
O tym, jak bardzo świat się zglobalizował, najdobitniej świadczy to, co stało się z naszymi prezentami pod choinkę – a konkretnie z tym, kto je przynosi 😉 Kiedy ja byłam dzieckiem, święty Mikołaj odpowiadał jedynie za drobiazgi, które 6 grudnia znajdowałam w (specjalnie na tę okazję porządnie wyczyszczonych) butach. Pojawiał się on też (zamiennie z Gwiazdorem) na rozmaitych choinkowych imprezach – w przedszkolu, szkole czy zakładzie pracy rodziców. O tym, że moje prezenty pod choinką w Wigilię kładli tam rodzice, wiedziałam chyba od samego początku. Innym dzieciom przynosił je wtedy, w zależności od tego gdzie mieszkały (lub skąd pochodziła ich rodzina), Gwiazdor, Aniołek, Dzieciątko, Gwiazdka albo krasnoludki. W innych krajach (np. w Hiszpanii) prezenty były dopiero po świętach, bo przynosili je (zgodnie z ewangeliczną tradycją) Trzej Królowie.
Świętego Mikołaja w wersji: rubaszny, brzuchaty, przerośnięty krasnal z czerwonym nosem, w opiętym wdzianku i czapce z pomponem, podróżujący latającymi saniami zaprzężonymi w renifery, poznałam… nawet nie wiem kiedy. Pierwszy raz chyba musiałam go zobaczyć na plastikowej torbie – reklamówce, które wtedy można było kupić od osób handlujących nimi na ulicy. Przypominam sobie, jak dbałam o tę moją torbę, w której nosiłam do szkoły cymbałki, a kiedy urwały jej się uszy, obcięłam je i przez długi czas była workiem do pakowania różnych drobiazgów na wyjazdy 😉
Dzieciństwo moich córek przypadło już na czasy wszechobecności tego gościa, którego w przypływie złości nazwałam kiedyś Uzurpatorem i niestety, nie ma już przed nim (oraz jego reniferami z Rudolfem na czele) ucieczki. Myślące dzieci, karmione historyjką o facecie, który latając tym swoim zaprzęgiem, jest w stanie w jeden wieczór podrzucić prezenty pod wszystkie choinki świata, muszą zadać sobie pytanie: jak to jest możliwe ? Moje córki też o to pytały i miałam spory problem z takim sformułowaniem odpowiedzi, żeby z jednej strony nie odbierać im zbyt szybko atmosfery magii, a z drugiej – znaleźć tam jakieś miejsce na prawdziwego świętego Mikołaja. Łatwo nie było i przyznam, że ulżyło mi kiedy Najmłodsza z córek też już przestała w tę świętomikołajową ściemę wierzyć 😉
„Milion miliardów świętych mikołajów” to książka, która w całości (zarówno jej tekst, jak i ilustracje, jak i wreszcie tytuł, który brzmi, jakby ktoś nieduży i nieumiejący jeszcze dobrze liczyć chciał powiedzieć: bardzo, bardzo dużo) – robi wrażenie, jakby wyszła spod ręki dziecka, które usiłuje odnaleźć w tym wszystkim jakiś sens i stara się wyjaśnić (sobie, a może jeszcze komuś ?) skąd się te wszystkie prezenty biorą ? Całkiem nieźle mu to wychodzi, podoba mi się ta wersja. Szkoda, że nie było tej książki wtedy, kiedy pytały mnie o to moje córki, ale, jak widać, potrzebna do tego była autorska koprodukcja japońsko – fińska 😉
Choć oczywiście nie byłabym sobą, gdybym tego wpisu nie zakończyła apelem o to, żebyśmy jednak nie zapominali, czyje urodziny obchodzimy w Boże Narodzenie !!!
P.S. Jeśli kogoś dziwią małe litery w tytule – wyjaśniam za Wikipedią, w której jest bardzo ciekawe hasło poświęcone Świętemu Mikołajowi w kulturze masowej, co następuje: 5 maja 2004 Rada Języka Polskiego zaleciła, że pomimo iż nazwę imienia (Mikołaj) lub świętego (św. Mikołaj) piszemy wielką literą, to w znaczeniu postaci przynoszącej prezenty z okazji Bożego Narodzenia należy ją pisać małą literą: święty mikołaj (np. Tata przebrał się za świętego mikołaja).
Hiroki Motai (tekst), Marika Maijala (ilustr.) „Milion miliardów świętych mikołajów”, przekł.: Karolina Iwaszkiewicz, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2019
3 myśli w temacie “Milion miliardów świętych mikołajów”