Wypadek na stacji metra

Wypadek na stacji metra

O pierwszych tomach serii „Czytam sobie” pisałam dawno temu, bo ukazuje się ona już od kilkunastu lat. Wydawnictwo, które ją wydawało, nazywało się jeszcze Egmont 😉 Teraz to jest HarperCollins, ale poza tym wszystko w tych książeczkach pozostało bez zmian.

Napisałam wtedy:

Są dzieci, które uczą się czytać w sposób niezauważalny dla otoczenia i nagle zaskakują wszystkich tą umiejętnością. Są też takie, którym to przychodzi z dużym trudem i okupione jest sporym wysiłkiem. I nie zależy to wcale od tego, czy i ile czytano im wcześniej, a nawet, rzec można, wręcz przeciwnie 😉

Dziecko typu pierwszego nauczywszy się czytać bezboleśnie dla siebie i najbliższych pochłania najczęściej książki jak leci, nie wybrzydzając szczególnie. Typ drugi potrzebuje lektur specjalnych – takich, które już na pierwszy rzut oka robią wrażenie wartych zachodu. Czyli po prostu ciekawych…

…i taki właśnie jest „Wypadek na stacji metra” Justyny Bednarek. To już (jeśli dobrze liczę) 58 część tej serii na poziomie 1, który stanowi największe wyzwanie dla piszących. Cała historia musi zmieścić się w 150 – 200 słowach i to w dodatku takich, które składają się z 23 podstawowych głosek. Wydaje się to proste ? Spróbujcie opowiedzieć o czymkolwiek nie używając słów zawierających dwuznaki typu „sz”, „cz” czy „ch” oraz liter tworzonych przy pomocy znaków diaktyrycznych (czyli „ą”, „ę” albo „ś”, „ć”). W dodatku – żeby zdania były proste, nie złożone.

A ! I jeszcze taki drobiazg – to wszystko musi być na tyle interesujące dla dzieci, żeby zechciały one podjąć wysiłek brnięcia przez te literki !!! 😉

Justynie Bednarek to się udało. Mamy tu sytuację pełną napięcia, psa w niebezpieczeństwie oraz dzielną bohaterkę, która wykazuje się refleksem, a następnie spotyka ją zasłużona sława.

Ta książka jest chyba pierwszą adresowaną do tak początkujących czytelników polską publikacją z akcją w metrze. Wydaje się to trochę to dziwne, bo działa ono w Warszawie już od trzydziestu lat, a jeszcze nie trafiło na karty literatury. Pewnie to dlatego, że ciągle jest go bardzo mało – w porównaniu z takim Londynem czy Nowym Jorkiem.

Akcja „Wypadku” rozgrywa się na stacji Centrum, dzięki temu na ilustracjach mogło znaleźć się kilka budynków charakterystycznych dla Warszawy. Ja mam jednak największy sentyment do tych stacji, które projektował mój Tata, dlatego na zdjęciu jest ta na Starych Bielanach. Myślę, że Autorka mi to wybaczy, bo mieszka niedaleko i to jest także jej stacja 😉

Justyna Bednarek „Wypadek na stacji metra” (seria: Czytam sobie, poziom 1) ilustr.: Diana Karpowicz, wyd.: HarperCollins Polska, Warszawa 2025

Seria CZYTAM SOBIE

Seria CZYTAM SOBIE

Wpis z lutego 2013 roku, ale z radością widzę, że ta seria Egmontu trwa i rozwija się fantastycznie, także w kierunku historycznym, a niedawno przybył jej czwarty poziom 🙂

Są dzieci, które uczą się czytać w sposób niezauważalny dla otoczenia i nagle zaskakują wszystkich tą umiejętnością. Są też takie, którym to przychodzi z dużym trudem i okupione jest sporym wysiłkiem. I nie zależy to wcale od tego, czy i ile czytano im wcześniej, a nawet, rzec można, wręcz przeciwnie 😉

Moje córki, wszystkie trzy po kolei, należały do dzieci obciążonych dysleksją i (wbrew temu co sobie optymistycznie założyłam planując swoje macierzyństwo 😉 ) czytać uczyły się dość opornie. Okazało się wtedy, że wcale nie pomaga im w tym to, że tak dużo im wcześniej czytałam. Rozziew między wysiłkiem, który musiały włożyć w samodzielne przeczytanie czegokolwiek oraz stopniem (nie)skomplikowania tego tekstu, a tym, do czego w kontaktach z książkami zdążyły się już przyzwyczaić, skutecznie je zniechęcał.

Dziecko typu pierwszego nauczywszy się czytać bezboleśnie dla siebie i najbliższych pochłania najczęściej książki jak leci, nie wybrzydzając szczególnie. Typ drugi potrzebuje lektur specjalnych – takich, które już na pierwszy rzut oka robią wrażenie wartych zachodu. Czyli po prostu ciekawych. Takie były niektóre książki z serii „Moje poczytajki” Naszej Księgarni (niestety porzuconej przez wydawnictwo) i „Ja już czytam” Siedmiorogu – tłumaczone z francuskiego książeczki, z których moje córki najbardziej polubiły chyba tę o „Pani w kostiumie kąpielowym”.

Teraz dołączyła do nich egmontowa seria CZYTAM SOBIE – w porównaniu z tamtymi dużo bardziej rozbudowana i przemyślana. A także, w przeciwieństwie to serii Siedmiorogu, pisana po polsku, co jest ważne, bo czasem trudno jest przełożyć prosty tekst tak, aby w przekładzie brzmiał równie prosto. Wiedzą coś o tym ci, którzy przymierzali się kiedykolwiek do spolszczenia „Kota Prota” Dr.Seussa – książki która oryginalnie zawiera w sobie 200 najprostszych angielskich słów (trochę o tym znajdziecie —>>>tu ).

Wydawnictwo Egmont zaprosiło do współpracy znakomitych polskich twórców literatury dziecięcej – pisarzy i ilustratorów. Grzegorz Kasdepke, Wojciech Widłak, Zofia Stanecka, Ewa Nowak, Joanna Olech, Małgorzata Strzałkowska, Joanna Rusinek, Jona Jung, Daniel de Latour, Mikołaj Kamler… To jeszcze nie wszyscy, a to dopiero początek serii.

Na razie ukazało się dziewięć książek – po trzy na każdym poziomie: SKŁADAM SŁOWA, SKŁADAM ZDANIA i POŁYKAM STRONY. Poszczególne poziomy różnią się długością i stopniem skomplikowania tekstu, a odróżnić je można bez problemu wysokością stosu książek, na którym siedzi mały czytelnik z logo serii. Książki te tworzą na grzbiecie każdej z nich miły dla oka pasiak, prawie łowicki.

Niezależnie od poziomu, do którego przynależą, wszystkie książki wyposażone są w rozmaite gadżety mające zachęcać małego czytelnika. Są zakładki, naklejki oraz DYPLOM SUKCESU. Ale jest to niestety (że się tak wyrażę) kij, który ma dwa końce, ponieważ czyni to każdą z tych książek jednorazową. Jak napisała w dyskusji na temat tej serii na Forum o książkach dla dzieci Modrooczka: Z punktu widzenia matki wielodzietnej irytują mnie miejsca na notatki, dyplom czytelnika na okładce i naklejki – ja to wszystko muszę sprawiedliwie dzielić na cztery, a często młodsze dzieci dostają po starszych zabazgraną książkę, bo przecież było tam miejsce do pisania. No i z książką z biblioteki też będzie mały problem, bo jak to ? Jest sukces, książka przeczytana, a z dyplomu użytku zrobić nie można… 😦

Na szczęście cena jest dość przystępna, a seria będzie się rozwijać, więc można mieć nadzieję, że każdy jej czytelnik doczeka się choć jednego, tylko swojego egzemplarza.

Poziom 1 – SKŁADAM SŁOWA – 150-200 wyrazów w tekście, krótkie zdania, 23 podstawowe głoski w tekście czytanym, ćwiczenie głoskowania

Było sobie stare miasto.

A co to za ponury budynek ?

No tak, to zamek.

Ma wysokie mury i wiele komnat, ale…

… tylko jednego lokatora.

O, tam stoi ! Kto to jest ?

To słynna zjawa – Ponura Dama.

Ona wyje całymi nocami.

„Sekret ponurego zamku” to połączenie horroru z powieścią sensacyjną o Superbohaterze – oczywiście z happy endem 😉

Nikt nie mógł znaleźć sposobu, aby Ponura Dama przestała wyć całymi nocami – ani Prezydent miasta, ani detektywi, ani magik z cyrku. Dopiero mały Kuba zrozumiał, że wyje ona z nudów i podzielił się z nia swoimi zabawkami

Kuba dostał całusa o Damy i medal od Pana Prezydenta.

Od tej pory zamek i Wesoła Dama to ogromne atrakcje tego miasta.

Wojciech Widłak „Sekret ponurego zamku” (seria: Czytam sobie, poziom 1), ilustr.: Diana Karpowicz, wyd.: Egmont, Warszawa 2012

Poziom 2 – SKŁADAM ZDANIA – 800-900 wyrazów w tekście, dłuższe zdania, także złożone; elementy dialogu, 23 podstawowe głoski oraz „h”, ćwiczenie sylabizowania

O ile książeczki z pierwszego poziomu tej serii (z racji ograniczeń wynikających z jego założeń) jeszcze ciut trącą czytankami z Elementarza, to na poziomie drugim mamy już do czynienia z historiami z prawdziwego zdarzenia.

Tomek i jego kuzynka Ola spędzają wakacje w starym domu swojego wujka Anatola. Przypadkiem znajdują wskazówkę dotyczącą skarbu pirata Arubaby, który kiedyś był właścicielem tego domu. Ale znaleźć skarb nie jest wcale prosto – najpierw kotrzekoba korozkoszyfkorokować koszyfr 😉 a potem jeszcze rozwiązać rebus…

Tekstowi Małgorzaty Strzałkowskiej towarzyszą wypełniające całe strony ilustracje Mikołaja Kamlera, który tak o nich napisał: Już od dawna chciałem zilustrować książkę o piratach. O dalekich, południowych morzach, tajemniczych mapach i zakopanych na bezludnych wyspach przerdzewiałych kufrach ze zrabowanymi bogactwami… W tej opowieści można natknąć się na pirackie skarby, ukryte nie na dalekiej, bezludnej wyspie, tylko całkiem blisko…

Małgorzata Strzałkowska „Skarb Arubaby” (seria: Czytam sobie, poziom 2), ilustr.: Mikołaj Kamler, wyd.: Egmont, Warszawa 2012

Poziom 3 – POŁYKAM STRONY – 2500-2800 wyrazów w tekście, użyte wszystkie głoski, dłuższe i bardziej złożone zdania, alfabetyczny słownik trudnych wyrazów

Muszę wam coś wyznać – lubię rozśmieszać dzieci, ale jeszcze bardziej lubię je… straszyć ! Chciałem napisać książkę, która będzie śmieszna i straszna jednocześnie. Ciekawe, czy mi się to udało. – napisał autor tej książki na skrzydełku jej okładki.

Jest rzeczywiście trochę straszna – można się poczuć nieswojo w atmosferze chłodnego i wietrznego jesiennego wieczoru, z drzewami niepokojąco szumiącymi za oknem.

Czy jest śmieszna ? Dla mnie nie bardzo, ale ja w ogóle mam problem z poczuciem humoru Grzegorza Kasdepke 😉 Natomiast bardzo podoba mi się sposób, w jaki pokazał w tej książce nieproste relacje między rodzeństwem. Starszy brat, który drażni i straszy młodszą siostrę, ale tak nie za bardzo, mówi do niej z czułością Śpij, smarkulo… Młodsza siostra, która trochę się tego boi, ale w sumie lubi to i potrafi przez moment go nienawidzić, aby zaraz poczuć się bezpiecznie… Jakie to prawdziwe – te meandry uczuć siostrzano – braterskich, zrozumiałe tylko dla tych, którzy mają rodzeństwo.

Ilustracje Daniela de Latour są inne niż te, które towarzyszyły poprzednim poziomom. Proste, szkicowe – nie dominują nad tekstem, a jedynie mu towarzyszą, co może dać poczucie obcowania z poważną książką dla dorosłego czytelnika 😉 W tekście co raz pojawiają się słowa nieco trudniejsze i nie używane na co dzień, ale na końcu jest słowniczek, więc można upewnić się co do ich znaczenia.

Książki z tego poziomu wyposażone są także w strony przeznaczone na notatki i to jest jedyna rzecz, która budzi mój opór. Nie rozumiem sensu wychowawczego, jaki miałby towarzyszyć pokazaniu dzieciom, że można, a nawet należy pisać coś w książkach ? Należy, bo skoro jest specjalne miejsce, to jak inaczej ? O ile Dyplom Sukcesu może być w pewnym sensie przechodni i można zapisać tam imiona więcej niż jednego czytelnika książki, to co ma zrobić kolejny właściciel z notatkami poprzednika ?

Grzegorz Kasdepke „Kasztan, tapczan, tralala” (seria: Czytam sobie, poziom 3), ilustr.: Daniel de Latour, wyd.: Egmont, Warszawa 2012

P.S. Na stronie akcji CZYTAM SOBIE jest do pobrania wiele bardzo przydatnych rzeczy – nie tylko dyplomy, odznaki i zakładki do książek, ale też scenariusze zajęć 🙂 Tędy proszę —>> strona akcji CZYTAM SOBIE