Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz
oraz nominowana do Nagrody m. st. Warszawy w kategorii: literatura dziecięca (tekst i ilustracje) !!!
Gdyby ktoś zapytał mnie, z jakiego rodzaju jedzenia najtrudniej byłoby mi zrezygnować, odpowiedź byłaby natychmiastowa: z owoców ! No i może z jajek na twardo 😉 Mój rok bardzo wyraźnie dzieli się na sezony owocowe.
Już nie mogę doczekać się truskawek – takich prosto z pola i kupowanych w ilościach łubiankowych. Kupowanych codziennie, aż do momentu, kiedy zaczną się czereśnie, bo wtedy już truskawki mogą przestać dla mnie istnieć. Czereśnie są zdecydowanie moimi ulubionymi owocami. Kiedy już się skończą, z pewnym żalem przerzucam się na śliwki i inne owoce z dużymi pestkami – morele, nektarynki czy brzoskwinie. One oznaczają nieuchronne nadejście jesieni i początek jabłek, które niepodzielnie panują aż do wiosny. Inne owoce sezonowe oczywiście też się gdzieś w tle pojawiają, ale to są, można powiedzieć, pierwszoplanowi aktorzy owocowej części mojej diety.
We wszystkich miejscach, w których mieszkałam, najserdeczniejsze związki łączyły mnie z obsługą pobliskiego warzywniaka, która lepiej ode mnie pamiętała, które jabłka mi ostatnio smakowały 😉 Dlatego „Ferment w mieście” znakomicie trafił w mój gust czytelniczy, łącząc owoce z równie przeze mnie lubianym absurdalnym humorem.
Nominując tę książkę w kategorii: obraz Plebiscytu Lokomotywa uzasadniałyśmy to następująco: Owocowa energia od okładki po ostatnią stronę rozsadza strony i wybucha skrzącym się humorem i absurdem! Dynamiczne ilustracje Marty Ignerskiej, narysowane i nachlapane, buzują radością i energią. Kolory wirują w oczach, a bohaterowie – ożywione owoce – porywają nas w swój świat, sprawiając, że wracamy z tej podróży naszprycowani witaminami i radością. Marty, autorki, przerzucają się pomysłami, skojarzeniami, odniesieniami do naszych czasów i życia – pozwalając czytelnikom zdzierać kolejne warstwy. Jest drapieżnie, buntowniczo, absurdalnie. Chce się krzyknąć: róbmy ferment!
„Ferment w mieście” to kolejna, po charcich i syjamskich wyliczankach, książka autorstwa szefowej Wydawnictwa Hokus-Pokus. Podobnie jak o tamtych, o tej tez można powiedzieć, że powstała właściwie po nic 😉 Nie uczy, nie edukuje… i to właśnie jest w niej najfajniejsze. Jest dla czytelników, w każdym wieku. Jeśli tylko pozwolą sobie oni na kompletnie beztroską zabawę i dadzą się ponieść fantazji – kto wie, dokąd ich to zaprowadzi ?
Posłuchajcie, jak fajnie bawiłyśmy się tym tekstem w gronie jurorek Plebiscytu Lokomotywa przy okazji zeszłorocznego Międzynarodowego Dnia Książki dla Dzieci 🙂
Marta Lipczyńska-Gil (tekst) & Marta Ignerska (ilustr.) „Ferment w mieście”, wyd.: Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2023
Książka nagrodzona w konkursie „Książka Roku 2023” Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej (książka dla starszych) oraz wyróżniona w kategorii graficznej: książka obrazkowa / autorska !!!
Książka nagrodzona Nagrodą m. st. Warszawy w kategorii: literatura dziecięca (tekst i ilustracje) !!!
Oraz nominowana do Nagrody Literacka Podróż Hestiii wpisana na listę White Ravens 2025 !!!
Trzeci tom serii „Beskid bez kitu”, a zarazem czwarta z historii, które się na niego składają. (poprzednie opisałam —>>> tutaj ).
Oraz czwarta, ostatnia opisana w nim pora roku – wiosna.
„Hajda” to część, która ukazała się jako ostatnia, ale chronologicznie, biorąc pod uwagę czas akcji, jest druga. Nie wiem, czy to tylko moje skrzywienie historyczne, ale gdybym miała teraz zachęcać do lektury tego cyklu kogoś, kto go nie zna, zaproponowałabym właśnie taką kolejność – od zimy, przez wiosnę do lata i jesieni. Od czasów przedwojennych do współczesności. Myślę, że tak będzie najłatwiej zrozumieć te miejsca i to, co w nich zostało z przeszłości.
Ludzie w dolinie otoczonej wzgórzami rodzili się i umierali odcięci od reszty świata, ale to oddzielenie nie sprawiało im przykrości, obowiązki i święta gęsto wypełniały im czas. W gęstych i niedostępnych lasach mieszkały zwierzęta i biesy, które czasem dla żartu odwiedzały ludzkie osady, ale wystarczyło postawić kamienny krzyż czy kapliczkę i komunikat był dla nich jasny – nie przekraczały wyznaczonej granicy. Niestety świat pęczniał i grzmiał, i w końcu postanowił przyjść zza lasów do doliny. Przyszedł z wyciągniętą ręką, ale nie w geście powitania, tylko jak złodziej, po żywność, zwierzęta, a czasem nawet życie. Przyniósł wojnę, płacz i pogardę. Na wiele lat w dolinie zapanował strach…
Od wydarzeń opisanych tomie „Beskid bez kitu. Zima” minęło jakieś dwadzieścia lat i znów wracamy do tej samej wsi i tych samych rodzin tam mieszkających. To samo miejsce, ale zupełnie inny świat, przez który przetoczyła się, zakończona jakieś dwa lata temu wojna. Spotykamy znane z poprzedniej części, dorosłe już bohaterki – Nastkę oraz Teklę, która została nauczycielką. Trzecia z nich, Paraska wyjechała przed wojną do Ameryki, przysyła rodzinie listy i pieniądze. Chłopiec, którego widzimy na okładce to Kola, syn Nastki, a tytułowy Hajda to jego pies.
Dlaczego Kola nazwał swojego szczeniaczka akurat tak ? Tego już musicie dowiedzieć się z książki 😉
Kiedy wojna się skończyła i ludzie za górami i lasami świętowali jej odejście, mieszkańcy doliny nieśmiało zaczęli naprawiać zniszczone gospodarstwa. Okazało się jednak, że ta zawierucha, choć okrutna i długa, była jedynie wstępem do tego, co nastało później. Zwykłe reguły wojen, chociaż okrutne, są jednak przejrzyste. Zazwyczaj wiedziano, kim jest wróg i jaki nosi mundur. Teraz jednak było inaczej. Po tej wojnie ludzie, którzy nie wyrównali porachunków, zostali na miejscu. Przychodzili do wsi z różnych stron, mówili różnymi językami, kradli, oszukiwali, trudno było odróżnić człowieka od diabła. Jedni nosili mundury, inni wyglądali jak sąsiedzi. Jedni przychodzili nocą, inni za dnia – i szukali tych, którzy byli przed nimi.
Żadne krzyże i kapliczki nie mogły ich odstraszyć. Demonstrowali siłę jedni przed drugimi i walczyli ze sobą nad głowami mieszkańców. (…) Mimo zakończenia wojny spokój nie przyszedł. (…) Strach przybierał na sile i świat na zawsze przestał być mały i przytulny, Teraz już nikt, nawet dziecko, nie przestraszyłby się zwyczajnego diabła hasającego po beskidzkich łąkach. Ludzie okazali się od niego gorsi.
Temat tego, co działo się zaraz po wojnie w Bieszczadach i Beskidach, był dotąd właściwie nieobecny w literaturze dla młodszych czytelników. Pojawiał się z rzadka w książkach z czasów mojego dzieciństwa, ale wtedy widzieliśmy te wydarzenia raczej oczami żołnierzy walczących pod dowództwem generała Świerczewskiego z (jak to się wówczas określało) bandami UPA. Ludność miejscowa właściwie w tej narracji nie istniała. Dopiero Maria Strzelecka pokazała ten świat z perspektywy tych, którzy tam mieli swoje domy rodzinne i groby przodków.
Przeżywamy z nimi ostatnią wiosnę roku (jak podejrzewam) 1947, w której coroczny niepowstrzymany wybuch życia, pozimowe odrodzenie przyrody przytłumione są atmosferą schyłkowości. Wieś, do niedawna pełna życia, wyludniła się, a ci, którzy w niej jeszcze zostali, wiedzą, że będą zmuszeni do opuszczenia doliny, w której żyli od pokoleń, do pozostawienia nie tylko domów i ziemi, ale całego dobrze znanego im świata.
Autorka zadedykowała tę książkę: Dla wszystkich dzieci, które musiały opuścić swoich przyjaciół, oraz dla zwierząt, które zostały. Początkowo rozumiałam tę dedykację wyłącznie w kontekście historii Koli i Hajdy, która bardzo mnie poruszyła i skojarzyła się z gdyńskim pomnikiem poświęconym pamięci mieszkańców wysiedlonych stamtąd na początku okupacji.
Potem pomyślałam, że Hajda nie był jedynym zwierzęciem, które Autorka miała na myśli. We wszystkich częściach jej cyklu równorzędnymi bohaterami są zwierzęta żyjące dziko. Mają swoje przygody, swoje problemy, swoje uczucia i radości. Ich świat rządzi się własnymi bezlitosnymi prawami, a ścieżki, którymi wędrują, tylko czasem przecinają z ludzkimi.
Życie w górach nadal bardzo mocno związane jest z rytmem natury. Każda pora roku ma tam swoją specyfikę, swój nastrój, a Maria Strzelecka potrafi to niezwykle plastycznie opisać. To nie są oleodrukowe opisy przyrody, które się przeskakiwało czytając lektury szkolne 😉 Tu nie tylko widzimy to, co rośnie, ale także słyszymy wiatr czy deszcz i czujemy zapachy ziemi i roślin. Po prostu – jesteśmy tam.
Wydawnictwo Libra PL sprzedaje wszystkie tomy razem w ozdobnym pudełku – warto je mieć, bo dopiero razem tworzą klucz do zrozumienia Beskidów.
Maria Strzelecka „Hajda. Beskid bez kitu”, wyd.: Libra, Rzeszów 2023
Kwiaty tulą senne płatki, // szumią senne drzewa, // kot przeciąga się leniwie, // senny motyl ziewa…
„Gadu-gadu do poduchy” to zbiór wierszy, które znakomicie nadają się do tego, aby ich czytanie stało się przedsennym rytuałem. Doświadczeniem większości znanych mi rodziców jest problem z tym, jak zakończyć dzień z (często) przebodźcowanym dzieckiem i uśpić je o takiej porze, żeby oni sami jeszcze chwilę wieczornego oddechu złapali. Bardzo pomagają w tym właśnie jakieś stałe rytuały – jak w „Całusie na dobranoc”: książeczka, kocyk, przytulanka, mleczko 😉 Jakaś książeczka, która zawsze kończy wieczorne czytanie, albo kołysanka, albo coś innego, co przyniesie uspokojenie i wyciszenie, niezbędne do tego, żeby spokojnie zasnąć.
Szepczą cicho senne gwiazdy, // noc już świat otula, // księżyc toczy się po niebie // jak złocista kula…
Wiersze zawarte w tym zbiorze opowiadają o zasypianiu i o snach. Jak to w snach bywa – wszystko się może w nich wydarzyć. Nie dziwi więc to, że możemy w nich spotkać smoka, Babę Jagę, misie i aniołki, a nawet zwariowane kręciołki 😉 Są też oczywiście barany, bo jakie to byłoby zasypianie bez ich liczenia ?
Spokojną, oniryczną atmosferę tych wierszy tworzą także ilustracje Agnieszki Żelewskiej. Sny po nich są na pewno równie piękne. Spróbujcie !!!
Pomalutku, po cichutku // w senny świat wchodzimy… // Cicho… Cicho… Sen nadchodzi… // Cicho… Cicho… Śpimy…
Dziękuję Wydawnictwu Bajka za egzemplarz recenzencki tej książki !!!
Małgorzata Strzałkowska „Gadu – gadu do poduchy”, ilustr.: Agnieszka Żelewska, wyd.: Bajka, Warszawa 2024
Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: fakt !!!
W Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA mamy kategorię: fakt, w której chcemy zauważyć i docenić najciekawsze książki z sektora non-fiction. Ukazuje się ich bardzo dużo i wybór tych, które zdecydujemy się nominować, naprawdę nie jest łatwy. Szukamy takich, które nie tylko zajmują się ciekawym, oryginalnym tematem, ale także pokazują go tak, żeby zainteresować nim niedorosłych czytelników. Spośród dziesięciu tegorocznych nominacji vox populi głosujących internautów wybrał tytuł wydawać by się mogło – trochę niedzisiejszy, sięgający do czasów bardzo odległych.
Ale przecież nad tym JAK TO JEST, ŻE COŚ JEST warto się zastanawiać także dziś !
Bohaterowie tej książki: Tales, Anaksymander, Heraklit, Pitagoras, Parmenides i Demokryt to zaledwie sześciu spośród wielu ludzi, którzy, nie tylko w czasach starożytnych, umiłowali mądrość.
Czyli filozofowali.
Czyli próbowali zrozumieć istotę rzeczy.
Przez wieki, które upłynęły od czasów, kiedy żyli, nasza wiedza o tym, jak funkcjonuje świat bardzo się rozwinęła. Czy to jednak znaczy, że wiedząc – rozumiemy wszystko ? Czy znamy odpowiedzi na WSZYSTKIE pytania ? Czy nie musimy już sobie stawiać kolejnych ?
Wokół przygody z myśleniem roztacza się zaskakująco szeroki horyzont. A jego linia przesuwa się stale, odsłaniając przed pytającym wciąż nowe subtelne widoki.
Wystarczy zacząć, a wtedy… To się właśnie nazywa FILOZOFIA. – możemy przeczytać na okładce tej książki. Dominika Stadnicka-Strzembosz i Marcin Strzembosz stworzyli wspólnie bardzo ciekawą zachętę to filozofowania. Spróbujcie !!!
Dominika Stadnicka-Strzembosz (tekst) & Marcin Strzembosz (ilustr.) „Nie może być ! Czyli jak to jest, że coś jest”, wyd.: Muchomor, Warszawa 2023
Mały Brązowy Zając razem z Dużym Brązowym Zającem powrócili po latach i tym razem w wersji pop-up !!!
Pierwsze polskie wydanie tej historii ukazało się ponad 20 lat temu i bardzo szybko stało się ukochaną książką Najmłodszej z moich córek. Ukochaną do tego stopnia, że kiedy powstawał mój Mały Pokój z Książkami (jeszcze w poprzedniej bloxowej lokalizacji), był to drugi tytuł, jaki stanął na jego wirtualnych półkach, zaraz po książce dla niego tytułowej —>>>tutaj
Od tego czasu Najmłodsza zdążyła już dorosnąć, zaraz skończy studia, ale sentyment do obu Zajęcy nam pozostał. Od jakiegoś czasu mają swoje miejsce wśród innych ilustracji w moim całkowicie realnym małym pokoju z książkami 😉
Kiedy dowiedziałam się, że ukaże się polskie wydanie pup-up, było dla mnie oczywiste, że nie zdołam się powstrzymać przed nim. I tak się stało 😉 W tej wersji ta historia ma jeszcze więcej uroku !!! Choć równocześnie można się obawiać, że w rękach czytelników w najbardziej odpowiednim dla niej wieku, żywot tej książki będzie krótki 😦
To jest dokładnie ta sama historia co poprzednio, nie ma tu ani jednego słowa więcej. Tak jak wtedy Mały Brązowy Zając usiłuje opowiedzieć Dużemu, jak bardzo go kocha i za każdym razem Duży go przelicytowuje, aż to niezapomnianego: A ja ciebie kocham jak stąd do księżyca… I Z POWROTEM.
I te same ilustracje, tylko tym razem trójwymiarowe i ruchome…
Nie rozumiem tylko jednej rzeczy – dlaczego tym razem w żadnym miejscu tej książki nie znajdziemy nazwiska jej tłumacza ??? O tym, że jest to znowu przekład Jarosława Mikołajewskiego, upewniłam się porównując tekst z poprzednim wydaniem, bo jego nazwisko nie znalazło się nie tylko na pierwszej okładce, ale nawet w stopce redakcyjnej umieszczonej na ostatniej. Niezależnie od tego, czy stało się to wyniku przeoczenia czy świadomego działania wydawnictwa, jest to sytuacja nie do zaakceptowania.
Szkoda, że tak pięknej książce towarzyszy taka przykra niedoróbka 😦
Sam McBratney (tekst), Anita Jeram (ilustr.) “Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham PUP-UP”, projekt przestrzenny Corina Fletcher, przekł. Jarosław Mikołajewski, wyd. HarperCollins Polska, Warszawa 2024
„Złapię cię ! Tutu i pojazdy” była nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: obraz
oraz została wyróżniona Special Mention Bologna Ragazzi Award w kategorii Toddlers !!!
Zapytacie, kim jest Tutu ? No cóż – Tutu to… po prostu Tutu 😉
Śmieszny stworek z wielkimi oczami i długim ogonem, który powstał w wyobraźni Piotra Karskiego i zmaterializował się na kartach tych książek. Tutu to imię, które powtórzy nawet bardzo małe dziecko, a książki o nim adresowane są właśnie do bardzo małych maluszków. Mają solidne, sztywne kartki i zaokrąglone brzegi oraz rozmiar w sam raz dla małych rączek.
Pierwsza z tych książek (zauważona nie tylko w Plebiscycie Lokomotywa, ale także przez jurorów najbardziej prestiżowej w świecie książki dla najmłodszych nagrody Bologna Ragazzi Award) to zwariowana pogoń, którą Tutu odbywa najrozmaitszymi środkami lokomocji. Od hulajnogi do rakiety kosmicznej – można więc określić tę książkę mianem leksykonu pojazdów dla na najmłodszych.
Zapytacie, kogo Tutu gonił i czy w końcu dogonił ? Nie kogo, tylko co – bo to jest pogoń za własnym ogonem 😉 Tak, dogonił, ale była to pogoń długa i obfitująca w akcje których nie powstydziłby się sam Bond. James Bond.
Druga z tych książek ma wymiar, rzec można, egzystencjalny. Tutu staje wobec tytułowego pytania: Kim jesteś ? i próbuje znaleźć na nie odpowiedź porównując się z rozmaitymi zwierzętami. Dochodzi w końcu do wniosku, że jest… po prostu sobą, nikim innym.
Książki o Tutu to świetna propozycja pierwszych lektur malucha. Mają czytelne, nieskomplikowane ilustracje i prostą, ale wciągającą akcja, którą dziecko dość szybko podchwyci i będzie samo dopowiadało to, co znajduje się po drugiej stronie kartki. Obawiam się jedynie tego, że dorośli będą mieli dość Tutu dużo szybciej, niż ma się on szansę znudzić dziecku. Chyba, że pojawi się kolejna książka z jego przygodami… 😉
Piotr Karski „Złapię cię ! Tutu i pojazdy”, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2022
Piotr Karski „Kim jesteś ? Tutu i zwierzęta”, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2022
Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: Od A do Z !!!
oraz wyróżniona w kategorii graficznej konkursu KSIĄŻKA ROKU Polskiej Sekcji IBBY 2023
oraz wpisana na listę White Ravens 2024 i na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2023 !!!
Kiedy pojawiła się po raz pierwszy ? Tego nikt dokładnie nie wiedział. To chyba było po kłótni rodziców albo wtedy, gdy tata kolejny raz nie dostał awansu w pracy. Na początku butelka stanęła obok fotela, nie rzucając się w oczy. Pierwszy zauważył ją Wojtek. Bawił się klockami i kilka z nich poturlało się pod meble. Gdy sięgał po czerwony klocek, poczuł jej nieprzyjemny kwaśny zapach…
Na ilustracjach Agaty Dudek ta butelka ma zielony (butelkowy) kolor. Można powiedzieć, że to właśnie ta barwa opowiada na ilustracjach całą historię – nie tylko na tam, gdzie wypełniają one całe rozkładówki, ale także na stronach z tekstem. Początkowo są to niewielkie plamy, które rozlewają się coraz bardziej, aby w końcu przykryć go w całości.
Artur Gębka opowiada w „Butelce taty” o problemie alkoholowym widzianym oczami dziecka, które nie rozumie, co się dzieje z jego tatą. Jak możemy przeczytać na okładce – to metaforyczna opowieść o zagubieniu i niepomocnych sposobach radzenia sobie z problemami, które z czasem stają się wielkim ciężarem dla całej rodziny. Jest w tej historii także mama – widzimy jej bezradność i próby chronienia synka przed tą metaforyczną butelką zajmującą coraz więcej miejsca w ich mieszkaniu i życiu. To ona wreszcie znajduje i przyprowadza do domu ratownika, który pomoże tacie wyjść z butelki czyli wyrwać się z nałogu.
Na okładce możemy przeczytać także, że jest to historia mówiąca o nadziei. Pokazująca, że mając odpowiednie wsparcie można poradzić sobie z największymi trudnościami i odzyskać to, co dla nas najcenniejsze. Nie można jednak powiedzieć, że jest to opowieść z happy endem – najwyżej z nadzieją na niego.
Butelka co prawda znika z domu Wojtka, a tata znów się uśmiecha i tańczy z mamą. Jednak barwa butelkowej zieleni nie znika z ich życia. Na ostatniej ilustracji, pokazującej tańczącą rodziną, pojawia się jak memento na ubraniach całej trójki. Przypomina, że zarówno alkoholikiem, jak i osobą współuzależnioną jest się już całe życie…
„Butelka taty” to książka ważna i bardzo dobrze, że powstała. Arturowi Gębce i Agacie Dudek udało się znakomicie zgrać ascetyczny tekst z przejmującymi ilustracjami. Kiedy ją czytałam, przypomniało mi się„Małe” Stiny Wirsen, także nominowane w kategorii: Od A do Z Lokomotywy. To również nie jest lektura dla każdego, ale (niestety !) są takie dzieci, którym może ona pomóc, pod warunkiem jednak, że nie zostaną z nią same i że będzie jej towarzyszyła rozmowa.
Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: komiks !!!
#przyjaźń #zakochanie #mój rok
Pierwszy tom duńskiego cyklu komiksów dla młodszych nastolatków. Drugi ukaże się już za chwilę. Seria o Mirze została dwukrotnie (w 2018 i 2020 roku) uznana za najlepszy duński komiks dla dzieci i młodzieży, a w zeszłym roku otrzymała prestiżową nagrodę Søren Gyldendal Prisen.
Ten tom zawiera w sobie jeden rok z życia wczesnej nastolatki – od Sylwestra do Sylwestra 😉 Nigdzie nie jest powiedziane, ile bohaterka ma lat, ale sądzę, że urodziny, które w tym tomie obchodzi to jej jedenaste (a może dwunaste ?). Mira czuje, że nie jest już dzieckiem i powinna wieść życie odpowiednie do swojego wieku, czyli… ? No właśnie – tego tak do końca nie wie. Może powinna się zakochać ? Albo prowadzić profil na Instagramie ? A może interesować się czymś, co jej kompletnie nie interesuje, ale zajmują się tym jej koleżanki ? Typowe rozterki tego wieku, które dorosłym mogą wydawać się błahe, ale wtedy są NAJWAŻNIEJSZE.
Czy wystarczy schować misia pod łóżko, a zabawki do szafy, żeby pokój stał się mniej dziecinny ? W kim się zakochać i czy jeśli będzie o nim myślała pół godziny dziennie to wystarczy ? Co zrobić, żeby koleżanki uznały ją za równie dorosłą jak one ?
Jak możemy przeczytać na stronie Wydawnictwa Dwie Siostry: Seria o Mirze to pełne humoru i trafnych obserwacji komiksowe opowieści o wielkich marzeniach i małych codziennych katastrofach, o nieobliczalnych rówieśnikach i żenujących dorosłych oraz o różnych kłodach, które życie rzuca człowiekowi pod nogi, tak jakby samo dojrzewanie nie było wystarczająco trudne.
Sabine Lemire & Rasmus Bregnhøi „Mira #1”, przekł.: Edyta Stępkowska, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2023
czyli seria baśni autorstwa Roksany Jędrzejewskiej – Wróbel, zilustrowanych przez Mariannę Oklejak, a wydanych przez Wydawnictwo Bajka.
Cały cykl został nominowany w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: Od A do Z !!!
Tak uzasadnialiśmy tę nominację:
Roksana Jędrzejewska-Wróbel sięgnęła po nieco już zapomniane baśnie, aby odczytać je na nowo z dziewczęcymi bohaterkami, stawiając je wobec całkiem współczesnych wyzwań.
Marianna Oklejak stworzyła je wizualnie. Każda z baśni ma ma swój kolor, wybrany nieprzypadkowo, widoczny nie tylko na grzbiecie, ale także dominujący w ilustracjach w środku, nadający im ton i wynikający z jej treści.
Ostatni tom jest nie tylko oddzielną historią, ale dopełnieniem poprzednich. Razem tworzą całość niezwykle starannie wymyśloną i wydaną – chapeau bas dla wszystkich, którzy się do tego przyczynili !
O wszystkich tomach tego cyklu pisałam w Małym Pokoju z Książkami zaraz po tym, jak się okazywały, ale pomyślałam sobie, że warto zebrać je wszystkie razem w jednym wpisie.
Pierwsze trzy części czyli „Kwiat paproci”, „Szklaną górę” i „Dziwożonę” znajdziecie —>>> tutaj
Czwartą i piątą czyli „Wodę żywą” i „Żelazne trzewiczki” —>>> tutaj
czyli druga część powieści „Antosia w bezkresie”. O tomie pierwszym pisałam —>>> tutaj
Obie części cyklu „Antosi w bezkresie” zostały nominowane w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: tekst !!!
Obiecuję, że postaram się napisać o niej bez nadmiernego spoilerowania tego, co znajduje się w drugim tomie (choć bez małego zdradzenia tego, jak się on zaczyna, nie obejdzie się – uprzedzam !). Nie da się jednak zrobić tego także w stosunku do treści pierwszego, więc jeśli ktoś go nie czytał, powinien to najpierw zrobić 😉
Marcin Szczygielski sięga w tym cyklu do historii polskich dzieci (i ich rodzin) zesłanych w głąb Związku Sowieckiego w czasie, o którym potocznie mówi się: za pierwszego sowieta czyli podczas sowieckiej okupacji wschodnich terenów Rzeczpospolitej Polskiej w latach 1939 – 41. Tytułowa bohaterka Antosia Rossińska, została razem z mamą wywieziona do Kazachstanu wiosną 1940 roku, a pierwszy tom kończył się dwa lata później.
Wydaje mi się, że kiedy pisze się trylogię, najtrudniejszy jest drugi tom. W pierwszym autor zawiązuje akcję, umieszcza ją w czasie i miejscu, przedstawia bohaterów, a w trzecim – kończy, domykając wszystkie zaczęte wątki i żegnając wszystkich bohaterów. Natomiast drugi… tu jest problem. Trzeba posunąć akcję do przodu na tyle interesująco, żeby czytelnicy chcieli sięgnąć po kolejny, ale równocześnie zostawić coś jeszcze, czym zaskoczy ich w trzecim. Marcin Szczygielski zdecydował się na zabieg zaskakujący…
…można powiedzieć, że w drugim tomie dał swojej bohaterce urlop od sowieckiej rzeczywistości, w której zmuszona była sobie radzić prawie sama, po tym jak gdzieś zaginęła jej mama. Pierwsza część kończyła się tak, że dziewczynka kradła węgiel z pociągu razem z Dziadem Daniłą – wspięła się na wagon i wtedy pociąg ruszył, a ona upadła i nie mogła już z niego wyskoczyć. Z tym nas Autor zostawił, a w kolejnym tomie dowiadujemy się, że nieprzytomną, ranną w głowę dziewczynkę znaleźli przy torach wiele kilometrów dalej wędrujący Kazachowie. Zaopiekowali się nią, opatrzyli, wyleczyli i dalej wędrowała z nimi.
Akcja„Zbójeckiego nasienia”to jakieś dwa miesiące latem 1942 roku. Można powiedzieć, że Antosi przytrafił się wakacyjny obóz wędrowny – podróż wozami albo na piechotę, konie i wielbłądy, rozbijanie i zwijanie obozowiska, kąpiele w słonych jeziorach, spanie w jurcie. I ten bezkresny step, oszałamiająca przyroda, cudowne widoki z zachwytem opisywane przez Autora ! Wydawać by się mogło, że to wakacje marzeń, ale jednak dziewczynce nie jest łatwo, choć przynajmniej nie jest głodna. Musi zrozumieć prawidła rządzące tą rozgałęzioną rodziną, do której trafiła, a kiedy już nieco wydobrzała – znaleźć sposób, aby na swój pobyt u nich zasłużyć. Najsilniejsza relacja, może nawet przyjaźń zaczyna ją łączyć z Abajem (może dlatego, że jest tam najmłodszy), od którego zaczyna uczyć się polowania i zdobywania jedzenia w stepie. Choć oczywiście nie są w stanie upolować żadnego dużego zwierzęcia, ale ptaki, węże czy susły też się nadają. Trzeba tylko je zabić, a to nie jest dla dziewczynki łatwe.
Ale choć najadłam się, było mi ciepło i miękko na moim wojłoku; choć niebo pociemniało i zalśniły na nim gwiazdy, nie opuszczało mnie nieprzyjemne przekonanie, że tego dnia spotkało mnie coś złego. Poczucie, że uczestnicząc w odbieraniu susłom życia, sama też straciłam coś cennego. Coś, co już nigdy do mnie nie wróci. Uznałam jednak, że na takie żale byłam już stanowczo zbyt dorosła. W końcu miałam już te moje sędziwe jedenaście lat…
Opisy życia, które Antosia prowadzi razem z Kazachami w stepie, to dla Autora okazja, żeby wpleść w akcję książki sporo szczegółów etnograficznych – dowiadujemy się, jak ustawiano jurtę i jak ją w środku urządzano, poznajemy tradycyjne potrawy oraz szczegóły kazachskich strojów, a Abaj ma na każdą okazję jakąś tradycyjną baśń z morałem. Wiele takich szczegółów znajdziemy też na ilustracjach, które Marcin Szczygielski wplata w tekst. W poprzednim tomie spod jego ręki wyszła wstrząsająca okładka oraz wyklejki, w tym mamy także otwierające poszczególne rozdziały portrety chyba wszystkich członków licznej rodziny Kunanbaja, a także zwierzęta żyjące w stepie oraz krajobrazy – wszystko utrzymane w stylistyce inspirowanej folklorem tamtych rejonów.
„Zbójeckie nasienie” to powieść, która unaocznia młodym czytelnikom, że Związek Sowiecki tworzyli nie tylko Rosjanie, ale także przedstawiciele wielu innych podbitych przez nich narodów, którzy wcale nie chcieli się podporządkować sowieckim porządkom. Choć byli przez nich traktowani jak gorsi i głupsi, to wcale tacy nie byli, a ich tradycyjne zwyczaje dużo lepiej się do życia w stepie nadawały niż to, co usiłowano im narzucić w kołchozach.
Mimo że czas spędzony z rodziną Kananbaja był dla Antosi rodzajem urlopu od realiów sowieckich, system, w którym wszyscy żyli (nawet pozostając na jego marginesie) cały czas nie dał o sobie zapomnieć. Po drodze zatrzymywali się w miasteczkach, a tam doganiała ich i wojna, i cały sowiecki (nie)porządek – handlowali na bazarach (i nie tylko handlowali), ale ta podróż musiała się kiedyś skończyć…
Nie, nie powiem, jak to się skończyło 😉 Znowu rozstajemy się z Antosią w takim momencie, że bardzo chciałoby się wiedzieć, co się wydarzy dalej. Mam nadzieję, że na kolejny tom nie będziemy długo czekać. I ciekawa jestem, czym nas Autor tym razem ilustratorsko zaskoczy !
Marcin Szczygielski (tekst i ilustr.) „Zbójeckie nasienie”, wyd.: Instytut Wydawniczy Latarnik, Warszawa 2023