Wpis w 26 sierpnia 2013 roku:

Dawno, dawno temu to było, ale wcale nie w bajce, tylko w prawdziwym świecie.
Co prawda tamten świat może się dziś wydawać trochę bajkowy, bo na przykład nie było w nim komputerów ani telewizji, ani supermarketów, ani nawet komórkowych telefonów. A babcie i dziadkowie dzisiejsi byli małymi dziećmi. Ja na przykład byłam małą dziewczynką, a dziadek Stasiulka – mój brat Tomek, jeszcze mniejszym ode mnie chłopcem. Ale niektóre rzeczy były takie same jak dziś, na przykład to, ze w niedzielę tato zabierał nas, dzieci na spacer. (…)
A każdego roku pierwszego sierpnia – jeśli akurat jesteśmy w Warszawie – a jeśli nie, to później na przykład w jakąś wrześniową niedzielę idziemy z naszym tatą na spacer na Stare Miasto, żeby wspominać wojnę i powstanie. Musimy przychodzić, żeby się wszystkiego dowiedzieć i zapamiętać, bo nas tu nie było podczas powstania. Wyjechaliśmy z babcią na wakacje pod Warszawę, do Anina. Tam co prawda też była wojna, ale w porównaniu z Warszawą i powstaniem, to było nic.
A wojny już nie ma, skończyła się. Została po niej smutna pamięć o umarłych i dużo zburzonych domów, gruzów usypanych wysoko, w wielkie pagóry. W kolejnych latach gruzów jest coraz mniej, bo albo ludziom udaje się je posprzątać, albo wyrasta na nich trawa, mech i różne chwasty, a nawet drzewka.
Każdego roku nasza droga jest troszeczkę inna, inna jest Warszawa dookoła i inna jest tatowa opowieść…
Pamiętacie „Asiunię” ?
„Mój tato szczęściarz” to dopełnienie tamtej historii – opowieść o tym, co przeżył ich tata w walczącej Warszawie. Okazuje się, że wbrew temu, co wydawało się małemu Tomkowi, który jak każdy chłopiec marzył o tacie – bohaterskim żołnierzu, tata nie strzelał z armaty i nie zabił ze stu Niemców. Był natomiast takim żołnierzem pokojowym, który opiekował się cywilami, zwykłymi ludźmi, którzy nie walczyli w powstaniu i także było im bardzo ciężko i niebezpiecznie. I jak przez większość życia, szczególnie zajmował się dziećmi.
To że nie walczył z bronią w ręku, nie oznacza, że nie przeżył w powstaniu rzeczy trudnych i niebezpiecznych. Był ranny, ewakuował się kanałami, a potem został zasypany pod gruzami trafionej bombą kamienicy.
Ta książka pokazuje Powstanie Warszawskie w perspektywy cywila, opowiada o trudnej codzienności z tylu za linią. To także swego rodzaju przewodnik, który pozwala na powtórzenie tego spaceru w dzisiejszej Warszawie.
„Mój tato szczęściarz” to książka z której bije niezwykła duma i miłość dzieci do ojca.
Jeśli ktoś porówna perypetie mojego taty do zwykłego bezpiecznego życia warszawiaków w czasach pokoju, to na pewno może tatę nazwać pechowcem. Ale jeśli porównamy jego życie z tymi wszystkimi zwykłymi ludźmi, którzy zginęli w Powstaniu Warszawskim – a przecież było ich tak wielu – to możemy powiedzieć, że był jednak szczęściarzem, bo udało mu się przeżyć i odnaleźć swoich najbliższych. A choć był już inwalidą – żył jeszcze długie lata po wojnie, opiekował się dziećmi własnymi i cudzymi i pracował dla nich. Za ratowanie dzieci żydowskich, które hitlerowcy mordowali i prześladowali, otrzymał po wojnie z Izraela medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, a my, dzieci z jego rodziny, zawsze wspominamy go z miłością. No i oczywiście pamiętamy te jesienne spacery, podczas których słuchaliśmy o Powstaniu Warszawskim. Takie spacery były ważnym zwyczajem wielu warszawskich rodzin w czasach, kiedy nie wolno było w Polsce świętować rocznicy powstania, wywieszać w tym dniu narodowych flag ani składać wieńców. To dzięki nim dzieci dowiadywały się od rodziców o historii swojego miasta.
Uświadomiłam sobie niedawno, że to właśnie pamięć i tradycja Powstania Warszawskiego pogodziły mnie z moim miastem, w które wrastałam opornie, mimo silnych warszawskich korzeni. Pierwszego sierpnia czuję się warszawianką w szczególny sposób. Staram się wtedy być tutaj – przede wszystkim dla tej niezwykłej chwili, kiedy o 17 zaczynają wyć syreny i miasto staje w zadumie. A od niedawna także dla magicznych pierwszosierpniowych wieczorów spędzanych na placu Piłsudskiego na wspólnym z tysiącami warszawiaków (i nie tylko) śpiewaniu piosenek z tamtych czasów. Te koncerty maja niezwykłą atmosferę – daleką od sztywności oficjalnych obchodów z udziałem władz – taki urok spontaniczności. Niektóre z tych piosenek wzruszają mnie bardzo, a jeszcze bardziej poruszające jest poczucie, że to wzruszenie dzieli ze mną kilka (czy wręcz kilkanaście) tysięcy ludzi wokół. Inne – dziarskie i radosne łączą nas w wspólnym śpiewie, który w ten ciepły wieczór niesie się het, pod chmury.
W tym roku 1 sierpnia towarzyszyła mi tylko Najmłodsza z moich córek, starsze były poza Warszawą. Przed godzina „W” wsiadłyśmy do samochodu i udałyśmy się z naszych ciut odludnych peryferii w stronę centrum. I jakoś tak się złożyło, że kiedy zaczęły wyć syreny stanęłyśmy niemal dokładnie w miejscu, gdzie stał dom, w który mieszkał wówczas jej Dziadek. Wieczorem, kiedy wracaliśmy po koncercie, Dziadek opowiedział nam o tym, co przeżył w czasie powstania. A przeżył wiele, mimo że miał wtedy 5 lat tak jak Asiunia. Najmłodsza i jej brat cioteczny mieli okazje słyszeć tę historię nie raz, ale pierwszy raz słuchali jej tak uważnie.
Joanna Papuzińska „Mój tato szczęściarz” (seria: Rodzinnie o historii), ilustr.: Maciej Szymanowicz, wyd. Literatura, Łódź 2013
Edit: w późniejszych wydaniach ta książka ukazywała się w ramach serii „Wojny dorosłych – historie dzieci”.
2 myśli w temacie “Mój tato szczęściarz”