Gdybym była jak… balerina

Gdybym była jak… balerina

Wpis z 12 sierpnia 2007 roku i ostatnia z książek tanecznych, jakie stały na półkach Małego Pokoju.

Przyzwyczailiśmy się, że książki sztywnostronicowe, wyposażone w rozmaite okienka i klapki przeznaczone są dla maluchów. Tę Środkowa z córek dostała na ostatnie Mikołajki i okazała się ona bardzo odpowiednia właśnie dla dziesięciolatki zainteresowanej tańcem. Bo chociaż w tym wieku ma się już pewne pretensje do bycia niemal dorosłą młodzieżą 😉 , to czasem jeszcze przyjemnie jest się trochę pobawić.

W tej książce (podobnie jak w „Różowych baletkach”) wspólnie z uczniami szkoły baletowej wędrujemy za kulisami teatru i poznajemy jego tajemnice. Trwają przygotowanie do inscenizacji „Śpiącej królewny”, a w przedstawieniu wezmą udział także uczniowie. Uczestniczymy w lekcji tańca i przy tej okazji poznajemy nie tylko pozycje baletowe, ale też podstawowe pojęcia (jak pas de deux) oraz takie nazwiska jak Margot Fonteyn czy Michaił Barysznikow. Zaglądamy do garderoby i obserwujemy próbę kostiumową, aby w końcu wziąć udział w spektaklu.

Jak we wszystkich książkach z tej serii (edit: była jeszcze na pewno taka o rycerzu, innych już nie pamiętam), także i w tej przednia okładka jest trójwymiarowa – możemy podnieść kurtynę i wprawić w ruch tancerkę na scenie.

Myślę, że ta książka może być też znakomitym wstępem do pierwszej wyprawy na spektakl baletowy – na „Śpiącą królewnę” albo na „Dziadka do orzechów”. Najstarsza i Środkowa były już na tym ostatnim przedstawieniu w Teatrze Wielkim – w tym roku chyba już jest pora, abyśmy się tam wybrały z Najmłodszą. Wszystkie razem oczywiście 😉

P.S. Byłyśmy potem z Najmłodszą na tym „Dziadku do orzechów”, ale minęło już znowu parę lat i mam ochotę wybrać się znowu. Tylko że w tym roku już chyba za późno, żeby dostać bilety 😦

„Gdybym była jak… Balerina” tekst: Rosie McCormick, ilustr.: John Shelley, wyd.: Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk – Inwestycje Sp.z o.o., Warszawa 2006

Różowe baletki

Różowe baletki

„Zaczarowane baletki” nie były jedyną książką o tańcu, które lubiły moje córki. Był też cykl „Różowe baletki”, o którym pisałam 6 sierpnia 2007 roku:

Różowe baletki zabrały za sobą córki Najstarsza i Środkowa, kiedy wyjeżdżały na obóz taneczny. Wrócą za kilka dni – pewnie bardzo zmęczone, a równocześnie (tak jak wtedy, kiedy wracały ze swoich zajęć w weekendy) nakręcone  tańcem, pełne pozytywnej energii. Zabrały też ze sobą „Szkołę w Londynie” – piątą już część serii pod tym tytułem. Trochę to a propos, bo w tej części Zoe również wyjeżdża na wakacyjny kurs tańca.

Nie ma chyba dziewczynki, która choć przez chwilę nie marzyła, żeby zostać tancerką. Nie marzyła o tym, by tańczyć lekko i pięknie, we wspaniałym kostiumie, w światłach sceny i nie marzył jej się o podziw publiczności…

Zoe i jej przyjaciele: Leda, Jonathan i Lukas oraz ich koledzy z Akademii poszli w tych marzeniach o krok dalej – uczą się w szkole baletowej pod okiem wspaniałej, ale niezwykle wymagającej Madame Olenskiej. Każde z nich inaczej wyobraża sobie przyszłość – Jonathan chce być choreografem, Lukas pragnie tańczyć w podziwianym przez niego zespole  ”Momixów”, Leda (z racji wysokiego wzrostu) myśli o tańcu nowoczesnym, a Zoe… czy będzie kiedyś primabaleriną ? Wszystkie dziewczęta o tym marzą, ale później większość z nich musi się zadowolić miejscem w corps de ballet. Akademia nie jest realnie istniejącą szkołą tańca, choć niewątpliwie jest do takich szkół podobna. (…) Prawdziwy natomiast jest wysiłek, jaki każdy z bohaterów wkłada w realizację swojego marzenia. Świat tańca jest okrutny. Tu nie liczą się dobre chęci, ani wysiłek jaki się poniosło podczas prób – ważny jest wyłącznie efekt końcowy. Wszyscy marzą o sukcesie i wielkich rolach, ale spełni się to tylko nielicznym.

Uczniowie szkól baletowych, inaczej niż normalni rówieśnicy, mają sprecyzowane plany na przyszłość i zdają sobie sprawę, że ich realizacja w dużej mierze zależeć będzie od tego, jak pracują teraz. Dlatego bohaterowie tej serii, mimo że są w wieku Środkowej z moich córek, robią na mnie wrażenie starszych i doroślejszych. Równocześnie jednak są zwykłymi dzieciakami wchodzącymi w okres dojrzewania. Przyjaźnie, pierwsze miłości, problemy z cerą, tuszą i wzrostem – to wszystko dotyczy ich tak samo jak ich rówieśników uczących się w normalnych szkołach.

Zoe ma dwie siostry i żadna z nich nie podziela jej pasji baletowej. Dzięki temu nie żyje wyłącznie w świecie baletu, jak niektóre z jej koleżanek np. Laila. Ma też cudownych, mądrych rodziców, którzy potrafią dostrzec w każdej ze swoich córek, to co w niej najpiekniejsze, potrafią też zrozumieć potrzeby każdej z nich. Dzieci nie są takie same. To zresztą stanowi o ich pięknie. Pomyśl, jak różnicie się wy trzy, chociaż jesteście siostrami. To fascynujące. Ale bywa trudne.– mówi ich Mama. Tworzą dobrą, kochającą się rodzinę, która potrafi rozmawiać ze sobą i razem spedzać czas. Nie wszyscy przyjaciele Zoe mają to szczęście – rodzice Ledy są po rozwodzie, a ona może być albo z jednym, albo z drugim z nich. Zoe zaczyna doceniać to, jak cudowny ma dom, dopiero wtedy, kiedy w szóstej części gości u siebie Dilettę – dziewczynkę, która mieszka gdzieś, gdzie nie ma dobrej szkoły tańca i aby móc się uczyć w Akademii, musiała wyjechać z domu.

Różowe baletki” to seria książek, dzięki którym możemy jakby przez dziurkę od klucza zajrzeć za kulisy teatru, poczuć jego magiczną atmosferę i spróbować zrozumieć – jak to jest być tancerką, jakie są ich radości i problemy. Są to też książki o dorastaniu, bo ich bohaterowie mają problemy, z jakimi spotykają się wszyscy w tym wieku. To taki trudny, ale piękny czas w życiu – czas rozkwitania i oczekiwania. Bo, jak to stwierdziła sama Zoe: Dorastać to także bez obaw stawiać czoło zmianom, nie żałując rozpaczliwie tego, co kiedyś było, bo to co będzie za chwilę, jest tajemnicze, ale bardzo atrakcyjne.

P.S. Bardzo podobają mi się w tych książkach ilustracje Sary Not. Są takie… zamaszyste, odległe od cukierkowej poetyki, którą tradycyjnie ilustruje się tematy baletowe (szczególnie dla dzieci).

P.S.2 Zapomniałabym zaznaczyć – te książki muszą być czytane w kolejności, w jakiej zostały wydane !!!

W Polsce ukazało się dziesięć tomów tego cyklu, ale w oryginale wyszło ich więcej – nie wiem jednak, czy autorka doprowadziła w nich swoich bohaterów do końca szkoły i początku zawodowej kariery.

Beatrice Masini „Tanecznym krokiem” (seria „Różowe baletki” cz.1), przekł.: Beata Rybarczyk, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2006

Beatrice Masini „Co za charakter !” (seria „Różowe baletki” cz.2), przekł.: Beata Rybarczyk, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2006

Beatrice Masini „Dawni i nowi przyjaciele” (seria „Różowe baletki”cz.3), przekł.: Hanna Cieśla, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2006

Beatrice Masini „Na puenty !” (seria „Różowe baletki” cz.4), przekł.: Katarzyna Skórska, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2006

Beatrice Masini „Szkoła w Londynie” (seria „Różowe baletki” cz.5), przekł.: Katarzyna Skórska, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2007

Beatrice Masini „O jeden strój za dużo” (seria „Różowe baletki” cz.6), przekł.: Katarzyna Skórska, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2007

Beatrice Masini „Kto zatańczy z gwiazdami ?” (seria „Różowe baletki” cz.7), przekł.: Katarzyna Skórska, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2007

Beatrice Masini „Przeplatanka” (seria „Różowe baletki” cz.8), przekł.: Katarzyna Skórska, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2007

Beatrice Masini „Taniec latem” (seria „Różowe baletki” cz.9), przekł.: Katarzyna Skórska, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2008

Beatrice Masini „W duecie” (seria „Różowe baletki” cz.10), przekł.: Katarzyna Skórska, ilustr.: Sara Not, wyd.: „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2007

Zaczarowane baletki

Zaczarowane baletki

„Zaczarowane baletki” właśnie pojawiły się w księgarniach, ale pisałam o tej książce już 22 września 2008 roku 😉

Znacie film „Masz wiadomość” ?

Jest w nim scena, która zawsze kojarzy mi się z tą książką. Kathleen Kelly (grana przez Meg Ryan) właścicielka małej księgarni z książkami dla dzieci, którą odziedziczyła po matce, wie już, że przegrała konkurencję z siecią książkowych supermarketów i że będzie musiała zamknąć swój „Shop Around The Corner”. Idzie do megaksięgarni „Fox Books” i siada sobie w dziale dziecięcym. Jest tam świadkiem rozmowy sprzedawcy z klientką, która pyta go o książki o butach – słyszała o nich od znajomej. Sprzedawca nie wie, o czym mowa i kto napisał te książki. Wtedy do rozmowy włącza się Kathleen Kelly i mówi: Noel Streatfield. Napisał  „Buty baletowe”, i „Buty do łyżew” i „Teatralne buty”, i „Tańczące buty” … Ja najbardziej lubię „Buty baletowe” i „Buty do łyżew”, ale… (tu następuje pełne wyrazu chlipnięcie)... nakład jest już wyczerpany. Sprzedawca na to: Streatfield ? Może Pani przeliterować ?, a przysłuchujący się temu ukradkiem Joe Fox (czyli Tom Hanks) niemal wali z rozpaczą głową w balustradę, bo to trochę tak, jakby w polskiej księgarni sprzedawca spytał przez jakie „u” pisze się Tuwim 😉

Bardzo lubię ten film, ale minęło trochę czasu zanim skojarzyłam, że owa rozmowa dotyczy jednej z ulubionych od lat książek Najstarszej z moich córek. Przy okazji wyszła też na jaw niedoróbka tłumacza dialogów w filmie, bo Mary Noel Streatfield zdecydowanie była kobietą 😉 „Zaczarowane baletki” to w oryginale „Ballet shoes” czyli przywoływane tam buty baletowe. Oprócz książek wymienianych w filmie, napisała jeszcze„Tennis…”, „Circus…”, „Movie…”, „Family..”, „New..” i „Travelling Shoes” oraz wiele innych książek, już bez butów w tytule 😉 W tej samej serii, co „Zaczarowane baletki”ukazała się jeszcze jej „Złota jabłoń”, ale nie spodobała się już tam tak bardzo.

Siostry Fosyl mieszkały na samym końcu ulicy Cromwella, wciąż jednak dostatecznie blisko muzeum Wiktorii I Alberta, by w deszczowe dni móc tam oglądać domki lalek. W dni pogodne zabierano je tam, aby „oszczędzić parę groszy… – Najstarsza przypomniała to sobie, kiedy  byłyśmy w tym muzeum w zeszłym roku, ale nie udało nam się ich znaleźć (domków, nie dziewczynek 😉 ) .

Paulinka, Pietrowna i Pusia tak naprawdę nie były siostrami, mimo że wszystkie nosiły nazwisko Fosyl – nazwisko, którego nie zawdzięczały dziadkom i które było tylko ich. Wszystkie trzy zostały przywiezione do Londynu przez pewnego kolekcjonera skamielin jako swego rodzaju znaleziska z podróży. Ów pan, zwany przez dziewczynki Dziamem, adoptował je, a nastepnie zostawił pod opieką swojej stryjecznej wnuczki i wyruszył w długą podróż po świecie. Iście po męsku – jak by niewątpliwie powiedziała panna Kornelia Bryant 😉

„Zaczarowane baletki” to książka, która ma wiele wspólnego z drugą ukochaną książką Najstarszej – Cukiernią pod Pierożkiem z Wiśniami”. W obu jest Londyn w okresie międzywojennym, w obu są dziewczynki bez rodziców pozostające pod opieką życzliwych dorosłych i w obu te dziewczynki występują w teatrze. W obu też pojawia się Zarząd Miejski Londynu, który wydaje dzieciom zezwolenia na pracę w teatrze. W pewnym stopniu tym właśnie lekturom zawdzięczamy zainteresowanie Najstarszej teatrem i tańcem.

W „Cukierni” jej bohaterka (i imienniczka Najstarszej) dowiaduje się ze zdziwieniem od Zofii, że istnieją specjalne szkoły, w których dzieci uczą się grać. (…) Ania nigdy o takich szkołach nie słyszała, a do niedawna nie przyszłoby jej nawet do głowy, ze dzieci mogą grać w czymś innym niż przedstawienia szkolne urządzane dla rodziców. Siostry Fosyl trafiły do takiej szkoły – Dziecięcej Akademii Tańca i Sztuki Aktorskiej przez przypadek, dzięki nauczycielce z tej szkoły, która wynajmowała u nich pokój. Był to zdecydowanie szczęśliwy przypadek, który pomógł im zarobić na swoje utrzymanie, kiedy pieniądze pozostawione przez Dziama zaczęły się kończyć. Potem jednak okazało się, że tylko dla jednej z nich taniec stanie się życiem, pozostałe znajdą sobie inne drogi…

Widząc mnie ostatnio z tą książką w ręku Najstarsza powiedziała: Za każdym razem, kiedy ją czytam widzę wyraźniej, jak kiepsko jest przetłumaczona, ale mimo wszystko ciągle ją lubię. Rzeczywiście – tłumaczenie miejscami kuleje, bywa nieco chropowate. Są to jednak drobiazgi, pomimo których książka ma nadal wiele uroku. Zrozumieć natomiast nie mogę, dlaczego tytułowe baletki miały być zdaniem tłumaczki zaczarowane ???

Noel Streatfield „Zaczarowane baletki”, przekł.: Ewa Fiszer, wyd.: Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 2003

„Zaczarowane baletki” ukazały się właśnie wznowione przez Wydawnictwo Dwie Siostry w serii „Mistrzowie Światowej Ilustracji”. Trochę zdziwiłam się, że w tym wydaniu zachowany został przekład Ewy Fiszer z jego wszystkimi jego chropowatościami oraz tym, że Piotruś Królik z książki Beatrix Potter jest tam Piotrem Króliczkiem, ale mimo to książka nadal ma swój urok 😉

Urocze są również oryginalne ilustracje Ruth Gervis – proste i syntetyczne, utrzymane w duchu Art Deco, a z dzisiejszej perspektywy: staroświeckie jak opowiadana w tej książce historia. Ich autorka była siostrą Noel Streatfield, ale wydawca podobno nie wiedział o tym, kiedy proponował jej pracę nad książką debiutantki. Ilustrowała także m.in. książki Enid Blython, ale to „Ballet Shoes” pozostają do dziś najbardziej znane.

Noel Streatfield „Zaczarowane baletki”, przekł.: Ewa Fiszer, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2019

Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami

Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami

Wpis z 1 listopada 2007 roku:

To była ukochana książka mojego dzieciństwa. No, może niezupełnie dzieciństwa, bo miałam już wtedy jedenaście lat, ale pozostała ze mną na długo i była niezawodną lekturą na wszystkie smutki.

Najpierw utraciła uroczą kolorową obwolutę, a z czasem zaczęła się coraz bardziej rozsypywać. Kiedy zorientowałam się, że raczej nie można spodziewać się jej wznowienia, udałam się do introligatora, zabierając także, równie zaczytane  ”Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku ?”. Książki zostały ładnie oprawione  („Cukiernia” oczywiście w okładkę wiśniową) i służą nam nadal znakomicie. Obie należą teraz do ulubionych lektur moich córek.

„Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami” to historia jedenastoletniej Ani, która wraz z młodszą siostrzyczką Kicią przyjeżdża do Londynu, aby tam zamieszkać na czas półrocznej nieobecności Taty. Ich Mama nie żyje i dziewczynki zostają pod opieką swojej ciotecznej babki Zofii, której nigdy wcześniej nie widziały. Ania bardzo boi się tego, co je czeka, ale okazuje się to wspaniałą przygodą. Zofia (mimo groźnie brzmiącego tytułu Ciotecznej Babki) jest bardzo miła, a w dodatku prowadzi tytułową cukiernię, w której tak miło pachnie świeżo upieczonym ciastem.

Czy to ten zapach, który wręcz unosi się z jej kartek, sprawił, że tak ją polubiłyśmy ? Po zamknięciu książki ma sie ochotę pobiec do kuchni i samodzielnie coś upiec – można skorzystać z zamieszczonych tam przepisów na słodycze, które robiła sama Ania. W końcu (jak mówiła Zofia): Nic tak łatwo nie pozwala zapomnieć o troskach, jak spokojna godzina spędzona w kuchni.

W porównaniu z moimi córkami, standardy zachowania których wyznaczane są raczej przez bohaterów Astrid Lindgren, książkowa Ania jest wręcz obrzydliwie grzeczna. Jeśli nawet (choć bardzo rzadko) zdarzy jej się dać upust negatywnym emocjom, to zaraz mityguje się i przeprasza. W tej książce od początku do końca pojawiają się wyłącznie ludzie życzliwi i dobrzy. Od Zofii i Kloci, pod których opieką pozostają dziewczynki, przez kelnerki w cukierni, poznanego na ulicy chłopca – Larry’ego aż po wielkich aktorów, u boku których Ania wystąpi w teatrze. W tym niedzisiejszym świecie opisanym w „Cukierni” – w którym dorośli zawsze mają rację, a dzieci są posłuszne – jest ład, który daje poczucie bezpieczeństwa.

Dodajcie do tego jeszcze ilustracje  Marii Orłowskiej – Gabryś – również sympatyczne, spokojne i trochę staroświeckie – i już wiecie, jaka jest „Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami” 🙂

Piszę o niej teraz nie tylko dlatego, że właśnie wykurowałam się z wyjątkowo zjadliwej grypy, a pierwszą książką, po którą sięgnęłam, gdy już mogłam czytać była właśnie „Cukiernia”. Piszę o niej teraz – ponieważ już całkiem niedługo ukaże się jej wznowienie !!! Ukaże się w serii „Mistrzowie ilustracji”, do której należy już między innymi „Babcia na jabłoni” Miry Lobe z ilustracjami Mirosława Pokory i „Gałka z łóżka” Mary Norton z ilustracjami Jana Marcina Szancera.

P.S. Zajrzałam ostatnio na stronę wydawnictwa i ze zdziwieniem zauważyłam tam swoją własną wypowiedź o „Cukierni” z jakiegoś forum. Chyba, że jest jeszcze ktoś, kto ma te książkę w wiśniowej okładce ?

Clare Compton „Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami”, przekł.: Krystyna Tarnowska, ilustr.: Maria Orłowska – Gabryś, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 1976

Wznowienie ukazało się wkrótce po tym, jak napisałam tę recenzję, ale moje córki jednak nadal wolały tę książkę w naszej wiśniowej oprawie. Nowa natomiast znakomicie nadawała się (i nadaje nadal) na prezenty. Nie znam dziewczynki, której by się ona nie spodobała 🙂

I zupełnie nie przeszkadza mi to, że tytułowy Cherry Pie zdecydowanie nie jest pierożkiem 🙂

Clare Compton „Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami”, przekł.: Krystyna Tarnowska, ilustr.: Maria Orłowska – Gabryś, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2007