bardzo odległa od naszej codzienności. Jesteśmy od niej oddzieleni, odgrodzeni. A przecież – poza narodzinami – jest jedynym co łączy wszystkie żyjące istoty. Nosimy ją w sobie – napisała Katarzyna Jackowska-Enemuo na stronie projektu Nieuchronne nam się zdarzy, którego częścią jest ta książka.

Śmierć jest tematem, od którego uciekamy i staramy się chronić przed nim dzieci. Ale przecież tak zupełnie uchronić ich się przed tym nie da. Nie możemy przewidzieć wszystkiego, co się zdarzy. I chyba zaczynamy to rozumieć, bo pojawia się coraz więcej książek dla niedorosłych, w których ten temat jest obecny. Wśród nominacji w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znalazły się w tym roku aż cztery – oprócz „Tkaczki chmur” także „Stan splątania” , „Jestem życie / Jestem śmierć” i „Tyle miłości nie może umrzeć” .

Już się nam opowieść przędzie, / Co ma być, to właśnie będzie. / A co będzie, to ma być, / Już się przędzie losu nić.

Spośród wszystkich możliwych śmierci, najtrudniejsza do ogarnięcia jest sytuacja kiedy umiera dziecko. Wydaje nam się, że to zaburza naturalny porządek rzeczy, bo życie powinno trwać aż do starości. A przecież nie zawsze to było takie oczywiste.

Na cmentarzu w podwarszawskiej miejscowości, wśród innych grobów rodzinnych odwiedzam też taki, w którym pochowani są moi pradziadkowie. Oboje umarli w wieku słusznym, ale wraz z nim w tym grobie leży także dwóje z siedmiorga ich dzieci, córka i syn którzy nie dożyli dorosłości. Pochowane są tam także ich zmarłe w dzieciństwie wnuki, bo każde z ich dorosłych dzieci straciło jedno własne. To wszystko miało miejsce mniej niż 100 lat temu, już w XX wieku. Teraz śmiertelność w dzieciństwie jest dużo mniejsza, ale jednak przydarzyło się to Naomi – córce Katarzyny Jackowskiej-Enemuo.

Ta opowieść powstała tuż po śmierci mojej córki. Patrzyłam na jej znajomych i przyjaciół, tych niedużych, dziesięcioletnich, i widziałam, że stoją oko w oko z niepojętym, tak samo jak my wszyscy. Uświadomiłam sobie wtedy, że nie znam żadnej, ale to żadnej historii dla dzieci, która opowiadałaby o śmierci. I o tym, co się dzieje z nami, kiedy zostajemy tutaj po śmierci kogoś bliskiego. Opowieści, w której śmierć byłaby nieuchronnym, choć wcale nie tragicznym zakończeniem. Pomyślałam: A co z dziećmi jeszcze młodszymi, które pojmują świat zupełnie nieintelektualnie ?

Trudno rozmawiać z dziećmi o nieuchronności, śmierci, chorobie, o tym, co wydaje się niesprawiedliwe i zupełnie bez sensu. Trudno rozmawiać z nimi o tym, co dzieje się z człowiekiem, który musi zmierzyć się z takim doświadczeniem. O tym, że zakończenia naszych historii są bardzo różne i nie zawsze jak z bajki. O emocjach, tych najtrudniejszych, które przecież są naturalne – napisała w posłowiu do „Tkaczki chmur”

Jest w tej historii dziewczynka, jest jej brat i są Zorze – takie słowiańskie Mojry albo Parki.

W pałacu Słońca, na samiuśkim końcu świata, mieszkają trzy siostry, trzy Zorze. Pierwsza z nich to Zorza Poranna, co włosy ma płomieniste i purpurową suknię. Druga z nich – Zorza Południowa, warkocze ma złote. Trzecia, najstarsza – Zorza Północna, włosy ma srebrzyste, a oczy ciemne jak noc.

Trzy Zorze ze słonecznego światła przędą nici losu i strzegą ich. Twojej, mojej, waszych… Zorza Poranna przędzie nić, Południowa dba o to, by się nić nie poplątała, by biegła jak trzeba. A Północna w odpowiednim momencie, właśnie wtedy, kiedy trzeba – tę nić przecina – bo nić losu nie ma końca, a bez końca nikt nie może żyć na świecie.

I kiedy rodzi się dziecko, trzy Zorze przychodzą i przędą nić jego życia, i troskliwie ją układają. I każdemu dziecku dają jakiś dar.

Jest w tej historii choroba i wyprawa po środek, który ma ją wyleczyć. W innych baśniach, tych które znałam wcześniej, trud Braciszka zostałby wynagrodzony wyzdrowieniem Siostrzyczki, jednak ta kończy się inaczej. Czy to znaczy, że kończy się źle ?

„Tkaczka chmur” to opowieść o żałobie oraz o towarzyszących jej: smutku, złości i zwątpieniu, ale także o tym, że należy znaleźć w sobie zaufanie do losu i zgodę na to, aby zdarzyło się to, co ma być. Nawet jeżeli wydaje nam się, że bardzo tego nie chcemy…

Złota losu nić ze słońca, / Nitka, która nie ma końca. / Już się nam opowieść tka, / I kończymy – raz i dwa!

„Tkaczkę chmur” przepięknie zilustrowała Marianna Sztyma. Jest w tych obrazach coś takiego, że nie mogę się na nie napatrzeć i za każdym razem znajduję w nich coś nowego. Katarzyna Jackowska-Enemuo powiedziała o nich: Gdy zobaczyłam te obrazy, pomyślałam, jaką niesamowitą wrażliwość ma Marianna. Bo to nie są po prostu ilustracje, to jest cała spójna opowieść. A nie znałyśmy się wcześniej, nie rozmawiałyśmy dużo. (…) Jedyną rzeczą, o którą poprosiłam Mariannę, była zmiana koloru nitki, która jest osnową obrazową całej książki – biegnie przez wszystkie ilustracje. Na początku była błękitna. Wyglądało to bardzo pięknie, ale coś mi się nie zgadzało. Powiedziałam do Marianny: „Słuchaj, ona wygląda jak woda. Jak łza. Ja bym chciała złotą, da się?”. A Marianna mówi: „Zobaczymy”. I zrobiła mi złotą.

Ta niesamowita spójność tekstu i obrazu zdecydowała o tym, że „Tkaczka chmur” została nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: Od A do Z, która jest przeznaczona właśnie dla takich książek totalnych – dopracowanych i dogranych w najdrobniejszych szczegółach. Docenili ją także głosujący internauci. W tym przypadku vox populi spotkał się także ze zdaniem fachowców 😉 bo właśnie te ilustracje znajdą się na Wystawie Ilustratorów podczas Bologna Children’s Book Fair – największego wydarzenia związanego z książką dla młodych czytelników (przynajmniej w naszej części świata). O udział w tej wystawie ubiegało się w tym roku 3873 ilustratorów z całego świata, a zaproszono do niej 78 artystów, w tym dwie Polki – Alę Florę i Mariannę Sztymę. Gratulacje !!!

Warto dodać jeszcze, że książka zawiera nie tylko posłowie Autorki, w którym dzieli się ona doświadczeniem w rozmawianiu z dziećmi o tej baśni, ale także nuty piosenek znajdujących się w jej tekście. Innych piosenek w wykonaniu Katarzyny Jackowskiej-Enemuo, które powstały dla projektu Nieuchronne nam się zdarzy, można posłuchać na jego stronie —>>> tutaj

Jest to także wśród naszych nominacji druga (obok „Stanu splatania”) książka, której autorka związana jest z bardzo ciekawą inicjatywą pod nazwą Instytut Dobrej Śmierci.

Katarzyna Jackowska-Enemuo „Tkaczka chmur”, ilustr.: Marianna Sztyma, wyd.: Albus, Poznań 2021

Katarzyna Jackowska – Enemuo była bohaterką audycji Magdy Mikołajczuk „Po drugiej stronie lustra” – rozmowa dotyczyła nie tylko „Tkaczki chmur” —>>> tędy proszę jeśli chcecie posłuchać 🙂

Mały atlas kotów (i kociaków) Ewy i Pawła Pawlaków

Mały atlas kotów (i kociaków) Ewy i Pawła Pawlaków

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

Oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY

To już czwarty atlas (po wcześniejszych: ptaków, motyli i zwierzaków) który stworzyła ta wspaniała małżeńska spółka autorska. Wszystkie zachwyty, które dotyczyły poprzednich, tu także maja zastosowanie. I jak za każdym razem nasuwa się pytanie – o czym będzie następny ? Nie wątpię w to, że niebawem się dowiemy 😉

Różni się on od poprzednich doborem bohaterów. W tamtych byli oni anonimowi i znani autorom raczej z daleka, można nawet powiedzieć, że niektórzy przelotnie – tutaj natomiast mamy do czynienia z domownikami.

Choć koty od tysiącleci żyją u boku człowieka, zachowują niezależność, poczucie własnej godności, a także cale mnóstwo sekretów. Przespacerujmy się więc – jeśli nam na to pozwolą – tajemniczymi kocimi ścieżkami.

Ewa i Paweł Pawlakowie są kociarzami od dawna. Nieraz dawali temu wyraz w swojej twórczości, ale najmocniej ujawniło się to w wydanej kilkanaście lat temu książce „Ja, Bobik, czyli prawdziwa historia o kocie, który myślał, że jest królem”.

ilustracja z książki „Ja, Bobik”

Jej bohater już niestety bryka sobie za Tęczowym Mostem, ale nie mogło go zabraknąć także w tym atlasie – razem z innym kocimi współlokatorami Autorów oraz ich znajomych. Na okładce książki jest (bardzo ciekawa !!!) lista osób, które udostępniły im zdjęcia i historie swoich kociaków, żeby mogły się one na jej kartach znaleźć.

Powstała fascynująca galeria kocich ras i charakterów odwzorowanych malarsko, rzeźbiarsko oraz wyaplikowanych z materiałów. Są tam także dwie rozkładówki ekstra 😉 Jedna z nich stanowi swoisty słowniczek kociej mowy ciała, a druga opowiada do dalszych i dziko żyjących kuzynach bohaterów. Owe kuzynostwo zostało przez Pawła Pawlaka fantastycznie sportretowane na znaczkach pocztowych – tego jeszcze w tych atlasach nie było !

P.S. Dodać jeszcze muszę, że oprócz ilustracji Autorów są tam też kocie portrety wykonane przez Olę Iwanczewską

„Mały atlas kotów (i kociaków) Ewy i Pawła Pawlaków”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2021

Ewa Kozyra-Pawlak „Ja, Bobik, czyli prawdziwa historia o kocie, który myślał, że jest królem”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2014

Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej

Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej

Książka wyróżniona w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS w kategorii ilustracji

oraz nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

oraz wpisana na listę White Ravens 2022 i na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2021

Na zdjęciu moja ukochana ikona Matki Boskiej Łopieńskiej Dobrej Miłości – oryginał pochodzący z bieszczadzkiej wsi Łopienka znajduje się obecnie w cerkwi w Polańczyku.

Ta książka powstała z pragnienia, by ocalić od zapomnienia baśnie ludowe łączące Matkę Boską z przyrodą. Wydaje mi się, że niewiele dzieci je zna, choć niegdyś były tak popularne jak dziś opowieści Marvela.

Gdy byłam mała, opiekowała się mną niania mojej mamy, Cecylia Kot, wiejska kobieta z Podkarpacia. Uosobienie miłości. I to ona przekazała mi niektóre z tych legend. Śpiewała mi je, opowiadała wierszem. Te proste bajki z jednej strony tłumaczyły, skąd się wzięło to czy tamto, kolor piórek kanarka, drżenie listków osiki, a z drugiej – włączały przyrodę do sfery sacrum, czyniły z niej element historii zbawienia – napisała we wstępie do tej książki jej autorka.

„Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej” to książka zbudowana trochę jak kalendarz roku maryjnego. Zaczyna się i kończy w zimie, i jest to zima pełna śniegu, a zaczyna się i kończy zdaniem: na całym świecie nie ma dwóch takich samych śnieżynek 🙂 Potem wśród różnych historii znajdujemy ułożone chronologicznie takie, które wyjaśniają pochodzenie i zwyczaje kolejnych świąt związanych z Najświętszą Marią Panną. A mamy ich sporo – że wymienię tylko Matki Boskiej Gromnicznej, Jagodnej, Zielnej czy Siewnej.

Kiedy wzięłam „Maryjki” pierwszy raz do ręki, przypomniała mi się opowiadana mi przez Mamę, która znała ją z dzieciństwa od swojej Matki Chrzestnej, historia o tym, jak Matka Boska uczyła Jezuska tańczyć. Pamiętam ją jak przez mgłę, a Mamy, żeby mi ją przypomniała, już nie ma. Nie znalazłam jej w tym zbiorze, może zresztą Ciocia Miłka sama ją wymyśliła, ale była bardzo podobna w duchu do tych, które spisała Justyna Bednarek. Jest w nich coś ujmującego – obraz Matki Boskiej jako z jednej strony osoby nieskończenie dobrej dla wszystkich istot, z drugiej – takiej zwyczajnej ludzkiej mamy, kochającej i troszczącej się o synka nawet wtedy, kiedy był on już dorosłym mężczyzną. W dodatku funkcjonującej w naszych polskich (a więc doskonale znanych tym, którzy je opowiadali, i tym, którzy słuchali) realiach geograficzno – klimatycznych. Efektem tego połączenia jest Maryja gotująca dla syna i jego uczniów pierogi z jagodami, rozmawiająca ze skowronkami i wilkami i chowająca się przed żołnierzami Heroda w leszczynach.

To zaadoptowanie do znanych realiów, takie oswojenie Matki Boskiej jest zjawiskiem występującym na całym świecie. Wystarczy wspomnieć chociażby afrykańskie rzeźby ludowe, na których Święta Rodzina ma rysy rdzennych mieszkańców tego kontynentu.

Opowieściom o Maryi towarzyszą w tej książce ilustracje Marianny Oklejak inspirowane polską sztuką ludową. Ten nurt jest w jej twórczości obecny od dawna, a pierwszą jego emanacją były wydane w 2015 roku autorskie „Cuda wianki” nagrodzone tytułem Książki Roku 2015 Polskiej Sekcji IBBY oraz ich kontynuacja – „Cuda niewidy”. We wstępie do pierwszej z nich Marianna Oklejak napisała: Ta książka powstała z zachwytu. Polską kulturę ludową poznaję od kilkunastu lat i nie mogę się wciąż nadziwić jej różnorodności. Żywa muzyka, niezwykła harmonia kolorów, świetne kroje ubrań, piękne ornamenty – wszystko to, co od wieków szczerze płynie z serca, a nie z potrzeby rynku, ma nadal wielką moc. (…) Ten świat istnieje nie gdzieś daleko – za górami, za lasami lub zamknięty jedynie w skansenach – lecz blisko, za miedzą, i wcale nie jest oderwany od naszego „dzisiaj”. Jego język jest wciąż aktualny. Od nas zależy, czy będzie trwać, rozwijać i wypełniać znaczeniem.

Ten zachwyt ilustratorki trwa nadal, a jego wyrazem były zeszłoroczne ilustracje do nominowanej w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii Od A do Z książki „O kolędach. Gawęda” oraz tegoroczne „Maryjki”. Jestem przekonana, że za tym się nie skończy i bardzo czekam na to, co będzie dalej 🙂

Justyna Bednarek „Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej”, ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2021

Maleńkie królestwo

Maleńkie królestwo

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

oraz wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2021

Maleńkie Królestwo było naprawdę małe, niektórzy mówią, że było najmniejszym królestwem na świecie. I ze wszystkich stron świata przybywali goście, by się zdumiewać jego pięknem i maleńkością.

Było tak wąskie, że kiedy Król i jego Mądry Doradca chcieli pograć we frisbee, musieli przekraczać granice sąsiednich państw…

Tak zaczyna się „Maleńkie królestwo” Etgara Kereta, o którym Paweł Smoleński reporter i przyjaciel autora napisał na okładce, że jest ciepłe jak ulubiona poduszka, mądre jak sowa i głębokie jak morze. I to prawda, takie właśnie jest !!! W dodatku zostało ono przepięknie zwizualizowane przez Tami Bezaleli. Zachwycił mnie zarówno jej koncept królestwa jako książki, jak i wizja całego świata trochę kojarzącego się z tym z „Małego Księcia”. Fantastyczne są te państwa – planety krążące wokół siebie tak, że można się między nimi swobodnie przemieszczać, skacząc z jednej na drugą !

Ostatnie miesiące w moim życiu to był emocjonalny rollercoaster. Równolegle musiałam się zmierzyć z odchodzeniem Mamy i ślubem Najstarszej z córek, w tym wszystkim nie miałam już siły na poznawanie nowych historii i czytanie książek, szczególnie tych dla dzieci (z literatury dorosłej stać mnie było właściwie tylko na kryminały). Nie znajdywałam już w sobie miejsca na nowe światy i nowe emocje. „Maleńkie królestwo” przełamało tę niemoc. Przeczytałam je na Targach Książki w Warszawie i to dosłownie, bo przycupnęłam z tą książką na krześle w stoisku wydawnictwa. Mam więc wobec jej autorów szczególny dług wdzięczności.

Etgara Kereta kojarzyłam przede wszystkim z najmniejszym domem w Warszawie, którego jest patronem, a który opisany został w „ArchiTekturkach”. Z jego dorosłej twórczości czytałam chyba tylko „Siedem dobrych lat” – zbiór opowiadań (czy też bardziej felietonów) pisanych przez niego w pierwszych latach życia syna. Ich tematyka osnuta jest wokół rodziny, ale do mnie bardziej od tych o synu trafiały te o rodzicach i siostrze, która u progu dorosłości nawróciła się na ortodoksję. Wzruszyła mnie historia specjalnej wersji jednej z jego książek – przeznaczonej dla siostrzeńców. Nie pamiętam już, o jaki tytuł wtedy chodziło, ale myślę że (przy całym szacunku dla konsekwencji w wierze i prawie rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z nią) szkoda by było, gdyby pozbawić ich kontaktu z mądrością zawartą w „Maleńkim królestwie”.

Ta książka to napisana prostymi słowami przypowieść o tym, co jest w życiu najważniejsze. Nie będę zdradzać, co to jest – sądzę, że sami się domyślacie i nie będzie to dla Was zaskoczeniem.

Mali ! Każcie Dużym czytać sobie „Maleńkie Królestwo”. Nie tylko otworzą oczy na dawno już zamglone własne dzieciństwo, ale zobaczą o wiele więcej w dorosłym świecie – napisał na okładce Paweł Smoleński, a ja się pod tym podpisuję obiema rękami. Dawno nie czytałam niczego równie pięknego i za te wzruszenia dziękuję i autorom, i tłumaczce, i wydawnictwu 🙂

Update 13.10.2021:

Już po napisaniu tej recenzji trafiłam na bardzo ciekawy wywiad z Etgarem Keretem (—>>> tutaj ), w którym opowiada on między innymi o ilustracjach do tej książki i ich autorce.

Historia o tym, jak nawiązałem współpracę z Tami Bezaleli, ilustratorką „Maleńkiego Królestwa”, jest dość zabawna. Miałem tekst i wyobrażałem sobie do niego obrazy, które będą wyrażały samotność, ale i nadzieję. Zazwyczaj takich emocji nie znajdzie się w izraelskich grafikach, pasują raczej do wschodnioeuropejskiego stylu. Przez rok nie mogłem znaleźć nikogo, kto zilustrowałby książkę. W końcu mój redaktor pokazał mi wideo na YouTube, w którym nie widać było twarzy artysty, tylko ręce pracujące nad szkicem. Zawołałem: o, to ta osoba!

Okazuje się, że Tami Bazaleli ilustrowała już wcześniej książkę dla dzieci, ale było to przed 45 laty ! Wtedy nie była zadowolona z efektu i nie chciała już więcej to tego rodzaju twórczości wracać. Na szczęście dała się przekonać 🙂

Dowiedziałam się z tego wywiadu także, że wszystkie znajdujące się na ilustracjach postaci mają twarze autentycznych osób i przed dopasowaniem twarzy do ich książkowych odpowiedników autorzy przeprowadzili coś w rodzaju castingu tak, aby jak najlepiej ich dobrać. Na przykład księciem został bratanek żony Kereta, którego ojciec jest gwiazdorem rocka i jego syn jest przyzwyczajony do różnych przywilejów.

Etgar Keret opowiada tam również o tym, dlaczego w swojej twórczości sięga do baśni i robi to nie tylko w w wersji książkowej 😉 Niedawno powstał także krótki film „Outside”, którego był współautorem. To krótki metraż, przy którym współpracowałem, specyficzna bajka, przypominająca trochę „Jasia i Małgosię”, nawiązująca do trwającej pandemii. Film można obejrzeć online. Pracowałem przy nim z choreografką Inbal Pinto, którą podziwiam — bardzo chciałem zrealizować z nią jakiś projekt. To oznaczało też, że musiałem spróbować tańca.

Obejrzyjcie, warto !

Etgar Keret (tekst), Tami Bazaleli (ilustr.) „Maleńkie królestwo”, przekł.: Agnieszka Maciejowska, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2021

Jestem życie. Jestem śmierć

Jestem życie. Jestem śmierć

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów Lokomotywa 2021 w kategorii: Od A do Z

Dwie, można powiedzieć – bliźniacze, książki, które sprzedawane są oddzielnie, a powinny razem. Dopiero razem mogą wybrzmieć, bo uświadamiają ścisły, nierozerwalny związek między ich tytułowymi bohaterami.

Jestem Życie. Tak jak śmierć to śmierć, ja jestem życiem.

To ja wprawiam wszystko w ruch.

Jestem Śmierć. Tak jak życie to życie, ja jestem śmiercią.

Życie to coś normalnego i oczywistego. Wszyscy żyjemy i na ogół jest nam z tym dobrze. Gorzej jest ze śmiercią, a jest to temat, którego nie da się uniknąć w rozmowach z dziećmi. Dorośli mają z tym często ogromny problem, bo sami sobie ze śmiercią nie radzą. Boją się, więc od tematu uciekają, także z obawy, że przeniosą swój strach na dzieci. Uciekają również dlatego, że na ogół mamy podświadomy opór przed konfrontowaniem dzieci ze smutkiem, tragediami i wszystkim tym, czego mogły by się przestraszyć. Wydaje nam się, że dzieciństwo to powinien być czas wyłącznie beztroski i szczęśliwy, ale w rzeczywistości rzadko taki bywa.

Uciekamy od tematu, bo nie potrafimy o nim mówić, bo obawiamy się własnych emocji z nim związanych. Myślę, że te książki mogą pomóc w takiej rozmowie, a sposób, w jaki o tych sprawach opowiadają, daje się pogodzić i z religijnym, i z ateistycznym oglądem świata.

Uważam, że powinny być nie tylko sprzedawane razem, jako zestaw, ale także w taki sam sposób wypożyczane w bibliotekach. Obawiam się sytuacji, w której z powodów opisanych powyżej dorośli mogą ograniczyć się do przeczytania z dzieckiem tylko pierwszej z nich. Jestem też w stanie wyobrazić sobie sytuację odwrotną a żadna z nich nie byłaby korzystna dla czytelników. Spodziewam się teraz pytania, dla dzieci w jakim wieku jest to lektura, ale nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Wszystko zależy od dziecka, a także od jego sytuacji życiowej. Dobrze byłoby mieć ją na podorędziu, gdy ten temat, jak to niestety bywa, sam się w jego życiu pojawi.

We wszystkich książkach dla dzieci, które dotyczą tych spraw i które znam, śmierć poznajemy poprzez to, że dotyka jakiegoś bohatera. Te są inne, bo ich jedynymi bohaterami są właśnie życie i śmierć.

Elisabeth Helland Larsen prostymi zdaniami snuje opowieść, w której są one cały czas obok siebie. Kiedy zaczyna się życie, pojawia się także śmierć – kiedyś, w przyszłości, nie wiadomo kiedy, ale na pewno…

Pewna moja książkowa znajoma, której zdanie bardzo cenię, odpowiedziała na moje zachwyty po pierwszej lekturze, że ma z tym książkami problem, bo niektóre strony są dla niej znaczeniowo, estetycznie i emocjonalnie puste. Dało mi to trochę do myślenia, ale kiedy wróciłam do nich po jakimś czasie doszłam do wniosku, że jest to częsty problem, jaki mają dorośli czytając książki dla dzieci. Niedorośli czytelnicy potrzebują często, żeby im powiedzieć coś, co dla dorosłych jest oczywiste i wręcz oklepane, ale nie było takie, kiedy to usłyszeliśmy (czy przeczytaliśmy) po raz pierwszy. Myślę, że autorce udało się tak to wyważyć, że także dorośli znajdą w nich coś, co będzie dla nich odkrywcze.

Przyzwyczailiśmy się, że śmierć przedstawiana jest na ogół jako tak zwany kościotrup (często jeszcze z kosą), więc nie sposób się jej nie bać. Marine Schneider znalazła inny sposób na jej sportretowanie. I życie, i śmierć są w jej opowieści bytami bliżej nieokreślonymi, mającymi trochę z człowieka, trochę ze zwierząt, trochę z ptaków, a równocześnie stanowiącymi własne przeciwieństwa.

„Jestem życie” i „Jestem śmierć” to książki, o których bardzo trudno się pisze. Mają w sobie tyle poezji, znaczeń ukrytych w ilustracjach, że wszelkie próby opowiedzenia o nich, mogą tylko odebrać przyjemność z późniejszej lektury. Trzeba je po prostu przeczytać i przeżyć.

Elisabeth Helland Larsen (tekst) & Marine Schneider (ilustracje) „Jestem życie”, przekł.: Katarzyna Tunkiel, wyd.: Kultura Gniewu, Warszawa 2021

Elisabeth Helland Larsen (tekst) & Marine Schneider (ilustracje) „Jestem śmierć”, przekł.: Katarzyna Tunkiel, wyd.: Kultura Gniewu, Warszawa 2021

Zabójstwo Brangwina Kąkola

Zabójstwo Brangwina Kąkola

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii – Od A do Z !!!

oraz wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2020

Skądże możemy wiedzieć, jak naprawdę wygląda świat ?

W mglisty dzień nawet wzgórza Elfilandu są szare i posępne. A jeśli spojrzysz przez pryzmat klejnotu, najzwyklejsza ulica będzie skrzyć się blaskiem.

Gobliny wyłupiły mi oboje oczu, toteż dla mnie świat jest dogłębnie mroczny.

(Lemuel z Chartibrande „O elfiej nauce i sztukach magicznych”)

Od takiego motta rozpoczyna się ta książka, a dalej jest jeszcze ciekawiej, bo potem zaczyna się nie tekst tylko ciąg ilustracji opowiadający początek historii misji tytułowego bohatera w odległej i groźnej krainie Goblinów. Misji trudnej i niebezpiecznej (począwszy od wyboru środka lokomocji, a na kwestii tego, czy w ogóle uda mu się stamtąd wrócić, skończywszy), której celem jest…

… no właśnie, z czasem okaże się, że nawet sam Brangwin Kąkol nie został poinformowany, po co tam został naprawdę wysłany. Przewrotność tej historii polega właśnie na tym, że wszystko okazuje się być inne, niż mogło się na początku bohaterom (oraz czytelnikom) wydawać.

Cieszę się, że mamy w Plebiscycie Blogerów Lokomotywa kategorię „Od A do Z”, bo inaczej trudno byłoby nam znaleźć dla „Zabójstwa Brangwina Kąkola” miejsce wśród nominowanych książek. Nie pasuje ona do kategorii tekst, bo gdyby skupić się tylko na tej części narracji, która opowiedziana jest przy pomocy liter, to historia byłaby dalece niepełna. W tej książce ilustracje opowiadają rzeczy, których w tekście nie znajdziemy, tworząc razem z nim nierozerwalną całość. Pisząc to, uświadomiłam sobie, że nie da się jej przerobić na audiobook, bo nie może ona istnieć bez wątku, który jest opowiedziany obrazami. Świat, stworzony w nich przez rosyjskiego rysownika Eugene’a Yelchina jest niezwykły, pełno tam szczegółów, których nie da się tak po prostu opowiedzieć słowami.

Jak doszło do powstania tak niezwykłej książki, możemy dowiedzieć się z zamieszczonej na końcu rozmowy autorów:

Misję elfickiego historyka Brangwina Kąkola śledzimy z trzech perspektyw – tekst opowiada o niej z punktu widzenia Werfla, historyka goblińskiego, który od swoich władz otrzymał zadanie ugoszczenia we własnym domu tego szczególnego gościa. Gość ów natomiast systematycznie transmituje w formie ciągu obrazów swoje wrażenia do ojczyzny, a konkretnie do tych, którzy go wysłali, czyli tajemniczego Zakonu Czystej Ręki. Oni wreszcie komentują to, co zobaczyli, w tajnej korespondencji, która również jest częścią tekstu. Mając do dyspozycji te trzy punkty widzenia możemy uzmysłowić sobie, jak różnie można widzieć i rozumieć te same rzeczy.

I o tym tak naprawdę jest ta książka.

Elfy i gobliny, cały ten fantastyczny anturaż jest tylko kostiumem, przy pomocy którego autorzy opowiadają nam o świecie, w którym żyjemy obecnie, świecie, który coraz bardziej dzieli się na szczelnie od siebie oddzielone bańki.

Lewactwo i naziole, tęczowa zaraza i katotaliban, komuchy, platfusy i pisiory, wykształciuchy, patologia… Długo można ciągnąć litanię szyldów, za którym nie widzimy już ludzi tylko figurki pasujące do tych etykietek. Sami też je sobie chętnie przyczepiamy, choćby przy pomocy nakładek na zdjęcia na FB. Coraz bardziej zamykamy się w bańkach, których granice często są trudniejsze do przebycia niż Góry Kościokrótne oddzielające od siebie krainy Elfów i Goblinów. Ale jeśli wyjdziemy ze strefy, w której wszystko jest oczywiste, świat prosty i zrozumiały, a inni ludzie łatwi do zdefiniowania, jeśli wykonamy wysiłek zajrzenia pod te etykietki, to okaże się, że ludzie, którzy się za nimi kryją są do nas zadziwiająco podobni. Jak elf Brangwin i goblin Werfel…

P.S. Czytając ilustracje Eugene’a Yelchina miałam silne skojarzenie z „Przybyszem” Shauna Tana (którego wznowienie, notabene, zapowiadane jest niebawem !!!) i to nie tylko z powodu ich monochromatyczności. Myślę, że pokazując to, jak zmieniało się postrzeganie świata goblinów przez bohatera, wykorzystał on własne doświadczenia z początku emigracji do USA.

Szukając informacji o nim trafiłam także na jego autorską książkę „Breaking Stalin’s Nose” wydaną w 2012 roku i przetłumaczoną na wiele języków. Niestety nie ukazała się w Polsce. Mam nadzieję, że to nastąpi, bo uświadomiłam sobie, że młodzi polscy czytelnicy wiedzą o tym, co działo się (i dzieje) za naszą wschodnią granicą, jeszcze mniej niż młodzież elficka o życiu goblinów i odwrotnie…

M.T. Anderson (tekst) i Eugene Yelchin (ilustr.) „Zabójstwo Brangwina Kąkola”, przekł.: Rafał Lisowski, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2020

Małe

Małe

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA – książka dla niedorosłych w kategorii Od A do Z !!!

oraz wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2020

Popatrz ! To jest małe, które nazywa się Małe. I dwoje dużych, którzy nazywają się Jedno i Drugie…

Bywają takie książki – niewielkie, niepozorne, a jednak walą w czytelnika jak obuchem. „Świat Mundka”, o którym pisałam niedawno, ma 278 stron gęstego tekstu. „Małe” to zaledwie 15 kartek, a cały tekst tej książki zmieściłby się zapewne na jednej. Czy to jednak znaczy, że pisze się o nim 278 razy łatwiej ???

Nie, zdecydowanie nie, a nawet – wręcz przeciwnie.

„Małe” to książka, która wygląda, jakby była dla małych dzieci, ale ostrożnie z nią !!! To nie jest lektura do poduszki, którą można przeczytać każdemu dziecku i zostawić je same z myślami, które wywołuje. Kontakt z nią boli, nawet bardzo i dlatego trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Ale są takie dzieci i takie sytuacje, kiedy może bardzo pomóc…

Dziś jest wesoły dzień. Dobry wesoły dzień w przedszkolu.

Lecz w domu nie będzie wesoło…

Drugie mówi, że Małe zrobiło coś nie tak.

W domu wybucha jeszcze większa awantura.

U Małego w domu kłótnie robią się zawsze takie duże. Za duże.

„Małe” to opowieść o tym, co czuje dziecko doznające przemocy ze strony dorosłych. Ta przemoc może być różna – zarówno fizyczna, na którą wskazuje choćby ciemniejsza plama wokół oka Małego, której w pierwszej chwili można nie zauważyć, jak i psychiczna. Są nią nie tylko kłótnie dorosłych, za które jest ono obwiniane, ale też ich późniejsza obojętność.

Stina Wirsen opowiada o tym nie tylko ascetycznym tekstem, ale także (czy może przede wszystkim ?) przejmującymi ilustracjami. Wszyscy mali i duzi na nich są trochę niezgrabnymi stworkami, a poza nimi jest tam tylko trochę (na pozór !) niedbałych bazgrołów. Mimo to widzimy na nich wyraźnie wszystkie emocje, które Autorka chce nam przekazać – również dzięki temu, że im bardziej emocje kipią, tym większy bałagan robi się dookoła nich, a kropki z tapety na ścianach przestają stać w równych rządkach.

Jest więcej małych, które przeżywają to, co Małe.

Jest więcej małych, którzy boją się w domu.

Jeśli się o tym opowie, znajdą się duzi, którzy pomogą.

Bo duzi powinni opiekować się tymi, którzy są mali.

Tak po prostu jest.

Stina Wirsen zilustrowała także „Żadnej przemocy !” Astrid Lindgren. Te książki stanowią, można powiedzieć, komplet, nie tylko ze względu na te ilustracje. Obie mają pomóc małym, aby nie byli krzywdzeni przez dużych.

Książka zawiera numery do telefonów zaufania zarówno dla dzieci i młodzieży (—>> 116 111), jak i dla dorosłych, którzy potrzebują wsparcia w zakresie pomocy psychologicznej dzieciom oraz reagowania na przemoc wobec dzieci (—>> 800 100 100) prowadzonych przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę.

Niestety, obawiam się, że czas pandemii i lockdownów spowodował, że problem nasilił się. Coraz więcej dużych zamkniętych z najbliższymi w domach ma problemy z własnymi emocjami. Coraz więcej małych zamkniętych w domach z takimi dużymi nie może o tym opowiedzieć Pani, która mogłaby im pomóc…

Stina Wirsen „Małe”, przekł.: Katarzyna Skalska, wyd.: Zakamarki, Poznań 2020