Bardzo podoba mi się sposób, w jaki Marianna Sztyma opowiada w „Pustce” o stracie i jej przeżywaniu. Jest w tej książce spokój, pogodzenie z nieuchronnym i namysł nad tym, czym jest tęsknota za kimś, kogo straciliśmy. W tej historii jest to kot, ale przecież może być to także człowiek, pies, chomik albo jeszcze ktoś inny, kogo obecność była dotychczas ważną oczywistością w życiu.
Ktoś tutaj był i był, // a potem nagle zniknął // i uporczywie go nie ma.*
„Pustka” to książka autorska, a więc taka, w której Autor mówi do nas językiem i słów, i obrazów. Dopełniają się one i uzupełniają tworząc nierozdzielną całość.
Tytułowa pustka to zagadka ontologiczna – coś, co równocześnie jest i czego nie ma. To te chwile, kiedy zdarza nam się widzieć kątem oka cień osoby, której już nie ma, tam gdzie przywykliśmy ją widywać. I kiedy przechodząc najwęższym miejscem korytarza odruchowo patrzymy pod nogi, żeby nie potknąć się o psa, który tam zawsze leżał. To łzy i wspomnienia, których nie trzeba się bać, nie trzeba ich tłumić w sobie.
Pustka to smutek, pamięć i pogodzenie z odejściem. Najważniejszą prawdą, którą wynosimy z tej opowieści, jest to, że pustka po kimś naprawdę bliskim nigdy nie znika. Pozostaje z nami na zawsze, choć oczywiście odczuwamy ją już dużo mniej, ale jest – choć maleńka. I to bardzo dobrze – bo jeśli przestalibyśmy ją odczuwać, to znaczyłoby, że ta osoba zniknęła w niebycie, że jej już nie pamiętamy.
A jeśli tak by się stało, to czy znaczyłoby to, że jednak nie była dla nas ważna ?
Marianna Sztyma „Pustka”, wyd.: Kropka, Warszawa 2023
* To oczywiście cytat z wiersza Wisławy Szymborskiej „Kot w pustym mieszkaniu”
To Ciri i Shuri – kociaki Najmłodszej z moich Córek, która zrobiła to i inne zdjęcia z nimi, za co jej dziękuję, ale nie pytajcie mnie, która jest która 😉
Barbara Gawryluk napisała wiele książek o psach. Pierwszy był chyba Kaktus, a najbardziej znane to „Dżok” i „Baltic”. Jest też cała seria o psach na medal – wykonujących różne zawody. Napisała też książki o foce Klifce, o świstaku Gwizdku, ale kotów w tym książkowym zwierzyńcu nie było. Do teraz.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Ale jak to zwykle bywa, kiedy ludzie ją opowiadają, dodają coś od siebie, zmieniają, zmyślają.
Żeby ją opisać, wyruszyłam na szwedzką wyspę położoną na Bałtyku. Wyspa nazywa się Gotlandia, a jej stolicą jest małe, stare miasto Visby. Jak każde stare miasto, Visby ma swój centralny punkt – Duży Rynek. A na rynku nie sposób nie zauważyć pewnego kota…
Knäcken (czyli po polsku Cwaniak) wiele lat temu odszedł do wiecznej kociej krainy, ale nadal żyje w pamięci mieszkańców Visby, a przypomina o nim jego stojący na rynku pomnik. Mieszkał tam ze swoją rodziną, ale był stałym rezydentem centrum miasteczka. Wszyscy go tam znali i dokarmiali, bo apetyt miał adekwatny do swoich rozmiarów 😉 Wszyscy wiedzieli, skąd się wzięły lody cwaniakowe, sprzedawane w miejscowej lodziarni. Wiedzieli też, że ma swój dom i nie trzeba go odwozić do schroniska, jak to czasem robili przyjezdni.
Kiedy jego rodzina wyprowadziła się z wyspy, wszystkim go brakowało. Stąd decyzja o upamiętnieniu go pomnikiem, która zapadła, kiedy przyszła wiadomość o tym, że nie żyje…
Książka Barbary Gawryluk przypomniała mi o tym, że Gotlandia ciągle pozostaje moim niespełnionym marzeniem i może w końcu sprowokuje mnie to do tego, żeby się tam wybrać ? Marzę o niej od dawna, odkąd jakieś pięćdziesiąt lat temu zobaczyłam serial o Pippi. Miasteczko, w którym toczyła się jego akcja, bardzo mi się podobało, ale dopiero po wielu latach dowiedziałam się, że to było Visby. Potem czytałam serię gotlandzkich kryminałów Mari Jungstedt i choć po ich lekturze można się trochę obawiać wizyty tam, to jednak nie zniechęciło mnie to 😉 No i wreszcie – na Gotlandii spędzali wakacje bohaterowie innej książki Barbary Gawryluk„Czarnej, Klifki i tajemnic z dna morza”.
Uprasza się więc o trzymanie kciuków, żeby udało mi się tam w końcu dotrzeć ! A jeśli i Wy po tej lekturze zapragniecie tam pojechać, to pamiętajcie, że uprzedzałam ! 😉
P.S. Autorką ilustracji do tej książki jest Iwona Kalenik. Wydały mi się one zadziwiająco podobne do tych, które towarzyszyły historiom o Dżoku, Balticu i Klifce, a których autorką była Iwona Cała. Tych rumianych postaci nie pomylę z żadnymi innymi ! Okazuje się, że moje skojarzenie było całkiem na miejscu, bo jest to ta sama osoba, tylko w tak zwanym międzyczasie zmieniła nazwisko 😉
Barbara Gawryluk „Cwaniak. Kot z wyspy wikingów”, ilustr.: Iwona Kalenik, wyd.: Literatura, Łódź 2023
Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!
Oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY
To już czwarty atlas (po wcześniejszych: ptaków, motyli i zwierzaków) który stworzyła ta wspaniała małżeńska spółka autorska. Wszystkie zachwyty, które dotyczyły poprzednich, tu także maja zastosowanie. I jak za każdym razem nasuwa się pytanie – o czym będzie następny ? Nie wątpię w to, że niebawem się dowiemy 😉
Różni się on od poprzednich doborem bohaterów. W tamtych byli oni anonimowi i znani autorom raczej z daleka, można nawet powiedzieć, że niektórzy przelotnie – tutaj natomiast mamy do czynienia z domownikami.
Choć koty od tysiącleci żyją u boku człowieka, zachowują niezależność, poczucie własnej godności, a także cale mnóstwo sekretów. Przespacerujmy się więc – jeśli nam na to pozwolą – tajemniczymi kocimi ścieżkami.
Ewa i Paweł Pawlakowie są kociarzami od dawna. Nieraz dawali temu wyraz w swojej twórczości, ale najmocniej ujawniło się to w wydanej kilkanaście lat temu książce „Ja, Bobik, czyli prawdziwa historia o kocie, który myślał, że jest królem”.
ilustracja z książki „Ja, Bobik”
Jej bohater już niestety bryka sobie za Tęczowym Mostem, ale nie mogło go zabraknąć także w tym atlasie – razem z innym kocimi współlokatorami Autorów oraz ich znajomych. Na okładce książki jest (bardzo ciekawa !!!) lista osób, które udostępniły im zdjęcia i historie swoich kociaków, żeby mogły się one na jej kartach znaleźć.
Powstała fascynująca galeria kocich ras i charakterów odwzorowanych malarsko, rzeźbiarsko oraz wyaplikowanych z materiałów. Są tam także dwie rozkładówki ekstra 😉 Jedna z nich stanowi swoisty słowniczek kociej mowy ciała, a druga opowiada do dalszych i dziko żyjących kuzynach bohaterów. Owe kuzynostwo zostało przez Pawła Pawlaka fantastycznie sportretowane na znaczkach pocztowych – tego jeszcze w tych atlasach nie było !
P.S. Dodać jeszcze muszę, że oprócz ilustracji Autorów są tam też kocie portrety wykonane przez Olę Iwanczewską
„Mały atlas kotów (i kociaków) Ewy i Pawła Pawlaków”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2021
Ewa Kozyra-Pawlak „Ja, Bobik, czyli prawdziwa historia o kocie, który myślał, że jest królem”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2014
Rok temu (edit: czyli w 2008 roku) Marta Lipczyńska (szefowa wydawnictwa „Hokus Pokus”) powiedziała w wywiadzie, którego udzieliła mi dla (edit: nieistniejącego już) portalu „MUS”: Zawsze chciałam wydawać polskich autorów. (…) Marzyłam o wydaniu książki z ilustracjami Józefa Wilkonia i właśnie pracujemy nad jego pierwszą autorską książką na rynku polskim.
Prace trwały długo, ale efekt wart jest czekania. Prostej rymowance o psotnym kotku, który po całym dniu zabaw wreszcie idzie spać, towarzyszą jedyne w swoim rodzaju wilkoniowe ilustracje.
ilustracja ze strony wydawnictwa Hokus Pokus – pochodzi z wydanej w 2014 roku polsko-angielskiej wersji tej książki
Koty to w ogóle wdzięczny temat dla ilustratora. Przy całej mojej sympatii do psów – one są jednak takie… oczywiste. Wystarczy spojrzeć w psie oczy i wszystko wiadomo. Kot jest zawsze samoswój – nawet jeśli się daje głaskać, to dlatego, że to ON ma na to ochotę. Kot to wdzięk i gracja. Kot to tajemnica.
Kot jest kotem, jest kotem, jest kotem 😉
Przypominam sobie przeróżne koty z książek dziecięcych – Ryżego Placka (z kompanią) Janusza Grabiańskiego, Tymonka z „Domu pod kasztanami” Jana M. Szancera, rozmaite koty Pawła Pawlaka, Leona i kotkęPiotra Fąfrowicza i wiele wiele innych. To zadziwiające – na ile sposobów można narysować kota i zawsze będzie on kotem 😉 Z nich wszystkich jednak najbardziej lubiłam chyba zawsze koty Janusza Grabiańskiego – a Wy ???
Józef Wilkoń (tekst & ilustr.) „Kici kici miau (kocia kołysanka)”, wyd.: Hokus Pokus, Warszawa 2009
Książka nagrodzona tytułem „Najpiękniejsza książka roku” w 2008 r. i wyróżniona w konkursie Książka Roku IBBY 2008 roku
Tytuł sugeruje, że jest to książka o kocie, pobieżny rzut oka na okładkę – również. Jednak już przyjrzawszy się jej dokładniej, zauważymy, że znajdujący się tam czarny właściciel uszu i ogona raczej kotem nie jest. A kiedy ją w końcu przeczytamy i obejrzymy, okaże się, że jest zupełnie o czym innym.
O czym ?
Może o kolorach… ?
Przypomniało mi się, że, kiedy byłam mała, bazując na własnych doświadczeniach malarskich uznałam, że biel to brak koloru – tak jak biała kartka zanim się zacznie malować. Czerń natomiast to wszystkie kolory wymieszane razem, co przydarzało się nieraz, jeśli malowałam ze zbyt wielkim zapałem. Bardzo byłam zdziwiona, kiedy później dowiedziałam się, że z fizycznego punktu widzenia jest dokładnie odwrotnie 😉
Trochę podobnie jest w tej książce, ale interpretacja fizyczno – optyczna jest tylko jedną z wielu możliwości. Przy odrobinie fantazji można ją odczytać nawet jako mini traktat teologiczny 😉 Ale to już pozostawię Waszej wyobraźni…
„Kocur mruży ślepia złote” to autorska książka Marii Ekier, którą dotychczas znaliśmy jedynie jako znakomitą ilustratorkę. Nie powstała by ona gdyby nie wydawnictwo „Hokus Pokus” w osobie Marty Lipczyńskiej, która tak mi o tym opowiadała:
Bardzo się cieszę, że w ogóle udało mi się namówić panią Marię do tej książki. Kocham jej ilustracje, ale dotychczas zawsze uzupełniały one cudzy tekst. Miałam wrażenie, że zaistniałyby pełniej, gdyby stworzyła książkę autorską. Powstała śliczna rymowanka, która świetnie wpada w ucho i po prostu płynie przez całą książkę. Niby prosta, ale finezyjna i dająca się odczytywać na różnych poziomach. A ilustracje są po prostu piękne. Jestem przekonana, że obcowanie od najmłodszych lat z taką ilustracją, która jest dziełem sztuki, kształtuje gust od najmłodszych lat i zaprocentuje w przyszłości.
Maria Ekier (tekst i ilustracje) „Kocur mruży ślepia złote”, wyd.: Hokus – Pokus, Warszawa 2008
Wpis z 19 lipca 2007 roku. Lato było wtedy deszczowe, a w związku z remontem razem z Najmłodszą spędzałyśmy je w domu i wesoło nam raczej nie było. Chyba, że poczytałyśmy coś fajnego… 😉
Po tym, jak opisałam tu ”Dżoka” i „Świat do góry nogami”, ktoś zapytał: Czy to ma związek z pogodą, że czytacie takie smętne książki ? Nie za smętne jak na wakacje ? Czytamy rozmaite rzeczy – ale w niewątpliwym związku z pogodą pozostawało to, że tylko o takich smętnych książkach chciało mi sie wtedy pisać.
Za to opowieści Tomasza Trojanowskiego o Zofii, Gienku i Hermanie są lekturą na każdą pogodę. Poprawiają humor: i w czasie deszczu, i w czasie tropikalnych upałów – takich jakie nas teraz nękają. Czytałyśmy je już nie jeden raz. Wystarczy, że otworzymy którąkolwiek z tych książek w dowolnym miejscu i zaczniemy czytać, a… wybuchy śmiechu murowane, mimo że doskonale wiemy co będzie następnej stronie.
Zaliczyłam je do książek kocich. Zrobiłam to z pewnym wahaniem, bo koty w nich opisywane są… jak by to powiedzieć.. mało kocie ? To nie są miłe futrzaki, chodzące własnymi drogami, a czasami pozwalające się poglaskać i mruczące przy tym miło.Kocuraki Tomasza Trojanowskiego przypominają raczej wygadane (żeby nie powiedzieć – wyszczekane 😉 ) dzieci, z masą szalonych pomysłów. Ich zabawy nie znają żadnych ograniczeń, a kończą się… No – z tym bywa różnie 😉 Oprócz wymienionej już trójki uczestniczą w nich jeszcze często Chłopaki zza Rogu i Brodacz Bogdan, a czasami także Króliki Dziadka. W następnych częściach, kiedy na świecie pojawia się imienniczka Najmłodszej z moich córek robi się jeszcze bardziej odjazdowo 😉
„Kocie historie” to lektura mocno nasycona humorem mocno absurdalnym – raczej dla dzieci starszych (z okolic zerówki), które są już w stanie go zrozumieć i docenić. Na potrzeby domowe zaadoptowałyśmy sobie stamtąd bardzo przydatne pojęcie: sytuacja kongo-bongo. Według słowa samego autora: Sytuacja kongo-bongo jest zawsze wtedy, kiedy tak jak teraz wdaję się z moim dzieckiem i z moimi kotami w dyskusję, z której na sto procent nic dobrego dla mnie nie wyniknie. Znam i ja takie momenty nie od dziś, a teraz już wiem, jak się nazywają 😉
Gwoli prawdy historycznej muszę jednak dodać, że trzecia część „Kocich historii” rozczarowała nas poważnie. Nie tyle samą swoją treścią, co jej ilością 😦 To jest kpina z pingwina, proszę Autora ! To jest nieliczenie się z rozbuchanymi apetytami czytelników ! Przeczytałyśmy w dwa wieczory i Najmłodsza zapytała – kiedy będzie następna część ? Też chciałabym to wiedzieć 😉
Edit: kolejnej części już się nie doczekałyśmy, ale wszystkie razem ukazały się jako audiobook w fantastycznej interpretacji Jarosława Boberka. Posłuchajcie !!!
Z okazji dzisiejszego Dnia Kota przypominam naszą ukochaną książkę sprzed lat – wpis z 25 lipca 2007 roku 🙂
„Kocie sprawki” były naszą pierwszą ulubioną kocią książką. Ulubioną, wstyd się przyznać, do tego stopnia, że dla Najmłodszej z córek musiałam kupić drugi egzemplarz, bo pierwszy został zaczytany na śmierć. 😉
W sielskiej scenerii podmiejskiego osiedla domków z ogrodami żyje gromadka kotów. Są to: Kacper, Balbin, Teofil, Felek – zawsze razem z Burasem, Kajtek oraz gość honorowy w ogrodach – Julka, obiekt westchnień wszystkich tu wymienionych. Każdy z tych kotów ma swój dom i swoją Panią lub Pana. Wobec ludzi zachowują się zwyczajnie – po kociemu. Nie ma tu żadnych popisów kociej elokwencji, szalonych zabaw w rodzaju przerabiania wanny na odrzutowiec czy rejsów fortepianem jak w kocich książkach Tomasza Trojanowskiego, które przypomnę niebawem. Koty z tej książki mruczą i miauczą, lubią być głaskane, całymi dniami wylegują się na fotelach, ostrzą pazury o meble, a w napadach złego humoru rozrzucają dzieciom ich budowle z klocków.
Między sobą zachowują się bardziej po ludzku. Kocie chłopaki w tej książce to niemal bez wyjątku łobuziaki. Kłócą się, dogryzają sobie, biją się i szarpią za uszy. Ich wzajemne relacje przypominają mi nieco Mikołajka i jego kolegów, u których każdy powód do bójki był skwapliwie wykorzystywany. Jedyny odmieniec w osobie Teofila – gwiazdy kocich wystaw został przez inne koty sprowadzony na właściwą drogę 😉
Ta nieduża książeczka nie byłaby tak urocza, gdyby nie wypełniające ją ilustracje Anny Nowakowskiej. Jest ich dużo – stanowią połowę zawartości książki i dzięki nim nadaje się ona juz dla wczesnych przedszkolaków. Jest w niej równie dużo do czytania co do oglądania. I dużo kotów :-)))
Bożena Kaniewska – Pakuła „Kocie sprawki”, ilustr.: Anna Nowakowska, wyd.: Arkady Warszawa 2000
Kiedy moje (obecnie już pełnoletnie) córki były małe – a więc w sumie nie tak dawno, zaledwie kilkanaście lat temu – rynek książki dziecięcej w Polsce wyglądał zupełnie inaczej niż teraz. Patrząc na obecną klęskę urodzaju pięknych książek, która powoduje, że trudno jest wybrać i nie da się przeczytać wszystkiego, co jest tego warte, aż trudno uwierzyć, że wtedy każda dobrze napisana i zilustrowana oraz ładnie wydana pozycja była na wagę złota.
Wtedy, w początku XXI wieku, rzec można na gruzach dawnego porządku i wydawnictw rodem z PRL, powstawały nowe, małe oficyny, zakładane przez ludzi, których nazwałabym szczególnymi maniakami książek. Niektóre z nich istnieją do dziś, niektóre nawet przestały być małe, ale były też takie, które nie przetrwały. Dwóch z nich nie mogę odżałować – jednym było Wydawnictwo Plac Słoneczny 4, które wydało między innymi „Wierzbową 13”, a drugim – Wydawnictwo FRO9. Jego nakładem ukazały się tylko cztery pozycje i wszystkie były zachwycające. Dziś przypomnę pierwszą z nich, o której pisałam 25 września 2006 roku:
Ta książka to czysta poezja, choć napisana jest prozą. Każdy, kto chodził do szkoły wie, że najgorsza rzecz, jaką można zrobić z poezją, to zacząć zastanawiać się co autor chciał przez to powiedzieć 😉 . Dlatego „Leona i kotki” nie należy analizować. Trzeba usiąść z dzieckiem w spokoju i dać się unieść jej nastrojowi, budowanemu w równym stopniu przez tekst Grażyny Ruszewskiej i ilustracje Piotra Fąfrowicza. Nie znam drugiej książki dla kilkulatka, przy lekturze której ogarniałby mnie taki spokój i która tak wyciszałaby Najmłodszą z moich córek.
Książki „z obrazkami” dzielą się na takie, które składają się z efektu pracy pisarza i ozdabiających go ilustracji oraz te, w których ilustracje i tekst dopełniają się, tworząc nierozdzielną całość. Ta należy do tych drugich – nie istniałaby bez ilustracji Piotra Fąfrowicza. Są one odmienne od dominującej obecnie quasi-disnejowskiej stylistyki obrazków dla dzieci – niedopowiedziane, pozostawiające pole dla wyobraźni oglądającego.
Historyjka o kocie, który niechętnie przyjął pojawienie się w jego domu kotki – znajdy, jest urzekającą w swojej prostocie opowieścią o rodzącej się przyjaźni (a nawet miłości). Jest to też opowieść o tym, że zmiany, które nieuchronnie przynosi życie, wcale nie muszą być zmianami na gorsze. Sześcioletnia Marysia, której recenzję zamieszczono na stronie wydawnictwa, znalazła w niej jeszcze coś: To przecież bajka o mnie ! Jak urodziła mi się siostrzyczka, to jej nie chciałam, a potem sie okazało, że żyć bez siebie nie możemy ! Może Wy odkryjecie w niej jeszcze coś innego ?
Wiem, że dzieci nieprzyzwyczajone do takiej poetyki początkowo podchodzą do „Leona i kotki” nieufnie. Nie znam jednak żadnego, którego by ta książka nie uwiodła. A jakie piękne sny ma się po niej… Takie poetyckie… 🙂
Wyróżnienie literackie i graficzne w konkursie Książka Roku IBBY 2004
Książka wpisana przez Internationale Jugendbibliothek na listę Białych Kruków – White Ravens
Grażyna Ruszewska „Leon i kotka czyli jak rozumieć mowę zegara”, ilustr.: Piotr Fąfrowicz, wyd.: „FRO9”, Łódź 2004
Edit: nakładem tego samego wydawnictwa ukazała się jeszcze jedna książka tej spółki autorskiej – „Wielkie zmiany w dużym lesie”. Składają się na nią trzy historie, ale nie urzekły nas tak bardzo jak „Leon i kotka”. Chyba Najmłodsza była już na nią za duża…
Grażyna Ruszewska publikuje obecnie jako Grażyna Lutosławska 🙂
Oto galeria przemiłych kotków, / Lecz każdy dziką bestią jest w środku, / W jednym lew ryczy, w drugim pantera, / W innym się tygrys odzywa nieraz…
„KOT ty jesteś ?” to książka, która powstała w podobny sposób jak „Drzewka szczęścia”. Najpierw były koty, które Elżbieta Wasiuczyńska wyaplikowała na pościel „A ja mam kota !” firmy Lela Blanc. Pomysł książki pojawił się dopiero potem i wtedy opisał je wierszem Marcin Brykczyński. Jej pojawienie się ułatwia decyzję tym, którzy mogli mieć problem, czy wybrać pościel z kotami czy też z Liczypieskami Ewy Kozyry – Pawlak, skoro tylko jedne z nich miały swoją książkę. Teraz szanse są wyrównane 😉
Niewinny wygląd każdego myli, / Lecz może zmienić się w jednej chwili, / Kły drapieżnika, ostre pazury / I już dobiera ci się do skóry.
Gwiezdny kot z futerkiem ozłoconym gwiezdnym pyłem, kot meloman, koci król, Elektrykot, anioł nie kot… „KOT ty jesteś ?” to galeria kocich portretów prawie jak „Koty” (czyli „Old Posssum’s Book of Practical Cats”) T.S. Eliota, które stały się podstawą naszego ukochanego musicalu. Kto wie ? Może kiedyś doczekamy się spektaklu w oparciu o tę książkę, a scenografię z polaru zrobi Elżbieta Wasiuczyńska ? Ech, można pomarzyć… 😉
A potem znowu łasi się miło, / Jakby się nigdy nic nie zdarzyło, / I zaraz wszystkich wdziękiem zachwyci: / Och jaki kotek, ach kici, kici…
Na okładce można przeczytać ostrzeżenie następującej treści: Uwaga ! Kto weźmie tę książkę do ręki, na pewno dostanie kota na punkcie kota ! Ja mam kota na punkcie mojego psa i to się po jej lekturze nie zmieniło, ale zdecydowanie pogłębił mi się ten kociak, którego mam a punkcie ilustracji Eli 🙂 Szczególnie urzekła mnie ta – w majowym nastroju, którą pozwoliłam sobie pożyczyć z bloga autorki (a jeśli chcecie zobaczyć, jak powstawała – proszę –>> tutaj )
Marcin Brykczyński (tekst), Elżbieta Wasiuczyńska (ilustr.) „KOT ty jesteś ?”, wyd.: Media Rodzina, Poznań 2016