
Koronawirus koronawirusem, ale kalendarz nie próżnuje i oto znowu przyszedł ten czas, kiedy na rynku pojawiają się nowe książki świąteczne. Dziś pierwsza z tegorocznych nowości – w mojej autorskiej systematyzacji tej kategorii zalicza się ona do rodzaju: świętomikołajowe czyli takie, w których sens Świąt sprowadza się głównie do prezentów.
Zbliżało się Boże Narodzenie. Święty Mikołaj i renifery właśnie wrócili do domu. Byli okropnie zmęczeni, bo objechali cały świat, rozwożąc prezenty dla dzieci.
Zaczyna się ona tak, jak większość książek tego rodzaju – Święty Mikołaj w wersji: pękaty przerośnięty krasnal w przyciasnym wdzianku, sanie, renifery… Dlatego podeszłam do tej publikacji z pewną ostrożnością, a ona mnie miło zaskoczyła. To nie jest typowa historia o tym, że (o rety rety !!!) Świąt nie będzie, bo coś się z prezentami lub ich dostawą wydarzyło, jest w niej coś więcej…
W nogach łóżka leżał jego worek. A w worku najwyraźniej została jedna paczka. Okazało się, że to prezent dla Korneliusza Klopsa.
Święty Mikołaj dobrze znał Korneliusza Klopsa. Wiedział, że jego rodzice nie mają pieniędzy, żeby kupić mu coś na Gwiazdkę. Wiedział, że zawsze dostaje tylko jeden prezent – ten od Świętego Mikołaja.
Zwróćcie, proszę, uwagę na ostatnie zdanie. Ta książka, podobnie jak zeszłoroczne „Milion miliardów świętych mikołajów” tego samego wydawnictwa, daje dorosłym szansę na wybrnięcie ze świętomikołajowej ściemy z twarzą i bez brutalnego rozwiewania dziecięcych złudzeń co do tego, skąd się biorą ich prezenty 😉
I wiedział, że Korneliusz Klops mieszka w małym domku, który stoi na szczycie Marmoladowej Góry, a Marmoladowa Góra jest bardzo daleko stąd.
Święty Mikołaj był naprawdę zmęczony. Renifery spały, a jeden z nich źle się czuł. Ale przecież Korneliusz Klops musi dostać swój prezent !
Tak rozpoczyna się samotna, ciut szalona wyprawa Mikołaja na Marmoladową Górę, która trochę skojarzyła mi się z tegoroczną reklamą Coca-Coli. Najpierw leciał samolotem spotkanego przypadkiem pilota, ale zrobiła się zamieć i samolot nie mógł dalej lecieć. Potem przesiadł się do dżipa, który niestety wpadł w poślizg i ten etap podróży zakończył się na drzewie. Następnie podwiózł do motocyklista i narciarka, a na ostatnim podejściu na Marmoladową Górę pomógł mu wspinacz. Wydawać by się mogło, że ta podróż trwała bardzo długo, a jednak Mikołajowi udało się zdążyć z prezentem zanim Korneliusz się obudził…

W domku na szczycie Marmoladowej Góry, bardzo daleko stąd, mały chłopiec, który nazywał się Korneliusz Klops, zajrzał do skarpety wiszącej w nogach łóżka i wyjął swój prezent.
Ciekawe, co dostał.
Kiedy już do dotarłam do ostatniej kropki w tej opowieści, zdziwiłam się trochę, że nie jest ona znakiem zapytania. Zrozumiałam jednak, że nie jest on potrzebny, bo nie o to, co było w tej paczce, tak naprawdę w niej chodzi.
Sensem tej historii jest staranie i wysiłek wielu ludzi, którzy podjęli go po to, żeby zrobić przyjemność innej osobie. I właśnie w tym staraniu, w tej trosce o czyjąś radość mieści się sens prezentów, które sobie przy okazji Świąt robimy. Ich ilość, wielkość i wartość materialna nie mają tutaj zupełnie znaczenia.
John Burnigham „Prezent gwiazdkowy dla Korneliusza Klopsa”, przekł.: Dominika Cieśla – Szymańska, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2020
P.S. A dla tych, co nie widzieli, wspomniana tegoroczna reklama Coca-Coli 🙂
Poleca PAno?
PolubieniePolubienie