
„Cacko. Opowieść bożonarodzeniowa” to książka z rodzaju tych, które bardzo lubię, bo znakomicie wpisują się w moje skrzywienie historyczne pokazując przeszłość poprzez życie zwykłych ludzi. Jej bohaterowie nie są postaciami z pierwszych stron gazet, nie uczestniczą w przełomowych wydarzeniach, a jednak w ich losach jak w lustrze odbijają się meandry ostatniego stulecia.

Rodzinę Jacynów poznajemy w 24 grudnia 1911 roku, kiedy mały Ambroży z mamą przyjeżdżają do Poznania, gdzie czekał na nich ojciec. Towarzyszymy im w ich pierwszej poznańskiej Wigilii, a potem odwiedzamy ich w kolejne Wigilie – w roku 1918, 1944, 1981 i wreszcie w 2014. Za każdym razem na ich choince wisi tytułowe cacko czyli bombka, która trafiła do nich przypadkiem (a może to nie był przypadek ?) zaraz po przyjeździe.
Sękate palce pana Ambrożego zacisnęły się na kartoniku. Ukryta w nim srebrna kula naprawdę towarzyszyła mu przez całe życie. Wisiała na każdej jego choince, nawet jeśli on nie mógł przy niej być. Odbijała w sobie wszystkich jego najbliższych, od dziadków, przez rodziców, po dzieci i wnuki. Pomyślał, że szklana bombka, niczym szczególna soczewka, skupiła w sobie wszystkie ich najszczęśliwsze chwile; była jakby naocznym świadkiem tego, co w jego życiu było najlepsze. Taka krucha, szklana bańka, tak, zdawałoby się, nietrwała i delikatna – a jednak przeżyła jedną i drugą wojnę, przeżyła rodziców, Hanię, a kto wie, może przeżyje i jego ? Była, przez niemal cały już wiek – ciągle była.

Jest w tej historii rodzinnej nie tylko odbicie wielkiej historii przetaczającej się przez Polskę – jest w niej także mała ojczyzna bohaterów czyli Poznań. Kiedy przybywają tam w 1911 roku na dworcu wita ich napis POSEN – BAHNSTIEG II, a dzielnica, w której czeka zamieszkają i która obecnie nazywa się Łazarz, wtedy nosiła nazwę Sankt Lazarus. Poznań to także mała ojczyzna Emilii Kiereś. Ostatnie dwie opisane tu Wigilie przeżyła osobiście, choć tę z 1981 roku zapewne zna wyłącznie z opowiadań, bo nie miała wtedy jeszcze roku. Ale to był taki czas i taka Wigilia, że na pewno nie raz ją wspominano.

Poprzez historię tej niezwykłej bombki poznajemy też zmieniające się świąteczne zwyczaje. W początkach XX wieku to, co dla nas obecnie jest oczywistym i istniejącym od zawsze zwyczajem świątecznym, czyli ubieranie choinki, było nowością, przyjmowaną z pewnymi oporami jako zwyczaj niemiecki. Także szklane bombki były za takie uważane i lansowano polską modę na ubieranie drzewka czyli papierowe ozdoby robione własnoręcznie.
Kiedy o tym czytałam, przypomniałam sobie rozmaite rzeczy, które na moich choinkach wisiały, ale niestety już ich nie mam. Łańcuchy, które moja Mama robiła ze słomy i cieniutkiej bibułki, a słomę, która była nam do tego potrzebna wyskubywałyśmy kiedyś razem z chochoła osłaniającego przed mrozem uliczną pompę. Zabawki z wydmuszek – pajaca i kucharza, którym Tata narysował oczy i usta. Gwiazdki, które nasz sąsiad matematyk robił z różowej dziurkowanej taśmy używanej do programowania maszyn cyfrowych ponad 50 lat temu…
Tych zabawek już nie ma, ale są ze mną bombki, które Rodzice kupili na moją pierwszą w życiu choinkę. Możecie je zobaczyć na zdjęciach.

Jest taki dzień, tylko jeden, raz do roku. // Dzień, zwykły dzień, który liczy się od zmroku… – nie wiem, w którym roku powstała ta piosenka Czerwonych Gitar, ale mam wrażenie, że znam ją od zawsze 😉
Wigilia to taki szczególny dzień, w którym wszystko musi być jak zwykle, jak co roku, jak zawsze, jak tradycja każe, bo tylko wtedy będzie to dzień niezwykły i niezapomniany.
Emilia Kiereś „Cacko. Opowieść bożonarodzeniowa” ilustr.: Edyta Danieluk, wyd.: Wydawnictwo BIS, Warszawa 2024





