Ferment w mieście

Ferment w mieście

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz

oraz nominowana do Nagrody m. st. Warszawy w kategorii: literatura dziecięca (tekst i ilustracje) !!!

Gdyby ktoś zapytał mnie, z jakiego rodzaju jedzenia najtrudniej byłoby mi zrezygnować, odpowiedź byłaby natychmiastowa: z owoców ! No i może z jajek na twardo 😉 Mój rok bardzo wyraźnie dzieli się na sezony owocowe.

Już nie mogę doczekać się truskawek – takich prosto z pola i kupowanych w ilościach łubiankowych. Kupowanych codziennie, aż do momentu, kiedy zaczną się czereśnie, bo wtedy już truskawki mogą przestać dla mnie istnieć. Czereśnie są zdecydowanie moimi ulubionymi owocami. Kiedy już się skończą, z pewnym żalem przerzucam się na śliwki i inne owoce z dużymi pestkami – morele, nektarynki czy brzoskwinie. One oznaczają nieuchronne nadejście jesieni i początek jabłek, które niepodzielnie panują aż do wiosny. Inne owoce sezonowe oczywiście też się gdzieś w tle pojawiają, ale to są, można powiedzieć, pierwszoplanowi aktorzy owocowej części mojej diety.

We wszystkich miejscach, w których mieszkałam, najserdeczniejsze związki łączyły mnie z obsługą pobliskiego warzywniaka, która lepiej ode mnie pamiętała, które jabłka mi ostatnio smakowały 😉 Dlatego „Ferment w mieście” znakomicie trafił w mój gust czytelniczy, łącząc owoce z równie przeze mnie lubianym absurdalnym humorem.

Nominując tę książkę w kategorii: obraz Plebiscytu Lokomotywa uzasadniałyśmy to następująco: Owocowa energia od okładki po ostatnią stronę rozsadza strony i wybucha skrzącym się humorem i absurdem! Dynamiczne ilustracje Marty Ignerskiej, narysowane i nachlapane, buzują radością i energią. Kolory wirują w oczach, a bohaterowie – ożywione owoce – porywają nas w swój świat, sprawiając, że wracamy z tej podróży naszprycowani witaminami i radością. Marty, autorki, przerzucają się pomysłami, skojarzeniami, odniesieniami do naszych czasów i życia – pozwalając czytelnikom zdzierać kolejne warstwy. Jest drapieżnie, buntowniczo, absurdalnie. Chce się krzyknąć: róbmy ferment!

„Ferment w mieście” to kolejna, po charcich i syjamskich wyliczankach, książka autorstwa szefowej Wydawnictwa Hokus-Pokus. Podobnie jak o tamtych, o tej tez można powiedzieć, że powstała właściwie po nic 😉 Nie uczy, nie edukuje… i to właśnie jest w niej najfajniejsze. Jest dla czytelników, w każdym wieku. Jeśli tylko pozwolą sobie oni na kompletnie beztroską zabawę i dadzą się ponieść fantazji – kto wie, dokąd ich to zaprowadzi ?

Posłuchajcie, jak fajnie bawiłyśmy się tym tekstem w gronie jurorek Plebiscytu Lokomotywa przy okazji zeszłorocznego Międzynarodowego Dnia Książki dla Dzieci 🙂

Marta Lipczyńska-Gil (tekst) & Marta Ignerska (ilustr.) „Ferment w mieście”, wyd.: Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2023

Tutu i…

Tutu i…

„Złapię cię ! Tutu i pojazdy” była nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: obraz

oraz została wyróżniona Special Mention Bologna Ragazzi Award w kategorii Toddlers !!!

Zapytacie, kim jest Tutu ? No cóż – Tutu to… po prostu Tutu 😉

Śmieszny stworek z wielkimi oczami i długim ogonem, który powstał w wyobraźni Piotra Karskiego i zmaterializował się na kartach tych książek. Tutu to imię, które powtórzy nawet bardzo małe dziecko, a książki o nim adresowane są właśnie do bardzo małych maluszków. Mają solidne, sztywne kartki i zaokrąglone brzegi oraz rozmiar w sam raz dla małych rączek.

Pierwsza z tych książek (zauważona nie tylko w Plebiscycie Lokomotywa, ale także przez jurorów najbardziej prestiżowej w świecie książki dla najmłodszych nagrody Bologna Ragazzi Award) to zwariowana pogoń, którą Tutu odbywa najrozmaitszymi środkami lokomocji. Od hulajnogi do rakiety kosmicznej – można więc określić tę książkę mianem leksykonu pojazdów dla na najmłodszych.

Zapytacie, kogo Tutu gonił i czy w końcu dogonił ? Nie kogo, tylko co – bo to jest pogoń za własnym ogonem 😉 Tak, dogonił, ale była to pogoń długa i obfitująca w akcje których nie powstydziłby się sam Bond. James Bond.

Druga z tych książek ma wymiar, rzec można, egzystencjalny. Tutu staje wobec tytułowego pytania: Kim jesteś ? i próbuje znaleźć na nie odpowiedź porównując się z rozmaitymi zwierzętami. Dochodzi w końcu do wniosku, że jest… po prostu sobą, nikim innym.

Książki o Tutu to świetna propozycja pierwszych lektur malucha. Mają czytelne, nieskomplikowane ilustracje i prostą, ale wciągającą akcja, którą dziecko dość szybko podchwyci i będzie samo dopowiadało to, co znajduje się po drugiej stronie kartki. Obawiam się jedynie tego, że dorośli będą mieli dość Tutu dużo szybciej, niż ma się on szansę znudzić dziecku. Chyba, że pojawi się kolejna książka z jego przygodami… 😉

Piotr Karski „Złapię cię ! Tutu i pojazdy”, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2022

Piotr Karski „Kim jesteś ? Tutu i zwierzęta”, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2022

Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek

Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek

Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: obraz !!!

Gdy dzień zrównuje się z nocą, zima chowa swoje lodowate szydełko.

– Dobranoc – mówi i znika pod ziemią.

-Są ! Już są !- krzyczą na widok jaskółek dzieci.

-Dzień dobry! – wołają jaskółki. Przylatują z daleka, przynoszą wiosnę i opowieści z podróży po świecie.

To nie jest pierwsza autorska książka Marianny Oklejak – wcześniej było „Jestem miasto. Warszawa” i inspirowane polskim folklorem „Cuda wianki” i „Cuda niewidy”, ale dopiero tutaj Autorka naprawdę rozwinęła skrzydła 😉 „Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek” to publikacja w sensie geograficznym i znaczeniowym niebywale rozległa, dotykająca wielu tematów i spraw, dająca czytelnikowi ogromne możliwości, zarówno do działania, jak i do wyobrażania sobie.

W 28 umieszczonych na rozkładówkach ilustracjach Autorka ukryła nie tylko rozmaite informacje o jaskółkach, ich wędrówkach po świecie i miejscach, gdzie żyją. Czytelnicy znajdą na nich również rozmaite szczegóły do wyszukiwania i zadania do wykonania, a także opowieści, które mogą sobie, na podstawie tego, co tam widzą i co im w duszy gra, wymyślić i sami opowiedzieć. Marianna Oklejak podrzuca im tematy (na przykład: O małej dziewczynce, która była tak nieśmiała, że tańczyła tylko wtedy, gdy nikt nie patrzył albo O tych, którzy cieszą się wbrew wszystkiemu), ale kto powiedział, że trzeba się do nich ograniczać ? W tych ilustracjach można znaleźć punkt wyjścia do dowolnie wielu historii.

„Tam i z powrotem” to książka, która pokazuje, że wyobraźnia jej Autorki jest równie bezkresna, jak to niebo, po którym latają jaskółki. Można spędzić nad nią wiele godzin i zawsze zostanie w niej coś jeszcze do odkrycia albo wymyślenia.

Marianna Oklejak (tekst i ilustr.) „Tam i z powrotem. Opowieści jaskółek”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2023

Idea

Idea

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: obraz !!!

Nikt nie wiedział skąd dokładnie pochodziła myśl. Opowiadano potem, że nadleciała wraz ze wschodnim wiatrem, który rozpędził burzowe chmury. Krążyła nad archipelagiem, szukając miejsca, w którym mogłaby odpocząć i zostać najdłużej. Wyspy przykuły jej uwagę, bo w pierwszej chwili wydały jej się bezludne.

Dopiero gdy przyjrzała im się z bliska, spostrzegła, że na każdej z nich mieszka jedno dziecko. Wyspy były oddalone od siebie na tyle, że dzieci widziały linie brzegowe, ale nie siebie nawzajem. Najwyraźniej nie widziały o swoim istnieniu…

„Idea” to książka nieoczywista. Trudno właściwie powiedzieć – o czym jest ? O myśli, która stała się ideą ? O idei, która zmieniła się w marzenie, żeby potem stać się działaniem ?

O tym, że żaden człowiek nie jest samoistną wyspą ? Trochę o tym, ale to jednak nie Hemingway 😉 Nie ma wyraźnej puenty i na pewno nie znajdziemy w niej morału. Więc w sumie – po co w ogóle ją czytać ?

To książka z gatunku: koszmar bibliotekarzy, bo trudno jednoznacznie określić – dla kogo jest ? Do jakiej grupy wiekowej ją przypisać ?

I w dodatku ta dziwna forma – leporello

Przyzwyczajeni jesteśmy, że takie harmonijkowe to są sztywnostronicowe książeczki dla najmłodszych, choć przecież bywały też inne. Wystarczy wspomnieć „Księcia w cukierni” Marka Bieńczyka i Joanny Concejo – książkę równie nieoczywistą ja ta i w dodatku adresowaną do jeszcze starszych czytelników.

Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Widnokrąg odważyło się wydać tę książkę i mam nadzieję, że znajdzie ona odważnych dorosłych, dzięki którym trafi w ręce niedorosłych czytelników. Fakt, że do czytania tam jest zdecydowanie mniej niż w powieści, którą można nabyć za porównywalną cenę, ale myśli się potem o niej długo. Ten tekst, te ilustracje i ta forma pobudzają do tego. Powodują, że otwierają się rozmaite klapki w mózgu i nagle wędrujemy myślami gdzieś, dokąd nie zaprowadziłaby nas inna, bardziej konwencjonalna książka.

Spróbujcie – naprawdę warto !!!

Dziękuję Wydawnictwu Widnokrąg za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 🙂

Anna Paszkiewicz (tekst), Kasia Walentynowicz (ilustr.) „Idea”, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2023

Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Beskid bez kitu i Beskid bez kitu. Zima

Książka „Beskid bez kitu” jest laureatką Nagrody imienia Ferdynanda Wspaniałego oraz nagrody graficznej w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY

Natomiast „Beskid bez kitu. Zima” w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY otrzymała (przyznaną pierwszy raz w historii) nagrodę literacko – graficzną przyznaną wspólnie przez oba gremia jurorskie

była też nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii: obraz

oraz została wpisana na Listę Honorową IBBY 2024 !!!

Bywa czasem tak, że po pierwszym kontakcie z książką mam ochotę ją (mówiąc kolokwialnie) zjechać, bo zupełnie mnie nie przekonuje, nie rozumiem, o co w niej chodzi i po co w ogóle powstała. Tak było z pierwszą częścią tego cyklu. Początkowo wzbudziła mój opór – ilustracjami jak z elementarza Falskiego (cytat z niego rozpoczyna zresztą tę książkę) i akcją letniej części osadzoną w głębokim PRL-u, a jesiennej bardziej współcześnie. Nie ogarniałam zamysłu Autorki, żeby właśnie w ten sposób opowiadać o Beskidach. Na szczęście przyjęłam zasadę, że (z małymi wyjątkami) dla książek, które mi się nie podobają, nie ma miejsca na pólkach Małego Pokoju z Książkami, więc odłożyłam ją i zajęłam się innymi.

Kiedy ukazał się „Beskid bez kitu. Zima” i kiedy dowiedziałam się, że będzie jeszcze trzecia część, zaczęłam wreszcie rozumieć, o co chodzi w tych książkach i dlaczego Maria Strzelecka zdecydowała się na taką kolejność tej podróży w czasie.

W uzasadnieniu nominacji w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA znalazły się następujące słowa: Ilustracje, które możemy podziwiać, to miłosne listy do Beskidu Niskiego wyryte na lipowych deskach. Cały ten cykl (łącznie z tą ostatnią częścią, która jeszcze nie powstała) jest wyrazem miłości Autorki i jej fascynacji Beskidem, w którym ma swoje miejsce i spędza tam sporo czasu.

Kiedy to zrozumiałam, dałam się uwieść jej zachwytowi beskidzką przyrodą oraz etnograficzną starannością w odtwarzaniu realiów życia, którego już nie ma. Zdołałam przymknąć oko na nieścisłości fabularne, które początkowo mnie denerwowały i utrudniały lekturę. Dziwiły mnie żniwa w czerwcu i nadal nie wiem, czy są one możliwe. Trochę złościło mnie to, że w części zimowej niemal wszyscy dorośli robią wrażenie, jakby się z rozumem rozstali. Jednak czytelnikom, do których są one adresowane, zapewne to nie przeszkadza, jest natomiast niezbędne, żeby wydarzyło się to,co jest tam najważniejsze – czas, który Terka spędza sam na sam z babcią Teklą (i przyrodą) oraz samotna zimowa wyprawa dziewczynek.

Zrozumiałam, że kolejność tej wędrówki w czasie oddaje to, jak sama Autorka poznawała Beskid. Pierwszą część cofnęła nieco w przeszłość, żeby mogła tam się znaleźć babcia Tekla, której zapewne już by nie było wtedy, kiedy Mania była w wieku Terki, a która jest postacią dla całej tej historii kluczową, łączącą przeszłość z teraźniejszością. Dla realiów ówczesnego życia to przesunięcie nie miało wielkiego znaczenia, bo nie zmieniły się one jakoś bardzo między latami sześćdziesiątymi a osiemdziesiątymi XX wieku. Przynajmniej z punktu widzenia żyjącej tam siedmiolatki.

Druga połowa pierwszego tomu to już jest ten Beskid, który dorosła Maria Strzelecka pokazuje swoim dzieciom. Niemal bezludny, ze śladami dawnego życia coraz mniej widocznymi, ale nadal z przepiękną przyrodą. Ilustracje, które towarzyszą tej historii są nieco nowocześniejsze.

„Beskid bez kitu. Zima” to podróż w czasie jakieś sto lat wstecz, do czasów, w których Beskid był pełen wiosek, na które składały się łemkowskie chyże oraz cerkwie, czasów, w których zimy były mroźne i śnieżne…

Czas trwał zamarznięty. Odmierzały go jedynie pękające na mrozie drzewa i pohukiwanie sów. Po trzecim trzasku i siódmym hu-huknięciu chmura i księżyc spotkali się, zrobiło się ciemniej i ciszej. Znikły cienie, a ptak zeskoczył z krawędzi bukowej „wieży”, kilka razy bezszelestnie uderzył potężnymi skrzydłami i poszybował w dół doliny.

Znał ją dobrze, a mimo to wydawała mu się teraz całkiem nowa, jakby dopiero co wyłoniła się spod lodu zupełnie biała i nieodkryta. Las i wieś zatarły swoje granice. Znikły droga, potok i przecinające go ścieżki, znikły pola, płoty, dachy i studnie, wszystko, co miało ostre krawędzie, stało się obłe i miękkie i znikało coraz bardziej i bardziej z każdym dniem padającego śniegu. Może niedługo cała dolina wypełni się bielą i wyrówna do poziomu otaczających wzgórz.

Tę część Maria Strzelecka zilustrowała drzeworytami, do których wykorzystała deski ze starych beskidzkich drzew. Miałam przyjemność mieć w ręku te klocki i widziałam, jak powstają odbitki. Nie zdawałam sobie sprawy jak trudna i żmudna jest to technika i ile czasu potrzebne jest na zrobienie jednej ilustracji. Do każdego koloru powstaje oddzielna matryca, a na niej w lustrzanym odbiciu wyrzeźbione jest tylko to, co na ilustracji ma być w tym kolorze. Poszczególne matryce muszą być idealnie spasowane – i na etapie rycia, i na etapie odbijania, żeby się na ilustracji kolory nie rozjechały. Po odbiciu jednego koloru odbitka musi dokładnie wyschnąć, żeby się nic nie rozmazało, więc zrobienie kolorowej ilustracji wymaga kilku dni.

Jeżeli chcecie zobaczyć, jak to się robi – zajrzyjcie —>>> tutaj

Drzeworyt to technika rzadko używana w ilustracji dziecięcej. Z własnego dzieciństwa kojarzę chyba tylko „Klechdy domowe” zilustrowane przez Zbigniewa Rychlickiego. Jednak właśnie ta technika, jak żadna inna, wyjątkowo pasuje do życia opisywanego w zimowym „Beskidzie bez kitu” – ono też był mozolne i trudne, nieśpieszne, ale bliskie natury i dlatego piękne.

Maria Strzelecka pracuje teraz nad ostatnią, wiosenną częścią tego cyklu. Znów spotkamy się tam z Teklą, tym razem dorosłą. Czekam niecierpliwie i zastanawiam się, po jaką technikę sięgnie tym razem, żeby swoją opowieść zilustrować.

Edit: trzecia część już się ukazała – znajdziecie ją —>>>tutaj

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2020

Maria Strzelecka „Beskid bez kitu. Zima”, wyd.: Libra PL, Rzeszów 2022

Hania i Hania

Hania i Hania

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: obraz !!!

Joanna Rudniańska napisała na swoim facebookowym profilu:

„XY”, moja baśń o bliźniaczkach, z których jedna była Żydówką, po dziesięciu latach dostała nowe życie – Wydawnictwo Muchomor wydało ją po raz drugi. Jest teraz inna – nie tylko inaczej wygląda, ale ma również inny tytuł, nazywa się „Hania i Hania”, co chyba lepiej oddaje jej treść. I naprawdę stała się inna, bo książka to nie tylko słowa, bo osoba, która ją ilustruje i składa, staje się osobą współautorską.

„XY” rysował Jacek Ambrożewski, a „Hanię i Hanię” narysowała i zaprojektowała Ewa Beniak-Haremska. Mnie podobają się obie wersje, ale, przyznam się, lubię zmiany!

Ja chyba jednak wolę tę nowszą wersję, w której ilustracje bardziej osadzają całą opowieść w kontekście historycznym. Bo chociaż to jest baśń, to jednak jej akcja umieszczona jest w bardzo konkretnym czasie i miejscu. Działo się to w 1932 roku we wschodniej Europie, w Polsce, nad rzeką o nazwie Bug... – możemy przeczytać, na jej pierwszej stronie. Potem akcja przenosi się do Warszawy, jeszcze potem wybucha wojna, a całość kończy się już po jej zakończeniu.

wyklejka autorstwa Ewy Bieniak – Haremskiej

Były sobie dwie dziewczynki. Zupełnie takie same, jak dwie kurki wyklute z tego samego jajka. Ich matka urodziła je w lesie i naprawdę nie mogła wrócić z nimi do domu. Poszła więc do starej kobiety, która mieszkała w chacie na skraju lasu, jednaj z tych staruszek, jaki często można spotkać na wiejskich drogach, niskich i przygarbionych, okutanych w chusty i spódnice. Jedyne, co było w niej niezwykłego, to oczy: przejrzyste, ametystowe oczy o spojrzeniu, które trudno zapomnieć.

Matka dziewczynek dała starej kobiecie złoty pierścionek i poprosiła ją, aby zajęła się jej dziećmi. Wtedy stara kobieta powiedziała jej, żeby wróciła do domu i niczym się nie martwiła. Dodała jeszcze, że to wyjątkowo piękne dzieci i już ona się postara, aby miały szczęśliwe życie…

Rzeczywiście postarała się, bo jak się możecie domyślić, nie była to taka zwykła staruszka. Najpierw doprowadziła do tego, że dziewczynki zostały znalezione przez swoje nowe mamy…

Właśnie wtedy dwie młode kobiety, które przyjechały tu na wakacje udały się na spacer do lasu. […] Kobiety zatrzymały się, rozejrzały dookoła i dopiero wówczas zobaczyły dziewczynki, dwa niemowlaki leżące w trawie ! Podbiegły do nich i bez zastanowienia wzięły je na ręce, jedna jedną, a druga drugą bliźniaczkę.

I tak już zostało, bo w tym samym momencie obie kobiety pokochały dziewczynki nad życie, oczywiście każda z nich właśnie tę, którą trzymała w swoich ramionach. I każda z nich uważała, że właśnie ta dziewczynka jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie.

… a potem, kiedy dziewczynki, które dostały to samo imię – Hania, żyły już ze swoimi nowymi rodzicami w Warszawie, jedna na Saskiej Kępie, a druga przy Pięknej, nie wiedząc nawzajem o swoim istnieniu, także czuwała nad nimi. Również wtedy, kiedy zaczęła się wojna, a że rodzice jednej z Hań byli Żydami, więc dziewczynka również okazała się Żydówką i trafiła do getta.

ilustr.: Ewa Bieniak – Haremska

Czuwała nad nimi także potem, kiedy Hania już się stamtąd wydostała i trafiła do rodziny swojej siostry, a dziewczynki zaczęły udawać, że są tylko jedną osobą. Można powiedzieć, że jedna ukryła się w drugiej i dzięki temu obie przeżyły wojnę. A trochę także dzięki pierścionkowi swojej pierwszej mamy…

ilustr.: Ewa Bieniak – Haremska

„Hania i Hania” to nie jest powieść (czy też raczej nowela) historyczna – nie znajdziemy tam ani wiedzy o kulturze czy religii żydowskiej, ani realiów getta, ani szczegółowej wiedzy o Holokauście. Nie o odmienność żydowskich bohaterów tutaj chodzi, ale o podkreślenie podobieństw, aby unaocznić absurdalność dzielenia ludzi, które doprowadziło do Zagłady. Nie da się tego pokazać dobitniej niż poprzez historię bliźniaczek rozdzielonych po urodzeniu, bo przecież to, którą z dziewczynek zabrała która kobieta, było wtedy kwestią absolutnego przypadku.

Baśń tę poświęcam pamięci pewnej dziewczynki, Hani Rotwandówny, która, w pewnym sensie, była zarówno Hanią X, jak i Hanią Y. A gdy dorosła, została moją mamą – napisała na ostaniej stronie tej książki Joanna Rudniańska.

P.S. W „Kulturze Liberalnej” artykuł o tej książce napisała także Paulina Zaborek – jurorka Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA i autorka bloga „Poczytaj dziecku” —>>> „Wojna to kiepski czas na obietnicę szczęśliwego życia.”

Joanna Rudniańska „Hania i Hania”, ilustr.: Ewa Bieniak – Haremska, wyd.: Muchomor, Warszawa 2022

Joanna Rudniańska „XY”, ilustr.: Jacek Ambrożewski, wyd.: Muchomor, Warszawa 2012

ilustr.: Jacek Ambrożewski

Na prośbę Wydawnictwa Muchomor dodaję informację: Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Roślinkowa książka

Roślinkowa książka

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: obraz !!!

Zioła, trawy barwne kwiatki, // bujne łąki i rabatki. // Drzewa szumią nam nad głową, // wszystko wzrasta, daję słowo !

Tyle różnych roślin wokół ! // Inne w każdej porze roku. // Spotykamy je co krok, // dziś w tę zieleń zróbmy skok !

To będzie wpis pełen zachwytu nad tym, co w tej książce wyczarowała Anna Salamon – nie mogę się na to napatrzeć !!! Z całym szacunkiem dla wierszy Alicji Krzanik i przyrodniczych tekstów Katarzyny Piętki, ale jeśli towarzyszyłyby im inne ilustracje, to byłaby po prostu książka jakich wiele, o tym, co rośnie na łące i w lesie. A tak powstała jedyna w swoim rodzaju !

To jest już trzecia książka, w której Anna Salamon wyczarowuje z włóczki ilustracje do wierszy Alicji Krzanik. Po literkach i cyferkach przyszła pora na rośliny i nie tylko 😉 Okazuje się, że nie ma rzeczy, której nie dałoby się wykonać przy pomocy szydełka i drutów. Mamy tutaj nie tylko rozmaite kwiaty i liście oraz moc roślinności w różnych stopniach zbliżenia. Są także motyle, ptaki, grzyby, a nawet ludziki z kasztanów. Przyszłoby wam do głowy, że można zrobić wełnianą zupę szczawiową ? I to w dodatku z jajkiem na twardo ? Anna Salamon potrafi nawet to 🙂

„Roślinkowa książka” to pozycja do nieśpiesznego oglądania, wyszukiwania szczegółów oraz (last but not least ! 😉 ) czytania towarzyszących ilustracjom tekstów. Jest to także zachęta, żeby następnie sprawdzić, jak te wszystkie cuda wydziergane przez Annę Salamon wyglądają w naturze. Podobnie jak wydane także przez Naszą Księgarnię atlasy stworzeń rozmaitych Ewy i Pawła Pawlaków znakomicie nadaje się do tego, żeby ją zabrać ze sobą na spacer do lasu czy ogrodu – wytrzyma wiele i da masę radości !

Alicja Krzanik (wiersze), Katarzyna Piętka (tekst), Anna Salamon (ilustracje) „Roślinkowa książka”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2022

Wszyscy świętują

Wszyscy świętują

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: obraz !!!

Oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY

Zanim „Wszyscy świętują” trafiła w moje ręce, byłam przekonana, że będę ją mogła postawić na półce z książkami o Bożym Narodzeniu. Założyłam tak z góry, kierując się tym, że ma świętowanie w tytule i ukazała się w (pojmowanym handlowo) okresie przedświątecznym. Tymczasem akurat o tych świętach nie ma w niej ani słowa ! I chociaż ma 24 części, nie można jej zaliczyć do kalendarzy adwentowych 😉

A gdyby tak wszystko rzucić i wyruszyć w podróż ? Dookoła świata, a jakże ! I niekoniecznie musimy zdążyć w 80 dni. Po co taki pośpiech ?

Zwłaszcza, że codziennie w jakimś miejscu na Ziemi dzieje się coś wyjątkowego: ludzie wkładają barwne stroje, gromadzą się, siadają razem do stołu, czasem tańczą. Domy są przygotowywane do świąt: sprzątane i ozdabiane. W takich miejscach warto się zatrzymać choćby na jedną noc, jeśli nie dłużej. Przygotowałyśmy dla Was plan takiej podróży – napisały we wstępie Autorki tej książki.

Tak, Autorki – bo nie jest to książka Joanny Rzyskiej zilustrowana przez Agatę Dudek i Małgorzatę Nowak czyli Acapulco Studio tylko ich wspólne dzieło, w którym ilustracje są równie ważne jak to, co zapisane zostało słowami. „Wszyscy świętują” ma duży rozmiar i została opracowana graficznie tak, że tekst i ilustracje wypełniają całe rozkładówki, a dzieje się na nich bardzo dużo. Można do nich wracać nie raz i pewnie zawsze znajdzie się coś, co wcześniej zostało przeoczone.

„Wszyscy świętują” to przewodnik po najbardziej oryginalnych tradycjach świątecznych pielęgnowanych w różnych zakątkach Ziemi. Wiele ze świąt, o których opowiadamy, ma bardzo ciekawą historię. Dlatego wpisano je – obok zabytków architektury i pomników przyrody – na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Podróżowanie stało się ostatnio dość skomplikowane. A mimo to życzymy Wam, byście kiedyś wzięli udział w pow-wow w Ameryce, popłynęli smoczą łodzią w Chinach lub zatańczyli na ulicy podczas karnawału w Wenecji lub w Barranquilli. Walizki gotowe ? Nasze już spakowane – kończą swój wstęp Autorki.

Ponieważ niestety nie wygląda na to, żeby sytuacja pandemiczna miała się szybko skończyć, walizki pewnie jeszcze sobie poczekają. Na razie pozostają nam głównie wędrówki palcem po mapie, a dzięki takim lekturom będą one zdecydowanie ciekawsze.

Wszystko mija, czas pandemiczny, w którym przyszło nam żyć, też się prędzej czy później skończy (mam nadzieję, że prędzej !!!) i wtedy już nie trzeba się będzie zastanawiać dokąd tylko kiedy jedziemy 🙂

Joanna Rzyska (tekst) & Agata Dudek, Małgorzata Nowak / Acapulco Studio (opracowanie graficzne) „Wszyscy świętują”, wyd.: Druganoga, Warszawa 2021

Plaster Czarownicy i inne baśnie

Plaster Czarownicy i inne baśnie

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: obraz !!!

Nieopodal wielkiego miasta, w domu otoczonym wspaniałym ogrodem mieszkał Stary Pan.

Stary Pan bardzo lubił swój ogród i troskliwie pielęgnował wszystkie rosnące w nim rośliny. Podlewał je, przycinał uschnięte gałązki, spulchniał ziemię i pilnował, aby w ogrodzie nie panoszyły się chwasty i szkodniki. A najbardziej kochał swoje drzewa…

Tak rozpoczyna się opowiadanie „Drzewa w ogrodzie” – moje ulubione w tym zbiorze, któremu towarzyszy moja ulubiona ilustracja. Historia o rodzinie, która po tym jak którejś zimniej, deszczowej jesieni Stary Pan wyjechał w daleką podróż i już nigdy nie wrócił do swojego ogrodu, wprowadziła się do jego domu, skojarzyła mi się z naszą własną sprzed ponad 20 lat. Też kupiliśmy wtedy dom ze starym ogrodem, ale inaczej niż tutaj, to nie rodzice (czyli my) tylko (paradoksalnie) sąsiedzi namawiali nas do wycięcia rosnących tam drzew. Bo to tylko kłopot, liście trzeba grabić, owoce spadają na trawę i gniją, a w ogóle – po co to komu, lepiej mieć ładny trawnik. Nie wycięliśmy żadnego, kilka dożyło dni swoich, jeszcze kiedy tam mieszkaliśmy, a kilka wycięli już nasi następcy. Jednak największe świerki oraz orzech, po którym łaziły moje córki, rosną nadal i cieszą mnie, za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżam.

Nie jestem typową czytelniczką tej książki. Oprócz tej historii o drzewach, bardzo polubiłam też najkrótsze w zbiorze opowiadanie o macierzance. Nie wątpię jednak, że czytelnicy, do których są one adresowane, będą woleli te bardziej typowe – z królewnami, królami, rycerzami, czarownicami i czarodziejami oraz krasnoludkami. Na pewno każdy znajdzie tu swoje ulubione ! To, co je łączy, to przekonanie, że dobro jest silniejsze niż zło, które jest mocne tylko na pozór – jak możemy przeczytać na ostatniej okładce. Warto o tym pamiętać szczególnie w czasach, gdy wolimy hejtować, niż podarować dobre słowo, zwłaszcza komuś, kogo nie lubimy, z kim nam nie po drodze, kto budzi w nas lęk.

„Plaster Czarownicy i inne baśnie” to książka zachwycająca od początku do końca, od deski do deski 😉 Zaczyna się od ilustracji na okładce z małym domem wśród ciemnej nocy – aż chciałoby się usiąść na tej oświetlonej werandzie z książką i kubkiem herbaty ! Z kreską Piotra Fąfrowicza spotkałam się po raz pierwszy wiele lat temu w „Leonie i kotce”. Od tego czasu z radością witam jego prace, gdziekolwiek mogę je zobaczyć. Niestety nie zdarza się to często – tym większa radość z tej książki.

Zachwyt trwa potem nieprzerwanie poprzez uroczą, wiosenną, łąkową wyklejkę, nastrojową ilustrację towarzyszącą kolorowemu spisowi treści (żaden kolor nie został użyty przypadkowo !), aż w końcu wciąga nas świat wyczarowany słowami (czasem rymowanymi) przez Małgorzatę Strzałkowską.

O tym, że Autorka jest mistrzynią słowa pisałam już nie raz, więc nie muszę tego powtarzać. Dodam tylko, że w tym roku została ona uhonorowana przez Prezydium Rady Języka Polskiego tytułem Ambasadora Polszczyzny Literatury Dziecięcej i Młodzieżowej. Jest on przyznawany za wybitne zasługi w krzewieniu pięknej, poprawnej i etycznej polszczyzny i zdecydowanie trafił pod właściwy adres !!!

„Plaster Czarownicy i inne baśnie” po raz pierwszy ukazały się w 2006 roku nakładem wydawnictwa Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza. Zilustrowała je wówczas Maria Ekier. Nie trafiłam wtedy na to wydanie, ale znalazłam kilka ilustracji na stronie ich autorki. Dla porównania:

tak widziała Czarownicę i zajączka z opowiadania tytułowego Maria Ekier

a tak Piotr Fąfrowicz

Nadziwić się nie mogę, jak różnie pięknie można widzieć to samo !!!

P.S. Bardzo lubię ostatnio książki zaopatrzone w zakładkę – wstążkę (tutaj – nieprzypadkowo soczyście zieloną). Rozwiązuje to mój wieczny problem doboru zakładki, która pasowałaby do czytanej książki, a w dodatku pozwala już po przeczytaniu zaznaczyć sobie najbardziej szczególne miejsce w niej, żeby móc do niego bez kłopotu powrócić.

Małgorzata Strzałkowska „Plaster Czarownicy i inne baśnie”, ilustr.: Piotr Fąfrowicz, wyd.: Bajka, Warszawa 2021

Lotta czyli jak wychować ludzkie stado

Lotta czyli jak wychować ludzkie stado

Książka nominowana w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii graficznej i wpisana na pokonkursową Listę BIS w kategorii tekstu

oraz nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: obraz !!!

Ta książka została napisana dla Lotty z okazji jej dziesiątych urodzin. Nie wiem, czy Principiessa ją doceni. Obawiam się, że wolałaby tort z psich parówek albo porządną wyżerkę w śmieciach. Ponieważ jednak mam to nieszczęście, że jestem człowiekiem, nie psem, miłość wyrażam też słowami. A tym jest właśnie ta książka – wyrazem miłości. Nie bójmy się wielkich słów, gdy mówimy o najważniejszych dla nas „osobach”: psach.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę książkę (jeszcze nawet nie zaczęłam jej czytać), od razu przypomniały mi się nasze z Najmłodszą z córek rozkminy nad imieniem psiny, która miała się w naszym domu pojawić. Szukałyśmy tropów literackich i Lotta była jedną z poważnie rozważanych możliwości. Potem przypomniałyśmy sobie, że nosząca to imię bohaterka Astrid Lindgren była uparta jak stary kozioł, istniały więc obawy, że coś z tego spłynie na nosicielkę tego imienia. W końcu stanęło na Nice, ona była zdecydowanie bardziej zrównoważona 😉

Czytając „Lottę” Zofii Staneckiej wróciłam myślami do początków naszego życia z Niką. Pewne rzeczy, które tu opisuje, brzmiały bardzo znajomo, niektóre nas na szczęście nie dotyczyły. Są tam przygody wesołe i smutne, ale najważniejsza jest więź, która z czasem nawiązuje się między ludźmi a psem. To niepotrzebujące słów porozumienie, dzięki któremu my wiemy, co mówi każde spojrzenie psa, jego pochylenie głowy czy ogon. Pies natomiast nie tylko doskonale rozumie różne słowa we wszystkich językach świata (Nika reaguje nie tylko na spacer i Spaziergang, ale także na prohazku i progułku 😉 ), wyczuwa też pewne rzeczy, jeszcze zanim cokolwiek powiemy.

Lottę i jej ludzkie stado zwizualizowała w tej książce Marianna Sztyma. Pierwszy raz zauważyłam jej ilustracje w „Moim cudownym dzieciństwie w Aleppo” i od tego czasu uważnie obserwuję jej twórczość. Rzadko ilustruje książki dla dzieci – z tym większą radością odnotowałam, że w ostatnim czasie ukazały się aż trzy (w tym dwie autorstwa Zofii Staneckiej). Widziałam bohaterkę tej książki na zdjęciach, więc mogę docenić, że została pokazana w niej jak żywa – nie tylko na okładce i ilustracjach wewnątrz, ale także na wyklejce.

Zofia Stanecka napisała we wstępie: Nie opisuję życia mojej rodziny. Tak więc ani mama nie jest dokładnie mną, ani dzieci nie są moimi dziećmi. Nasze ludzkie życie jest tylko tłem dla Principiessy, dlatego to jej przygody, nie nasze, są w tej książce prawdziwe. Podobnie jak prawdą jest , że Lotta jak mało kto potrafi wychować ludzkie stado. Z nami poradziła sobie bezbłędnie. Co niniejszym zaświadczam, nisko się przy tym kłaniając do jej psich stópek, pachnących trawą, suszonym grzybkiem i starą skarpetką.

A ja się do tych ukłonów przyłączam i dodaję pozdrowienia od Niki!

Zofia Stanecka „Lotta czyli jak wychować ludzkie stado”, ilustr.: Marianna Sztyma, wyd.: Kropka, Warszawa 2021