Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze

Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze

Tyś jest jezioro moje, // ja jestem twoje słońce, // światłami ciebie stroję, // szczęście moje szumiące. // Trzciny twoje pozłacam. // Odchodzę. I znów wracam…

Z trzech składników tej książki czyli tekstów, ilustracji i tematu pierwsze w moim życiu były Mazury. Najpierw żeglowałam po nich z Rodzicami, potem zaczęły się obozy i coraz większa żeglarska samodzielność, aż w końcu wędrowaliśmy po nich z córkami (a ostatnio już bez nich). Nic mnie tak nie relaksuje jak szum wiatru, plusk wody i kolory na jeziorach (no chyba że jest to morze 😉 ). Ciągle zmieniająca się gra światła i najrozmaitszych odcieni zieleni i niebieskości to balsam dla oczu i uszu oraz cudowny reset umysłu.

Od dawna byłam przekonana, że tylko Ela Wasiuczyńska potrafiłaby namalować te

Wszystkie szmery, // wszystkie traw kołysania, // wszystkie ptaków // i cieniów ptasich przelatywania…

więc odkąd się dowiedziałam, że ma ochotę zilustrować moją ukochaną „Kronikę olsztyńską” Gałczyńskiego, bardzo jej w tym pomyśle kibicowałam. I cieszę się, że dzięki Stowarzyszeniu Kobiet „Miej Marzenia” i Oranżerii Kultury – Miejskiej Bibliotece Pedagogicznej z Lidzbarka Warmińskiego to marzenie się spełniło. A efekt zdecydowanie przerósł moje oczekiwania!

Kiedy patrzymy na kolejne etapy powstawania tych ilustracji, wygląda to tak: najpierw mamy plamki w jednym kolorze rozrzucone, wydawać by się mogło – przypadkowo, po kartce. Potem plamki w innym odcieniu – również pozornie bez ładu. Potem jeszcze inne i inne, i inne, aż nagle – myk! I oto jest migoczące w słońcu jezioro. Z każdą kolejną ilustracją, którą Ela pokazywała na swoim blogu, nabierałam przekonania, że jeden z jej pędzli jest różdżką magiczną – i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej 😉

Powiedzieć o tych ilustracjach, że są piękne, to nic nie powiedzieć, ale na więcej brak mi słów. Nie byłoby jednak tych wszystkich cudów bez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i jego wierszy.

Kiedy zetknęłam się z jego poezją ? Nie pamiętam tego dokładnie. Na pewno już znałam Mazury, ale Eli Wasiuczyńskiej nawet nie przeczuwałam, bo obie chodziłyśmy wtedy do szkoły podstawowej. Za naszych czasów w podręcznikach do języka polskiego było sporo poezji oraz fragmenty rozmaitej prozy. Dość często zdarzało się, że zainteresowały mnie na tyle, żebym chciała poszukać całości na półkach domowych regałów. A stał tam i Tuwim w sześciu tomach, i Pawlikowska-Jasnorzewska w dwóch, i oczywiście Gałczyński w pięciu, i Baczyński – że ograniczę się tylko do poetów dwudziestowiecznych. Mogłam sobie w nich dowolnie buszować, bez ograniczeń. Efektem tego był też przygotowany w gronie harcerskim program poetycko – muzyczny o Gałczyńskim właśnie, chyba w ósmej klasie. Na potrzeby tego występu nauczyłam się między innymi niektórych części „Kroniki olsztyńskiej”. Do dziś je pamiętam i zdarzało mi się je nie raz przywoływać, kiedy żeglowaliśmy po Mazurach.

W Leśniczówce Pranie byłam dwa razy, bo jakoś w tamte rejony zapuszczaliśmy się rzadziej, ze względu na śluzę po drodze i strefę ciszy na jeziorze Nidzkim. Raz dotarłam tam wodą, a raz lądem i obie te drogi mają wiele uroku.

Na ścieżkach edukacji moich córek poezji było zdecydowanie mniej niż na moich. Rzadko uczyły się też jakichś wierszy na pamięć. Szkoda, bo jak się już człowiek w młodym wieku, kiedy umysł jest jeszcze chłonny, nauczy różnych rzeczy, to potem ma je zawsze na podorędziu. Wystarczy tylko otworzyć odpowiednią szufladkę w mózgu 😉 Fajnie jest, kiedy można spuentować rozmowę odwołując się do poezji mniej lub bardziej klasycznej, a jeszcze fajniej, kiedy rozmówca w lot to złapie i nie potrzebuje wyjaśnień, skąd ten cytat pochodzi.

Psy nad jeziorem szczekają, // może wydrę pochwycą. // Piszę wiersze na piasku, // pióro maczając w księżycu.

„Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze” powstały w ostatnich latach życia Gałczyńskiego, mają więc trochę ponad 70 lat. Wydaje mi się jednak, że brzmią całkiem współcześnie, ich język i tematyka nie zastarzały się tak, jak to bywa z prozą w podobnym wieku. Warto podsunąć je nastolatkom. Mam nadzieję, że spodobają im się proste (można powiedzieć – analogowe) przyjemności mazurskie, których uroków można zażywać niekoniecznie na Maurach.

Gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie, // czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć, // patrzy w las jak w śmieszny rysunek // i przeciera oślepłe oczy, // dzwonek leśny poznaje, ćmię płoszy // i na serce kładzie mech jak opatrunek…

Myślę, że to może być dobry wstęp nie tylko do zaprzyjaźnienia się na całe życie z Konstantym Ildefonsem. Ta książka otwiera drzwi do poezji w życiu, bo zdecydowanie mamy jej za mało. Język Gałczyńskiego, lekkość jego frazy, jego pochylenie nad rzeczami pozornie zwykłymi oraz cudowne światłocienie ilustracji Eli Wasiuczyńskiej tworzą razem coś wspaniałego, co zachwyca, wzrusza i pozostaje w pamięci.

Ale są jeszcze sprawy drobne: loty ptasie // chwianie się trzcin w jeziorach, blask gwiazdy wieczornej, // różne barwy owoców o porannym czasie // i wiatr przelatujący w sopranie i basie, // i moja mała lampa i stół niewytworny…

Jedynym problemem z tą książką, jaki widzę, to ten, jak ją kupić, bo nie ma jej w internetowych księgarniach. Jeśli nie jest Wam po drodze do Lidzbarka Warmińskiego albo do Leśniczówki Pranie (zawsze warto !!!), a chcecie ją mieć, piszcie do lidzbarskiej Oranżerii Kultury na adres: oranzeria@lidzbarkw.pl Tam się wszystkiego dowiecie. A jak będziecie zamawiać, to nie jeden egzemplarz !!! Zastanówcie się od razu, komu chcielibyście ją ofiarować i bo jest ona warta tego, żeby iść między ludzi.

Konstanty Ildefons Gałczyński „Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze” ilustr.: Ela Wasiuczyńska, wyd.: Oranżeria Kultury – Miejska Biblioteka Pedagogiczna (z inicjatywy Stowarzyszenia Kobiet „Miej Marzenia”), Lidzbark Warmiński 2025

Od Ż do A… żałoba, Życie i JA. Notes dla nastolatków

Od Ż do A… żałoba, Życie i JA. Notes dla nastolatków

Śmierć. O niej będzie ten notes. O śmierci i o nas wobec śmierci. O tym, co się z nami dzieje, kiedy ją spotykamy, kiedy pojawia się blisko. Trochę będzie o tym, że ten świat, kultura i społeczeństwo są naprawdę kiepsko wymyślone. A trochę o tym, że wcale nie do końca. Że jest czego się trzymać. I można całkiem dobrze sobie żyć z całym tym życiem.

Po co pisać o śmierci? Bo jest częścią życia. I każdx* z nas prędzej czy później ją spotka – a skoro sięgasz po ten notes, to pewnie już ją spotkałxś*

Śmierć i żałoba to jeden z tych tematów, które z jednej strony zaliczane są do trudnych, a z drugiej – pojawiają się w literaturze adresowanej do niedorosłych coraz częściej. Jednak tutaj nie jest on, jak to bywa dość często, schowany za metafory, alegorie i inne środki literackie. Tym razem Katarzyna Jackowska-Enemuo pisze o żałobie wprost, bez owijania w (literacką) bawełnę. Szczerze i bez lukru odpowiada na pytania, które zapewne stawiają sobie młodzi ludzie dotknięci tym doświadczeniem. Pisze o tym, że śmierć jest częścią życia, natomiast wiążąca się z nią żałoba właśnie: DOŚWIADCZENIEM. A nie stanem. Nie emocją. Nie chorobą – którą trzeba przejść i wyzdrowieć. Jest czymś, z czym żyjemy dalej.

Żałoby nie można przeżyć i zapomnieć. Żałoba się nie kończy, ale się zmienia. Zazwyczaj łagodnieje z czasem. Jeśli pozwolisz jej osadzić się z środku, w tobie, tak jak osadza się i zostaje każde inne istotne doświadczenie – pierwsza jazda rowerem, miłość, strach, pocałunek, zachwyt – staje się po prostu istotną częścią ciebie.

Pierwszy refleksją, jaką przyniosła mi lektura tej książki, było to, że jej autorki: Katarzyna Jackowska-Enemuo i Maja Warzecha traktują swoich czytelników poważnie i z ogromnym szacunkiem, dając im prawo do przeżywania żałoby tak, jak ją odczuwają. Dają im prawo do smutku i do gniewu, do płaczu i do ucieczki, ale także do szukania pomocy i do nadziei, która pozwoli żyć dalej.

Potem pomyślałam jeszcze o czymś. Dla tych młodych ludzi ważne jest zapewne, że nie chodzi tu o jakichś fikcyjnych bohaterów literackich przezywających wymyślone sytuacje, ale o nich samych i to, co oni sami naprawdę przezywają. Tutaj to oni właśnie są najważniejsi.

Żegnanie… żałoba… zmiana…

ucieczka… trauma… tęsknota…

nadzieja… lęk… gniew..

czego nie mówić vs. co mówić…

czego się trzymać…

… o tym wszystkim jest mowa w tym notesie.

Tę książkę możesz czytać od początku do końca, od końca do początku, albo na wyrywki – bo jest takim swoistym słownikiem. Możesz w niej pisać i rysować. Możesz z niej wyrywać kartki i dawać je komuś, komu mogą się akurat przydać.

Ta książka jest po to, żebyś o swojej (lub czyjejś żałobie) wiedziałx* jak najwięcej. Żebyś umiałx* ją rozpoznać, zrozumieć i oswoić. Bo z żałobą oswojoną da się żyć.

* nie, to nie literówki. Autorka przyjęła taką formę, bo (jak się domyślam) pisząc każdy czy spotkałaś zwracałaby się tylko do czytelników (lub czytelniczek) jednej płci. Tak – używa formy neutralnej, którą każdy (i każda) może uznać za swoją. Przyznam, że początkowo mnie to kłuło w nieprzyzwyczajone do takich słów oko, ale dość szybko się przyzwyczaiłam.

Katarzyna Jackowska-Enemuo „Od Ż do A… żałoba, Życie i JA. Notes dla nastolatków”, kolaże: Maja Warzecha, wyd.: Fundacja Hospicyjna, Gdańsk 2024

Książkę można kupić w Fundacji Hospicyjnej czyli —>>> tu

Inne książki Katarzyny Jackowskiej-Enemuo także znajdziecie na półkach Małego Pokoju z Książkami – to: „Tkaczka chmur”, „Między światem a zaświatem” i „Między ziemią a niebem”

Sam w mieście

Sam w mieście

Pogoda już coraz bardziej wiosenna, ale chcę jeszcze wstawić na półkę w moim małym pokoju tytuł wydawałoby się zimowy, choć tak naprawdę jest uniwersalnie całoroczny 😉

„Sam w mieście” to pierwsza książka autorska w twórczości Sydney’a Smitha. Wydana została w 2019 roku, a cztery lata później ukazała się kolejna – „Do you remember?”, ale jeszcze nie doczekała się polskiego wydania. W 2024 roku Sydney Smith nagrodzony został za całokształt twórczości przyznawaną przez IBBY Nagrodą Hansa Christiana Andersena, a nakładem wydawnictwa Dwie Siostry ukazała się ilustrowana przez niego „Pierwsza gwiazdka Świętego Mikołaja” Maca Barnetta, w Małej Edycji Plebiscytu LOKOMOTYWA nominowana przez Justynę Sobalę.

Wiem, jako to jest być małym w mieście…

„Sam w mieście” to jedna z tych książek, o których bardzo trudno jest coś napisać, bo jej urok kryje się przede wszystkim w tym, że bardzo pomału odkrywamy, o co w niej w ogóle chodzi. Na początku widzimy małego chłopca wędrującego przez ogromne i pełne ludzi miasto, ale dokąd idzie? Do kogo skierowane są słowa tekstu, który pojawia się w tej książce nie od razu?

Sięgnijcie po tę książkę, zanurzcie się w jej atmosferze, a wszystko stanie się jasne. I nie musicie z tym czekać do kolejnej zimy !!!

Sydney Smith „Sam w mieście”, przekł.: Wojciech Szot, wyd.: Wydawnictwo Sto Stron, Warszawa 2020

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Książka nominowana w Małej Edycji Plebiscytu Blogerek LOKOMOTYWA 2024 przez Maję Kupiszewską autorkę bloga Maki w Giverny ( —>>>tutaj możecie przeczytać, co napisała o niej u siebie)

W tytule tej książki zawiera właściwie cała jej treść, ale to, co jest w niej najważniejsze, mieści się nie w wydrukowanych słowach, tylko w tym, co nam się w związku z nią pomyśli

Za każdym razem, kiedy kończyłam ją przeglądać, moje myśli biegły w zupełnie inną stronę. Bardzo jestem ciekawa, dokąd mnie ona jeszcze może zaprowadzić. Oraz tego, co w niej zobaczą osoby z innym (bo na przykład dużo krótszym) doświadczeniem życiowym.

Autorka zadedykowała ją jutrzejszym dorosłym i wczorajszym dzieciom, a więc w zasadzie… wszystkim. Nikt nie może mieć wymówki, że to książka nie dla niego 😉

Składa się ona w połowie ze stwierdzeń dotyczących tego, co już było, co już się wydarzyło i w połowie z pytań o to, co będzie, co jeszcze na nas czeka. Nas czyli kogo ? Jej czytelników ? Ludzi w ogóle ? Tych, którzy żyją teraz czy tych, którzy pojawią się po nas ?

Co było jeszcze wcześniej ? Co będzie potem ? Czy to wszystko ma jakiś początek i koniec ?

Kontakt z nią prowokuje do zastanowienia się nad tym, czym jest czas ? Jej forma, dzieląca go wyraźnie na kiedyś, teraz i potem, pokazuje jak ulotne i krótkie jest teraz. A może w ogóle go nie ma?

Kiedy tak leży przede mną zamknięta, wygląda zupełnie normalnie. Można nawet powiedzieć – przeciętnie. Warto jednak ją otworzyć, bo to, co znajdziemy w środku, jest absolutnie nieprzeciętne.


Jej forma, stanowiąca niewątpliwe wyzwanie dla wydawcy, powoduje, że zaliczyć ją mogę do kategorii: książki inne niż wszystkie. W ofercie wydawnictwa Widnokrąg to druga po „Idei” taka pozycja. Nietypowa forma i niedookreślona grupa wiekowa, do której obie są adresowane, na pewno nie ułatwiają sprzedaży. Za to ile frajdy będą mieli ci, w których ręce trafią ! Chapeau bas dla wydawnictwa, że się odważyło je wydać !!!

Johanna Schaible „Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka”, przekł.: Agata Teperek, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2024

Między ziemią a niebem

Między ziemią a niebem

Książka nominowana przeze mnie w Małej Edycji Plebiscytu LOKOMOTYWA 2024

oraz nagrodzona w tegorocznym Konkursie Literackim „Planeta Izabelin” !!!

a także wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2024

Jeśli ktoś myśli, że rekonstruuję mity słowiańskie – grubo się myli. Jeśli sądzi, że zmyślam wszystko, każde słowo – myli się również – napisała Autorka we wstępie do tej książki.

Mit jest jak kłoda – piastunka, jak stare, dawno już powalone drzewo, ne którym wyrastają nowe, młode drzewka. Możemy sobie wyobrażać, jak to drzewo wyglądało, kiedy jeszcze żyło i rosło. Ale nie możemy tego zobaczyć. Dotyczy to zwłaszcza mitów słowiańskich. Bardzo mało wiemy, zapisków mamy tyle co nic – ot, kilka wzmianek w kronikach. Troszkę można odczytać z obrzędów, pieśni, opowieści i baśni pozbieranych po wsiach. Trochę z języków. Trochę z wierzeń, przesądów oraz ludowej magii i medycyny. Ale to wszystko okruszki, z których próbujemy złożyć obraz wielkiego, rozłożystego drzewa z jego najlepszych czasów…

„Między ziemią a niebem” to trzecia książka napisana przez Katarzynę Jackowską-Enemuo i druga z nich, którą zilustrowała Nika Jaworowska-Duchlińska. Nie można jednak powiedzieć, że jest to drugi tom – raczej kolejny 😉 A kolejność, w której będziemy je czytać, zależy tylko od nas.

W „Między światem a zaświatem” Autorka dotykała spraw ostatecznych. Tutaj natomiast opowiada nam o istocie świata – tego, w którym żyjemy, a który nie zawsze rozumiemy, mimo że wydaje nam się, że jesteśmy bardzo mądrzy. O żywiołach, które nim rządzą i nad którymi ludzie chcieliby panować, ale nie bardzo im to wychodzi.

Ziemia, woda, ogień, wiatr, światła na niebie – to wszystko otacza nas i towarzyszy nam od zawsze. Dawniej ludzie uważali te elementy za żywe i mieli z nimi swoje szczególne więzi. Nie chodzi tylko o wiarę w bogów ognia, słońca lub wody. Chodzi także – albo nawet przede wszystkim – o pełną szacunku bliskość.

Nieodmiennie zachwyca mnie język, którym pisze Katarzyna Jackowska–Enemuo, bo jest w nim niezwykła melodyjność, coś co niesie nas, kiedy czytamy. Ponieważ miałam kiedyś przyjemność słuchania jej opowiadającej i akompaniującej sobie na akordeonie, to podczas lektury cały czas słyszałam w głowie jej głos. Pożałowałam nawet, że nie ukazała się ona w formie audiobooka, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że wtedy nie mielibyśmy okazji zobaczyć ilustracji Niki Jaworowskiej – Duchlińskiej, a bez nich te historie byłyby uboższe…

Cóż, zawsze w życiu jest coś za coś, ale jeśli przytrafiłaby się Wam okazja posłuchania Autorki, nie rezygnujcie z niej, bo to jest rzecz niezapomniana !!!

Podobnie jak w „W między światem a zaświatem” tutaj także oprócz pięknych baśni znajdziemy także uzupełnienie dla dociekliwych. Na końcu jest także słowniczek wyrazów niecodziennych. Ja sama co prawda znalazłam tam wiele słów, które dla mnie są zdecydowanie codzienne, mam jednak nadzieję, że wzbogacą wokabularzyk innych czytelników 😉

We wstępie Autorka napisała jeszcze:

Piszę książki po to między innymi, by każdy człowiek – duży i mały – wiedział, że wolno nam zmyślać i wymyślać. Że wolno nam opowiadać swoje historie. Albo stare opowieści po swojemu. Że wolno nam zmieniać – bo wszystko wokół się zmienia. Lecz że przy tym dobrze jest poczytać, poszukać, sprawdzić, jak było kiedyś tu i tam. To wspaniała przygoda, która poszukiwaczowi zawsze bardzo dużo daje.

Opowiadamy sobie siebie i świat, żeby próbować zrozumieć i żeby się z tym światem, ze sobą samym w świecie spotkać. Na tysiąc, milion sposobów, jeszcze raz i jeszcze – wciąż od nowa. I to jest bardzo piękne. Opowiadajcie i wy.

A ja mogę się tylko przyłączyć do tego wezwania 🙂

Katarzyna Jackowska-Enemuo „Między ziemią a niebem”, ilustr.: Nika Jaworowska-Duchlińska, wyd.: Albus, Poznań 2024

Zu dę daś ?

Zu dę daś ?

Książka w wersji oryginalnej wpisana została na listę White Ravens Internationale Jugendbibliothek w Monachium.

Polskie wydanie było nominowane w kategorii: przekład Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA oraz zostało wpisane na listę honorową IBBY i na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2022

Przyznajcie się, kto z was nigdy nie przyglądał się maleńkim owadom i nie zastanawiał, o czym one ze sobą rozmawiają ? Po jakiemu ? Pani Carson Ellis podsłuchiwała je na tyle długo, że nauczyła się ich języka. Owady przez nią podsłuchane posługiwały się angielską wersją owadziego języka, którą trzeba było przetłumaczyć na wersję polską. Pomagał mi w tym pewien żuczek, który czasami chodzi mi po ekranie komputera, pytając „Zu dę daś?”. I jak byście mu na to pytanie odpowiedzieli ? – napisał na ostatniej okładce tłumacz tej książki Michał Rusinek.


Kiedy ukazało się jej polskie wydanie, ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że MUSI się ona znaleźć w gronie naszych lokomotywowych nominacji w kategorii: przekład. Mieliśmy już tam książkę przetmitniętą na gwarę wielkopolską, więc stworzony na potrzeby tej publikacji polski język owadzi też się w niej znakomicie mieścił.

„Zu dę daś ?” (czyli w oryginale „Du Iz Tak?”) to wyzwanie nie tylko dla tłumacza, ale także dla czytelników – dla obu stron tego czytelniczego procesu to także świetna zabawa !!! Choć w pierwszym momencie może się to wydawać kompletnie niezrozumiałe, to jednak przy pewniej dozie umysłowej otwartości, spostrzegawczości i wyobraźni można bez problemu domyślić się, o czym rozmawiają owadzi bohaterowie. Z tekstu Krzysztofa Rybaka w „Kulturze Liberalnej” dowiedziałam się, że istnieje też (można tak powiedzieć) przekład tekstu oryginalnego na angielski. Jest on udostępniany tłumaczom, którzy podejmują się stworzenia kolejnych owadzich języków narodowych. Bez tego, jak się domyślam, można by się obawiać w kolejnych wersjach językowych czegoś, co nazwałabym efektem głuchego telefonu. Jak napisał tam Krzysztof Rybak: Sam fakt istnienia tekstu nie jest tajemnicą, ale jego treść jest ściśle tajna, co stanowi o determinacji w utrzymaniu języka owadziego jako obowiązującego.


Jeśli ktoś nie ma jednak ochoty na lingwistyczne zagadki, może potraktować znajdujące się tam dialogi tak, jak normalnie ignorujemy bzyczenie muchy czy komara i poprzestać na ilustracjach. Dzieje się na nich bardzo wiele, a historia, której początkiem i końcem jest nieśmiałe wychynięcie z ziemi małych zielonych listków, okazuje się być opowieścią o niepowstrzymanej cykliczności natury. Owadzi bohaterowie obserwują to, co się potem z tymi listkami dzieje, z zachwytem i fascynacją bardzo podobnymi do naszych ludzkich.
Przecież bardzo często zdarza nam się pochylać nad czymś, co niepodziewanie wyrosło i pytać Zu Dę Daś? – tylko w naszym języku…

Carson Ellis (test & ilustr.) „Zu dę daś ?”, przekł.: Michał Rusinek, wyd.: Wytwórnia, Warszawa 2022

Atlas wysp odległych (okładka żółta)

Atlas wysp odległych (okładka żółta)

czyli wydanie rozszerzone tytułu, który 11 lat wcześniej ukazał się w okładce niebieskiej .

Czym, poza kolorem okładek, różnią się te dwa książki ? W wersji żółtej przybyło pięć wysp oraz wstęp o tytule „Isolario. Zmutowane myszy, milczące kanarki, nieznane wyspy”. Autorka rozpoczyna go następująco:

W pewien letni dzień roku 2009, dwa tygodnie po tym, jak w mogunckiej drukarni upewniłam się, że praca nad „Atlasem wysp odległych” – a w każdym razie nad jego pierwszym wydaniem – dobiegła końca, zauważyłam w bibliotece książkę o intrygującym tytule „Isolario”. Zajrzałam do środka i ze zdumieniem odkryłam, że gatunek, który, jak mi się wydawało, stworzyłam i zapoczątkowałam swoim atlasem, istnieje już od dawna: była to bowiem jedna z podręcznych encyklopedii wysp, zwanych po włosku właśnie isolario. Powstawały one w XV i XVI wieku zwłaszcza w Republice Weneckiej – ważnym ośrodku żeglugi morskiej, ale także wczesnego drukarstwa – i dotyczyły wyłącznie wysp: bliskich i dalekich, znanych i nowo odkrywanych, legendarnych i dziwnych, które przybliżano za pomocą map, widoków wybrzeża oraz opisów historycznych i literackich, w tym informacji o położeniu, wielkości, ewentualnych mieliznach i możliwościach lądowania.

Nie zdając sobie z tego sprawy, ożywiłam ten już niemal zapomniany, a przecież wspaniały gatunek literacki, sytuujący się gdzieś pomiędzy atlasem a dziennikiem podróży…

Kartografia powinna w końcu zostać uznana za rodzaj literatury, a sam atlas za gatunek poetycki, nie bez racji nazywano go przecież pierwotnie Theatrum orbis terrarum – „teatrem świata”…

„Atlas wysp odległych” to jedna z tych książek, które pozornie wyglądają jakby były przeznaczone dla dzieci (bo przecież mają dużo obrazków), ale są zdecydowanie dla dorosłych. Jakiś czas temu popełniłam na ich temat artykuł, który ukazał się w piśmie Kontakt. Joanna Rzyska z wydawnictwa „Dwie Siostry” powiedziała mi wtedy: Ciągle spotykamy się z pomyłkami – jednak ten stereotyp działa. Książka z obrazkami ? W wydawnictwie dziecięcym ? To na pewno dla dzieci. Zdarzyło nam się, że bibliotekarze proponowali nam poprowadzenie warsztatów dla dzieci na temat „Atlasu wysp odległych”, bo skoro poprzednio wydałyśmy „Mapy” i one są dla dzieci, to „Atlas” zapewne też.

Pięćdziesiąt (pięć) wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę…

Judith Schalansky wykorzystała formę atlasu geograficznego, żeby opowiadając historie o niemal nikomu nieznanych wyspach stworzyć parabolę świata, zastanowić się nad człowiekiem i nad tym, co wnosi on do miejsca, w którym żyje.

Bo wyspy są przecież tylko małymi kontynentami, kontynenty zaś jedynie bardzo wielkimi wyspami…

„Atlas Wysp Odległych” to pięćdziesiąt pięć opowieści – przypowieści o odległych (przynajmniej z naszej perspektywy), odludnych i niegościnnych skrawkach lądu, z których wyraźnie wynika, że zdecydowanie lepiej jest im bez ludzi. Poprzedza je fascynującym wstęp – esej autorki. Zatytułowany jest „Raj jest wyspą. Piekło też” i opowiada o sensie i bezsensie podróży, iluzji odkrywania świata na jego antypodach oraz o tym, że mapy przy całym swoim obiektywizmie wcale nie oferują odbicia rzeczywistości, lecz jedynie jej śmiałą interpretację.

Odległe wyspy są nieosiągalne w dwojakim sensie. Trudno do nich dotrzeć, trudno do nich przybić (o ile jest to w ogóle możliwe) i nawet, gdy próby kończą się powodzeniem, wytęskniony kraj okazuje się – jakby nie było tego wiadomo wcześniej – pustynny i nieprzydatny.

Dla badaczy każda wyspa jest świętem, prawdziwym laboratorium natury; przedmiotów badań nie trzeba tutaj mozolnie wyszukiwać, rzeczywistość jest uchwytna i policzalna przynajmniej dopóty, dopóki fauna i flora nie zostaną zniszczone przez napływowe zwierzęta albo ludność nie wymrze na skutek przywleczonych chorób.

Na skraju niekończącej się kuli ziemskiej nie ma żadnego dziewiczego, rajskiego ogrodu. A przybywający z daleka ludzie sami stają się potworami, które z takim trudem przepędzili z map, gdy dokonywali odkryć.

Wyspa Samotności, Thule, Possesion, Napuka, Wyspa Zwodnicza czy Amsterdam…

Spośród pięćdziesięciu wysp wymienionych w tej książce znałam wcześniej (w sensie: wiedziałam, że istnieją i jeszcze coś więcej) tylko dwie – Św. Helenę i Wyspę Wielkanocną. Z zaskoczeniem odkryłam także trzecią, której nazwa brzmiała znajomo – Tristan da Cunha. Przypomniał mi się wiersz Mariana Hemara, pierwszy raz przeczytany niemal 30 lat temu w Londynie – podobnie jak wszystkie napisane na emigracji przesiąknięty bolesną tęsknotą do Polski. Poświęcony jest on wydarzeniu, które Judith Schalansky tylko zaznaczyła na osi czasu historii tej wyspy – ewakuacji jej całej, niezbyt licznej ludności z powodu wybuchu wulkanu w latach 1961 – 1963 i ich późniejszemu powrotowi do niewielkiej, skalistej ojczyzny. Podobnie jak dla urodzonej w nieistniejącym już NRD autorki „Atlasu”, także dla Hemara, tytułowa egzotyczna wyspa, której nazwę znał wcześniej ze znaczka pocztowego w klaserze, jest tylko pretekstem – do opowieści o jego własnych smutkach i tęsknotach.

Pamiętam znaczek pocztowy, // Duży błękitny prostokąt, // Kosztował dziesięć centów. // Marzyłem – którędy – dokąd // Droga na taką wyspę ? // Jaka ona szczęśliwa, // Że tak się pięknie nazywa, // Że tak się dźwięcznie nazywa – // „Tristan da Cunha” – jak gdyby // Dźwiękła harfa eolska. // Nie tak zwyczajnie jak u nas – // Galicja… czy Lwów… czy Polska…

W nowym, żółtym wydaniu przybyło jeszcze pięć wysp – Gough, Sentinel Północny, Agalega, Nukulaelae i Midway. Myślę, że nie tylko ja znałam ze słyszenia wyłącznie tę ostatnią, choć spodziewałam się przy jej okazji historii bardziej wojennej, a mniej… Zresztą, przeczytajcie sami. Największe wrażenie zrobiła na mnie opowieść o Sentinelu Północnym. Nie przypuszczałam, że nadal jest na Ziemi wyspa, której ludność konsekwentnie (i skutecznie) broni się przed kontaktem ze światem zewnętrznym. Wyspa, o której mieszkańcach nic nie wiadomo – ani o tym, ilu ich jest, ani jak żyją, ani jakim językiem ze sobą rozmawiają. A opisana przez Judith Schalansky historia misjonarza Johna A. Chau brzmi, jakby wydarzyła się w czasach filmu „Misja”, a nie w roku 2018. Może więc jednak jest tam ten ostatni na kuli ziemskiej dziewiczy rajski ogród ?

Mam nadzieję, że mieszkańcy tej wyspy nie będą więcej niepokojeni przez przedstawicieli zewnętrznych cywilizacji, bo nigdy jeszcze to się dobrze dla wyspiarzy nie skończyło. Ta książka pokazuje to dobitnie.

Judith Schalansky (tekst i ilustr.) „Atlas Wysp Odległych. Pięćdziesiąt pięć wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę”, przekł.: Tomasz Ososiński, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2024
Dziękuję Wydawnictwu Dwie Siostry za egzemplarz recenzencki tej książki 🙂

Judith Schalansky (tekst i ilustr.) „Atlas Wysp Odległych. Pięćdziesiąt wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę”, przekł.: Tomasz Ososiński, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2013

Pokręcone życie dżdżownicy

Pokręcone życie dżdżownicy

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: Od A do Z !!!

Lokomotywową nominację uzasadnialiśmy następująco:

Żartobliwy traktat naukowy czy pełna dramatyzmu opowieść o poszukiwaniu sensu i samoakceptacji?

Błyskotliwy picturebook Noemi Vola wychodzi od Darwina, ale w cudowny sposób zawodzi oczekiwania i prowadzi czytelnika w rejony pełne już nie skrzętnie zbieranych faktów o życiu dżdżownic, ale domysłów i niedookreśleń co do ich miejsca w porządku świata, do stron pełnych tragikomicznych prób i monotonnych powtórzeń...

Tak właśnie jest z tą książką – na pierwszy rzut oka wydaje się pasować bardziej do kategorii: fakt, bo zaczyna się od takich zwyczajnych informacji o dżdżownicach jako gatunku oraz o tym, że ZDECYDOWANIE nie są one gąsienicami 😉

Od samego początku widzimy jednak, że nie będzie to typowa publikacja przyrodnicza, a potem robi się coraz bardziej zaskakująco…

O co w niej właściwie chodzi ? Odpowiedź na to pytanie nie jest ani prosta, ani oczywista…

Może o to, żeby czytelnik postawił sobie pytania – o siebie samego ? O sens swojego bycia tym, kim jest ? O to, kim mógłby być, gdyby nie był sobą ? I wreszcie o to, po co to wszystko ?

A może tak naprawdę ta książka jest tylko po to, żeby jej czytelnicy dowiedzieli się, jak się zachować podczas burzy ? 😉

P.S. Kiedy zobaczyłam dżdżownice w roli numerków na początku rozdziałów, przypomniałam sobie opowieść Małgorzaty Musierowicz o tym, jak uczyła swojego młodszego brata Stanisława Barańczaka liter układając je patykiem z dżdżownic właśnie. Mają więc one swoje miejsce także w historii literatury 😉

Noemi Vola „Pokręcone życie dżdżownicy”, przekł.: Justyna Kukian, wyd.: Debit, Katowice 2022

Między światem a zaświatem

Między światem a zaświatem

Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: Od A do Z !!!

To jest druga książka, jaką napisała Katarzyna Jackowska-Enemuo i druga, która w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA wygrała w kategorii: Od A do Z. I to w dodatku rok po roku !!! Ale w kolejnej edycji LOKOMOTYWY już tak nie będzie, jestem tego pewna. A to dlatego, że kolejna książka tej autorki zapowiadana jest dopiero za rok 😉

„Tkaczkę chmur”, o której pisałam —>>> tutaj , ilustrowała Marianna Sztyma, natomiast w „Między światem a zaświatem” tekstom Katarzyny Jackowskiej-Enemuo towarzyszą malarskie ilustracje Niki Jaworowskiej-Duchlińskiej. Są one nieco poważniejsze, jakby doroślejsze, bo też i ta książka jest adresowana do nieco starszych czytelników. Trudno sobie wyobrazić, że mogłoby one wyglądać inaczej i właśnie tej niezwykłej spójności tekstu i obrazu obie zawdzięczają nominacje w naszej kategorii przeznaczonej dla książek totalnych, domyślanych i dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach.

Zanim przejdziecie przez tajemną furtkę, za którą spotykają się świat i zaświat, musimy wyjaśnić sobie kilka rzeczy.

Czy wiecie, czym jest tradycja ? Ktoś powie, że to takie stare, dziwne rzeczy nie wiadomo po co. A ja wam powiem, że tradycja to czasem po prostu zwyczaj. Ale też sposób myślenia i to, jak sobie wyobrażamy świat, jak go rozumiemy. To taki sposób, który jest przekazywany z pokolenia na pokolenia – ale nie poprzez naukę w szkole, lecz poprzez uczestnictwo, działanie i opowieści. (…)

Niektóre takie tradycyjne rzeczy czy wyobrażenia, które są bardzo stare, dzisiaj mogą nam się wydawać dziwaczne i niezrozumiałe. Wiele jest jednak bardzo interesujących. Pięknych. I warto o nich pamiętać. A może nawet czasami z nich korzystać. I zmieniać je po swojemu – bo prawdziwa, żywa tradycja to taka, która się nieustająco zmienia. Zachowuje coś z przeszłości, ale jest giętka i elastyczna, daje się formować jak glina po to, żeby nasze życie było bogatsze i piękniejsze. I pomaga nadawać sens codziennym sprawom. W tej książce znajdziecie bardzo dużo takich tradycyjnych obrazów i wątków.

Katarzyna Jackowska-Enemuo pisze o sobie: Z urodzenia – Pomorzanka, z wykształcenia – antropolog kultury po UJ, z natury – nomada, muzykantka i opowiadaczka historii. Karierę pisarki rozpoczęła dopiero niedawno, ale od wielu lat opowiada ilustrując muzyką bajki, baśnie, historie prawdziwe i zmyślone dzieciom i dorosłym

W tej książce znajdziecie nie tylko poetyckie i opowiedziane przepięknym językiem historie – o Drzewie Świata, o Leszym – opiekunie lasu czy o Mikołaju – opiekunie wilków, ale także dodatkowe uzupełnienia dla dociekliwych. Można się z nich dowiedzieć skąd się wzięły te opowieści i jakie symboliczne znaczenie mają pojawiające się w nich osoby, stworzenia czy artefakty. Jest tam także Słownik dziwnych nazw dla jeszcze dociekliwszych – bardzo ciekawy !

A czym jest zaświat ? I co to za dziwny tytuł „Między światem a zaświatem”? Czy zaświat to piekło? Kraina umarłych? Bo świat – to wiadomo (niby). To my: nasze ręce, głowy i nogi. Nasze domy. Nasze ulice, lasy, rzeki, pola, psy i ptaki. Nasze samochody, komputery i zabawki. Słowa, dźwięki, uczucia i myśli. Atomy i czarne dziury. Mrówki i galaktyki. Cały wielki nieskończony wszechświat. Za którym nie ma nic, bo jest on nieskończony.

No to czym jest zaświat ? Zaświat to piąta strona świata. To część rzeczywistości, którą człowiek od zawsze wyłącznie przeczuwa i której nie może dotknąć. Tam według niektórych starych opowieści mieszkają dusze, stamtąd przychodzą i tam wracają. To kraina – niekraina, która rządzi się swoimi prawami. W której możliwe jest to, co na świecie nie jest możliwe. W zaświecie czas płynie inaczej lub nie ma go wcale. W zaświecie można wędrować od gwiazdy do gwiazdy, wspinać się po moście utkanym ze światła… Ale też nie każdy może się tam dostać, a tym bardziej – wydostać stamtąd. Zaświat jest blisko, bliziutko, lecz nie dla wszystkich jest dostępny. Otwiera się nagle – albo też trwa zamknięty i trzeba wiedzieć, jak go otworzyć. (…)

Ta opowieść jest właśnie o bliskości zaświata. I nie, nie jest o duchach, zmorach, zjawach i demonach, bo nie chcę pisać bestiariusza. A poza tym zjawy, zmory i inne paskudztwa powstają głównie z naszego strachu. Według starych, bardzo starych, najstarszych opowieści zaświat wcale nie jest straszny. On zwyczajnie jest. Inny niż nasz – ludzki- świat.

Podobnie jak w „Tkaczce chmur” także i tutaj Autorka dotyka spraw ostatecznych, tematów, których zazwyczaj staramy się unikać – nie tylko w rozmowach z dziećmi, ale w ogóle. Bo sami się ich boimy, nie rozumiemy i wydaje nam się, że nie mówiąc o nich, odsuwając je od siebie spowodujemy, że znikną.

Wydaje nam się też często, że nie rozmawiając o nich z dziećmi, chronimy je, ale przed czym ? Przed smutkiem ? Strachem ? Życiem ?

Nie wiemy i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy życie przyniesie nam to, co nieuniknione. Baśnie z tego zbioru pomagają się z tą świadomością oswoić – dzieciom i dorosłym. Pozwalają zacząć rozmowę, zadać pytania, które męczą i trapią.

To jest ta droga, o której nikt nie wie, // Która się dwa razy otwiera dla ciebie, // Raz – gdy przychodzisz, // I raz – gdy powracasz, // Kiedy się w kole niebieskim obracasz.

Katarzyna Jackowska-Enemuo jest, jak wspomniałam, opowiadaczką historii. Kilka dni temu miałam ogromną przyjemność oglądać ją w tej roli, kiedy w ramach współpracy Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA z Izabelińskimi Spotkaniami z Książką wystąpiła dla uczniów Szkoły Podstawowej w Izabelinie. Opowiadała dzieciom pochodzące z tej książki historie o Drzewie Świata i o Leszym – opiekunie lasu, akompaniując sobie na akordeonie. Towarzyszył jej, grający na cymbałach i lutni arabskiej Mateusz Szemraj.

To był niezwykły spektakl. Bez dekoracji, rekwizytów czy efektów specjalnych – tylko słowa, żywa muzyka i fascynująca osobowość Katarzyny Jackowskiej-Enemuo. To wystarczy 😉 Mimo że przecież znałam te historie, słuchałam zafascynowana.

Dzieci także dały się jej opowieściom uwieść i wciągnąć do wspólnego śpiewania i wygłaszania zaklęć. Jeśli będziecie mieli kiedyś możliwość posłuchania jej na żywo – skorzystajcie, nie będziecie żałować !!!

Katarzyna Jackowska-Enemuo „Między światem a zaświatem”, ilustr.: Nika Jaworowska-Duchlińska, wyd.: Albus, Poznań 2023

Idea

Idea

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: obraz !!!

Nikt nie wiedział skąd dokładnie pochodziła myśl. Opowiadano potem, że nadleciała wraz ze wschodnim wiatrem, który rozpędził burzowe chmury. Krążyła nad archipelagiem, szukając miejsca, w którym mogłaby odpocząć i zostać najdłużej. Wyspy przykuły jej uwagę, bo w pierwszej chwili wydały jej się bezludne.

Dopiero gdy przyjrzała im się z bliska, spostrzegła, że na każdej z nich mieszka jedno dziecko. Wyspy były oddalone od siebie na tyle, że dzieci widziały linie brzegowe, ale nie siebie nawzajem. Najwyraźniej nie widziały o swoim istnieniu…

„Idea” to książka nieoczywista. Trudno właściwie powiedzieć – o czym jest ? O myśli, która stała się ideą ? O idei, która zmieniła się w marzenie, żeby potem stać się działaniem ?

O tym, że żaden człowiek nie jest samoistną wyspą ? Trochę o tym, ale to jednak nie Hemingway 😉 Nie ma wyraźnej puenty i na pewno nie znajdziemy w niej morału. Więc w sumie – po co w ogóle ją czytać ?

To książka z gatunku: koszmar bibliotekarzy, bo trudno jednoznacznie określić – dla kogo jest ? Do jakiej grupy wiekowej ją przypisać ?

I w dodatku ta dziwna forma – leporello

Przyzwyczajeni jesteśmy, że takie harmonijkowe to są sztywnostronicowe książeczki dla najmłodszych, choć przecież bywały też inne. Wystarczy wspomnieć „Księcia w cukierni” Marka Bieńczyka i Joanny Concejo – książkę równie nieoczywistą ja ta i w dodatku adresowaną do jeszcze starszych czytelników.

Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Widnokrąg odważyło się wydać tę książkę i mam nadzieję, że znajdzie ona odważnych dorosłych, dzięki którym trafi w ręce niedorosłych czytelników. Fakt, że do czytania tam jest zdecydowanie mniej niż w powieści, którą można nabyć za porównywalną cenę, ale myśli się potem o niej długo. Ten tekst, te ilustracje i ta forma pobudzają do tego. Powodują, że otwierają się rozmaite klapki w mózgu i nagle wędrujemy myślami gdzieś, dokąd nie zaprowadziłaby nas inna, bardziej konwencjonalna książka.

Spróbujcie – naprawdę warto !!!

Dziękuję Wydawnictwu Widnokrąg za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 🙂

Anna Paszkiewicz (tekst), Kasia Walentynowicz (ilustr.) „Idea”, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2023