Simona

Simona

Książka nominowana w Małej Edycji Plebiscytu Blogerek LOKOMOTYWA 2024 przez Maję Kupiszewską autorkę bloga Maki w Giverny ( —>>>tutaj możecie przeczytać, co napisała o niej u siebie)

Jak to się stało, że dziewczynka, która tak bardzo chciała zasłużyć na miłość rodziców, udowodnić, że potrafi „trzymać pędzel” i ma talent jak jej ojciec, dziadek i pradziadek – słynni malarze, dwadzieścia lat później znalazła się w prawdziwym dzikim lesie? Wyrosła na odważną kobietę, malującą słowem, autorkę wielu wspaniałych książek i bezkompromisową obrończynię przyrody. Zamieszkała w samym sercu puszczy, w drewnianej leśniczówce bez prądu i bieżącej wody, w otoczeniu zwierząt, które ją bezgranicznie kochały i nie musiała im niczego udowadniać…

Zastanawiam się, kiedy ja sama usłyszałam o niej po raz pierwszy i… nie wiem. Simona Kossak za życia była osobą mało znaną i wcale o popularność nie zabiegała. Mieszkała na odludziu, zajmowała się pracą naukową, obcując na co dzień przede wszystkim ze zwierzętami z puszczy, których życie badała. Jeżeli publikowała, to były to raczej rozprawy naukowe, rzadziej popularnonaukowe. Najbardziej znana z tych ostatnich – „Saga Puszczy Białowieskiej” ukazała się w 2001 roku.

Zainteresowanie jej osobą zaczęło się tak naprawdę dopiero po jej śmierci. Przyczyniły się do niego niewątpliwie trzy jej biografie: książkowa Anny Kamińskiej („Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak) wydana w 2015 roku oraz dwie filmowe – dokumentalna Natalii Korynckiej-Gruz z 2021 roku i zeszłoroczny film fabularny.

Przez dom Simony i Lecha przewinęły się chyba wszystkie zamieszkujące puszczę gatunki zwierząt, z wyjątkiem żubra, wilka, bobra i wydry – napisała Maria Strzelecka. Dlatego opowiada o Simonie przede wszystkim poprzez jej domowników czyli zwierzęta, które razem z nią mieszkały w Dziedzince. Ich lista jest długa: psy Troll i Sabinka, ośliczka Hepcia, kruk Korasek, locha Żabka, łoszaki Pepsi i Kola, rysiczka Agatka i wiele innych większych i mniejszych. Opowieść o nich to nie tylko słowa, ale także ilustracje na których zostały sportretowane, często razem z Simoną.

„Simona” to druga książka biograficzna autorstwa Marii Strzeleckiej – pierwszy był „Nikifor”, również nominowany w Plebiscycie LOKOMOTYWA. Na pierwszy rzut oka zestaw bohaterów może się wydawać nieco zaskakujący. Trudno byłoby znaleźć osoby bardziej od siebie odległe niż niewykształcony i uważany za niepełnosprawnego intelektualnie, za to obdarzony talentem plastycznym Łemko oraz pochodząca z krakowskiej artystycznej rodziny naukowczyni z tytułem profesorskim ale bez zdolności malarskich. A jednak, kiedy poznamy ich życie okazuje się, że tym, co ich łączyło było bezkompromisowe oddanie pasji i potrzeba życia na własnych warunkach.

Bardzo jestem ciekawa – kogo Maria Strzelecka uczyni bohaterem kolejnej biografii? A może to będzie autobiografia? 😉

Antoni Słonimski w swoim „Alfabecie wspomnień”, który pisał już w latach siedemdziesiątych, powracał do swoich odwiedzin w Kossakówce i znajomości z rodziną Kossaków: Wojciech Kossak nie dorównywał malarstwu Juliusza Kossaka, gorszym od Wojciecha był Jerzy. Dumę i honor rodu Kossaków przywróciła i utrwaliła na zawsze piękna poetka o trzech ślicznych nazwiskach Maria z Kossaków Bzowska, Pawlikowska, Jasnorzewska. Pominął w tym wyliczeniu siostrę Marii, pisarkę i satyryczkę Magdalenę Samozwaniec, mimo że się z nią przyjaźnił i że to ona w swoich książkach utrwalała pamięć o rodzinie. Nie wspomniał też o bratanicy Wojciecha, wybitnej pisarce Zofii Kossak-Szczuckiej. Myślę jednak, że bardzo by się zdziwił, gdyby dowiedział się, że po pięćdziesięciu latach najbardziej znaną nosicielką tego nazwiska jest Simona, czarna owca w rodzinie. Ot, taka przewrotność ludzkiej pamięci…

Maria Strzelecka (tekst & ilustr.) „Simona”, wyd.:Libra PL, Rzeszów 2024

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka

Książka nominowana w Małej Edycji Plebiscytu Blogerek LOKOMOTYWA 2024 przez Maję Kupiszewską autorkę bloga Maki w Giverny ( —>>>tutaj możecie przeczytać, co napisała o niej u siebie)

W tytule tej książki zawiera właściwie cała jej treść, ale to, co jest w niej najważniejsze, mieści się nie w wydrukowanych słowach, tylko w tym, co nam się w związku z nią pomyśli

Za każdym razem, kiedy kończyłam ją przeglądać, moje myśli biegły w zupełnie inną stronę. Bardzo jestem ciekawa, dokąd mnie ona jeszcze może zaprowadzić. Oraz tego, co w niej zobaczą osoby z innym (bo na przykład dużo krótszym) doświadczeniem życiowym.

Autorka zadedykowała ją jutrzejszym dorosłym i wczorajszym dzieciom, a więc w zasadzie… wszystkim. Nikt nie może mieć wymówki, że to książka nie dla niego 😉

Składa się ona w połowie ze stwierdzeń dotyczących tego, co już było, co już się wydarzyło i w połowie z pytań o to, co będzie, co jeszcze na nas czeka. Nas czyli kogo ? Jej czytelników ? Ludzi w ogóle ? Tych, którzy żyją teraz czy tych, którzy pojawią się po nas ?

Co było jeszcze wcześniej ? Co będzie potem ? Czy to wszystko ma jakiś początek i koniec ?

Kontakt z nią prowokuje do zastanowienia się nad tym, czym jest czas ? Jej forma, dzieląca go wyraźnie na kiedyś, teraz i potem, pokazuje jak ulotne i krótkie jest teraz. A może w ogóle go nie ma?

Kiedy tak leży przede mną zamknięta, wygląda zupełnie normalnie. Można nawet powiedzieć – przeciętnie. Warto jednak ją otworzyć, bo to, co znajdziemy w środku, jest absolutnie nieprzeciętne.


Jej forma, stanowiąca niewątpliwe wyzwanie dla wydawcy, powoduje, że zaliczyć ją mogę do kategorii: książki inne niż wszystkie. W ofercie wydawnictwa Widnokrąg to druga po „Idei” taka pozycja. Nietypowa forma i niedookreślona grupa wiekowa, do której obie są adresowane, na pewno nie ułatwiają sprzedaży. Za to ile frajdy będą mieli ci, w których ręce trafią ! Chapeau bas dla wydawnictwa, że się odważyło je wydać !!!

Johanna Schaible „Tyle się wydarzyło i tyle jeszcze nas czeka”, przekł.: Agata Teperek, wyd.: Widnokrąg, Piaseczno 2024

W krainie snów

W krainie snów

Książka nagrodzona w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY oraz nominowana przeze mnie w Małej Edycji Plebiscytu Blogerów LOKOMOTYWA 2024 !!!

„W krainie snów” to druga (po „Stanie splątania”) powieść Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel adresowana do młodzieży. Pierwsza zrobiła na mnie duże wrażenie, więc teraz przystępowałam do lektury z pewnymi obawami – czy sprosta oczekiwaniom rozbudzonym przez poprzednią ?

Sprostała !!!

Jest zupełnie inna (bo o czym innym), ale równie dobra. Czyta się znakomicie. Co jest w niej moim zdaniem najważniejsze – Roksana Jędrzejewska-Wróbel znowu pokazuje dorastanie jako niełatwy proces, w którym chodzi o coś więcej niż tylko o kwestie związane z seksualnością. Ten temat, mam wrażenie, zdominował w ostatnich latach literaturę dla starszej młodzieży, a tutaj nie jest najważniejszy. Życie składa się także z innych rzeczy.

Budzą mnie wrzaski. Otwieram oczy u w pierwszej chwili zupełnie nie wiem, gdzie się znajduję. W pokoju jest ciemno, ale przez pionowe rolety przenika światło. Siadam na łóżku. Jest wysokie i moje stopy nie dosięgają do ziemi, dyndają nad kremową wykładziną, jakbym miała sześć lat. Odsłaniam roletę i ostry błękit bije mnie po oczach, miesza się z turkusem pościeli. Na niebie ani jednej chmurki, tylko ten oślepiający blask. (…)

W końcu widzę, kto tak się wydziera. To zielone papugi. Wyleciały właśnie całą bandą spomiędzy liści palmy, która sterczy jak gigantyczna miotła po drugiej stronie ulicy. Jej pióropusz odcina się ostrym konturem od tego wszechogarniającego błękitu, który zalewa wszystko, jakby był wymieszany ze słońcem. Na podjeździe naprzeciwko, przed niskim żółtym domem stoi duży samochód.(…)

Po drutach wysokiego napięcia biegnie szara wiewiórka. Dopiero wtedy do mnie dociera, że naprawdę jestem w Kalifornii.

Wydawać by się mogło, że perspektywa spędzenia całych wakacji w Kalifornii to dla szesnastolatki z Polski coś fantastycznego. Mimo to Matylda nie była zachwycona, kiedy dowiedziała się, że zamiast pobytu z przyjaciółką w domku nad kaszubskim jeziorem czeka ją lot samolotem do Los Angeles i dwa miesiące w towarzystwie nigdy wcześniej niespotkanych przyjaciół mamy. Taka już jest, że nie lubi niespodzianek i woli sobie wszystko wcześniej zaplanować – odwrotnie niż jej mama. Jednak jak się ma szesnaście lat, to jest się skazanym na pomysły rodziców, nawet te najgłupsze. Poza tym jednak – Kalifornia to Kalifornia. Kto by nie chciał tam pojechać, zobaczyć wszystkich tych miejsc znanych z filmów i zdjęć?

Roksana Jędrzejewska-Wróbel pomału, ale konsekwentnie dekonstruuje mit beztroskiego życia w tytułowej krainie snów. Matylda, a wraz z nią czytelnicy tej książki, przekonują się, że z bliska ten świat wygląda zupełnie inaczej – trawa na zielonych trawnikach jest sztuczna, piękne rośliny bywają trujące, a jak się skręci w niewłaściwą ulicę, można niechcący trafić na kamping dla kloszardów. Słonce świeci cały dzień, upał jest nie od wytrzymania, trzeba zakrywać głowę i smarować się kremami przeciwsłonecznymi, ale za to zdjęcia wychodzą piękne i zbierają masę lajków na Instagramie.

Podobnie jest z ludźmi, z którymi Matylda ma spędzić te wakacje. Mieszkający w pięknym otoczeniu przyjaciele mamy chyba nie są tam szczęśliwi, a jej własna mama… też jest osobą, z którą najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Jest drobną, atrakcyjną blondynką, podobną do Marylin Monroe, więc pokazanie się z nią na instagramowym profilu to nie obciach. Za to codzienność z nią to zupełnie inna bajka.

Instagram i media społecznościowe zajmują w tej historii bardzo dużo miejsca. Każdy rozdział poprzedzony jest stroną, na której co prawda nie ma zdjęcia, ale jest jego opis – coś jak audiodeskrypcja dla osób niewidzących. Te zdjęcia to sceny opisane potem, a my możemy sami zorientować się, na ile prawdziwy obraz pokazują. Jednak nie tylko samo to zdjęcie jest ważne – z każdym kolejnym widzimy, jak przybywa pod nimi lajków, a Matylda zauważa ze zdziwieniem: Jestem zaskoczona liczbą serduszek, które znalazły się pod moimi ostatnimi zdjęciami. To bardzo przyjemne. Do tej pory nie byłam fanką mediów społecznościowych. Teraz myślę, że to dlatego, że nie za bardzo miałam co tam wrzucać.

Matylda jest zadowolona, że wreszcie może się czymś pochwalić przed znajomymi, którzy wciąż wstawiają zdjęcia z zagranicznych wakacji. Latałam tylko, jak byłam całkiem mała, i w podstawówce, ale wtedy nie miałam jeszcze Instagrama, więc bez sensu. Skoro nikt tego nie wiedział, to jakby się nie wydarzyło. Prawie wszyscy ludzie z mojego liceum ciągle jeżdżą z rodzicami za granicę. (…) Zawsze jak oglądałam ich zdjęcia, to mnie to wkurzało, a teraz ich rozumiem. Jeśli człowiek jest w jakimś fajnym miejscu, to chce się tym podzielić z innymi. Bez tego nie wiadomo, czy to się dzieje naprawdę, czy tylko się śni.

Na tych stronach poprzedzających kolejne rozdziały ważne są także piosenki, które stanowią tło dźwiękowe zdjęć Matyldy. Ich wybór nie jest przypadkowy, a tytuły tych piosenek stanowią tytuły rozdziałów. Na końcu książki znajduje się kod QR, który przenosi nas do playlisty na Spotifay’u. Można ją także tam znaleźć pod tytułem książki.

Każde wakacje jednak kiedyś się kończą i trzeba wrócić do codzienności. Już w Kalifornii do Matyldy zaczyna docierać, że jej mama jest nie tylko niedojrzałą życiowo i wciąż niepozbieraną po rozwodzie Śpiącą Królewną wiecznie marzącą o królewiczu, ale że ma ona także pewien poważny problem. Problem, który przerasta siły nastolatki, a z którym nie ma się do kogo zwrócić. Czy naprawdę obowiązkiem córki jest opiekowanie się nią? Jakim psychicznym kosztem? Czy ma prawo jednak zawalczyć o siebie i swoją przyszłość?

Z tymi znakami zapytania muszę Was zostawić, bo nie chcę zdradzać tego, o co w tej historii chodzi. Jeśli jednak ktoś chce się dowiedzieć i nie boi się spoilerów – zapraszam pod zdjęcie.

Roksana Jędrzejewska-Wróbel „W krainie snów”, wyd.: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz recenzencki tej książki !

Mama każdy dzień kończy dwiema butelkami wina, a zaczyna pić już przy obiedzie. Sama nie wiem, co o tym sądzić. Trochę się martwię, ale może niepotrzebnie. To przecież tylko wino, a nie wódka. Mnóstwo osób pije wino do posiłku.

Te dwie butelki wina to już czas po ich powrocie z Kalifornii, kiedy mama musi pogodzić się z rozczarowaniem tym, że nic nie wyszło z planów ułożenia sobie tam życia z poznanym przez internet (i dzięki kalifornijskim przyjaciołom) mężczyzną. Już wcześniej można było zauważyć rozmaite sygnały, świadczące o jej postępującym uzależnieniu, jednak Matylda traktowała je jak coś normalnego, do czego była od zawsze przyzwyczajona. Roksana Jędrzejewska-Wróbel subtelnie, ale precyzyjnie opisuje te wszystkie momenty, które powinny zaniepokoić, ale są ignorowane, bo przecież każdy ma się prawo czasem napić. Opisuje życie z alkoholikiem, który nie chce przyjąć do wiadomości, że nim jest, wypiera to i ukrywa. Podobnie otoczenie – choć w tym przypadku trudno jest o nim mówić. Matylda jest z tym wszystkim sama, ojciec z nimi nie mieszka, babcia nie żyje, a jedyni znajomi, z którymi mama utrzymuje kontakt, mieszkają za oceanem.

Właśnie ta jej samotność boli mnie tutaj najbardziej. Ojciec, który po rozwodzie ogranicza się do opłacania byłej żonie i córce mieszkania na luksusowym osiedlu, ale równocześnie pozostawia ją samą ze wszystkim problemami, z których sobie zdawał sprawę. W chwili rozwodu Matylda miała dwanaście lat!

W telefonie zaufania, do którego zadzwoniła już po tym, jak znalazła mamę nieprzytomną na podłodze, poradzono jej, żeby znalazła sobie wspierającego dorosłego, ale ojciec nie chce albo nie potrafi udźwignąć tej roli. Na szczęście dla jego córki, chce jej w tym pomóc jego nowa partnerka.

Oddałabym wszystkie wakacyjne widoki, łącznie z Wielkim Kanionem, żeby tylko mama była taka jak dawniej, ale to niemożliwe, bo ona nigdy nie była inna i to właśnie jest najgorsze. Czuję się, jakbym nie mogła się wybudzić z jakiegoś koszmaru. Nie chcę, tak bardzo nie chcę myśleć o tym, że mama piła wcześniej? Czy dlatego tata odszedł? I dlaczego mnie nie zabrał? Bałam się go o to zapytać, bałam się usłyszeć, że nie byłam dla niego tak ważna, żeby mnie ochronić.

Chciałoby się dla nich wszystkich happy endu, ale rozsądek podpowiada, że nie bardzo można na niego liczyć.

Chociaż kto wie… ?

Kończy się czas

Kończy się czas

Książka nominowana przeze mnie w Małej Edycji Plebiscytu LOKOMOTYWA 2024 !!!

oraz wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2024

„Kończy się czas” to piąta powieść dla młodzieży tej autorki, która ukazała się po polsku, a wśród nich – czwarta verse novel. Na skrzydełku okładki możemy przeczytać, pochodzącą z recenzji w „Die Zeit” opinię: Sarah Crossan kolejny raz udowadnia, że jest mistrzynią tworzenia wielkich opowieści za pomocą niewielu słów. To prawda – autorka ponownie mierzy się tu z bardzo trudnym i ważnym tematem. I znowu robi to w sposób przejmujący.

Kara śmierci.

Czyli temat z naszej perspektywy odległy, bo w Polsce zniesiono ją w 1998 roku, a ostatni wyrok wykonano 10 lat wcześniej. Od lat nie obowiązuje ona też w żadnym kraju europejskim (poza Białorusią). Są na świecie kraje, których prawo ją dopuszcza, ale wprowadziły moratorium na jej wykonywanie. Nadal są jednak takie, w których się ją wykonuje. Także (po latach moratorium) w niektórych stanach USA.

Joe ma siedemnaście lat i od dziesięciu nie widział swojego starszego brata. Kiedy miał siedem lat, w ich domu zadzwonił telefon i okazało się, że Ed został aresztowany pod zarzutem zabójstwa policjanta w Teksasie.

Teksas jest jednym z tych stanów, w którym wykonuje się karę śmierci.

Joe ma siedemnaście lat i jedzie do Teksasu, aby zobaczyć swojego brata po raz ostatni, bo wyznaczono już termin egzekucji. Jedzie sam. Mama zniknęła z jego życia wiele lat temu, siostra pracuje, a ciotka uważa, że powinni zapomnieć o Edzie…

Tu kończą mi się słowa, którymi mogłabym opisać tę książkę…

Cała ta historia sprawia mi ból. Jest w niej przejmująca samotność i bezradność dzieciaka, który stanął wobec wyzwania, wydawać by się mogło, ponad siły. Ale sprostał mu, tylko jak teraz będzie wyglądało jego życie ?

Jest w tej powieści także głęboki cień, jaki kara śmierci i wszystko co wiąże się z jej wykonaniem rzuca na ludzi, którzy są z tym związani. W miejscowości Wakeling, in the middle of nowhere w Teksasie wszyscy są albo pracownikami więzienia (lub ich rodzinami), albo krewnymi więźniów Wakeling Farm, wszyscy są jakoś nią skażeni.

„Kończy się czas” to nie tylko poruszający protest song przeciwko karze śmierci – to także opowieść o dorastaniu, miłości i wybaczeniu. Książka, którą czyta się (jak na jej ilość stron) szybko, ale potem długo nie można przestać o niej myśleć.

P.S. Wszystkie książki tej autorki znajdziecie —>>> tutaj

Sarah Crossan „Kończy się czas” przekł.: Małgorzata Glassenapp, wyd.: Dwie Siostry, Warszawa 2024

Między ziemią a niebem

Między ziemią a niebem

Książka nominowana przeze mnie w Małej Edycji Plebiscytu LOKOMOTYWA 2024

oraz nagrodzona w tegorocznym Konkursie Literackim „Planeta Izabelin” !!!

a także wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej za rok 2024

Jeśli ktoś myśli, że rekonstruuję mity słowiańskie – grubo się myli. Jeśli sądzi, że zmyślam wszystko, każde słowo – myli się również – napisała Autorka we wstępie do tej książki.

Mit jest jak kłoda – piastunka, jak stare, dawno już powalone drzewo, ne którym wyrastają nowe, młode drzewka. Możemy sobie wyobrażać, jak to drzewo wyglądało, kiedy jeszcze żyło i rosło. Ale nie możemy tego zobaczyć. Dotyczy to zwłaszcza mitów słowiańskich. Bardzo mało wiemy, zapisków mamy tyle co nic – ot, kilka wzmianek w kronikach. Troszkę można odczytać z obrzędów, pieśni, opowieści i baśni pozbieranych po wsiach. Trochę z języków. Trochę z wierzeń, przesądów oraz ludowej magii i medycyny. Ale to wszystko okruszki, z których próbujemy złożyć obraz wielkiego, rozłożystego drzewa z jego najlepszych czasów…

„Między ziemią a niebem” to trzecia książka napisana przez Katarzynę Jackowską-Enemuo i druga z nich, którą zilustrowała Nika Jaworowska-Duchlińska. Nie można jednak powiedzieć, że jest to drugi tom – raczej kolejny 😉 A kolejność, w której będziemy je czytać, zależy tylko od nas.

W „Między światem a zaświatem” Autorka dotykała spraw ostatecznych. Tutaj natomiast opowiada nam o istocie świata – tego, w którym żyjemy, a który nie zawsze rozumiemy, mimo że wydaje nam się, że jesteśmy bardzo mądrzy. O żywiołach, które nim rządzą i nad którymi ludzie chcieliby panować, ale nie bardzo im to wychodzi.

Ziemia, woda, ogień, wiatr, światła na niebie – to wszystko otacza nas i towarzyszy nam od zawsze. Dawniej ludzie uważali te elementy za żywe i mieli z nimi swoje szczególne więzi. Nie chodzi tylko o wiarę w bogów ognia, słońca lub wody. Chodzi także – albo nawet przede wszystkim – o pełną szacunku bliskość.

Nieodmiennie zachwyca mnie język, którym pisze Katarzyna Jackowska–Enemuo, bo jest w nim niezwykła melodyjność, coś co niesie nas, kiedy czytamy. Ponieważ miałam kiedyś przyjemność słuchania jej opowiadającej i akompaniującej sobie na akordeonie, to podczas lektury cały czas słyszałam w głowie jej głos. Pożałowałam nawet, że nie ukazała się ona w formie audiobooka, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że wtedy nie mielibyśmy okazji zobaczyć ilustracji Niki Jaworowskiej – Duchlińskiej, a bez nich te historie byłyby uboższe…

Cóż, zawsze w życiu jest coś za coś, ale jeśli przytrafiłaby się Wam okazja posłuchania Autorki, nie rezygnujcie z niej, bo to jest rzecz niezapomniana !!!

Podobnie jak w „W między światem a zaświatem” tutaj także oprócz pięknych baśni znajdziemy także uzupełnienie dla dociekliwych. Na końcu jest także słowniczek wyrazów niecodziennych. Ja sama co prawda znalazłam tam wiele słów, które dla mnie są zdecydowanie codzienne, mam jednak nadzieję, że wzbogacą wokabularzyk innych czytelników 😉

We wstępie Autorka napisała jeszcze:

Piszę książki po to między innymi, by każdy człowiek – duży i mały – wiedział, że wolno nam zmyślać i wymyślać. Że wolno nam opowiadać swoje historie. Albo stare opowieści po swojemu. Że wolno nam zmieniać – bo wszystko wokół się zmienia. Lecz że przy tym dobrze jest poczytać, poszukać, sprawdzić, jak było kiedyś tu i tam. To wspaniała przygoda, która poszukiwaczowi zawsze bardzo dużo daje.

Opowiadamy sobie siebie i świat, żeby próbować zrozumieć i żeby się z tym światem, ze sobą samym w świecie spotkać. Na tysiąc, milion sposobów, jeszcze raz i jeszcze – wciąż od nowa. I to jest bardzo piękne. Opowiadajcie i wy.

A ja mogę się tylko przyłączyć do tego wezwania 🙂

Katarzyna Jackowska-Enemuo „Między ziemią a niebem”, ilustr.: Nika Jaworowska-Duchlińska, wyd.: Albus, Poznań 2024

Każdy może być święty, czyli nawet ŁOBUZY idą do nieba

Każdy może być święty, czyli nawet ŁOBUZY idą do nieba

Książka nominowana przeze mnie w Małej Edycji Plebiscytu LOKOMOTYWA 2024 !!!

Ta książka jest spełnieniem naszych marzeń – napisała w posłowiu do niej Justyna Bednarek. Najpierw Ani Salamon, bo wszystko zaczęło się od jej szydełkowych portretów. Potem moich i Natalii Galuchowskiej, naszej wydawczyni. Wszystkie trzy zapragnęłyśmy stworzyć książkę o ludziach, którzy nie bali się sięgnąć po aureolę, a teraz życzliwie zerkają na nas z góry, pomagając w codziennych kłopotach.

Chciałyśmy pokazać, że choć zostali wyniesieni na ołtarze, to nie byli nieomylni. I że dobra siła, którą po sobie pozostawili, wciąż może napędzać świat.

O tym, że to będzie bardzo dobra książka wiedziałam od razu, od momentu, kiedy zobaczyłam jej pierwszą zapowiedź. Ten święty na okładce, który wyglądał jak Supermen !!! I od razu zagrała mi w głowie „Arka Noego” sprzed lat 😉

Już dzięki „Maryjkom” wiedziałam, że Justyna Bednarek umie (a nie jest to obecnie częste !) pisać na tematy religijne bez egzaltacji, ale dotykając tego, co najważniejsze. Tutaj też potrafiła znaleźć takie słowa, żeby opowiedzieć o Świętych jak o zwykłych ludziach – z ich słabościami i błędami, które popełnili i pomimo których potrafili znaleźć w sobie siłę do czynów wielkich. Jak napisała we wstępie: w ocenie człowieka nie jest ważne to, jak nisko upadnie, ale to, jak wysoko potrafi wzlecieć. Nie trzeba być idealnym, żeby zostać świętym.

Wiedziałam też, że Anna Salamon potrafi tworzyć wspaniałe rzeczy z włóczki i że nie ma takiej rzeczy, której nie potrafiłaby wydziergać. Jednak dopiero na wystawie w warszawskim Muzeum Archidiecezji zobaczyłam te ilustracje trójwymiarowo – to są jedyne w swoim rodzaju włóczkowe płaskorzeźby. Jeśli jeszcze zdążycie – można je tam oglądać do 19 maja. A jeśli nie zdążycie, to… mam nadzieję, że ta wystawa znajdzie jeszcze gdzieś swoje miejsce.

Justyna Bednarek uczyniła narratorami opowieści o swoich świętych bohaterach rozmaite czy też rozmaitych… i tu mi brakuje wspólnego mianownika dla nich, tak są różni. Wysłuchujemy tam nie tylko ptaków i zwierząt, ale także przedmiotów takich jak koronkowa serwetka czy pogrzebacz. Jest też opowieść drogi – czy droga to też przedmiot ? Natomiast wiatr to już zdecydowanie żywioł, a też snuje nam swoją opowieść. Tylko raz Autorka zdecydowała, że pojawi się tam osobiście – żeby przedstawić swoje spojrzenie na historię świętego Jana Ewangelisty.

W zapowiedziach określa się tę książkę często jako: znakomity prezent z okazji Pierwszej Komunii św. i ja sama już ją w tym charakterze ofiarowałam, szczególnie, że chodziło o imienniczkę jednej z przedstawionych tu świętych. Nie ograniczałabym się jednak tylko do tego. To jest książka na wszystkie okazje – i dla czytelników trochę młodszych, i dla trochę starszych.

Justyna Bednarek mówi: Pisząc tę książkę, czerpałam między innymi z Pisma Świętego, z Apokryfów Nowego Testamentu i Złotej Legendy. Nie wszystko jest wiedzą historyczną, znajdziecie tu trochę legend, a trochę mojej wyobraźni. Ale to, co najważniejsze, jest prawdziwe: ludzka miłość i staranie, żeby zmieniać świat wokół siebie na lepsze.

Anna Salamon dodaje: Święci pokazują mi, że w drogę do świętości mogę ruszyć tak, jak stoję, z tym, co mam, i nigdy nie będę w niej sama.

Spróbujmy, może i my znajdziemy w sobie impuls, aby w tę drogę ruszyć…

Dziękuję Wydawnictwu Świetlik za egzemplarz recenzencki tej książki !

Justyna Bednarek (tekst), Anna Salamon (ilustr.) „Każdy może być święty, czyli nawet łobuzy idą do nieba”, wyd.: Świetlik, Białystok 2024