List do wszystkich dzieci

List do wszystkich dzieci

oraz „Julian Tuwim dzieciom” i „Zwierzaki pana Tuwima” – trzy zbiory, które ukazały się jakiś czas temu. Dość długo zbierałam się, żeby o nich napisać, a kiedy to w końcu zrobiłam, wyszło mi zupełnie co innego niż planowałam…

W grudniu 1953 roku polska literatura poniosła ogromną stratę – w odstępie trzech tygodni zmarli wtedy dwaj wspaniali poeci: Konstanty Ildefons Gałczyński* i Julian Tuwim. 70 lat później (a więc w 2024 roku) ich twórczość znalazła się w domenie publicznej. Spodziewałam się w związku z tym wysypu publikacji ich autorstwa i trochę się zawiodłam, choć w przypadku drugiego z nich – nie do końca, bo jednak ukazały się te zbiory. Ilustrowane przez Mariannę Jagodę „Zwierzaki pana Tuwima” są ciut wcześniejsze, wydawnictwo jeszcze zapłaciło za prawa do tych wierszy Fundacji im. Juliana Tuwima i Ireny Tuwim. To jest także najkrótszy ze zbiorów – zawiera 18 wierszy, podczas gdy „Julian Tuwim dzieciom” z ilustracjami Magdaleny Kozieł-Nowak aż 44 (i nie są to jeszcze wszystkie utwory autora adresowane do dzieci). W ilustrowanym przez Elżbietę Wasiuczyńską „Liście do wszystkich dzieci” znajdziemy ich 28 (i wszystkie są także w zbiorze Naszej Księgarni). To tak tylko – gwoli statystycznego podsumowania wszystkich trzech 😉

Kiedy planowałam porównanie tych książek, myślałam, że skupię się na ilustracjach. Tuwim to Tuwim – wszyscy znają jego wiersze, kilka pokoleń polskich dzieci się na nich wychowało i potem wychowywało swoje dzieci oraz wnuki. Wydawało mi się, że nie ma specjalnie o czym pisać, ale kiedy zaczęłam oglądać ilustracje, oczy same zatrzymały się na literach…

i wydarzyło się ze mną coś takiego, jak ze Skawińskim w „Latarniku”. Zaczęłam czytać i odpłynęłam 😉 Te wiersze są tak piękne, tak znakomicie napisane, że się od nich oderwać nie mogłam, mimo że znaczącą część z nich znam właściwie na pamięć. Tylko gdzieś się schowały na dalszych półkach mojej wewnętrznej biblioteki i pokryły nieco kurzem zapomnienia, odkąd nie mam ich z kim czytać.

Julian Tuwim był arcymistrzem języka polskiego, niedościgle panującym nad jego rytmem, melodią i sensem 😉 Te wspaniałe dzwiękonaśladowcze: ćwierkać, świstać, kwilić, pitpilitać i pimpilić w „Ptasim radiu”! Te zabawy słowne w „Panu Tralalińskim” – począwszy od żony Tralalony, przez córkę Tralalurkę i synka Tralalinka, pałeczkę – tralaleczkę, aż po myszkę Szarą Tralaliszkę w kątku, w ciemnym tralalątku – jakże to znakomicie otwiera czytelników na własne podobne próby ! I ten obrazowy opis mroźnego dnia i dźwięków skrzypiącego śniegu w „Mrozie”, do którego w dodatku Ela zrobiła moim zdaniem najpiękniejszą w tym tomie ilustrację!

Kontakt z tym pięknym językiem bardzo pomógł mojej duszy, bardzo obolałej od tego, co się na nas wylewa z mediów w końcówce kampanii wyborczej. Spróbujcie, to działa !!! Mimo że te wiersze powstały między 70 a 100 lat temu, ich język się nie zestarzał, a raczej nabrał blasku. Zastanawiałam się natomiast – jak z realiami ? Czy współczesne dzieci je zrozumieją ? Wydaje mi się, że tak. Jeżeli coś mogłoby je zdziwić, to może ten aeroplan, którym babcia z kurką odbywają swoją podróż – tak odmienny od współczesnych, znanych im samolotów ? Może parowa lokomotywa? Choć mimo wszystko rytm tego wiersza oraz pasażerowie kolejnych wagonów nadal (chyba) urzekają. No i ten skrzypiący mróz – kiedy ostatnio mieliśmy taką zimę ? Ale poza tym wszystko tam jest ponadczasowe.

Jeśli miałabym z tych trzech tomów wybrać najpiękniej ilustrowany, to ogłosiłabym remis, ale ze wskazaniem na „List do wszystkich dzieci”. Wiadomo nie od dziś, że jestem nieuleczalną wielbicielką twórczości Eli Wasiuczyńskiej, więc chyba nikogo to nie zdziwi ? Bardzo podoba mi się różnorodność stylów dopasowywanych do każdego wiersza, rzecz można, na miarę. A najbardziej chyba spodobała mi się pogodna rezygnacja w oczach psa pana Hilarego – widać, że nie pierwszy raz widzi go w takiej akcji 😉

Na koniec pozwolę sobie sparafrazować Gałczyńskiego i wezwać: Czytajcie dzieciom poezję ! Czytajcie do jasnej cholery !!! Ilustracje są tutaj mniej ważne 😉

Dla porównania i zachęty – tak widzi „Ptasie radio” Marianna Jagoda

a tak Grzesia kłamczucha z listem Magdalena Kozieł-Nowak

* Przy okazji donoszę z radością, że zapowiadana jest także edycja wierszy Mistrza Konstantego Ildefonsa z ilustracjami Eli – podobno możemy się jej spodziewać w lipcu (edit: już jest !!! —>>>tutaj ) Czekam niecierpliwie, a sama Ela podsyca (nie tylko) mój apetyt pokazując od czasu do czasu kolejne dzieła —>>> tutaj

Julian Tuwim „List do wszystkich dzieci” ilustr.: Elżbieta Wasiuczyńska, wyd.: Wilga, Warszawa 2024

oraz

Julian Tuwim „Julian Tuwim dzieciom” ilustr.: Magdalena Kozieł-Nowak, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2024

Julian Tuwim „Zwierzaki pana Tuwima” ilustr.: Marianna Jagoda, wyd.: Wydawnictwo Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki 2023

Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie

Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie

Książka nagrodzona tytułem Książki Roku 2024 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii graficznej !!!

a także wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2024 oraz na listę White Ravens 2025

To nie jest pierwsza wspólna książka duetu Gèrard Moncomble & Paweł Pawlak. Wcześniej były: „Zagadkowa koperta listonosza Artura”, „Kotek, który merdał ogonem” oraz moje ukochane, nieodżałowane* „Czupieńki”.

Przyjechał cyrk!

W mieście poruszenie. Będą żonglerzy, woltyżerki, akrobaci i magicy. Ludzie tak ich kochają!

Ale przede wszystkim chcą się śmiać…

A w spektaklu wystąpi Moko, wielki Moko. Mówią, że to najśmieszniejszy klaun na świecie…

Historia Moko to historia o smutku i radości, opowiedziana na 60 stronach bardziej obrazem niż słowem – napisała w luadacji przewodnicząca jury graficznego Polskiej Sekcji IBBY Krystyna Lipka-Sztarbałło. Tak, w tej książce najważniejszy jest obraz. Tekstu czasami mogło by w ogóle nie być, jednak ta opowieść o smutku wynikającym z samotności oraz o radości z przyjaźni i bliskości i tak byłaby zrozumiała.

Paweł Pawlak stworzył intrygujące kolażowe ilustracje. Dzięki tej technice jego Moko mógł najpierw zupełnie dosłownie rozsypać się na kawałki, a potem, dzięki pomocy małego Bo, pozbierać znowu, jak to się mówi, do kupy. Wydawać by się mogło, że Moko – czy to w całości, czy też rozsypany – cały czas jest taki sam. Jednak wystarczy spojrzeć uważnie tylko na jedną jedyną czarną kreskę na jego umalowanej twarzy i od razu wszystko wiadomo. Na tym polega mistrzostwo !!!

Ta książka zniewala urodą, narracją plastyczną i przesłaniem – napisała Krystyna Lipka-Sztarbałło, a ja się pod tą opinią (i werdyktem jury) podpisuję obiema rękami !!!

* nieodżałowane – bo powstały i ukazały się tylko dwie z czterech zaplanowanych części, a ja ciągle mam nadzieję, że się tych kolejnych doczekam…

Gèrard Moncomble (tekst) & Paweł Pawlak (ilustr. i przekł.) „Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2024

Fake newsy. Inwazja morderczych majtek

Fake newsy. Inwazja morderczych majtek

Jak rozpoznać fake newsy, dezinformację i teorie spiskowe.

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2023 w kategorii: fakt !!!

Mimo że określenie fake news funkcjonuje w naszym potocznym języku od niedawna, to samo zjawisko jest stare jak świat. Dotychczas najczęściej nazywane było plotką. Z licznych synonimów, jakie ma ona w polszczyźnie najbardziej podobają mi się: blaga, bujda na resorach, humbug, kaczka dziennikarska oraz pic na wodę fotomontaż 😉

Chyba najstarszym znanym mi jej przypadkiem jest historia, którą usłyszałam lata temu, kiedy na pierwszym roku studiów uczęszczałam na wykłady o epigrafice łacińskiej. Ponieważ było to dawno temu, mogłam coś pokręcić, ale wydaje mi się, że w starożytnych Pompejach odnaleziono napis na murze, który głosił: Ampilus Pedania fur est czyli pomawiał rzeczonego Ampilusa o to, że jest (a raczej był) złodziejem. Wykładowca mówił nam, że nic nie wiadomo o tym człowieku, ale już po wsze czasy pozostanie podejrzenie, że być może z tym złodziejstwem w jego przypadku było coś na rzeczy…

Przez tysiąclecia głównym kanałem przekazywania takich plotek było właśnie pisanie na murach czy płotach (oraz innych powierzchniach płaskich) oraz szeptanki typu: jedna pani drugiej pani… Z własnego dzieciństwa pamiętam zasięg plotki (tym razem z gatunku urban legend) o Czarnej Wołdze czyli samochodzie, który miał porywać dzieci. Wystarczyło, że ktoś na podwórku krzyknął: Czarna Wołga jedzie !!! a wszystkie dzieci uciekały i chowały się do klatek schodowych.

A potem zaczął się internet, dzięki któremu te zjawiska dostały turbo przyśpieszenia o zasięgu globalnym…

„Fake newsy. Inwazja morderczych majtek” to komiks, adresowany do wszystkich, którzy z internetu korzystają samodzielnie czyli do czytelników w wieku od… No właśnie – w jakim wieku są dziś dzieci, które samodzielnie się po sieci poruszają ? 10 lat ? Mniej ? Górnej granicy wiekowej dla tej książki nie ma. Bywają (zbyt często) dorośli, którzy jeszcze gorzej niż dzieci radzą sobie z zagrożeniami, jakie na nich w sieci czyhają.

Elise Gravel przystępnie wyjaśnia, po co powstają fake newsy, kto na nich (i w jaki sposób) zyskuje, a kto traci oraz dlaczego czasem w nie wierzymy, a nawet puszczamy dalej. W dziesięciu prostych krokach pokazuje, jak zachować czujność i nie dać się oszukać (a przynajmniej próbować). Do 90 strony tej książki byłam pewna, że będę mogła o niej napisać same dobre rzeczy…

Ostatni z tych kroków ma tytuł: Ostrożnie wybieraj, komu ufać. To bardzo słuszna rada, stosuję się do niej od dawna i dlatego właśnie w tym miejscu (konkretnie na stronie 91), włączył mi się system ostrzegawczy.

Wśród grup zawodowych godnych zaufania Elise Gravel wymienia naukowców, którzy poświęcają wiele, wiele lat na naukę swojej specjalności. Są świetni w researchu. Wiedzą o czym mówią. ( Zgoda !) Kiedy większość ekspertów i naukowców ma takie samo zdanie na jakiś temat, istnieje duża szansa, że mają rację. (Tu także zgoda !) Następnie w dymku pojawia się taka kwestia: 98% naukowców i naukowczyń wierzy, że zmiana klimatu jest prawdziwa i w dużej mierze spowodowana przez człowieka. (Dzwonek alarmowy zabrzęczał mi tu przy pierwszej połowie tego zdania).

Nie podejmuję się dyskutować na temat prawdziwości oraz przyczyn zmian klimatu, nie znam się na tym. Sformułowanie: 98% naukowców i naukowczyń wierzy, że… sugeruje natomiast, że przeprowadzono jakąś ankietę i naukowcy odpowiedzieli na tak postawione pytanie, a tak nie było (odłóżmy też na bok pytanie, czy chodzi o naukowców w ogóle czy tylko o specjalizujących się w klimatologii). Consensus Projekt polega na tym, że analizuje się teksty, w których występują wybrane słowa kluczowe, wybierając je randomowo z puli tekstów opublikowanych (3000 z 88125). Osiągnięty wynik to procent publikacji, które tę tezę popierają, a nie naukowców.

Całe to zdanie nie jest może fake newsem, ale na pewno można je uznać za manipulację danymi. Zupełnie nie wiem, jak je w kontekście tej książki potraktować. Przeoczenie ? Świadome działanie ? A może zadanie praktyczne dla czytelników ?

Niezależnie od tych moich wątpliwości, warto sięgnąć po ten komiks i warto podsuwać go dzieciom, bo internet jest i będzie nieodłączną częścią ich życia, a fake newsy są i będą nieodłączną częścią internetu. Nic na to nie poradzimy, możemy tylko nauczyć się, jak je rozpoznawać, omijać i nie dawać im się.

Elise Gravel „Fake newsy. Inwazja morderczych majtek”, przekł.: Joanna Kończak, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2023

Potworak i inne ko(s)miczne opowieści

Potworak i inne ko(s)miczne opowieści

To nie jest nowość, tylko (kolejne już) wznowienie. Według tego, co udało mi się znaleźć, ta książka była wydana pierwszy raz w 2006 roku, ale jej tytułowego bohatera można było poznać jeszcze wcześniej. To, co tutaj jest pierwszym rozdziałem, ukazało się w 2004 roku w serii Moje Poczytajki jako „Wakacje Potworaka”. Najmłodsza z moich córek lubiła tę serię, a Potworak należał do jej ulubionych bohaterów.

Istnieje teoria mówiąca, że jeśli nieskończona ilość małp będzie w sposób przypadkowy stukała w klawisze nieskończonej ilości maszyn do pisania, to prędzej czy później któraś napisze „Makbeta”.

A co stanie się, jeśli dwoje nieumiejących pisać dzieci będzie stukać w klawiaturę komputera ? O – takie dzieci są bardzo zdolne a ich paluszki bardzo sprytne… Doświadczenie uczy, że takie paluszki zawsze trafią celnie akurat w ten jedyny przycisk, którego pod żadnym pozorem wciskać nie należy 😉 Takie zdolne dzieci mogą na przykład… umieścić swoje mieszkanie w ofercie kosmicznego biura podróży. I co wtedy ?

Wtedy może się w ich domu zjawić listonosz z paczką zaadresowaną do niejakiego Potworaka, a zawierającą w sobie Potworaka we własnej osobie… – pisałam o tej książce w marcu 2008 roku.

Wydawana przez Naszą Księgarnię w na przełomie tysiącleci (i niestety dosyć krótko) seria Moje Poczytajki stanowiła, można powiedzieć, kontynuację serii Poczytaj mi mamo. Adresowana była do dzieci starszych, zaczynających już czytać samodzielnie. Dla takich właśnie początkujących czytelników znakomicie nadaje się jest również ta, nieco dłuższa, książka.

Na tym etapie ważne jest, aby dziecko (szczególnie takie, któremu te początki idą opornie) miało lektury na tyle interesujące, żeby uznało, że warto jest podjąć wysiłek brnięcia przez te rzędy liter. Te historie takie są ! Wciągające, dowcipne, zaskakujące, a ilustracje dodają im dynamiki. Jeśli macie na stanie początkującego czytelnika, który jeszcze nie miał okazji poznać Potworaka, to nie ma na co czekać. Jest to lektura tyleż ciekawa, co pouczająca, bo można się z niej dowiedzieć nie tylko, z czym wiążą się dwuletnie wakacje kosmity w ludzkim domu, ale także – co to są zarumieńce, poprztykańce, bososzczęki i przymule (te ostatnie koniecznie słone !).

Ponieważ znałam dotychczas tylko wersję ilustrowaną przez Agnieszkę Sadurską, w mojej pamięci Potworak istniał jako stworek z wydatnym nosem czy tez może bardziej trąbą. Ale ten uszaty Daniela de Latour też jest sympatyczny, szybko go polubiłam 🙂

Grzegorz Kasdepke „Wakacje Potworaka” (seria: Moje Poczytajki), ilustr.: Agnieszka Sadurska, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2003

Grzegorz Kasdepke „Potworak i inne ko(s)miczne opowieści”, ilustr.: Daniel de Latour, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2022

Roślinkowa książka

Roślinkowa książka

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: obraz !!!

Zioła, trawy barwne kwiatki, // bujne łąki i rabatki. // Drzewa szumią nam nad głową, // wszystko wzrasta, daję słowo !

Tyle różnych roślin wokół ! // Inne w każdej porze roku. // Spotykamy je co krok, // dziś w tę zieleń zróbmy skok !

To będzie wpis pełen zachwytu nad tym, co w tej książce wyczarowała Anna Salamon – nie mogę się na to napatrzeć !!! Z całym szacunkiem dla wierszy Alicji Krzanik i przyrodniczych tekstów Katarzyny Piętki, ale jeśli towarzyszyłyby im inne ilustracje, to byłaby po prostu książka jakich wiele, o tym, co rośnie na łące i w lesie. A tak powstała jedyna w swoim rodzaju !

To jest już trzecia książka, w której Anna Salamon wyczarowuje z włóczki ilustracje do wierszy Alicji Krzanik. Po literkach i cyferkach przyszła pora na rośliny i nie tylko 😉 Okazuje się, że nie ma rzeczy, której nie dałoby się wykonać przy pomocy szydełka i drutów. Mamy tutaj nie tylko rozmaite kwiaty i liście oraz moc roślinności w różnych stopniach zbliżenia. Są także motyle, ptaki, grzyby, a nawet ludziki z kasztanów. Przyszłoby wam do głowy, że można zrobić wełnianą zupę szczawiową ? I to w dodatku z jajkiem na twardo ? Anna Salamon potrafi nawet to 🙂

„Roślinkowa książka” to pozycja do nieśpiesznego oglądania, wyszukiwania szczegółów oraz (last but not least ! 😉 ) czytania towarzyszących ilustracjom tekstów. Jest to także zachęta, żeby następnie sprawdzić, jak te wszystkie cuda wydziergane przez Annę Salamon wyglądają w naturze. Podobnie jak wydane także przez Naszą Księgarnię atlasy stworzeń rozmaitych Ewy i Pawła Pawlaków znakomicie nadaje się do tego, żeby ją zabrać ze sobą na spacer do lasu czy ogrodu – wytrzyma wiele i da masę radości !

Alicja Krzanik (wiersze), Katarzyna Piętka (tekst), Anna Salamon (ilustracje) „Roślinkowa książka”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2022

Anne z Zielonych Szczytów

Anne z Zielonych Szczytów

Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: przekład !!!

oraz wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2022

Znajomość z Anią z Zielonego Wzgórza zawarłam w wieku do tego najodpowiedniejszym, czyli we wczesnej nastoletniości, która w moim przypadku wypadła w latach siedemdziesiątych. Był to oczywiście jedyny istniejący wówczas przekład Rozalii Bernsteinowej i najpopularniejsze wśród moich rówieśników wydanie – trzy tomy, w każdym po dwie części, płócienna oprawa i obwoluta, która oczywiście nie dotrwała do dziś, a w środku ilustracje Bogdana Zieleńca.

Ania należała (i należy do dziś) do moich ulubionych bohaterek literackich, choć muszę przyznać, że najmniej lubiłam ją w tym pierwszym tomie i najrzadziej do niego wracałam. Wolałam tę starszą, studiującą, pracującą, a potem wychowującą dzieci. Ostatnim tomem, który kupiłam i przeczytałam, była, wydana wówczas, w 1989 roku, po raz pierwszy „Ania ze Złotego Brzegu”. Kolejnymi edycjami tego cyklu nie interesowałam się już, miałam w domu wszystko, co było mi potrzebne, a potem te książki przeszły na moje córki, choć one już wielbicielkami Ani nie zostały.

O tym, że istnieją inne wersje przekładu tych książek dowiedziałam się przypadkiem. Na jakimś forum internetowym przeczytałam w dyskusji o nich o Leslie Moore i zdziwiłam się bardzo, bo nie pamiętałam takiej postaci. Z kontekstu domyśliłam się, że chodzi o osobę, którą ja znałam jako Ewę i dotarło do mnie, że przekład, który znałam, nie jest już jedyny. W ciągu ostatnich trzydziestu lat ukazało się ich kilkanaście, ale dopiero ten Anny Bańkowskiej wywołał poruszenie. Chciałoby się napisać, że wywołał je wśród czytelników, ale większość osób wypowiadających się na temat tego wydania wyrobiło sobie opinię na jego temat wyłącznie na podstawie tytułu.

Rozalia Bernsteinowa, o której wiadomo bardzo niewiele (żeby nie powiedzieć – nic), przełożyła tę książkę w 1910 roku i najprawdopodobniej opierała się nie na oryginale tylko na przekładzie szwedzkim. Zgodnie z ówczesną praktyką translatorską, poczynała sobie dość swobodnie z imionami i nazwiskami oraz z mniej i bardziej autentycznymi nazwami geograficznymi. Wszystkie imiona, które miały swoje polskie odpowiedniki, spolszczyła i stąd mieliśmy przez wiele lat do czynienia nie tylko z Anią, Marylą i Mateuszem, a także Józią, Janką czy Karolkiem. Bez zmiany pozostali chyba tylko Diana i Gilbert, natomiast pani Rachel Lynde, której imię dla ówczesnych polskich czytelników jednoznacznie wskazywałoby na pochodzenie żydowskie, została przemianowana na Małgorzatę Linde.

Współcześni potencjalni czytelnicy tego cyklu są (w przeciwieństwie do swoich poprzedników sprzed wieku) przyzwyczajeni do innych niż polskie wersji imion i doskonale sobie zdają sprawę, że dziewczynka mieszkająca w Kanadzie raczej będzie miała na imię Anne niż Ania czy Jane a nie Janka. Pamiętajmy też, że Anne bardzo zależało na takiej właśnie wersji, prosiła o to nie raz i aby tę sytuację wyjaśnić, Bernsteinowa wymyśliła rzekomo nielubiane przez nią zdrobnienie Andzia.

W kolejnych przekładach, które zaczęły się ukazywać od lat dziewięćdziesiątych tłumacze rezygnowali ze spolszczania imion bohaterów drugoplanowych, ale czwórka: Ania, Maryla, Mateusz oraz pani Małgorzata pozostawała bez zmian. Tak jest też w poprzednim wydaniu „Ani z Zielonego Wzgórza”, które dla wydawnictwa Wilga przygotowała Maria Borzobohata-Sawicka i które ukazało się w zeszłym roku. Na jednym ze spotkań związanych z ukazaniem się w krótkim czasie dwóch wersji tej książki, powiedziała ona, że zachowanie tych czterech imion oraz Zielonego Wzgórza było warunkiem wstępnym wydawnictwa.

No właśnie – Zielone Szczyty spotkały się chyba z jeszcze większym oporem społecznym niż Anne 😉 Problem w tym, że w języku polskim to słowo obecnie kojarzy się niemal wyłącznie ze skalistym wierzchołkiem góry, a jego znaczenie architektoniczno – budowlane pozostaje wyłącznie w użytku fachowców. Z racji posiadania taty architekta byłam z nim osłuchana, ale ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest sporo osób, które w ogóle nie wiedzą, czym jest na przykład ściana szczytowa, a właśnie od jej górnej, pomalowanej na zielono części wzięła swoją nazwę farma Cuthbertów.

CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=37554

Podsumowując, przyznaję się do winy: zabiłam Anię, zburzyłam Zielone Wzgórze i pozbawiłam je pokoiku na facjatce. Proszę jednak o łagodny wymiar kary, zważywszy na to, że ktoś kiedyś musiał się podjąć tego niewdzięcznego zadania – napisała Anna Bańkowska w przedmowie do „Anne z Zielonych Szczytów”.

Mówi się, że nie powinno się oceniać książki po okładce, a teraz widzimy, że nie powinno się również oceniać po tytule 😉 Przeczytałam tę nową wersję, co przyszło mi o tyle łatwo, że, jak wspomniałam, nie byłam szczególnie przywiązana akurat do tego tomu. Czytało mi się ja bardzo dobrze. Anne w wersji Anny Bańkowskiej jest dziewczynką dużo bardziej strawną, mniej egzaltowaną, choć nadal gadatliwą i marzycielską. Marilla straciła sporo swojej dotychczasowej kostyczności, natomiast zyskała na inteligentnym sarkazmie. Obie dzięki temu budzą zdecydowanie więcej mojej sympatii.

Z innych zmian, które wprowadziła Anna Bańkowska poprawiając błędy i przeinaczenia Bernsteinowej, z zadowoleniem przyjęłam to, że Anne dodała do ciasta nie krople walerianowe tylko anodynę. Nie wiem, jak pachnie ta ostatnia, ale pamiętam, że zawsze dziwiłam się, jakim cudem nikt (wyłączając oczywiście zakatarzoną Anię) nie poczuł zapachu ciasta z walerianą, skoro Maryla razem z nią szykowała liczne inne potrawy na ten podwieczorek ???

Opisując przyrodę Wyspy Księcia Edwarda Bernsteinowa często używała nazw roślin znanych jej czytelnikom, a niekoniecznie tam występujących, pomijając inne, nieznane. Rosły więc u niej przylaszczki i pierwiosnki, a zniknęły z tekstu kwiaty, które po angielsku nazywają się mayflowers i były ulubionymi kwiatami Lucy Maud Montgomery. Nie mają one polskiej nazwy, ale Anna Bańkowska skorzystała z pomysłu Stanisława Kucharzyka (autora bloga Zielnik L.M.Mongomery) i przywróciła je na ugory za farmą pana Sloane’a jako majowniki.

Podsumowując moje wrażenia z tej lektury: pojawienie się nowego przekładu absolutnie nie unieważnia poprzednich 😉 Nie będę usilnie namawiać do czytania „Anne z Zielonych Szczytów” osób, które są bardzo przywiązane do tej bohaterki w wersji, w której ją poznały. Jeśli jednak miałabym teraz do czynienia z kimś, kto jeszcze jej nie zna, zaproponowałabym mu/jej właśnie tę wersję. Myślę, że dla współczesnych rówieśnic bohaterki, które (co sprawdziłam już ponad dekadę temu na własnych córkach) z dużymi problemami brnęłyby przez język Bernsteinowej i straciłyby zapał do tej lektury jeszcze zanim Mateusz dojechałby do Szerokiej Rzeki (czyli Bright River), daje on szansę na przyjaźń z Anne.

P.S. Z radością odkryłam w „Anne z Zielonych Szczytów” wstążkę – zakładkę. To bardzo przyjazne dla czytelnika rozwiązanie 🙂

P.S 2 Jednym co mi się tym nowym przekładzie nie podobało był przymiotnik avonleański, jakoś mi wizualnie zgrzytało to słowo w tekście 😉

Aktualizacja 14.06.2023: ukazał się właśnie tom piąty czyli „Wymarzony dom Anne”. To zawsze była moja ukochana część i z radością stwierdzam, że w tym tłumaczeniu nadal mi się podoba !!!

Aktualizacja 29.01.2025: ukazało się już wszystkich osiem tomów tego cyklu, a wpis o zamykającej go „Rilli ze Złotych Iskier” znajdziecie —>>> tutaj

Lucy Maud Montgomery „Anne z Zielonych Szczytów”, przekł.: Anna Bańkowska, wyd.: Marginesy, Warszawa 2022

oraz:

Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”, przekł.: Rozalia Bernsteinowa, ilustr.: Bogdan Zieleniec, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 1973

Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”, przekł.: Maria Borzobohata-Sawicka, wyd.: Wilga, Warszawa 2021

Mały atlas kotów (i kociaków) Ewy i Pawła Pawlaków

Mały atlas kotów (i kociaków) Ewy i Pawła Pawlaków

Książka nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

Oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS Polskiej Sekcji IBBY

To już czwarty atlas (po wcześniejszych: ptaków, motyli i zwierzaków) który stworzyła ta wspaniała małżeńska spółka autorska. Wszystkie zachwyty, które dotyczyły poprzednich, tu także maja zastosowanie. I jak za każdym razem nasuwa się pytanie – o czym będzie następny ? Nie wątpię w to, że niebawem się dowiemy 😉

Różni się on od poprzednich doborem bohaterów. W tamtych byli oni anonimowi i znani autorom raczej z daleka, można nawet powiedzieć, że niektórzy przelotnie – tutaj natomiast mamy do czynienia z domownikami.

Choć koty od tysiącleci żyją u boku człowieka, zachowują niezależność, poczucie własnej godności, a także cale mnóstwo sekretów. Przespacerujmy się więc – jeśli nam na to pozwolą – tajemniczymi kocimi ścieżkami.

Ewa i Paweł Pawlakowie są kociarzami od dawna. Nieraz dawali temu wyraz w swojej twórczości, ale najmocniej ujawniło się to w wydanej kilkanaście lat temu książce „Ja, Bobik, czyli prawdziwa historia o kocie, który myślał, że jest królem”.

ilustracja z książki „Ja, Bobik”

Jej bohater już niestety bryka sobie za Tęczowym Mostem, ale nie mogło go zabraknąć także w tym atlasie – razem z innym kocimi współlokatorami Autorów oraz ich znajomych. Na okładce książki jest (bardzo ciekawa !!!) lista osób, które udostępniły im zdjęcia i historie swoich kociaków, żeby mogły się one na jej kartach znaleźć.

Powstała fascynująca galeria kocich ras i charakterów odwzorowanych malarsko, rzeźbiarsko oraz wyaplikowanych z materiałów. Są tam także dwie rozkładówki ekstra 😉 Jedna z nich stanowi swoisty słowniczek kociej mowy ciała, a druga opowiada do dalszych i dziko żyjących kuzynach bohaterów. Owe kuzynostwo zostało przez Pawła Pawlaka fantastycznie sportretowane na znaczkach pocztowych – tego jeszcze w tych atlasach nie było !

P.S. Dodać jeszcze muszę, że oprócz ilustracji Autorów są tam też kocie portrety wykonane przez Olę Iwanczewską

„Mały atlas kotów (i kociaków) Ewy i Pawła Pawlaków”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2021

Ewa Kozyra-Pawlak „Ja, Bobik, czyli prawdziwa historia o kocie, który myślał, że jest królem”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2014

Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej

Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej

Książka wyróżniona w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej oraz wpisana na pokonkursową Listę BIS w kategorii ilustracji

oraz nominowana w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2021 w kategorii: Od A do Z !!!

oraz wpisana na listę White Ravens 2022 i na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2021

Na zdjęciu moja ukochana ikona Matki Boskiej Łopieńskiej Dobrej Miłości – oryginał pochodzący z bieszczadzkiej wsi Łopienka znajduje się obecnie w cerkwi w Polańczyku.

Ta książka powstała z pragnienia, by ocalić od zapomnienia baśnie ludowe łączące Matkę Boską z przyrodą. Wydaje mi się, że niewiele dzieci je zna, choć niegdyś były tak popularne jak dziś opowieści Marvela.

Gdy byłam mała, opiekowała się mną niania mojej mamy, Cecylia Kot, wiejska kobieta z Podkarpacia. Uosobienie miłości. I to ona przekazała mi niektóre z tych legend. Śpiewała mi je, opowiadała wierszem. Te proste bajki z jednej strony tłumaczyły, skąd się wzięło to czy tamto, kolor piórek kanarka, drżenie listków osiki, a z drugiej – włączały przyrodę do sfery sacrum, czyniły z niej element historii zbawienia – napisała we wstępie do tej książki jej autorka.

„Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej” to książka zbudowana trochę jak kalendarz roku maryjnego. Zaczyna się i kończy w zimie, i jest to zima pełna śniegu, a zaczyna się i kończy zdaniem: na całym świecie nie ma dwóch takich samych śnieżynek 🙂 Potem wśród różnych historii znajdujemy ułożone chronologicznie takie, które wyjaśniają pochodzenie i zwyczaje kolejnych świąt związanych z Najświętszą Marią Panną. A mamy ich sporo – że wymienię tylko Matki Boskiej Gromnicznej, Jagodnej, Zielnej czy Siewnej.

Kiedy wzięłam „Maryjki” pierwszy raz do ręki, przypomniała mi się opowiadana mi przez Mamę, która znała ją z dzieciństwa od swojej Matki Chrzestnej, historia o tym, jak Matka Boska uczyła Jezuska tańczyć. Pamiętam ją jak przez mgłę, a Mamy, żeby mi ją przypomniała, już nie ma. Nie znalazłam jej w tym zbiorze, może zresztą Ciocia Miłka sama ją wymyśliła, ale była bardzo podobna w duchu do tych, które spisała Justyna Bednarek. Jest w nich coś ujmującego – obraz Matki Boskiej jako z jednej strony osoby nieskończenie dobrej dla wszystkich istot, z drugiej – takiej zwyczajnej ludzkiej mamy, kochającej i troszczącej się o synka nawet wtedy, kiedy był on już dorosłym mężczyzną. W dodatku funkcjonującej w naszych polskich (a więc doskonale znanych tym, którzy je opowiadali, i tym, którzy słuchali) realiach geograficzno – klimatycznych. Efektem tego połączenia jest Maryja gotująca dla syna i jego uczniów pierogi z jagodami, rozmawiająca ze skowronkami i wilkami i chowająca się przed żołnierzami Heroda w leszczynach.

To zaadoptowanie do znanych realiów, takie oswojenie Matki Boskiej jest zjawiskiem występującym na całym świecie. Wystarczy wspomnieć chociażby afrykańskie rzeźby ludowe, na których Święta Rodzina ma rysy rdzennych mieszkańców tego kontynentu.

Opowieściom o Maryi towarzyszą w tej książce ilustracje Marianny Oklejak inspirowane polską sztuką ludową. Ten nurt jest w jej twórczości obecny od dawna, a pierwszą jego emanacją były wydane w 2015 roku autorskie „Cuda wianki” nagrodzone tytułem Książki Roku 2015 Polskiej Sekcji IBBY oraz ich kontynuacja – „Cuda niewidy”. We wstępie do pierwszej z nich Marianna Oklejak napisała: Ta książka powstała z zachwytu. Polską kulturę ludową poznaję od kilkunastu lat i nie mogę się wciąż nadziwić jej różnorodności. Żywa muzyka, niezwykła harmonia kolorów, świetne kroje ubrań, piękne ornamenty – wszystko to, co od wieków szczerze płynie z serca, a nie z potrzeby rynku, ma nadal wielką moc. (…) Ten świat istnieje nie gdzieś daleko – za górami, za lasami lub zamknięty jedynie w skansenach – lecz blisko, za miedzą, i wcale nie jest oderwany od naszego „dzisiaj”. Jego język jest wciąż aktualny. Od nas zależy, czy będzie trwać, rozwijać i wypełniać znaczeniem.

Ten zachwyt ilustratorki trwa nadal, a jego wyrazem były zeszłoroczne ilustracje do nominowanej w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA w kategorii Od A do Z książki „O kolędach. Gawęda” oraz tegoroczne „Maryjki”. Jestem przekonana, że za tym się nie skończy i bardzo czekam na to, co będzie dalej 🙂

Justyna Bednarek „Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej”, ilustr.: Marianna Oklejak, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2021

Cyferkowa książka

Cyferkowa książka

Cyfry, liczby i działania / są jak szyfr do rozwikłania. / Ta książeczka to zachęta, / by cyferki zapamiętać.

„Cyferkowa książka” to młodsza siostra wydanej w zeszłym roku „Literkowej”. Mamy tu znowu włóczkowe ilustracje wydziergane przez Annę Salamon i wierszyki Alicji Krzanik, ale w roli głównej tym razem występują cyfry – wszystkie, jakie mamy, a więc w sumie dziesięć. Akcja tej książki umieszczona jest w otoczeniu znanym i oczywistym dla każdego dziecka, czyli w domu i jego okolicy, a liczyć uczymy się na przedmiotach codziennego użytku. To książka nie tylko domowa, ale też bardzo rodzinna. Członkowie rodziny odgrywają w niej ważną rolę także jako elementy działań matematycznych. Dowiadujemy się też, że nie wszystko da się policzyć 🙂

Czy jest jeszcze coś, co mogłabym dodać, a czego nie napisałam przy okazji poprzedniej książki tego duetu ? Chyba nie, więc najlepiej będzie, jak oddam głos samej Annie Salamon 🙂

Alicja Krzanik (tekst), Anna Salamon (ilustr.) „Cyferkowa książka”, wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2021

Tajne zapiski Wandy

Tajne zapiski Wandy

Wpis z 31 marca 2006 roku czyli sprzed równo 15 lat. Ten trzyczęściowy cykl był wtedy najświeższym odkryciem Środkowej z moich córek – wówczas dziesięcioletniej.

Od kilku dni moja córka CZYTA – w tej chwili już trzeci (i niestety ostatni) tom. Nie są one specjalnie grube – te tomy, ale satysfakcja mojej opornej dyslektyczki z faktu przeczytania KSIĄŻKI (a tym bardziej trzech !!!) jest nie do przecenienia.

Dlaczego właśnie Wanda ? To nie jest literatura najwyższych lotów – nie spodziewajcie się po tych książkach głębszych przeżyć czy filozoficznych przemyśleń. Co jest w nich fajnego ?

Po pierwsze: forma – czytanie cudzego pamiętnika ma zawsze urok odkrywania tajemnic szczelnie ukrytych przed światem. Zapiski Wandy obfitują w dopiski, komentarze i zabawne rysuneczki, więc czyta się je przyjemniej niż zwykłe opowiadanie.

Po drugie: język – żywy i współczesny, momentami aż do przesady. Nie znoszę określenia „laska”, ale niestety weszło już na stałe do języka potocznego i zatraciło swoje pierwotne pejoratywne znaczenie. Tak się mówi i już. Pamiętnik Wandy charakteryzuje ponadto twórcze podejście do języka widoczne juz w podtytule „Nie dla SIĘZGŁASZACZY i nosodłubków”.

Po trzecie: treść – właściwie nic szczególnego, żadnej magii i sił nadprzyrodzonych. Ot, codzienne życie zwykłej, trochę może postrzelonej dziesięciolatki, jej perypetie domowe i szkolne. Rodzice Wandy są rozwiedzeni – ona mieszka z Mamą, nieco zwariowaną artystką – fotografikiem (fotograficzką ???) i odwiedza Tatę i jego nową towarzyszkę Ingę – nawiedzoną ekolożkę. Mama przygotowuje wystawę swoich zdjęć i jest z tym mnóstwo zamieszania. Ulubieni sąsiedzi wyprowadzają się razem z najwspanialszym psem świata – Rozczochmeierem, a na ich miejsce wprowadza się wraz z rodziną najbardziej znienawidzony przez Wandę kujon klasowy. Codzienne problemy szkolne (matematyka, brr !!!), kłótnie z przyjaciółką, radości i smutki – zrozumiałe dla każdego rówieśnika bohaterki, który w jej perypetiach może odnaleźć kawałek swojego życia.

Coś dla siebie znalazła tam też moja córka. Mam tylko nadzieję, że nie przyjdzie jej do głowy, żeby wzorem Wandy podłożyć nielubianym sąsiadom zdechłą rybę pod kanapę albo końskie g… do skrzynki na listy, mimo, że tam wszystko skończyło się dobrze 😉

Dagmar Geisler (tekst & ilustr.) „Tajne zapiski Wandy”, przekł.: Ryszard Turczyn, wyd.: Nasza Księgarnia Warszawa 2005

oraz

Dagmar Geisler (tekst & ilustr.)  „Wanda – ściśle tajne”, przekł.: Ryszard Turczyn, wyd.: Nasza Księgarnia Warszawa 2005

Dagmar Geisler (tekst & ilustr.) „Wanda i antydziewczyńska banda”, przekł.: Ryszard Turczyn, wyd.: Nasza Księgarnia Warszawa 2005